Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2009, 23:01   #32
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Lira & Nejl:

Kiedy Jedi stali się zwierzyną łowną? Otóż to, kiedy? Tak na prawdę byli nią od zawsze. Spytajcie pierwszego lepszego łowcę nagród kogo najchętniej dostarczyłby zleceniodawcy żywego bądź martwego, albo przynajmniej jego broń jako oznakę osiągnięcia celu. Każdy, który wierzy w swoje umiejętności odpowie tak samo: „śmierdzącego Jedi”. Ci odpowiadający inaczej nie nadają się do tego zawodu.

A tymczasem dwa chodzące cele strzeleckie dla ciemniejszej strony Galaktyki, wolnym tempem zmierzały w stronę, jak im się wydawało, cywilizacji. Rodia okazała się bardzo niegościnną planetą. Zamiast miłego powitania, jakie zwykle okazuje się przybyłym dyplomatom, przywitały ich salwy artyleryjskie, a rolę komitetu powitalnego odegrał spory oddział droidów uzbrojony w kilka czołgów. Do tego dochodziła ta przeklęta dżungla, która również zdawała się utrudniać im życie, jakby przed ich przybyciem na planecie ogłoszono wielki turniej uprzykrzania się Jedi.

Już dwukrotnie na ich drodze stawały dzikie bestie podobne do gigantycznych owadów, z tym, że zdecydowanie bardziej gustowały w ludzkim mięsie niż ich mniejsze odpowiedniki z innych planet. Dobrze, że Lira z taką gracją potrafiła posługiwać się świetlnym mieczem, więc z pomocą Njela dwukrotnie ubijała natrętne stworzenia. Zaatakował ich też jakiś latający stwór, którego zabicie okazało się być o wiele trudniejsze, Ricon odciął mu kawałek, jednego z czterech przezroczystych skrzydeł, co zaowocowało ucieczką gada. Potem młody Jedi nie był w stanie stwierdzić czy zrobił to zamierzenie, czy akurat tak mu wyszło.

Jakby tego było mało, robaczki mniejszych rozmiarów również dawały o sobie znać. Gryzły ich w każdy odsłonięty kawałek skóry, a nawet w jakiś sposób dostawały się do tych zasłoniętych. Wyglądało jakby rzeczywiście cała planeta się na nich uwzięła. A trzeba było przecież jeszcze uważać na droidy.

Co jakiś czas Shalulira wdrapywała się na jakąś roślinę, którą z braku lepszego słowa nazywała drzewem, chociaż do drzewa dużo jej brakowało. Po na prawdę długim i męczącym marszu, podczas którego powitał ich zmierzch, znaleźli się w pobliżu swojego celu. Już teraz, gdy niebo było czerwone, nad roślinnością dżungli, która wydawała się teraz nieco niższa, wyrastał ogromnych rozmiarów bąbel, który wyglądał jak gigantyczne pole ochronne używane przez wojsko. Z pewnością jednak nim nie było. W górnych warstwach widać było coś na znak wrót umożliwiającym nadlatującym statkom znalezienie się wewnątrz. Bąbel nie był żadnym budynkiem, on otaczał wszystkie budynki. W końcu mieszkańcy musieli sie jakoś odgrodzić od dżungli.

Teraz dwójka Jedi, wciąż ukryta wśród roślinności musiała postanowić co zrobić dalej...


Kastar:

- Mistrzyni. Gdybyście pozwolili mi polecieć na planetę mógłbym pomóc w walce. Mógłbym dostarczyć leki. Muszę coś zrobić. Proszę pozwolić mi tam lecieć. Jeśli mi się nie uda to i tak niczego nie zmieni. Jednak jeśli dam radę przedrzeć się przez siły wroga, może to ocalić kilka istnień. Na pewno też przydam się na polu bitwy. Dlatego Mistrzyni, błagam, proszę zezwolić mi na start.

Kastar za wszelką cenę chciał lecieć i T'ra Saa wiedziała, że odmawiając mu może wyrządzić więcej zła niż gdyby zgodziła się na tę misję. Młodzieniec był porywczy i po jego chaotycznej prośbie można było poznać, że jest gotowy nie posłuchać zakazu. Po chwili zastanowienia mistrzyni postanowiła spróbować przemówić młodemu Jedi do rozumu:

- Uspokój się proszę. Czy na prawdę uważasz, że twoja śmierć nic nie zmieni? Stracimy świetnego pilota, a morale żołnierzy z pewnością ucierpią, gdy zobaczą, że ty wyruszasz, a reszta floty zostaje i boi sie starcia z siłami Separatystów – mistrzyni mówiła spokojnie. Jej delikatny głos zdawał się uspokajać Induro, który zaczął dostrzegać oczywiste rzeczy, jakich uczył go jego mistrz. - Nie kieruj się emocjami, lecz rozumem. Ja również chciałabym ruszyć tam jak najszybciej choćby w pojedynczym myśliwcu, ale bezsensowna śmierć nikomu nie pomoże. A pomyślałeś o swoich ludziach? Straciłeś już dwóch, chcesz stracić wszystkich? To brutalne co powiem, ale... - tu nastała dłuższa przerwa - ...nie ocalisz wszystkich. Z odejściem niektórych musimy się pogodzić. Nie możesz stawiać na szali życia wielu, by ocalić innych. Ruszymy wszyscy razem, gdy przybędą posiłki od mistrza Fisto. Taka jest moja decyzja i jej nie zmienię.

- Ale... - młody rycerz próbował zaprotestować.

- Nie poświęcaj życia na darmo młody Kastarze – przerwała mu Saa. - Nie bój się go oddać, ale zrób to dla kogoś. Zrób to, gdy rzeczywiście możesz komuś pomóc. Nie rób tego tylko z własnej potrzeby działania. Na wszystko musisz spojrzeć obiektywnie.


Tamir:

- Niestety, sir – odparł BR-5521. - Nie mieliśmy łączności z innymi grupami. Prawdopodobnie przed atakiem blaszaki zablokowały naszą komunikację, a próba poinformowania dowództwa o czymkolwiek w sytuacji, gdy jesteśmy na tyłach wroga, byłaby samobójstwem. Puszki raz dwa by nas namierzyły. Zresztą do tego czasu nasi prawdopodobnie już się zorientowali. Droidy nie siedziały na wzgórzu za długo. Od razu po przybyciu posiłków, ruszyły do dalszej ofensywy, pozostawiając niewielki garnizon. Wygląda na to, że ktoś zawalił rozpoznanie. Mieliśmy natknąć się na niewielkie siły, a tymczasem ta planeta okazała się ważnym ośrodkiem dla Konfederacji. Jeżeli chce pan znać moje zdanie, blaszaki muszą mieć tu coś ważnego. Przecież Elom nie ma prawie żadnego znaczenia strategicznego.

- Pozostaje jeszcze ewentualność, że ktoś nas wystawił – stwierdził, z tonem batalionowego narzekadła, sierżant.

- Macie coś konkretnego na myśli sierżancie? - spytał BR.

- Nie, sir.

- Więc zamknijcie się z łaski swojej i przestańcie snuć teorie spiskowe na temat swoich przełożonych z wywiadu.

- Tak, sir – odpowiedział podoficer i spojrzał w ognisko. Chociaż jego twarz skrywał wizjer hełmu, Tamir był pewien, że jego mina ukazuje oblicze urażonego człowieka.


Era:

Oddział złożony z około trzydziestu klonów poderwał się i ruszył wzdłuż ściany, będąc w ten sposób osłonięty przed ostrzałem przynajmniej z jednego budynku. Na ich nieszczęście puszki z dwóch pozostałych domów nie próżnowały i waliły do nich wszystkim co miały. Dobrze, że kapitan oddelegował część ludzi do osłony. Zaledwie kilka chwil po rozpoczęciu ataku z okien budynku, wzdłuż którego się poruszali żołnierze Republiki, odpowiedzieli ogniem.

W pewnym stopniu osłabiło to ostrzał przeciwnika na grupę, która pozorowała walkę, ale będąc w niej niespecjalnie się to odczuwało. Czerwone wiązki laserów zdawały się być wszędzie i padać gęściej niż krople wody w czasie deszczu, z tym, że bardziej poziomo. Era radziła sobie dosyć dobrze z ich odbijaniem, ale jej ludzie nie mieli ku temu umiejętności.

Niemal od razu po rozpoczęciu akcji dwóch z nich padło na ziemię. Nie było czasu by choćby spojrzeć czy są ranni, czy może... z pewnością tylko ranni – wmawiała sobie Era, która teraz koncentrowała się przede wszystkim na walce, a nie wyczuwaniu Mocy w kompanach. Parę metrów dalej, gdy prowadząca Jedi dobiegała do krańca ściany, gdzieś za nią eksplodowała rakieta z ręcznej wyrzutni. Piątkę klonów po prostu rozszarpało na miejscu, a kolejnych pięciu ciężko raniło. D'an nie potrafiła zostawić ich na pewną śmierć i wysłała pięciu, wciąż sprawnych żołnierzy, by wrócili z rannymi do bezpiecznego miejsca.

Era o tym nie wiedziała, ale mniej więcej w tym momencie ruszył do przodu kapitan JH-9631 i jego oddział. Zanim droidy zorientowały się co się dzieje, pierwsi żołnierze byli już przy pierwszym domu. Chwilę potem wrzucili do środka granaty i zaczęli zdobywać pomieszczenie po pomieszczeniu, by po jakimś kwadransie z otwartego okna wystrzelić niebieską flarę, co było sygnałem dla pozorantów, że mogą się już wycofać, bądź dołączyć do oddziału i wspólnie z nimi zdobywać kolejne budynki.

W tym czasie grupa D'an straciła jeszcze trójkę żołnierzy, a kolejnych dwóch dostało w nogę. Oczywiście ponownie pani komandor zadbała o ich bezpieczeństwo. Młoda Jedi po wysłaniu wszystkich swoich ludzi na tyły, sama dołączyła do grupy „Hej do przodu” w momencie, gdy ta opanowała parter drugiego celu. Jedi jako pierwsza ruszyła po schodach na górę i rozcięła na pół kilka droidów, w tym jednego z ręczną wyrzutnią rakiet.

Pozostawała jeszcze jedna budowla, którą należało zająć, co wreszcie zakończyłoby ten rozlew krwi, przynajmniej na jakiś czas. Wreszcie, po zaciętych walkach padł i on, a ostatni droid skończył pod mieczem świetlnym. Wioska była w rękach Republiki.

Niestety okupiono to niemałymi stratami. Z dwustuosobowej grupy szturmowej ataku nie przeżyło trzydzieści sześć klonów, a pięćdziesięciu czterech zostało rannych, w tym czternastu było w stanie krytycznym. Grupa dywersantów straciła siedemnastu żołnierzy – dziesięciu zabitych i siedmiu rannych, w tym dwóch poważnie. Do tego budynek, w którym znajdowała się osłona dwukrotnie oberwał rakietą, skutkiem czego siedmiu klonów poległo i pięciu odniosło rany.

Kapitan przekazał te dane Erze, jakiś kwadrans po ataku. Pół godziny później nadciągnęły siły główne prowadzone przez komandora, oraz co najważniejsze, z punktu widzenia młodej Jedi, kompania medyczna.

Niestety lekarze, którzy nie byli klonami, mieli zostać dowiezieni dopiero wraz z medykamentami w drugim rzucie, a więc kompania medyczna była jedynie zwiększeniem liczby sanitariuszy oraz odrobinę ilości opatrunków, podstawowych leków i narzędzi. Zdziwiło to Jedi, która wcześniej nie miała pojęcia o rozdzieleniu kompanii.

D'an jako jedyna w pełni wykwalifikowana osoba, musiała się zabrać za pomoc rannym. Zajęło jej to ładny kawał czasu. Nawet specjalnie nie liczyła ile. Po zmroku przybiegł do niej kapitan JH-9631, który zakomunikował:

- Sir! Zbliżają się blaszaki. Całe mnóstwo! I to z ciężkim sprzętem! Komandor prosi panią na stanowisko dowodzenia!
 
Col Frost jest offline