Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2009, 01:10   #121
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Martin

Czarodziej sięgnął po strzałkę i zaczął delikatnie wyciągać ją z szyi ojca. Palce jednak już nie były co te, albo pocisk był bardzo kruchy, gdyż pękł w dłoniach. Martin syknął, ale na szczęście w środku znajdowały się tak szczątkowe ilości jakiejś cieczy, że nie dotarły do jego skóry. Zawinął pozostałość morderczego narzędzia w skrawki papieru i z notatką kapłana w kieszeni ruszył ku wyjściu.
Na zewnątrz także nie zauważył niczego ciekawego i postanowił wyruszyć do kolegium magii po wsparcie. Napotkani po drodze przechodni znali drogę do Gildii bardzo dobrze, ale nie patrzyli na czarodzieja przyjaźnie. Wstręt do magii był głęboko zakorzeniony w świadomości prostych ludzi. Nikt jednak nie powiedział ani jednego nieprzyjemnego słowa. Wskazywali szybko drogę i oddalali się. Mijając kolejne uliczki, Martin rozmyślał nad słowami elfa
Nie. Pieter powiedział tylko o wewnętrznym wrogu i wielkim niebezpieczeństwie. To wszystko.”
Nie ułatwiło to raczej sprawy. Okazało się, że Gildia znajdowała się blisko świątyni Sigmara. Tylko dwie uliczki za budynkiem. Był to trzypiętrowy budynek zbudowany, czego można się było spodziewać, w dość ekscentrycznym stylu. Konstrukcję wieńczyły wieżyczki wyrastające pod niezwykłymi kątami. W głównym holu znajdował się olbrzymi czerwono-złoty dywan. Na ścianach było mnóstwo niesamowitych malunków, a całe to miejsce wręcz emanowało magią. Do Martina podszedł jakiś skryba i zapytał o cel wizyty. Gdy tylko czarodziej się przedstawił odparł:
- Ach tak. Martin von Altmarkt. Mistrz gildii czeka już na szanownego pana. Muszę przyznać, że spodziewaliśmy się pana znacznie później, proszę za mną. – odparł i poprowadził go korytarzami aż na trzecie piętro. Po drodze mijali mnóstwo sal na których ćwiczono najróżniejsze czary, albo wykładano teorię magii. Obok nich przebiegła grupa żaków, spóźnionych na wykład i śmiejących się głośno. Przypomniało to Martinowi czasy kiedy i on był szkolony na maga.
W końcu dotarli do olbrzymiego gabinetu zbudowanego na planie koła. Na środku pokoju znajdowało się biurko, zastawione mapami i papierami. Siedział przy nim jakiś mężczyzna. Mniej więcej w wieku trzydziestu lat. O wiele za młody na mistrza gildii taki wielkiego miasta. Przy ścianach znajdowało się mnóstwo gablot z manuskryptami, modelami zwierząt i cała kolekcja obrazów. Oprócz tego kilka schematów jakiś dziwnych maszyn i parę trofeów, za pewnie magicznych albo związanych z chaosem Sufit rozjaśniała nie lampa, a wiele szklanych kul, na które rzucono zaklęcie poblasku. Nadawało to pokojowi innego światła niż to z zewnątrz, gdyż okno wychodzące na ulicę było kolorowe jak witraże w świątyniach.
- A, kolega Martin von Altmarkt. Proszę siadać, proszę. Może trochę wina? Prosto z „Bakałarza”. Wyśmienite. – gestem zaprosił gościa, żeby usiadł przy stole, którego wcześnie Martin nie zauważył ( a nawet mógłby przysiąc, że go tam nie było) i odprawił skrybę. – Rozumiem, że przyszedł pan po pozwolenie. Kosztuje ono tylko jedną złotą koronę. Jest jednak kilka warunków które należy spełnić…

Gotfryd, Gnordi, Varl

Martin wyszedł, a reszta drużyny została na miejscu zbrodni z mnóstwem pytań i żadnym rozwiązaniem.
- N-nie. Nikogo nie widziałem. – wyjąkał akolita – to nie do pomyślenia, żeby któryś z kapłanów zabił ojca Mortena. O broń nas Sigmarze, przed tym dniem. – pomodlił się cicho.
Nic tutaj nie pasowało. Na oknie nie było żadnych śladów świadczących o tym, żeby ktoś tędy wszedł. Akolita nikogo nie widział. Nie było żadnych podejrzanych. Jedyne ślady to zabrana strzałka i notatka ojca Mortena, ale to za mało.
- Mówiłem. Diabelska sprawa. Pewnie to wina tych magów i ich czarów. – splunął strażnik. Ezekiel nagle pobladł. Powiedział, że coś sobie przypomniał i musi się z tym zgłosić do najwyższego kapłana. Za nim ktokolwiek go powstrzymał, wybiegł z komnaty. Mablung podszedł do okna i zaczerpnął świeżego powietrza. Na ulicy zaczynało się robić coraz większy tłok. Elf spojrzał na niego smutnym wzrokiem i westchnął. Widać było, że tęsknił za droga i lasami. Nagle spojrzał na swoje ręce i odsunął powoli dłoń. Krótki jęk wydarł się z jego piersi. Wszyscy spojrzeli na niego i podeszli do okna. Początkowo nic nie zauważyli, więc włóczykij dokładnie wskazał im co go tak zaniepokoiło. Na parapecie znajdowały się trzy, niewielkie, wyryte blisko siebie rysy. W końcu udało im się znaleźć jakiś ślad!
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline