Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2009, 16:35   #47
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 17:23 czasu lokalnego.
Gdzieś w pobliżu Cassidy Lake, północny wschód od Everett


[MEDIA]http://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/02_Meltdown.mp3[/MEDIA]

Odetchnęła z ulgą, gdy się zgodzili. Zależało jej, to było widać i z nieprzymuszoną wdzięcznością spojrzała na Thomsona, gdy ten owinął ją kurtkę i pomógł wsiąść do samochodu.
-Dziękuję wam. Za zaufanie. Mam nadzieję, że uda nam się dostać do środka...
Czy jednak to było zaufanie? Oba samochody znów ożyły, a długie światła przeciwmgielne przebijały zasłonę ciemności i mlecznobiałej poświaty, która za nic nie chciała się zmniejszyć. Jakby była naturalnie związana z biologicznym kataklizmem, który właśnie następował. Każdy chciał przeżyć, nieważne jak zły był w "poprzednim życiu". Ba, może im gorszy, tym pragnienie przeżycia było większe? Jak w filmach. Tylko tam zawsze wygrywał pozytywny bohater, zdobywając przy okazji nieziemsko piękną kobietę. Czasem warto było wierzyć w filmy, przynosiły ze sobą jakąś nadzieję.

David wybierał kolejno numery swoich znajomych, próbując połączyć się z kimkolwiek. Niestety, tylko w przypadku Ann telefon w ogóle odpowiadał, ale kobieta nie odbierała. Nagrał się na skrzynkę, nie mogąc liczyć na wiele. Pozostałe telefony miały sygnał zajętości lub jeszcze mniej przyjemne "abonent jest tymczasowo niedostępny". Czy padła sieć, czy telefon, to już była zgadywanka. Cholera wiedziała, co teraz się tam działo. Ale cholery tu nie było, wąska, podmiejska jednopasmówka była pusta. Minęli tylko jeden czy dwa samochody, jadące w drugą zupełnie stronę niż oni sami. Zacinający deszcz uniemożliwiał się przyjrzenie czemuś bliżej, a Boven prowadziła, bezbłędnie wskazując odpowiednie zjazdy. Minęli jeszcze kilka mniejszych skupisk ludzkich, gdzieś za sobą zostawili jezioro Stavens i parli dalej, w coraz bardziej porośnięte lasami tereny.
-Teren zaznaczyli jako wojskowy, zazwyczaj też jeździły wokół regularne patrole. Prowadzi tam tylko jedna droga, oczywiście monitorowana. Moglibyśmy wysiąść i iść pieszo, ale... - przełknęła ślinę - ...myślę, że mają własne problemy. Nie wiem nawet czy ktoś żyje. Tam... tam również był wypadek. Chyba nie chcieli, by ktoś wyniósł ich tajemnicę. Jeszcze mógłby przeżyć i wykorzystać do czegoś tę wiedzę. To dlatego uciekałam.

Minęli kolejne jezioro, zdecydowanie mniejsze od Stevens, otoczone lasami. Dobre miejsce na piknik, w przyjemny, letni dzień. Tego wieczora zdecydowanie mroczny i nieprzyjemny widok, podobnie jak czarne lasy wokół. Zjechali w końcu na małą, ale asfaltową drogę, a tablice wokół krzyczały wyraźnie, by trzymać się z daleka. Były ogrodzenia, a także rogatki, opuszczone, ale pozbawione straży. Budka strażnika była pusta, a mały telewizorek, który się tam znajdował, śnieżył i szumiał cicho. Szlaban dał się podnieść i mogli ruszać dalej.


Radcliffe miał zjebany dzień. Nie spieprzony, ani po prostu zły. Ten dzień był zjebany i tyle. Sterczał w swojej budce z monitorami od samego rana tego mglistego, mokrego i nieprzyjemnego dnia. Coś się posrało. Coś się posrało tak bardzo, że teraz facet w czarnym garniturze leżał w kałuży swojej krwi tuż przed drzwiami stróżówki. Z kulą Daniela we łbie. Strażnik swoje wiedział, takich jak tamten nie przysyła się w odwiedziny, chyba, że traktować je jako całkiem ostatnie. Popełnili błąd - nie wyłączyli monitorów. Nie miał podglądu do wewnątrz laboratoriów, ale to co miał tutaj wystarczało. Kilku ludzi w kitlach zaciągnięto do środka siłą, jednego zastrzelili na zewnątrz. Widział, że komuś się nawet udało, jedna z prywatnych Toyot wyrwała do przodu jakiś czas temu i zniknęła z monitorów, a tuż za nią ten czarny Land Rover. Oczywiście niewiele mógł zrobić, miał wtedy własne zajęcie. Zastrzelił dwóch, jeden nawet się nie zdążył zbliżyć. Tylko miał pewność, że było ich więcej, czemu do cholery nie wyszli ze środka i nie dokończyli roboty? Miał już tylko jeden magazynek do Beretty i pół kolejnego do tej spluwy, którą zabrał bliższemu trupowi. Dalej nie odważył się ruszyć.

Cały ten supertajny teren stanowiły dwa niskie budynki. Oczywiście nie był aż tak głupi, by w to wierzyć, prawdziwe tajne rzeczy musiały być pod ziemią. Może dlatego tamci nie wychodzili? Bo jeszcze nie skończyli? Pracowników w środku była jakaś setka, może trochę mniej. Codziennie wpuszczał i wypuszczał większość z nich, część chyba tu nawet mieszkała, bo widział może raz czy dwa. Inna sprawa, że i pracował tu krótko. Ale to nie to zatrzymywało go w środku, oczywiście.
Były dwa ogrodzenia, które strzegły tego miejsca. Pierwsze, to przy jego stróżówce, rozwaliła kobieta swoim samochodem. Nie były zbyt mocne, tak na prawdę to przed intruzami były inne zabezpieczenia, ta siatka była mniej istotna. Drugie zamknęli ludzie z Land Rovera. Szybko się przekonał czemu - od bramy dzieliło go może ze trzydzieści metrów, otwartej przestrzeni, po której biegało przynajmniej kilka pierdolonych, wściekłych rottweilerów. Wcześniej żarły tego trupa tam dalej, teraz gdzieś zniknęły. Dobrze, że chociaż twarde drzwi i kilka kul przepędziły te bestie. Trafił tylko jedną, za słabo. Tak więc od bramy dzieliło go trzydzieści metrów, a od parkingu jakieś pięćdziesiąt. Z jego nogami - prawie samobójstwo.

Zanim się zdecydował, coś się zaczęło dziać. Pojawiły się dwa samochody, mijając pierwszy szlaban. Land Rover, którego już poznawał, a także drugi - Hummer. Monitory były czarno białe a widoczność beznadziejna, więc nawet nie wiedział, czy wojskowy czy prywatny. Przynajmniej póki tamci nie podjechali do głównej bramy, zatrzymując wozy i gasząc światła. Postaci, które z nich wysiadły, nie wyglądały ani na kolesi w garniturach, ani na wojskowych. Kilka kobiet, jakieś dzieciaki kręcące się na tylnym siedzeniu. Dwóch facetów i jakiś nastolatek. Mężczyźni mieli broń - jeden strzelbę, drugi jakiś pistolet maszynowy, ale Radcliffe nie widział dobrze. Rozglądali się i podeszli do bramy. Psy jeszcze nie wyskoczyły, ale to była kwestia czasu. Ale co innego go zaciekawiło bardziej - jedna z kobiet miała pod kurtką ten biały kitel, a twarz wydawała się znajoma. Nie pamiętał jej imienia, ale prawie na pewno to była ta, która uciekała. A więc się jej udało. Tylko na cholerę wracała? Tak czy inaczej, miał wreszcie szansę. Tylko znów pojawiły się te psy!


Las porastający drogę z obu stron skończył się nagle, a przed prowadzącym Land Roverem stanęła brama z grubej siatki, zaopatrzona w drut kolczasty na szczycie. Była zamknięta, ale niestarannie i nie wyglądało to na jakieś potężne zabezpieczenie przed włamaniem. We mgle nie było widać wiele więcej - światło z jakiegoś małego budyneczku jakieś trzydzieści metrów dalej, zarysy samochodów na parkingu, już wewnątrz ogrodzenia. Trochę dalej była też druga brama, otwarta. Maria podeszła do siatki i próbując dostrzec przez mgłę coś więcej.
-Ta druga brama... to ja ją wyważyłam. Nikt jej nie zamknął, najwyraźniej nie wychodzili nawet ze środka. Są tam dwa budynki, pod jednym z nich znajdują się laboratoria, w których pracowałam. Ja i setka innych ludzi, a pilnowali ich tacy, jakich mieliście już nieprzyjemność poznać. Tylko kilku strażników było normalnych, jak ja - ci ze stróżówek i budynków na górze. Pewnie się ich pozbyli jak wszystkich pozostałych.
Zadrżała wyraźnie i zbliżyła się do detektywa i reportera. Przy mężczyznach z bronią najwyraźniej czuła się nieco pewniej.

Brama nie wyglądała solidnie, nawet nie była zamknięta na klucz czy cokolwiek innego. Można było ją otworzyć, chwilę męcząc się z łańcuchami. Lub po prostu rozjechać samochodem. Ale zanim to zrobili, z głębi terenu rozległo się psie ujadanie i już chwilę potem na bramę skoczył wielki rottweiler, warcząc i ujadając wściekle. Był dziwny, pokryty krwią, z pianą na pysku i czerwonymi oczami. Najwyraźniej nie zdawał sobie do końca sprawy z istnienia siatki i gryzł ją ostrymi zębiskami, próbując się dorwać do ciepłego ciała, stojącego niedaleko. Łańcuch naprężał się cały czas, a po chwili pojawiły się kolejne sylwetki potężnych psów. Boven postąpiła kilka kroków do tyłu, podobnie jak Nathan, który szybko wrócił do Hummera. Głos biologiczki przebijał się przez to ujadanie.
-Wyglądają, jakby do ich krwi dostał się wirus! Czują tylko ciepłe ciała i naszą krew. Musimy je zabić, nie mieli tu tak wiele tych psów. Ale jeśli one... boję się, co możemy spotkać wewnątrz. Te Land Rovery są opancerzone, może uda się je... rozjechać? Może część uciec, ale tam mogą być kolejni strażnicy z bronią i jak usłyszą strzały...
Wycofała się powoli do samochodu, pozostawiając decyzję ludziom z bronią. Psy miały niesamowitą siłę, siatka wyginała się, a kilka ogniw pękło nagle. Również łańcuch poluzował się i teraz cała brama ruszała się w przód i w tył. Nie było czasu.
 
Sekal jest offline