Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2009, 20:04   #7
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Najpierw zapalił.
Pomijając ten cały zjebany dzień, mógł powiedzieć, że reszta jego zjebanego życia nie była tak zjebana, jak właśnie ten dzień. Ten dzień, który postanowił zjebać resztę jego życia. I to na dobre. Dla niego to właściwie żadna różnica, czy ludzie po prostu kołysali się koło niego, gaworząc jak dzieci świeżo nauczone mówić, czy padały jak marionetki, gryzione przez psy, którym z powodu zgnilizny odpadały uszy przy gwałtowniejszych ruchach. Jego ludzka część – obojętnie, jak bardzo jej się nie brzydził – nauczenie reagowała na bodźce zewnętrzne. Takie jak szum w radiu, mgła na dworze, krew na chodniku, nagie dzieci w szatni(frywolna myśl, skarcił się Daniel), wirus w powietrzu, zmasakrowani naukowcy w kompleksie, pewna dziewczynka czekająca w jego domu na niego(bardzo frywolna myśl, skarcił się Daniel). To wszystko było niepokojące, pomyślały jego bardziej ludzkie części. A inne... Na razie nie chciał myśleć o tych innych.
Z dymu papierosów Pall Mall wyłaniała się jego para niespokojnie wyglądających oczu. Nieogolona twarz, w tym wąs i broda. Coraz bardziej bezlitośnie wstępująca siatka zmarszczek. Powyżej: Czarne, lekko siwiejące i wypadające włosy. Reszta jego ciała zakuta w lekką kamizelkę kuloodporną, skrzętnie ukrytą pod kurtką z biało-czerwonym parasolem.
Fakt, że dzień był zjebany, wcale nie nastrajał go tak pozytywnie, jak by miał na początku sądzić. Po pierwsze, jak strażnik, dostał wyraźne dyrektywy, że okolica może przechodzić przez „pewne manewry wojskowe” przeprowadzane przez Umbrella. Świetnie, pomyślał, chociaż mieli tyle gestu, żeby uprzedzić go o dziwnych komunikatach w radio i kordonie wojskowym okalającym miasto. Nic, co mogłoby wzruszyć Daniela W. Radcliffe'a, nowo wynajętego strażnika Korporacji Umbrella. Do czasu. Do tego czasu, kiedy wszystkie stacje radiowe i telewizyjne w mieście nagle zamilkły, ruch w bazie Umbrella nagle zamarł, a ostatnie informacje, które ujrzał w swoim telewizorze – teraz śnieżącym – były o dziwnym wirusie, który spadł na miasto.
No dobra, zbeształ siebie Daniel. Te fakty jeszcze mało znaczą, nawet, jeżeli w okolicy jest kompleks zajmujący się właśnie badaniami wirologicznymi. Sądził, że jak jest jakaś choroba, to za chwilę pojawią się ludzie w białych kitlach, którzy go zaszczepią. Pech chciał, że pojawił się ktoś, kto zaciągnął wszystkich naukowców do środka. A potem jednego z nich zabił. Chyba kula i krew były o wiele bardziej przekonujące dla Daniela, niż jakiekolwiek informacje z telewizji. I dalsza kula w człowieku, który przyszedł, żeby go zabić.
No to świetnie, kurwa. Pierwsza krew na rękach. Moment, w którym przestał ufać swoim pracodawcom.
I wcale nie czuł się lepiej, gdy na jego usta zaczął wpełzać mimowolny uśmieszek. Czuł się dziwnie. Wszystko nagle zaczęło się rozpadać. Kawałek po kawałku, cała rzeczywistość. Albo jego dotychczasowe życie nauczyło go takiej znieczulicy, albo -
Ktoś przeszedł przez pierwszy szlaban. Mało tego, ktoś z kompleksu laboratoryjnego. Świetnie, może zapyta się, co tutaj się wyrabia. Sfora psów, z których parę gryzło zwłoki człowieka z Umbrella Corporation, pobiegła w ich stronę.
Chwilowo jednak, jego nogi odmawiały posłuszeństwa, a w każdym razie na tyle, żeby popędzić prędzej, niż psy. Tyle dobrze, że zamierzali się dostać do kompleksu. W każdym razie, to zmniejszało jego szanse na śmierć.
Wziął mikrofon i odchrząknął:
- Halo! - wrzasnął. - Zamierzacie się dostać do kompleksu?
To było głupie pytanie, więc kontynuował:
- Jeśli weźmiecie mnie ze sobą, pomogę wam pozbyć się psów! Mogę pomóc!
Wrzeszczał, mając nadzieję, że chociaż słowo „pomóc” przebije się przez mgłę i wiatr. Wyciągnął pałkę. Czekał. Kalkulował. Jeśli będą chcieli dostać się do bunkra, będą musieli przejechać tą drogą. Mają broń, a to najważniejsze. Mógł im zaofiarować broń i umiejętność strzelania z niej. Cokolwiek się stało z miastem, miał wrażenie, że mogą tego potrzebować.
Powtórzył jeszcze parę razy swój komunikat przez głośniki. W końcu, przeładował broń. Spojrzał na swoje odbicie na szybie, za którą była tylko ciemność.
Skoro mięśnie jego twarzy przestawały słuchać form, które umierały z każdą minutą, on także przestawał. Nie chciał umrzeć, nie, za wszelką cenę. Potrzebne było coś trzeciego – dowód, że on też nie lubi tego, co oni. Nie czekał. W końcu tamte przedostawały się już na drugą stronę.
- A ti ti ti – wyrwało się z jego ściśniętej krtani. Wolno uchylił drzwi, na tyle, by móc je zamknąć natychmiast. Celował we łby.
A potem zaczął naciskać cyngiel. Tylko zabić je wszystkie, pomyślał. Tylko przetrzymać, aż dostaną się aż tutaj. Oni, nie psy.
 
Irrlicht jest offline