Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2009, 01:25   #44
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ewa ruszyła w stronę najbliższego z bloków. Stopy miała już podrapane przez liczne i drobne kamyki, resztki elewacji oraz odpryski betonu, które były dosłownie wszędzie. Drobne pieczenie i swędzenie dręczyło, ale cel był ważniejszy. Przynajmniej na razie. Może to wszystko było tylko wielkim testem, który ona – Ewa – nie zamierza oblać i pokazać IM, że jest kimś. Konrad został przy Władysławie i tylko patrzył na jej plecy i na to, jak znika za rogiem. Niby wzruszył ramionami, niby nic go to nie obchodziło, ale jednak cucąc starszego pana, nie mógł pozbyć się do końca uporczywych myśli o dziewczynie.

Szara klatka schodowa wyglądała niemal tak, jak ta, skąd wybiegli poprzednio. Poskręcane poręcze, odrapane ściany i graffiti. Dziewczyna rzuciła tylko przelotnie na to okiem i pomknęła na schody. Szyb windy tradycyjnie był już zawalony gruzem i resztkami dźwigu, który musiał spaść z bardzo wysoka. Oznaczało to, że pozostają dla niej tylko schody i będzie to najdłuższe wchodzenie na górę, jakie odbyła w swoim życiu. Nie spieszyła się tak bardzo. Należało oszczędzać siły, ale i nie przeciągać za bardzo wchodzenia. Ewa miała w pamięci to, że Konrad jest na dole i nie wiadomo, jak długo ten stan będzie się utrzymywać. W tym miejscu już niczego nie można być pewnym. Niczego.

Tymczasem wykładowca siedział przy starszym mężczyźnie próbując go ocucić. Władysław wydawał się być przytomnym i zaraz potem odpływał w niebyt opadając ciężko na ziemi. Nie widać było na nim ran czy śladów bicia, ale lekko niezdrowy kolor policzków i rozszerzone źrenice wskazywały, że jednak coś w jego wnętrzu się działo. Czasami tylko przez jego skórę na karku i rękach przebiegł dreszcz podnosząc włoski i dające się wyczuć pod palcami wibracje. Jedyne słowo, które czasami padało z jego ust brzmiało „nie”. Na nic się zdało poklepywanie czy potrząsanie. Przytomność wracała, ale zaraz odpływała po kilku chwilach. Wydawało się że sam organizm z tym walczy, ale wynik tej walki był wielce niepewny. Konrad popatrzył na blok, do którego weszła Ewa. Popatrzył w górę na jego szczyt i westchnął. To będzie długa droga.

Miarowy oddech, metodyczne kroki i niezmienna szarość betonowych ścian była całym światem dziewczyny. Nie liczyła pięter, bo to i tak nie miało sensu. Miała dość na szczyt a czy to będzie po siódmym czy siedemnastym piętrze nie liczyło się. Zniszczone klatki schodowe, gruz, odrapane ściany. Miała już tego dość i nawet spojrzenie na szare niebo byłoby lepsze niż to. Stało się to w momencie, gdy skończyły się schody i ostatnia kondygnacja budynku miała tylko wejście na górę po żelaznych schodkach. Skorodowane i poskręcanie nie były specjalnie wiarygodne, ale nie miała wyjścia. Szybko wspięła się i otworzyła klapę na dach.

Nie było wiatru ani słońca. Wyszła na dach i spojrzała dookoła. Panorama była wspaniała. Tylko, że to nie było to, o co chodziło. Wszędzie wokół stałe szare kawałki betonu ustawione jak żołnierzyki na paradzie. Puste okna, szpetne balkony, kikuty anten telewizyjnych – to wszystko potęgowało tylko wrażenie opuszczenia i zniszczenia. Wszędzie identyczne bloki o takim samym stopniu zniszczenia. Aż po horyzont.
Dopiero gdzieś daleko, tuż przy niewyraźnej linii horyzontu kształty blokowiska się zacierały, jakby szarość gęstniała do rozmiarów mgły i zasłaniała widoczność. Ewa obróciła się raz i drugi. Ciągle te same obrazy i to samo uczucie. Nie chciała płakać, ale żal i rezygnacja dopadły ją niepostrzeżenie. Położyła się na betonie i spojrzała w niebo. Ono też nie różniło się niczym szczególnym od otoczenia – nawet kolor miało ten sam. To jest jakieś wszystko popieprzone. Tu nic nie jest tak, jak powinno. Ulice nie ciągną się po horyzont. Na początku dostrzegała jeszcze brzeg miasta, ale teraz to już się zatraciło, jakby miasto rosło z każdą chwilą przebywania kogokolwiek w nim. Otaczało ich i zamykało w sobie jak mechanizm obronny jakiegoś niespotykanego gatunku zwierzęcia lub rośliny. Łza sama pojawiła się w oku i spłynęła kącikiem wzdłuż ucha. Delikatny dotyk wilgoci załaskotał. A potem z nieba spadł biały płatek.

Konrad czekał. Władysław zatopił się we własnym świecie jak pływak, któremu udaje się czasami utrzymać na powierzchni a potem fala nakrywa go sobą by po chwili znów wypchnąć do góry. Nic nie da jego pomoc – nie jest to ani potrzebne ani właściwe. Ważne, by wróciła dziewczyna i to wszytko się skończyło. Byle jak, ale byleby się skończyło.

Ewa zerwała się na równe nogi. Dostrzegła w rogu budynku kształt, który jakby materializował się z powietrza. Nie patrzyła nawet na niego teraz tylko skoczyła do klapy w dachu. Złapała rączkę i silnie pociągnęła do siebie. Syknęła z wysiłku a potem aż przysiadła z potwornego uderzenia bólu, który promieniował od rąk. Upadła a na policzku poczuła zimno betonu. Nienaturalne zimno betonu. Ręce pulsowały bólem jak dwie pompy. Spojrzała na nie, ale poza czerwienią nie widziała wiele. Resztki skóry zwisały swobodnie ociekając krwią. Ma uchwycie od klapy widziała również skórę oraz więcej czerwieni. Przestraszyła się. Spanikowała. I rzuciła się do ucieczki. Nie widziała przeciwnika, ale teraz najważniejsze dla niej było być w ruch. Wrogowi przez to będzie trudniej ją złapać. Lekka mgła w oczach nie polepszała pola widzenia, ale nic jej nie pozostało. Przewróciła się. Pewnie o wystającą antenę lub nierówność betonowych płyt. Wyciągnęła przed siebie ręce w geście ochronnym i zaraz potem potworna fala bólu wyłączyła jej świadomość na jakiś czas. Widziała tylko ciemność i dudniące odgłosy w dali. Brzmiało to jak tramwaj, ale przecież tu nie było tramwaju. Przerażona zaczęła krzyczeć. Z krzykiem uwalniała strach i naprawdę chciała już mieć to wszystko za sobą. I wreszcie wróciła szarość. I coś jeszcze. Coś, co wykraczało poza ramy tego, co do tej pory widziała. Jakaś postać, podobna do człowieka, ale nie będąca nim stała przed nią. Była naga, ale półcienie rozkładały się tak, jakby miała na sobie szatę utkaną z ciemności. I coś na plecach, co mogło wyglądać jak skrzydła, albo raczej jak parodia skrzydeł. Zmrużyła oczy. Dostrzegła futro albo bardzo gęste włosy. I twarz tego czegoś. Była ludzka ale tak potwornie wynaturzona, że aż odpychała. Czasami taką twarz można było dostrzec na serwisach poświęconych ofiarom wypadków. Przestawione nosy, rozcięte łuki brwiowe, wydarty kawałek policzka i potrzaskane czoło z nasuniętym fałdem skóry na oko. Ewa zwymiotowała. Ból trzymał ją w swoich kleszczach, żołądek się wywracał na drugą stronę i nic nie było już takie same. Zatoczyła się i poczuła, że stoi przy niewielkim gzymsiku na brzegu bloku. Za nim była już tylko trzydziestometrowa przepaść z betonem na dnie. Jej zguba i jej wybawienie.

- Zginiesz – usłyszała wysyczane w powietrze słowo. – Zginiesz, a twoja dusza będzie moja.
Ewa słuchała, ale nie słyszała. Walczyła sama ze sobą, z bólem i z potwornościami, które widziała. Spojrzała na postać, która zdawała się płynąć w powietrzu a nie iść na własnych nogach.
- Daj mi resztę, a dam ci spokój po śmierci.
Syk ranił. Kłuł w uszy jak igły. Ewa miała dość. Tym razem nie zostawili dla niej wyboru. Nie dali szansy obrony i ucieczki. Zniszczyli jej ręce i zdławili strachem jak brudnym kneblem. Mogła tylko patrzeć na to wszystko, ale wzrok też był na usługach oprawców. Nie mogła dać im tej satysfakcji. Nie ona. Niech znajdą inną frajerkę.
- Pieprz się! Słyszysz?! Pieprz się!!! – łzy zalały jej oczy, ale była dziwnie spokojna. Z każdym wykrzyknikiem rzuconym w potworną twarz tego czegoś pozbywała się balastu. Mogła teraz latać i czuła się lekka jak piórko. Tak bardzo lekka, że z radością spojrzała na przestwór za nią. Weszła na gzyms i rozłożyła ręce. Jeśli tak ma wyglądać koniec, to niech przynajmniej chwilę poczuje się wreszcie wolna. Zamknęła oczy a strach wypełnił ją całą. Bała się. Tak potwornie się bała.

Konrad usłyszał krzyk i wiedział, że coś idzie nie tak. I to bardzo nie tak. Poderwał się i zostawił na chwilę Władysława samego. Spojrzał w górę, ale nic nie dostrzegł. Na szarym niebie nie było niczego poza ostrym zarysem brzegu wieżowca. I gdzieś tam była dziewczyna. Wiedział to. Wiedział to aż za bardzo. I wtedy stracił grunt pod nogami. Jeszcze usłyszał dalekie „NIE!” wykrzyczane całą mocą a chwilę później zamilkło. Poczuł, że jest w wodzie. Poczuł, że swobodnie opada na samo dno i nie ma powietrza w płucach. Był kompletnie nieprzygotowany. Czerń i zimna toń zamknęła się nad nim i wessała do siebie. Miotał się, ale nic to nie dawało. Obracał się, miotał, krzyczał – nic to nie dało. Zimna woda wdarła się do ust. Potem weszła głębiej. Przerażenie ponownie weszło do jego głowy i zagrało na organach strachu. Krew pulsowała w czaszce coraz bardziej a strach ściskał wszystko w swoich zimnych szponach. „To koniec” przeleciało jeszcze myśli Konrada. Poczuł ból w klatce piersiowej, a potem miarowe i coraz wolniejsze pulsowanie krwi w skroniach. Tuptuptuptuptuptup tuptuptuptup tuptuptup tup tup tup….

Wolna jak ptak. Ból minął, strach minął, została swoboda wyboru. I choć miała ona trwać kilka sekund to było warto. Naprawdę było warto. Pęd powietrza wtłaczał spazmatyczne wydechy do płuc. Oczy nic nie widziały poza szarością a ręce omiatał zimny pęd powietrza. Dziewczyna zaśmiała się w duszy. „Pieprzę was! Pieprz…”
Łup!

Stefan wpadł do budynku parafialnego. To już nie muzyka czy śpiewy, ale autentyczny krzyk mężczyzny. Drzwi były otwarte a w środku zlokalizowanie źródła krzyku równie proste jak budowa młotka. W pokoju leżał na łóżku ktoś i krzyczał. Stefan chyba już widział tu tego kogoś, ale za nic nie wiedział ani jak się nazywa ani kim jest. Leżał w pościeli i miotał się, jakby przeżywał koszmar. Na stoliku obok stała pusta butelka po piwie, a w rogu włączony telewizor śnieżył zaciekle. Śpiący nie mówił już, ale na jego ustach można było dostrzec pianę. Stefan rzucił się do łóżka i złapał śpiącego za ramiona. Uspokoił się od razu. Oczy miał nadal zamknięte, ale już nie wymachiwał rękami ani nie skręcał tułowia. I nie krzyczał. A potem otworzył oczy.
- O Boże, nie – zaszlochał. Łzy momentalnie pociekły mu po policzkach. – Gdzie oni są… - kolejne szlochy wstrząsnęły jego ciałem. Stefan nie wiedział, co się dzieje i miał dziwne przeczucie, że zaraz się tego dowie.

Ewa otworzyła oczy widząc wokół siebie ludzi ze squatu. Nadal miała oczy pełne łez.

Konrad otworzył oczy. Zaczerpnął powietrza jakby dusił się lub topił. Był kompletnie mokry od potu. Nieprzytomnie patrzył wokół i nic z tego nie rozumiał.

Dzień za oknami miał się w najlepsze. Początek 15 listopada 2008 roku umknął w mroku sennych majaków, deszczu i szarości za oknem. Zwykłej, codziennej szarości.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline