Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2009, 16:53   #41
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ewka odczuła ulgę, gdy wyciągali Władysława z tego koszmarnego budynku. Odzyskali starszego pana za to zgubili księdza. Zgubili? Nie, to nie było dobre słowo. To ONI musieli go zabrać, bo przecież ONI stali za wszystkim. Za całym tym koszmarem również. Musieli wciągnąć ich w swój kolejny chory eksperyment. To miejsce... Wydawało się nierealne, ale przecież musiało gdzieś istnieć w rzeczywistym świecie. Zbuntowała się nagle przeciwko teorii snu, którą uknuł Konrad.

Spoglądała na wyrównaną trawę, w miejscu gdzie do niedawna leżał ksiądz.
- A może to zamknięty kompleks? Trzymają nas pod jakąś gigantyczną kopułą w narzuconych nam warunkach i obserwują co zrobimy? Awansowaliśmy na cholerne myszy laboratoryjne wpuszczone do labiryntu?

Konrad łypał na nią nierozumiejącym wzrokiem. No tak, nie mógł wiedzieć o czym mówiła. Przecież nie miał z NIMI do czynienia. Chyba, że... Jednak miał? Wiedziała, że nie powinna mu ufać. W końcu obiecała sobie, że nie wyzbędzie się swojej podejrzliwości. ONI mogli być wszędzie, mogli być każdą z otaczających ją teraz osób.
A może cała ta sprawa z Władysławem to też był test? Sprawdzian by wybadać czy ona, Ewa, po niego wróci? Czy w niej zwycięży człowieczeństwo czy lęk o własną dupę?
Tylko po co ONI chcieliby to wiedzieć? Z drugiej strony nie mogła się nawet domyślać do czego dążą ich podstępne knowania...

- Posłuchaj Konrad, trzeba się rozejrzeć dookoła - powiedziała wreszcie. - Nie możemy tkwić w miejscu, tak bez celu. Najlepiej aby poznać teren, zlokalizować potencjalne wyjścia. Te pustostany nie mogą się ciągnąć w nieskończoność. Ja wejdę na dach najbliższego budynku. Wiadomo, z góry lepiej będzie wszystko widać. Tylko obiecaj mi, że zostaniesz z Władkiem. Zostawimy go na moment i zabiorą i jego – mówiła, jakby miała pewność kto w zasadzie za tym wszystkim stoi. - Wrócę szybko. Obiecuję.

Tym razem nie okręciła się na pięcie i nie uciekła bez słowa. Czekała na przyzwolenie ze strony Konrada.
 
liliel jest offline  
Stary 23-10-2009, 14:33   #42
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Chooolera! Wiedziałem! Po prostu wiedziałem... - ułożył Władysława obok miejsca gdzie leżał ksiądz. To przez tę bezmyślną smarkulę...
Sprawdził oddech mężczyzny. Był wolny i slaby, ale równy. Cokolwiek to było... przeżył. A to oznaczało, że nie mogło być tak źle. Nie znalazł co prawda wyjścia, ale żył. Pierwsze próby ocucenia spełzły na niczym...

Obejrzał się gdy dziewczyna wspomniała o zamkniętym kompleksie. Jakkolwiek było do niedorzeczne, nie mógł w żaden rozsądny sposób zaprzeczyć. Po prostu nie miał pojęcia co to za miejsce i każdy pomysł mógł być równie dobry.

Zmierzyła go nieufnym wzrokiem. I dobrze. Nie potrzebował na głowie upartego szczyla. Powinien był ją wtedy puścić samą...
A jednak w jakiś sposób źle mu było z tą myślą.

- W porządku - rzekł po chwili wahania i rozejrzał się wokół - Tam spróbuj - wskazał najwyższy w okolicy budynek z dobrym widokiem na dach. Okna trzeciego i czwartego piętra zasłonięte były ledwo trzymającym się całości, obdrapanym billboardem reklamy szamponu do włosów. Resztki podobizny kobiecej twarzy niepokojąco mocno przypominały grymas smutku - Od momentu gdy wejdziesz do klatki zacznę liczyć do stu. Jeśli się nie pojawisz na dachu, ani w wyjściu, idę sprawdzić co się stało... Jakby co, krzycz.
Kiwnęła głową i pobiegła.
Jeszcze raz spróbował ocucić Władysława...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 04-11-2009, 19:24   #43
 
john.keats's Avatar
 
Reputacja: 1 john.keats nie jest za bardzo znany
The way my eyes cannot move
The way I hope to be protected
And for one moment I thought
That I was lost among the lights of houses
My dreams of violence
See them coming true
śpiewa głos Renkse w słuchawkach...
nagle krzyk z domu parafialnego... krzyk - myśli Stefan - co tam takiego może się dziać ? zakonnica stłukła filiżankę z herbatą? a może księżulek potknął się i huknął w krucyfiks?
Stefan zgasił peta o betonowy murek i wyłączył muzykę. Rozejrzał po okolicy - żadnego żywego ducha. Martwego mam nadzieję też nie - pomyślał ponuro.
No nic, trzeba sprawdzić kto i po co tu wrzeszczy. Mam nadzieję że to raczej szurnięta zakonnica niż wściekły demon rodem z horroru.
Otworzył drzwi i wszedł do domu parafialnego...
 

Ostatnio edytowane przez john.keats : 09-11-2009 o 19:28.
john.keats jest offline  
Stary 12-11-2009, 01:25   #44
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ewa ruszyła w stronę najbliższego z bloków. Stopy miała już podrapane przez liczne i drobne kamyki, resztki elewacji oraz odpryski betonu, które były dosłownie wszędzie. Drobne pieczenie i swędzenie dręczyło, ale cel był ważniejszy. Przynajmniej na razie. Może to wszystko było tylko wielkim testem, który ona – Ewa – nie zamierza oblać i pokazać IM, że jest kimś. Konrad został przy Władysławie i tylko patrzył na jej plecy i na to, jak znika za rogiem. Niby wzruszył ramionami, niby nic go to nie obchodziło, ale jednak cucąc starszego pana, nie mógł pozbyć się do końca uporczywych myśli o dziewczynie.

Szara klatka schodowa wyglądała niemal tak, jak ta, skąd wybiegli poprzednio. Poskręcane poręcze, odrapane ściany i graffiti. Dziewczyna rzuciła tylko przelotnie na to okiem i pomknęła na schody. Szyb windy tradycyjnie był już zawalony gruzem i resztkami dźwigu, który musiał spaść z bardzo wysoka. Oznaczało to, że pozostają dla niej tylko schody i będzie to najdłuższe wchodzenie na górę, jakie odbyła w swoim życiu. Nie spieszyła się tak bardzo. Należało oszczędzać siły, ale i nie przeciągać za bardzo wchodzenia. Ewa miała w pamięci to, że Konrad jest na dole i nie wiadomo, jak długo ten stan będzie się utrzymywać. W tym miejscu już niczego nie można być pewnym. Niczego.

Tymczasem wykładowca siedział przy starszym mężczyźnie próbując go ocucić. Władysław wydawał się być przytomnym i zaraz potem odpływał w niebyt opadając ciężko na ziemi. Nie widać było na nim ran czy śladów bicia, ale lekko niezdrowy kolor policzków i rozszerzone źrenice wskazywały, że jednak coś w jego wnętrzu się działo. Czasami tylko przez jego skórę na karku i rękach przebiegł dreszcz podnosząc włoski i dające się wyczuć pod palcami wibracje. Jedyne słowo, które czasami padało z jego ust brzmiało „nie”. Na nic się zdało poklepywanie czy potrząsanie. Przytomność wracała, ale zaraz odpływała po kilku chwilach. Wydawało się że sam organizm z tym walczy, ale wynik tej walki był wielce niepewny. Konrad popatrzył na blok, do którego weszła Ewa. Popatrzył w górę na jego szczyt i westchnął. To będzie długa droga.

Miarowy oddech, metodyczne kroki i niezmienna szarość betonowych ścian była całym światem dziewczyny. Nie liczyła pięter, bo to i tak nie miało sensu. Miała dość na szczyt a czy to będzie po siódmym czy siedemnastym piętrze nie liczyło się. Zniszczone klatki schodowe, gruz, odrapane ściany. Miała już tego dość i nawet spojrzenie na szare niebo byłoby lepsze niż to. Stało się to w momencie, gdy skończyły się schody i ostatnia kondygnacja budynku miała tylko wejście na górę po żelaznych schodkach. Skorodowane i poskręcanie nie były specjalnie wiarygodne, ale nie miała wyjścia. Szybko wspięła się i otworzyła klapę na dach.

Nie było wiatru ani słońca. Wyszła na dach i spojrzała dookoła. Panorama była wspaniała. Tylko, że to nie było to, o co chodziło. Wszędzie wokół stałe szare kawałki betonu ustawione jak żołnierzyki na paradzie. Puste okna, szpetne balkony, kikuty anten telewizyjnych – to wszystko potęgowało tylko wrażenie opuszczenia i zniszczenia. Wszędzie identyczne bloki o takim samym stopniu zniszczenia. Aż po horyzont.
Dopiero gdzieś daleko, tuż przy niewyraźnej linii horyzontu kształty blokowiska się zacierały, jakby szarość gęstniała do rozmiarów mgły i zasłaniała widoczność. Ewa obróciła się raz i drugi. Ciągle te same obrazy i to samo uczucie. Nie chciała płakać, ale żal i rezygnacja dopadły ją niepostrzeżenie. Położyła się na betonie i spojrzała w niebo. Ono też nie różniło się niczym szczególnym od otoczenia – nawet kolor miało ten sam. To jest jakieś wszystko popieprzone. Tu nic nie jest tak, jak powinno. Ulice nie ciągną się po horyzont. Na początku dostrzegała jeszcze brzeg miasta, ale teraz to już się zatraciło, jakby miasto rosło z każdą chwilą przebywania kogokolwiek w nim. Otaczało ich i zamykało w sobie jak mechanizm obronny jakiegoś niespotykanego gatunku zwierzęcia lub rośliny. Łza sama pojawiła się w oku i spłynęła kącikiem wzdłuż ucha. Delikatny dotyk wilgoci załaskotał. A potem z nieba spadł biały płatek.

Konrad czekał. Władysław zatopił się we własnym świecie jak pływak, któremu udaje się czasami utrzymać na powierzchni a potem fala nakrywa go sobą by po chwili znów wypchnąć do góry. Nic nie da jego pomoc – nie jest to ani potrzebne ani właściwe. Ważne, by wróciła dziewczyna i to wszytko się skończyło. Byle jak, ale byleby się skończyło.

Ewa zerwała się na równe nogi. Dostrzegła w rogu budynku kształt, który jakby materializował się z powietrza. Nie patrzyła nawet na niego teraz tylko skoczyła do klapy w dachu. Złapała rączkę i silnie pociągnęła do siebie. Syknęła z wysiłku a potem aż przysiadła z potwornego uderzenia bólu, który promieniował od rąk. Upadła a na policzku poczuła zimno betonu. Nienaturalne zimno betonu. Ręce pulsowały bólem jak dwie pompy. Spojrzała na nie, ale poza czerwienią nie widziała wiele. Resztki skóry zwisały swobodnie ociekając krwią. Ma uchwycie od klapy widziała również skórę oraz więcej czerwieni. Przestraszyła się. Spanikowała. I rzuciła się do ucieczki. Nie widziała przeciwnika, ale teraz najważniejsze dla niej było być w ruch. Wrogowi przez to będzie trudniej ją złapać. Lekka mgła w oczach nie polepszała pola widzenia, ale nic jej nie pozostało. Przewróciła się. Pewnie o wystającą antenę lub nierówność betonowych płyt. Wyciągnęła przed siebie ręce w geście ochronnym i zaraz potem potworna fala bólu wyłączyła jej świadomość na jakiś czas. Widziała tylko ciemność i dudniące odgłosy w dali. Brzmiało to jak tramwaj, ale przecież tu nie było tramwaju. Przerażona zaczęła krzyczeć. Z krzykiem uwalniała strach i naprawdę chciała już mieć to wszystko za sobą. I wreszcie wróciła szarość. I coś jeszcze. Coś, co wykraczało poza ramy tego, co do tej pory widziała. Jakaś postać, podobna do człowieka, ale nie będąca nim stała przed nią. Była naga, ale półcienie rozkładały się tak, jakby miała na sobie szatę utkaną z ciemności. I coś na plecach, co mogło wyglądać jak skrzydła, albo raczej jak parodia skrzydeł. Zmrużyła oczy. Dostrzegła futro albo bardzo gęste włosy. I twarz tego czegoś. Była ludzka ale tak potwornie wynaturzona, że aż odpychała. Czasami taką twarz można było dostrzec na serwisach poświęconych ofiarom wypadków. Przestawione nosy, rozcięte łuki brwiowe, wydarty kawałek policzka i potrzaskane czoło z nasuniętym fałdem skóry na oko. Ewa zwymiotowała. Ból trzymał ją w swoich kleszczach, żołądek się wywracał na drugą stronę i nic nie było już takie same. Zatoczyła się i poczuła, że stoi przy niewielkim gzymsiku na brzegu bloku. Za nim była już tylko trzydziestometrowa przepaść z betonem na dnie. Jej zguba i jej wybawienie.

- Zginiesz – usłyszała wysyczane w powietrze słowo. – Zginiesz, a twoja dusza będzie moja.
Ewa słuchała, ale nie słyszała. Walczyła sama ze sobą, z bólem i z potwornościami, które widziała. Spojrzała na postać, która zdawała się płynąć w powietrzu a nie iść na własnych nogach.
- Daj mi resztę, a dam ci spokój po śmierci.
Syk ranił. Kłuł w uszy jak igły. Ewa miała dość. Tym razem nie zostawili dla niej wyboru. Nie dali szansy obrony i ucieczki. Zniszczyli jej ręce i zdławili strachem jak brudnym kneblem. Mogła tylko patrzeć na to wszystko, ale wzrok też był na usługach oprawców. Nie mogła dać im tej satysfakcji. Nie ona. Niech znajdą inną frajerkę.
- Pieprz się! Słyszysz?! Pieprz się!!! – łzy zalały jej oczy, ale była dziwnie spokojna. Z każdym wykrzyknikiem rzuconym w potworną twarz tego czegoś pozbywała się balastu. Mogła teraz latać i czuła się lekka jak piórko. Tak bardzo lekka, że z radością spojrzała na przestwór za nią. Weszła na gzyms i rozłożyła ręce. Jeśli tak ma wyglądać koniec, to niech przynajmniej chwilę poczuje się wreszcie wolna. Zamknęła oczy a strach wypełnił ją całą. Bała się. Tak potwornie się bała.

Konrad usłyszał krzyk i wiedział, że coś idzie nie tak. I to bardzo nie tak. Poderwał się i zostawił na chwilę Władysława samego. Spojrzał w górę, ale nic nie dostrzegł. Na szarym niebie nie było niczego poza ostrym zarysem brzegu wieżowca. I gdzieś tam była dziewczyna. Wiedział to. Wiedział to aż za bardzo. I wtedy stracił grunt pod nogami. Jeszcze usłyszał dalekie „NIE!” wykrzyczane całą mocą a chwilę później zamilkło. Poczuł, że jest w wodzie. Poczuł, że swobodnie opada na samo dno i nie ma powietrza w płucach. Był kompletnie nieprzygotowany. Czerń i zimna toń zamknęła się nad nim i wessała do siebie. Miotał się, ale nic to nie dawało. Obracał się, miotał, krzyczał – nic to nie dało. Zimna woda wdarła się do ust. Potem weszła głębiej. Przerażenie ponownie weszło do jego głowy i zagrało na organach strachu. Krew pulsowała w czaszce coraz bardziej a strach ściskał wszystko w swoich zimnych szponach. „To koniec” przeleciało jeszcze myśli Konrada. Poczuł ból w klatce piersiowej, a potem miarowe i coraz wolniejsze pulsowanie krwi w skroniach. Tuptuptuptuptuptup tuptuptuptup tuptuptup tup tup tup….

Wolna jak ptak. Ból minął, strach minął, została swoboda wyboru. I choć miała ona trwać kilka sekund to było warto. Naprawdę było warto. Pęd powietrza wtłaczał spazmatyczne wydechy do płuc. Oczy nic nie widziały poza szarością a ręce omiatał zimny pęd powietrza. Dziewczyna zaśmiała się w duszy. „Pieprzę was! Pieprz…”
Łup!

Stefan wpadł do budynku parafialnego. To już nie muzyka czy śpiewy, ale autentyczny krzyk mężczyzny. Drzwi były otwarte a w środku zlokalizowanie źródła krzyku równie proste jak budowa młotka. W pokoju leżał na łóżku ktoś i krzyczał. Stefan chyba już widział tu tego kogoś, ale za nic nie wiedział ani jak się nazywa ani kim jest. Leżał w pościeli i miotał się, jakby przeżywał koszmar. Na stoliku obok stała pusta butelka po piwie, a w rogu włączony telewizor śnieżył zaciekle. Śpiący nie mówił już, ale na jego ustach można było dostrzec pianę. Stefan rzucił się do łóżka i złapał śpiącego za ramiona. Uspokoił się od razu. Oczy miał nadal zamknięte, ale już nie wymachiwał rękami ani nie skręcał tułowia. I nie krzyczał. A potem otworzył oczy.
- O Boże, nie – zaszlochał. Łzy momentalnie pociekły mu po policzkach. – Gdzie oni są… - kolejne szlochy wstrząsnęły jego ciałem. Stefan nie wiedział, co się dzieje i miał dziwne przeczucie, że zaraz się tego dowie.

Ewa otworzyła oczy widząc wokół siebie ludzi ze squatu. Nadal miała oczy pełne łez.

Konrad otworzył oczy. Zaczerpnął powietrza jakby dusił się lub topił. Był kompletnie mokry od potu. Nieprzytomnie patrzył wokół i nic z tego nie rozumiał.

Dzień za oknami miał się w najlepsze. Początek 15 listopada 2008 roku umknął w mroku sennych majaków, deszczu i szarości za oknem. Zwykłej, codziennej szarości.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline  
Stary 16-11-2009, 18:37   #45
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Najgorszy w koszmarach nie jest strach, który nas dręczy gdy śnimy. Groszy od niego jest ten, który odczuwamy tuż po przebudzeniu. Gdy nie ma się jeszcze pewności, czy to już jawa czy tylko kolejny sen.
Władysław miał w swoim życiu nie jedną koszmarną noc. Wiele nocy nie spał, bo bał się że gdy tylko zamknie oczy strach złapie go za gardło i zacznie dusić. Wtedy pomagała wódka. Ta przyjaciółka, która zawsze była gotowa mu pomóc. Nie zadawała zbędnych pytań, nie żądała wyjaśnień. Po prostu była i oferowała pomocną dłoń. Pomagała zapomnieć. Jednak tylko na chwilę.
Tylko chwilę.
Władysław nigdy nie wiedział jak długo potrwa ta chwila błogiego zapomnienia. I gdy się budził nie wiedział czy to wódka go zdradziła, czy może jego sumienie jest tak silne, że nie sposób było go zapić. Wtedy nadchodziły koszmary, a po nich okrutne przebudzenia.
Takie jak teraz. I choć ten sen, był inny niż wszystkie dotychczas to przebudzenie było równie straszne jak zawsze.
Władysław otworzył oczy i zalał go oślepiający. Dodatkowo szum telewizora zaatakował uszy. Drażniący świst nie ustawał. Nie bolała go głowa tylko cały mózg, który pulsował w nieodgadnionym rytmie kanału zero. Każdy ruch powodował potworny ból. Wtem nagle mężczyzna przypomniał sobie, że nie był tam sam. Ta dziewczynka, która wyglądała jak jego córka i młody mężczyzna.
- O Boże, nie – zaszlochał. Łzy momentalnie pociekły mu po policzkach. – Gdzie oni są… - kolejne szlochy wstrząsnęły jego ciałem.
Zalała go fala wspomnień. Przypomniał sobie wszystko, każdy najdrobniejszy szczegół. Był przerażony. Czymkolwiek był ten"sen" Władysław nie chciał do niego wracać. Nie zależało to jednak od niego, jak prawie nic w tym życiu. Mózg fundował mu kolejne migawki wspomnień.
Potworny chłód. Szpitalne ubrania. To ohydne, ciągnące się w nieskończoność osiedle. Pył opadający z sufitu. Szum telewizora i... umęczone ciało księdza Antoni.
Władysław wstał, ale prawie natychmiast się przewrócił. Przed chwilą się obudził, a czuł się jakby całą noc biegał po... tym ohydnym opuszczonym osiedlu.
- To niemożliwe - wrzeszczały jego myśli - Czy ja zwariowałem? Boże! To wszystko przez tą pieprzoną wódę.
Ktoś go podniósł. Ujrzał nad sobą twarz młodego mężczyzny o długich czarnych włosach. Złapał on Władysława i posadził z powrotem na wersalce.
Był tak zdziwiony, że nie wiedział co powiedzieć. Dopiero po chwili spytał:
- Gdzie ksiądz Antoni? Muszę go zobaczyć.
- Ksiądz Antoni jest w szpitalu - padła odpowiedź.
- To niemożliwe. Ja muszę go zobaczyć. Pomóż mi, proszę. Ja muszę go zobaczyć, teraz.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 30-11-2009, 00:00   #46
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Czuł się jakby zobaczył od lat nieodwiedzane miejsce. Doskonale znał wszystkie szczegóły, ale miał wrażenie, że to było tak bardzo dawno gdy ostatnio się im przyglądał. Przetarł niewyspane oczy zaskoczony tym dziwnym przeświadczeniem i podniósł się na łóżku chcąc przywrócić organizm do pozycji pionowej. Niemal wyczuwalnie pulsowanie krwi w skroniach ustąpiło. Ziewnął głęboko i przeciągnąwszy się odrzucił kołdrę. Koszulka była cała przyklejona do ciała. W dodatku mokra i śmierdząca od potu. Spojrzał szybko na skręcony kaloryfer i dotknął dłonią czoła. Nie miał gorączki, a w pomieszczeniu wcale nie było ciepło. Od niechcenia sięgnął do leżącego na szafce nocnej zeszytu i otworzywszy na ostatniej stronie pod hasłem „doktor Zaniewicz” spisał objaw, oraz datę i godzinę. Rzadko coś tu wpisywał. Ale słowa lekarza traktował poważnie. Znał konsekwencje zaniedbań. Wszystkie odchodzące od normy objawy.

Odrzucił notes i wstał. Co sobotnia rutyna. Włączył radio i poszedł się umyć. O dziesiątej miał basen.

***

Jechał przez Pola Mokotowskie. Kręte ścieżki rowerowe projektowane przez zdawać by się mogło szalonego artystę, a nie inżyniera, lub osobę z choćby minimalnym pojęciem o geometrii, zawsze były przyjemniejsze niż Żwirki i Wigury. Minął budynek biblioteki narodowej i przyśpieszył na prostej. Dżdżysty deszcz osadzał się na okularach tworząc drobniutką siateczkę z kropli wody. Wiało trochę w twarz. Konradowi nie sprawiło to specjalnej różnicy. Dzień był jak każdy inny. Szary i ponury. Starał się jak mógł dobić człowieka. Ale młody wykładowca przyzwyczaił się już do tego, że świat tak naprawdę niespecjalnie go interesował. Mógłby przejechać obok umierającego na ziemi bezdomnego i najprawdopodobniej nawet by się nie obejrzał. Bez jakiegoś głębokiego przekonania o ucieczce, czy panującym złu. Po prostu z przyzwyczajenia do niedostrzegania tego co go nie dotyczy. Tak już miał. Tak było lepiej. Kamienny Szczęśliwy Pies obrzucił go tym samym spojrzeniem co zawsze gdy chlusnęła na niego woda z kałuży. Nie mógł jej ominąć, by nie wpaść w dwie dziewczyny nadjeżdżające z naprzeciwka na rolkach. Ta od wewnętrznej mogłaby zjechać. Smarkula nie mogła więcej niż paręnaście lat. Jej długie jasne włosy powiewały za nią nieskrępowane wymaganym kaskiem. Na tle szarego budynku wydziału geologii... Nie mógł oderwać od niej wzroku. Speszona zjechała za koleżankę. Coś mu to powinno mówić. Gęste płowe włosy uciekającej dziewczyny. Coś to było. Myślał przecież o tym jeszcze zupełnie niedawno. Tylko kiedy? Nieważny detal urósł do rangi walki o trzeźwość umysłu...
- Ewa... - szepnął oglądając się za nią. Dziewczyna przyśpieszyła. Klakson samochodu i gwałtowne uderzenie przewróciło go gdy skręcający z Banacha w Żwirki i Wigury pojazd hamując z piskiem opon, uderzył w niego. Bezwładnie zleciał na asfalt i przetoczył się na nim dwa razy zostając na plecach. W głowie miał mętlik. Przez szary całun przebudzenia przypominał sobie wszystko po kolei. Wyludnione miasto, Władysława, Ewkę, księdza...
Ktoś podbiegł i stanął nad nim. Jakiś mężczyzna podbiegł od strony przystanku. Kobieta w czarnym żakiecie wyszła z śliwkowego mondeo. Stukot obcasów uprzedził jej pochylenie się nad Konradem. Coś mówili...
Bestia. Nieludzka bestia, która sunęła korytarzem za starszym mężczyzną... i ten chłód. Ten okropny chłód... Ksiądz... Tardemah... Ewka. Pobiegła do budynku. Słyszał jak krzyczy, ale jej nie widział. Tonął...
- ... nie jest?
Zamrugał oczami. Pierwszy raz. Pierwszy raz pamiętał swój sen.

***

Wyszukanie w googlu adresu do szpitala specjalistycznego w Międzylesiu nie było trudne. Tak jak zadzwonienie tam i zapytanie się, czy nie leży u nich przypadkiem żaden ksiądz, który miałby na imię Antoni...
Pozostało już tylko pojechać tam i skonfrontować fakty z senną marą. Jeśli to wszystko prawda, to pozna tego mężczyznę. Potem poszuka squatu Ewki...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-12-2009, 01:25   #47
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Władysław ciągle zdawał się być pomiędzy jawą a snem. Pamiętał to, co jeszcze niedawno działo się wokół i widzi to, co jest obecne teraz. Telewizor i butelka piwa nakłada się na obrazy blokowiska i szarości. Twarze tamtych ludzi z tym kimś, kto siedzi obok i w oczach ma to samo zagubienie.
- Miał wypadek, zasłabł i jest w szpitalu - powiedział Stefan odświeżając sobie w głowie to, co już wiedział.
- W szpitalu? Przecież jeszcze niedawno widziałem... - Władysław spojrzał na nieznajomego, na pustą butelkę po piwie i na swoje ręce. To, co właśnie miał zamiar powiedzieć brzmiało tak niedorzecznie, że nikt w to nie uwierzy. Przecież...
- ... go we śnie.
- To musiał być jakiś koszmar. Usłyszałem krzyki i wbiegłem zobaczyć, co się stało - Stefan chciał, by wszystko było jasne i że nie jest tu jako złodziej czy napastnik.
"Pieprzona wóda" ryczały jego myśli. Ale z drugiej strony było tam coś więcej niż tylko alkohol mógłby zrobić.
- Jedziemy do niego. Do księdza... - powiedział.
- Ja... - zaczął muzyk, ale nie dokończył. I tak nie miał co robić a na słuchanie jakiegoś darcia japy przez wschodzącą gwiazdkę popu nie miał ochoty.
- Któryś z księży będzie wiedzieć, gdzie on jest.
Młodzieniec pomógł Władysławowi usiąść. Widział, że za przegrodą stoi czajnik więc wstawił wodę na herbatę. Spartańskie warunki, jakie miał tu ten człowiek zadziwiły Stefana. Skoro to jemu odpowiadało, to dlaczego nie.
- Pójdę dowiedzieć się co i jak. Jak pan tylko przyjdzie do siebie, to pojedziemy tam, gdzie trzeba - ruszył do drzwi. - Stefan jestem.
Władysław łypnął okiem na wychodzącego.
- Władek - padło z jego ust, a myśli już uciekły do księdza i do tego, co działo się w mieście szarości.

Wszechobecny google i tym razem nie zawiódł. Szpital w Międzylesiu został znaleziony w mniej niż 2 sekundy. Telefon do sekretariatu - kolejne 7 sekund. Rozmowa z miłą panią sekretarką - tu już prawie 3 minuty, ale Konrad wywiedział się wszystkiego, co chciał. Oczywiście w zakresie takim, jaki była w stanie podać sympatyczna pani Dagmara. Rzeczywiście mieli u siebie księdza Antoniego. Leży od paru dni i póki co trwa rozpoznanie neurologiczne oraz zaordynowano wstępne leczenie. Podejrzewa się udar mózgu, ale jeszcze to wymaga dodatkowych konsultacji i badań. Dagmara nadmieniła, że dziś jest sobota i chorych można odwiedzać od 10 do 21. Szczegółowe wyjaśnienia są możliwe ale tylko dla członków rodziny lub kogoś z władz z kościelnych. To właśnie kościół pokrywa wszelkie koszty pobytu Antoniego w szpitalu.
Konrad wiedział już wszystko. Przynajmniej namiary miał i wiedział, gdzie jest ksiądz. Pozostaje tylko Ewa, która pewnie też przeżywa swoje przebudzenie i Władysław, który nie miał tyle szczęścia co reszta. Widział i walczył z bestią. A to nie może pozostać bez echa. Czas zbierać się, jeśli chciał dziś dostać się do szpitala...

Stefan w kancelarii dostał stosowne namiary na księdza Antoniego i miejsce jego pobytu. Za daleko to nie było, bo w Międzylesiu, ale dostać się jakoś tam trzeba. Z tego co już zobaczył, to wiedział, że nowo poznany pan Władysław nie odpuści. Pomoże mu w dostaniu do szpitala i tym samym pomoże księdzu. Dobry uczynek spełni a potem wróci do sampli, głosów i ryków. Musiał to przyznać, ale chyba zaczyna mu tego brakować.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline  
Stary 11-01-2010, 21:28   #48
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Cisza. Na początku słyszałam tylko ją. A raczej nie słyszałam nic po prostu. Zimne mury zrujnowanego pustostanu piętrzyły się wysoko ponad moją głową. Bez końca, jak okiem sięgnąć. Spiralna balustrada wiła się wzwyż jak jadowity wąż, nosiła w sobie jakąś żywą groźbę. Nic dziwnego, że obleciał mnie strach. Jestem przecież tylko małą dziewczynką, prawda? Nie. Nie prawda. To tylko śliczna miła skorupa w którą ktoś wtłoczył moją duszę. Duszę? Nie, to złe słowo. Chyba tylko ludzie posiadają duszę. Tchnienie boga. Czy ja mam w sobie czyjeś tchnienie? Spreparowaną ludzką ręką iskrę, na kształt tej boskiej? Może. Ale jestem tylko falsyfikatem, marną podróbką cudu kreacji.

Zadarłam głowę w górę podziwiając bezmiar rozciągającej się nade mną przestrzeni. Szłam tak długo, że prawie zapomniałam po co zmierzam na ten cholerny dach. Nie czułam upływu czasu. Coraz bardziej jednak przesiąkałam tą grobową atmosferą. Moje bose stopy opadały raz za razem na zimną betonową posadzkę. Przejmujący chłód wypełniał mnie całą od środka, tak jak woda zalewa płuca tonącego. Czy tonęłam? Chyba tak. Tonęłam w rzece strachu i beznadziei. Pożałowałam nagle, że tak głupio wyrwałam się na ten samobójczy spacer rodem z filmowego dreszczowca. Trzeba było zostać z Konradem i Władysławem. Zapragnęłam nagle zawrócić. Albo nie, lepiej ich zawołać. Niech do mnie przyjdą, niech mnie stąd zabiorą. Ale czy to byłoby fair? Zawsze byłam sama. Lepiej będzie jak tak pozostanie. Nigdy nie czułam więzi z drugim człowiekiem. Nigdy. Zaczynam podejrzewać, że nie jestem do tego zdolna. Ciekawe co myślą o mnie inni? Widzą zagubione biedne dziecko, którego w moim środku nie ma. Nigdy nie było.
Chwiejnym krokiem weszłam na dach. Płatki śniegu... Zwiastun czegoś potwornego. Stanęłam z nim w oko w oko. Z istotą utkaną z cienia.
Byt ów wydawał mi się tworem tak nieludzkim, tak nienaturalnym. Sprzecznym z naturą bardziej nawet niż ja sama.

Nie bałam się w obliczu końca. Cały strach uleciał ze mnie nagle, jak powietrze z przekutego balonu. Byłam już pusta w środku. A jednak dziwnie kompletna.
Im mniej posiadamy tym mniej mamy do stracenia. Ja nie miałam nic. Poza może wolnością i życiem. Pierwsza nadal wydawała mi się bezcenna. Drugie to konieczność, zakorzeniony głęboko instynkt przetrwania, który nosi w sobie bodaj każda żywa istota. W obliczu końca pozostała mi jedynie wolna wola. Nikomu nie pozwolę się złapać, nikt mnie już nie spęta. Wiem jak to jest, żyć w klatce, pod dyktando innych. Ponoć wolna wola definiuje człowieka. Skok w zamgloną czeluść miał być właśnie aktem mojej wolnej woli, sprawdzianem mojego człowieczeństwo. Koniec końców może było jednak we mnie więcej z człowieka niż kiedykolwiek mogłam przypuszczać?
Było w tym coś z magii, jakaś doza liryzmu i patosu. Rozłożyłam ręce i pozwoliłam mojemu ciału poddać się grawitacji. Czułam się jak ptak. Cudownie.



Wstrząs nadszedł po przebudzeniu. Życie mnie zaskoczyło. Przecież powinnam być martwa. Powinnam, prawda? Przecież zdążyłam już się pogodzić z nieuniknionym.
Ujrzałam nad sobą mnogość twarzy. Znajomych i obcych zarazem.
Ciało działa czasem szybciej niż rozum kiedy strach je napędza. Dłoń bezwolnie powędrowała do plecaka, cofnęłam się pod ścianę z lufą wycelowaną w tłum małoletnich gapiów. Nie mogłam zapanować nad rozbieganym wzrokiem i świszczącym oddechem. Panika. Wypełniała mnie od stóp po czubek głowy.
Byłam przekonana, że ktoś z nich mnie zdradził. ONI już wiedzą, że tu jestem. Może nawet są już w drodze? Bo ten sen, ten sen... tak realistyczny i przerażający zarazem. To musiała być ICH sprawka, bo jeśli nie ICH to czyja? Miałam wrażenie, że mnie obserwują. Jakieś diaboliczne niewidzialne oko wbite wprost we mnie, czujne i rozbawione. Drwili ze mnie. Napawali się moim strachem i goszczącym w mym sercu zamętem.
- Ewka, skąd masz broń? Czyś ty zwariowała? - uspokajający głos Jurka zmusił mnie bym zogniskowała na nim wzrok. Dziewiętnastoletni punk. Taki dziecinny, zagubiony w ramach, które narzucał mu świat. Tak dobrze jest żyć w iluzji, nie mieć pojęcia o grozie miejsca w jakim przyszło nam żyć. Ale ja wiedziałam. Dlatego tacy jak on nigdy mnie nie zrozumieją a ja nie zrozumiem ich.

Nie chciałam na Jurka patrzeć, czułam się winna. Wyciągnął do mnie pomocną dłoń a ja ją odtrąciłam. Zawsze odtrącam. Już wiele razy przerabiałam ten schemat. Ale przecież nikomu nie można ufać. Jestem tylko zwierzęciem na które poluje zbyt wiele drapieżników. I nigdy nie można wiedzieć w kogo ów drapieżnik się wcielił. Widzisz przyjazną twarz, ale to mogą być tylko pozory. Widzisz smutne niebieskie oczy trzynastolatki, jej śliczne miodowe loki i delikatne dłonie i nie możesz nawet podejrzewać, że te dłonie bez wahania pociągną za spust. Jeśli mam wybór: zabić albo znów trafić do swojego więzienia, to tak jakbym nie miała wyboru.
Zgarnęłam z ziemi plecak i wybiegłam na zewnątrz.

Znowu sama. Jak bezpański pies. Nie mogę tam już wrócić. Co więc teraz? Kolejny pociąg wybrany na chybił trafił? Znowu tułaczka? Ucieczka jest jedynym życiem jakie znam, jedynym celem jaki kiedykolwiek posiadałam.
Nie pamiętam jak dokładnie znalazłam się na dworcu. Nogi same chyba mnie tam poniosły. Znajoma ścieżka, jedyne miejsce, które odwiedzałam więcej niż jeden raz.
W poczekalni spędziłam blisko godzinę. Chciało mi się spać i było mi zimno. Znów ogarnął mnie ten trupi ziąb, jakby ten sen wyssał ze mnie całą normalną ciepłotę. Listopad przyniósł ochłodzenie a ja jak na złość nie miałam ciepłej kurtki. Dwie warstwy swetrów i dziewczęcy wiosenny płaszczyk. I glock wetknięty za pasek spodni. Normalna mała dziewczynka czekająca na pociąg. Tak mogłam wyglądać. Tak chciałam wyglądać. Przeciętna bezbarwna jednostka.

Strumień zwariowanych myśli przeleciał raz jeszcze przez mój wycieńczony umysł. Dokąd teraz? I sen... Ten sen... Czy była to pułapka? Powinnam odnaleźć tego księdza czy uciec, jak miałam to w zwyczaju?
Myślałam o Władysławie i Konradzie. Czy naprawdę istnieli? Czy ONI podetknęli mi ich pod nos? A może tkwiłam w czymś zupełnie innym a towarzysząca mi od zawsze paranoja tylko zniekształcała rozpościerający się przede mną obraz?

Międzylesie. Kilka przesiadek autobusowych, marsz w rzęsistym deszczu i już byłam na miejscu. Mijani przechodnie wskazali mi drogę do kliniki. Patrzyli na mnie podejrzliwie, a może znów sama to sobie wmówiłam?
Miałam wątpliwości czy wejść do środka. Każdy mój ruch, każdy krok determinował strach. Zawsze. Żeby mnie tylko nie złapali, żeby nie wpadli na mój trop. A teraz chciałam niejako sama się im podłożyć. Co jeśli czekają w środku?

Szpital napawał mnie niechęcią. Nie, nie niechęcią. Wstrętem. Trzewia skręcały się na samą myśl o zapachu wypełniającym tamte korytarze. Wspomnienia zalały mnie nową histeryczną falą. Białe kitle, strzykawki, pasy krępujące dłonie i łydki... Widok doktora D. aplikującego mi kolejną dawkę elektrowstrząsów. Strach zacisnął się na moim gardle niczym konopny sznur. Nie, nie mogę tam wejść. To ponad moje siły.

Odwróciłam się na pięcie gotowa stamtąd uciec. Uczyniłam jednak kilka zaledwie kroków i znów stanęłam jak wryta. Dostrzegłam go na ulicy, zmierzał wprost na mnie. Przystojny mężczyzna w średnim wieku. Ubrany w prochowiec, uzbrojony w parasol.
Konrad.
Nasze spojrzenia zderzyły się jak dwa tiry podczas drogowej kolizji. Czułam w swoim wnętrzu niemą eksplozję zaskoczenia. Odebrało mi to oddech, podcięło nogi. Chciałam uciec ale nie potrafiłam się ruszyć. Mało tego, osunęłam się na płyty chodnikowe i usiadłam, jak głupia, w deszczowej kałuży. Może miałam szeroko otwarte usta, nie jestem pewna. Wszystko było już jasne. On istnieje. Ten sen więc nie był tylko snem. Ale do czego to wszystko zmierzało? Byłam tylko ogniwem jakiegoś nadnaturalnego łańcucha przyczynowo skutkowego. Los wplótł nas wszystkich w swoją grę, obsadził jako pionki. A może nie los? Może bóg? Widziałam przecież to coś na dachu, czułam grozę jego bliskości. To było nadnaturalne, nieokreślone. Przywodziło na myśl piekło.
Krople deszczu skapywały z czubka mojego nosa i opadały na beton. Obserwowałam ich lot w dół i przypominałam sobie mój własny upadek ze szczytu zrujnowanego wieżowca. Nie mogłam podnieść wzroku. Czekałam.
Widziałam jego stopy. Eleganckie, skórzane półbuty zatrzymały się tuż przy moich znoszonych trampkach. Przykucnął przy mnie i ujął delikatnie za podbródek. Zmusił bym spojrzała mu w oczy.
- Ewa – powiedział po prostu. Bardziej stwierdził niż zapytał.
- Konrad – odparłam przecierając podkrążone oczy. - Miałam wejść do środka ale... ja nie mogę...
Słowa uwięzły mi w gardle. Wiedziałam, że to głupie, siedzieć tak w kałuży w publicznym miejscu. Pewnie rzucałam się w oczy a ja tego unikam. Zazwyczaj. Wtapianie się w tłum jest bezpieczne. Co więc u licha robię? Trzeba było wsiąść w pierwszy pociąg gdziekolwiek i zwijać się z tej cholernej pogrążonej w deszczu Warszawy. Tkwiłam jednak w miejscu, jakby pogodzona z losem. Niech się dzieje cokolwiek ma się wydarzyć. Nie można uciekać w nieskończoność.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 12-01-2010 o 17:41.
liliel jest offline  
Stary 20-01-2010, 10:42   #49
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Szok mijał wolno, zbyt wolno. Jednak czy można było oczekiwać czegoś innego. Co może czuć człowiek który w jednej chwili znajduje się wśród wyrastających po horyzont szarych bloków z wielkiej płyty i przeżywa wraz z całkowicie mu obcymi ludźmi jeden z najgorszych koszmarów swojego życia, a w następnej siedzi bezpieczny na swojej starej wersalce. Ogłupienie, otępienie i niedowierzanie, trzy dominujące uczucia który zawładnęły Władysławem, malowały na jego przedziwną maskę.
Sen był tak realny, że aż trudno było mu określić co było większa iluzją, czy to co przeżył w tym śnie, czy może całe jego dotychczasowe życie. A może jedno i drugie?
Ktoś się nim bawił, dworował sobie z jego uczuć i myśli. Na pewno nie był to Bóg. Chrystus jest miłosierny, sprawiedliwy i pełen miłości, On tego nie mógłby zrobić, przynajmniej tak nauczał ksiądz Antoni. Jeśli nie Bóg, to co? Jak inna potęga mogła tak bezkarnie i z taką łatwością manipulować jego życiem.
Władysław poczuł się strasznie mały. W jednej sekundzie uświadomił sobie całą swoją marność i to że jego życie nic nie znaczy.
Nic nie znaczy dla innych, to pewne, ale dla niego było bezcenne. Tak naprawdę to była jedyne co posiadał.
Młody człowiek, którego widywał czasami w otoczeniu kościoła poszedł dopytać się gdzie leży ksiądz Antoni.
Ta myśl zrodziła kolejne pytania i wątpliwości. Kim byli ci ludzie których spotkał we śnie? Czy to możliwe, że oni też istnieją w "tej" rzeczywistości, tak jak on i ksiądz Antoni. Chciałby ich odnaleźć, ale nie miał żadnego punkt zaczepienia. Nic o nich nie wiedział. Tam wśród tych przytłaczających swoją szarością bloków nie było czasu na towarzyskie rozmowy. Tam walczyli o swoje życie z...
Właśnie z czym...?
Lepiej o tym nie myśleć. Teraz najważniejsze to odnaleźć księdz i opowiedzieć mu swój sen. Może on coś będzie wiedział, wszak jest osobą duchowną i ""tamten" świat jest w obrębie jego zainteresowań.


Okazało się że ksiądz Antoni leży w szpitalu w Międzylesiu. Podróż autobusem przez miasto minęła w kompletnej ciszy. Władysław patrzył bezmyślnie przez okno na zasypane śniegiem miasto.
Gdy wysiedli na ostatnim przystanku Władysław miał dziwne uczucie, że ktoś ich obserwuje. Rozejrzał się wokół ale nie zauważył nic szczególnego co przykułoby jego uwagę. A może odwrotnie każdy z mijających go ludzi mógł być potencjalnym zagrożeniem.
- Władek nie popadaj w paranoję - zganił sam siebie w myślach.
Szybkim krokiem przeszli drogę dzieloną przystanek od głównego wejścia do szpitala.
Władysław, chyba jak każdy człowiek, czuł instynktowny lęk przed szpitalami. Nie lubił tej wszechobecnej udawanej atmosfery litości, tych ludzi opowiadających o swoich chorobach i tego przytłaczającego zapachu.
Przechodząc przez drzwi jeszcze raz obejrzał się przez ramię. Nic. Nikt go nie śledził. Skąd w takim razie to dziwne uczucie i strach?
- To tylko zmęczenie - tłumaczył sobie.
Ustawił się w kolejce do informacji i spokojnie czekał na swoją kolej.
Starsza wiekiem pielęgniarka ze znudzoną i cierpiącą miną odpowiadała na pytania.
Gdy Władysław stanął przed okienkiem, uświadomił sobie że nie zna nazwiska księdza. Miał nadzieję, że samo imię wystarczy.
- Dzień dobry - zaczął niepewnie.
- Dzień dobry - odparła kobieta nawet na niego nie patrząc - Słucham?
- Chciałbym się zobaczyć z księdzem Antonim... - zawiesił niepewnie głos i widząc obojętną minę pielęgniarki dodał - Księdzem Antonim z parafii pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, leży w państwa szpitalu.
- Proszę chwileczkę zaczekać - odparła kobieta i podniosła słuchawkę telefonu, który właśnie zadzwonił.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 07-02-2010, 12:49   #50
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Szpitalna poczekalnia pełna była stukotu obcasów na lastryku, brzęku szklanek z pobliskiej stołówki oraz cichych rozmów telefonicznych odbywanych przez licznych odwiedzających. Od czasu do czasu korytarzem przeszła pielęgniarka lub grupka pędzących odwiedzających, którzy szukają swoich bliskich. Kompleks w Międzylesiu do małych nie należy i jeśli ktoś nie jest przygotowany, to może się tu naprawdę zgubić.
Na zewnątrz padał deszcz. Czasami ze śniegiem. Wilgoć wdzierała się wszędzie. Mata przed wejściem była cała przesiąknięta wodą i każdy krok na niej wyciskał z niej białą pianę. Automatyczne drzwi otwierały się przed każdym, kto chciał wejść do środka. Otworzyły się też przed Ewą, ale dziewczyna nie weszła. Zbyt dużo wspomnień, zbyt wiele bólu i zbyt wiele niepewności. Potem chodnik, wirujące krople deszczu i czarne półbuty.
Kilka słów i cała lawina wspomnień, które chciałoby się usunąć w mrok i zakleić w pudle opisanym jako „koszmary senne”. Teraz to wszystko wróciło a pudło rozpadło się w drobny mak. Wilgoć od chodnika, przemoczone spodnie i chłód na skórze. Ludzie przechodzili obok nie zwracając uwagę na parę ludzi, którzy sami zastanawiali się, co też tu robią. Konrad bardziej przytomnie patrzył wokół, ale też nie mógł wiele wydusić z siebie. Ta, którą spotkał w snach, siedziała teraz przed nim w kałuży. Nikt z mijających go ludzie nawet nie przypuszczał, przez co przeszli. Nikt. Już chciał się schylić, by pomóc wstać Ewie, gdy spojrzał w stronę szpitalnego holu. Kolejne spotkanie i kolejna fala wspomnień. Władysław.
Władysław stał w kolejce i czekał aż recepcjonistka skończy rozmawiać przez telefon. Już chciał zobaczyć księdza i przekonać się, że to, co się zdarzyło to tylko zły sen. Nie chciał tu być, bo szpital jest straszny. Jednak widzenie się z księdzem było jego obowiązkiem. Potrzebował jego rady, gdyż ostatnie przeżycia poddały w wątpliwość wszystko to, w co wierzył i co widział. Potrzebował wyjaśnień i tylko ksiądz Antonii mógł ich udzielić.
- Przecież mówię panu, że takich informacji nie udzielamy przez telefon… - recepcjonistka najwyraźniej traciła już cierpliwość rozmawiając z nieznajomym. Władysław zabębnił palcami w blat i rozejrzał się. Obok stał Stefan, ale on najwyraźniej nie wiedział, co się dzieje. Wokół krążyli ludzie, którzy również nieświadomi byli tego, co siedziało w duszy mężczyzny doświadczonego przez życie. Spojrzał na kwiaty przy oknie, drewniane donice pełne ziemi i mokre szyby. Szum automatycznych drzwi wejściowych znów zabrzmiał i przetoczył się echem po pomieszczeniu. Jedno spojrzenie utwierdziło go, że nadal nikt go nie obserwuje. Przecież…Zaraz. Jakiś mężczyzna stojący na zewnątrz patrzył na niego. Patrzył a w jego wzroku był strach i niedowierzanie. Władysław widział już tego kogoś. Widział…jeszcze niedawno. W snach. O Boże.
- Proszę pana – recepcjonistka szarpała za rękaw Władkowego płaszcza, ale ten nawet tego nie czuł. – Proszę pana. To pan chciał wiedzieć, gdzie leży Antonii Grodecki?
Sen i jawa. Jawa i sen.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172