Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2009, 17:47   #6
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Słowa zgromadzonych posypały się, wywołując echa w rozległej przestrzeni wysoko sklepionej sali. Atmosfera napięcia zelżała nieco, z kolejnymi prezentacjami i toastami zrobiło się luźniej, pojawiły się pierwsze uprzejme uśmiechy. Powietrze zgęstniało jeszcze na chwilę, gdy zawisło w nim ostatnie pytanie Arwida Daree skierowane do Vautrina.

Spojrzenia starca i siedzącego w półmroku pytanego spotkały się… Vautrin tym razem nie uśmiechnął się, rzuciwszy po przedłużającej się przerwie słowa wypowiedziane poważnym tonem:
- Mistrzu, żyjesz już wystarczająco długo na tym padole łez, by dobrze znać odpowiedź. Szkatuła ta ma drugie dno. Zawsze jest drugie dno…

Dziwną gęstą ciszę zapadłą po tych zdaniach przerwał szybko ich autor, tym razem już na odrobinę weselszą nutę:
- Co do muzyki, myślę, że pożałowania godne byłoby zapraszanie jednego z miejscowych grajków, gdy zebrało się tu tyle znakomitych instrumentalistów. Oczywiście, jeśli sobie życzycie, mogę sprowadzić paru, jednak chyba najbardziej inspirujące dla wszystkich będzie, jeśli ktoś z obecnych zgodzi się dać próbkę swoich możliwości. Proszę, w imieniu Gospodarza, nie krępujcie się i wyciągajcie instrumenty kiedy tylko chcecie. A teraz może dokończmy swe prezentacje.

Kolejna z młodych kobiet przemówiła, a jedyny człowiek, który oprócz niej do tej pory jeszcze się nie odezwał, słuchał jej dźwięcznego głosu przymykając z lekka piwne oczy.
Jasper, bo tak brzmiało jego imię, słuchał tego, jak i wszystkiego co było mówione wcześniej w nonszalanckiej pozie, nieco zsunięty z krzesła. Nie przerywał, ale nie raz wywracał oczami wymownie popatrując na innych. Popijał za to ostro piwo, którego niektórzy biesiadnicy nawet nie tknęli wyraźnie wybierając drogie wina. Gdy Liselotte skończyła mówić, odczekał moment, a potem wszyscy usłyszeli odgłos dopijania resztek z kufla i skrzypnięcie krzesła.

- Ehem.
Grube chrząknięcie rozległo się echem po wielkiej komnacie, duży łeb niedźwiedzia na jednej ze ścian z otwartym pyskiem mógłby być spokojnie źródłem tego dźwięku. Gdyby niedźwiedzie chrząkały. Jasper wciąż wyciągnięty niedbale na krześle zaczął dłubać nożem w zębie i jednocześnie mówić.

- Starszy Pan jak widzę chyba się obudził, to może ja w takim razie bo przecie czas to pieniądz. Twarze wasze nic mi nie mówią, więc jako autor wielu wspaniałych dzieł i chyba nieskromnie powiem najbardziej utalentowany ze zgromadzonych wypadałoby bym zabrał wreszcie głos.

Był to dość młody mężczyzna rasy ludzkiej, który do ułożenia swych ciemnych włosów nie wydawał się przywiązywać dużej wagi. Strój jego bardziej przypominał stroje podróżników czy żołnierzy, niż reiklandzkie, wytworne i pyszne ubiory bardów. Utwardzany, skórzany kubrak wyraźnie mógł być potraktowany jak może nie najmocniejszy, ale jednak solidny pancerz. Kubrak ten był wiązany z przodu na plecione rzemyki, spomiędzy których wyglądały na świat kręcone włosy porastające najwyraźniej gęsto klatkę piersiową. Na lewym barku bard nosił nawet stalowy, porysowany naramiennik. Nogi opinały spodnie z ciemnej skóry, wpuszczone w długie podróżnicze buty, które to były jeszcze ubłocone: bo człowiek ten wpadł do sali ostatni, prawie spóźniony, dołączając do towarzystwa najwyraźniej prosto z drogi. Dość wojowniczego wizerunku dopełniała rękojeść dużego miecza o prostym jelcu, noszonego na plecach, wystająca znad prawego ramienia. Otwarte noszenie wielkiego mieczyska w towarzystwie przy stole było niestosowne, ale najwidoczniej przybysz nic nie robił sobie z etykiety. To, jak jadł również nie wskazywało na dobre maniery. Skórzane, śmierdzące nieco rękawice leżały obok barda niedbale rzucone prosto na stół.
Jednak mężczyzna miał przy sobie również pięknie rzeźbiony flet, wiszący na rzemyku przy pasie razem ze sztyletem. Tylko to właściwie mogło wskazywać, że w ogóle człowiek ten ma coś wspólnego ze sztuką.
Nawet nie pofatygował się zanieść tobołów do swojej komnaty. Obok nogi tego człowieka stał wielki podróżny wór, również umorusany w mokrym błocie. Szarobura kałuża na wypolerowanej posadzce rozszerzała powolutku swoje granice. Niektórzy goście popatrywali na Vautrina, czy też nie odezwie się w tej sprawie, ale ten wydawał się nie poświęcać temu najmniejszej uwagi.

- Z tego co widzą moje piękne oczy wszyscy jesteście bardzo wytworni i w ogóle. – marudny nieco ton Jaspera nie nastrajał najlepiej do przemawiającego - Wysokie sfery i wspaniałe lutnie. Ochy i achy. Im bardziej patrzę, tym bardziej jedno pcha mi się do czaszki – idę o zakład że wszyscy żyjecie w świecie teorii! Co ja tu mogę wnieść? Powiem wam, ja właśnie wracam z wielkiej wojny, w której osobiście brałem udział. Widziałem Cesarza prowadzącego wielkie armie. Byłem na murach Middenheim! Kosztowałem trudów wojennych marszów i wojennego żarcia. Kosztowałem potu i krwi. Strachu o życie. Sam byłem ranny!

To mówiąc odgiął wzmacniany kubrak i podciągnął koszulę, a oczom wszystkim ukazała się paskudna blizna biegnąca przez kawał brzucha. Bard popatrzył na Vautrin’a i powiedział:
- Dobrzeście zrobili Panie to mnie do tej misji wybierając. Któż lepiej opowie o czynach niż ten, co sam czynów wielkich dokonywał.

- Mówią na mnie Jasper, a śpiew mój jak balsam na uszy być może. Pewnie nie słyszeliście jeszcze, bo gdy wy tu po dworach o wojnie śpiewacie, ja na zgliszczach północy w prawdziwym, nie zmyślonym ogniu krocząc ludziom pieśń i muzykę wielką niosę. Teraz przybywam, na wezwanie Jaśnie Oświeconego Imperatora.
Zdawało się im tylko, czy z jakąś ironią wymówił ten tytuł? Jeśli tak, musiał być piekielnie odważny.
- Co do szczegółów: ja oddaję głos za klasyczną opowieścią – taką co to można opowiedzieć przy ognisku, czy zaśpiewać pięknie. Dlaczego nie. Powinna być w niej walka. Miłość. Poświęcenie. Śmierć. I jeszcze jedno. Najważniejsze.
Rozejrzał się widząc pytające spojrzenia.

- Zdrada… W opowieści musi być zawsze jakiś zdrajca. Do końca nie wiadomo kto zacz. Podkopujący wysiłki, mącący wodę. Nikczemny i podły. Wtedy ludzie słuchają w napięciu. Ktoś z naszych bohaterów powinien być zdrajcą!



Jasper napełnił z pluskiem ponownie kufel, do połowy. Potem napił się i chrząknął.

- Rzecz jasna, na koniec zostaje zdemaskowany i przykładnie ukarany…

Schylił się i sięgnął do swojego stojącego na podłodze worka. Rozwiązał sznurki, zaczął grzebać w bagażu i chciał coś wyciągnąć, ale wtedy nagle worek przewrócił się i coś huknęło. Z przewróconej torby wyleciały do połowy dwa tubusy, z którego jednego odskoczyło denko i wysunął się z niego jakiś zrolowany papier pokryty chyba rysunkami. Jasper zmieszany skoczył szybko i zatkał tubus chowając wszystko z powrotem, a potem szybko wyjął coś innego. Był to instrument strunowy, dość zniszczony, o charakterystycznym kształcie, barwiony bogato jaskrawymi farbami. Osoby bywające w Kislevie mogły rozpoznać ten instrument – nazywano go tam bałałajką.

- Jak już o tym mówię to zaczynam to widzieć… Zaznaczam oczywiście – to tylko propozycja, układana na gorąco…
Usiadł i zaczął uderzać powoli w struny, jakby zamyślony. Dźwięk przywodzący na myśl wschodnie strony, tęskny i tajemniczy zaczął wypełniać salę. Jasper pomruczał trochę niskim głosem, ale nieoczekiwanie nie zaśpiewał, tylko zaczął mówić melodyjnie brzdąkając leniwie, lecz urzekająco na instrumencie.

- Jesteśmy na cesarskim dworze… Nasi bohaterowie są dostojnikami z bliskiego otoczenia samego Imperatora… Sam Karl Franz darzy nas zaufaniem… Albo też akcja może dziać się w wojskowym obozie Imperium, tuż przed walną bitwą… Ale…

Muzyka stała się bardziej niespokojna, niepokojąca. Pojawiły się w niej fałszywe tony.
- Ale wśród nas czai się ohydny zdrajca… W ukryciu planowany jest zamach na Imperatora… Nikomu nie można ufać. Tylko jeden bohater trafia na ślad spisku… Musi zatrzymać zabójcę, zanim mroczne siły pogrążą świat w Chaosie gdy zgaśnie jedyne światło władcy dzierżącego berło zjednoczonych ziem ludzi…

Muzyka zaczęła powoli cichnąć. Jasper zamknął oczy…

Już kolejny raz tego wieczoru ptasi skrzek zza okiennic rozerwał materię ciszy.
Vautrin wysunął się powoli z cienia. Przez dłuższy moment patrzył głównie na Jaspera, a jego usta męłły coś bezgłośnie, co towarzyszyło dość dziwnemu wyrazowi twarzy.

- Taaak...- powiedział i po raz pierwszy można było odnieść wrażenie, że stracił wątek. Stukanie końca srebrnego widelca o stół było ledwo słyszalne, ale jednak zdawało się wskazywać, że mężczyzna zastanawia się nad czymś. Szybko jednak zebrał się w sobie i podsumował:
- Świetnie. Zatem, przedstawienie się mamy za sobą. Pojawiły się pierwsze pomysły jeśli chodzi o formę, można powiedzieć na razie że skłaniacie się ku mniej lub bardziej epickiej opowieści, a może bardziej balladzie. Skoro tak, korzystając z okazji że jest między nami uczony w dziedzinie gatunków literatury, na początek poprosimy wielmożnego Konstantina o krótkie wprowadzenie do tego, czym właściwie jest epos, czym ballada. Pomoże to niechybnie w stworzeniu spójnej wizji. Przy okazji, co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc o dwu tylko bohaterach? Czyż pomysł, w którym każdy z Was stworzy swojego, wydaje się chybiony?

Skłonił się ku Hoeningowi, na chwilę poświęcając mu pełne szacunku spojrzenie. Potem mówił dalej.
- Co do inszych rzeczy...Mamy jedną jasną propozycję bohatera. Wiemy, że w opowieści znaleźć się mają różne rasy – czy są już deklaracje, kto opisać którą zamiaruje poprzez swą kreację? Mamy też jedną propozycję dotyczącą linii fabularnej i tła opowieści. – zatrzymał się na moment, powtórzywszy znów tę zagadkową minę – Czekam na inne propozycję wokół czego powinny krążyć zdarzenia, oraz gdzie i kiedy umiejscowicie akcję.

Vautrin wstał i poprawił odzienie, a nastęnie wyprostował się.
- Zgodnie z tym, co mówiłem, muszę opuścić to zacne towarzystwo. – zaczął mówić nieco szybciej, jakby nagle zaczęło mu się spieszyć - Wyjeżdżam z zamku. Weźmijcie teraz pod uwagę, co mówiłem przed mgnieniem. Wiem, że należy się wam odpoczynek po znojnej podróży. Zatem zachęcam jeno, by przed rozejściem się rzucić jeszcze parę pomysłów na wspomniane tematy. Jeśli nie teraz, to macie do dyspozycji całe zamczysko i parę dni, spotykajcie się, dysputujcie, obierzcie stanowiska. Spotkamy się za dni sześć, o tej samej porze, w tym miejscu. Zapadną decyzje co do kształtu dzieła.

Skłonił się, dość nieporadnie, a jednak z niezwykle uprzejmą miną.
- Bywajcie, wspaniałe Damy i wielmożni Panowie! Używajcie, na koszt naszego Gospodarza, ale pomnijcie też o pracy i odpowiedzialności, która na nas wszystkich spoczywa.

Zebrani usłyszeli stukot butów na posadzce, gdy Vautrin, nie oglądawszy się już na nikogo, zdecydowanym krokiem ruszył do wyjścia.
Zanim usłyszeli głuchy dźwięk wysokich, łukowo zakończonych drzwi komnaty Jasper również podniósł się z siedzenia i chwycił swoje toboły, przeciągając się.
- Swoje powiedziałem, jak na razie. Teraz wybaczcie, ale jak widzicie ledwom z konia zszedł i tu do was spieszyłem. Znużony jestem. Czas obejrzeć, w jakich to komnatach raczyli nas tu ugościć. Do zobaczenia na zamku...
Powłócząc nogami, ruszył w ślad za Vautrin'em, po drodze mrugnąwszy bezczelnie w tę stronę stołu, przy której siedziały niewiasty. Na świecącej się jak lustro posadzce po idącym niespiesznie mężczyźnie zostawały ślady zabłoconych buciorów.

Nad głowami wszystkich, ojcowska i pochmurna twarz Karla Franza obserwowała spokojnie całą scenę z olbrzymiego, okazałego portretu.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 13-11-2009 o 22:04.
arm1tage jest offline