Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2009, 18:27   #272
Judeau
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Niczym niespokojny duch, elf krążył między końmi, znajdując wśród nich azyl przed wzrokiem i zapachem pokracznych ludzi stepu. Wyglądali odrzucająco. Cuchnęli jeszcze gorzej. Dałby głowę każdego z nich uciąć, że gdzieś w ich linii, prababka z goblinami na sianie się pokładała.
Przetarł zmarszczone czoło.
To niesprawiedliwe tak okrutnie oceniać ich za wygląd i zwyczaje, przecież to nie ich wina że urodzili się kalecy. Elf był po prostu rozdrażniony. Od czasu nieszczęsnej rozmowy z półkrwistą czuł się winny, zhańbiony na swój sposób. Myślał, że wszystko sobie wyjaśnił, jednak od teorii do praktyki długa była droga. Próbował uznać ją za równą i płacił za to trybut. Sny nie dawały mu zapomnieć decyzji jaka podjął... Droga Matka nie pozwalała.
Zatrzymał się z rękami za plecami, rozmyślając. Konie pasły się na zielonkawożółtych źdźbłach, biała koza z czarną plamą na pysku podniosła na niego wodniste spojrzenie, żując z rozmysłem kępkę trawy. Wbił w nią palący wzrok. Znieruchomiała.
Od dni nie przemedytował spokojnie nawet godziny i choć nie wpływało to na jego plany, zaczynał obawiać się o swoje umiejętności. Nawet elfy, potrzebują odpoczynku.
Koza poddreptała parę kroków ku niemu i zadarła łeb ku twarzy elfa, jakby ku słońcu
- Meee!
Lurien uśmiechnął się niemrawo i nie spuszczając z niej wzroku, mechanicznie poklepał ją koniuszkami palców po głowie, szybko wycierając je o brzeg płaszcza.
Zastanawiał się, czy nie rozmawiając te kilka dni z półelfką, w jakiś sposób zrażał do siebie jej ludzką cześć... jej uraza byłaby jego szkodą. Oh, gdyby tylko pojmował zachowania i potrzeby ludzi... choć gdyby je pojmował, nie potrzebowałby półelfki, prawda? Prawda? Zmarszczył brwi. Brak medytacji wytrącał go z równowagi, jego myśli galopowały jak przerażone stado dzikich koni. Alkohol. To było mu teraz potrzebne. Odwrócił się na pięcie, chcąc ruszyć w kierunku obozu, gdy nagle poczuł szarpnięcie. Spojrzał powoli w dół.
Ostatnio kiedy sprawdzał, przeżuwająca tunikę koza nie wchodziła w skład jego garderoby. Patrzył chwilę bezradnie, nie wiedząc jak reagować w tej zupełnie dziewiczej dla niego sytuacji, po czym zamachał rękami w powietrzu.
- Sio.
- ...
- Ehm. – popatrzył, z narastającą paniką, na nasiąkający śliną materiał, dotknął koniuszkiem palca czoła zwierzęcia, i popchnął lekko.
- ...
- Proszę, puść mój ubiór. – zamamrotał bez nadziei
- Meee! - ku jego zdumieniu koza otworzyła szczęki, a elf w jednej chwili zwinnie odskoczył poza zasięg jej zębów. Uśmiechnął się ponownie, poklepał zwierze między różkami i trzymając zaśliniony fragment jak najdalej od ciała, odszedł z gracją ku jurtom.


Pociągnął drobny łyczek okropnego w smaku trunku, jakim raczyli się tutejsi ludzie i z trudem powstrzymał się przed skrzywieniem się i potrząśnięciem głową. Straszliwie mocne rzeczy tu piją, ci dziwni ludzie. Omiótł wzrokiem rozpalone w szarości wieczora ogniska, roześmianych nomadów i ich towarzyszy po czym wrócił do wsłuchiwania się z opowieść Ragnara. Czuł się... wesoło. I zapachy i hałasy tłumione były głębią falującego płynu który zalewał mu oczy. Pierwszy raz w tej podróży żywo, z pogodnym wyrazem twarzy słuchał opowieści towarzyszy, uśmiechając się subtelnie, gdy inni wybuchali śmiechem, z zainteresowaniem śledząc gestykulacje i mowę ciała opowiadających, sporadycznie wtrącając nawet słowo lub dwa, czy kiwając głową. Momentami, gdy mgła w głowie rozwiewała się nieco, zauważał, ku swojemu przerażeniu i rozbawieniu, że w tej chwili niemal czuje się prawdziwym członkiem drużyny, a kamraci widzą mu się jako interesujący rozmówcy! Ich żarty nawet jeśli nie śmieszyły, to wywoływały uśmiech! Może to był cały sekret zrozumienia ludzi, może oni całe życie w upojeniu przeżywają. To by wiele o nich wyjaśniało. Prychnął i pociągnął kolejny malutki łyczek, który napełnił jego rozruszane ciało ciepłem.
Nagła konieczność recytacji dla dzikusów, którym nie ufał nieco zasupła mu humor. Pokręcił tylko nieznacznie głową definitywnie odmawiając prośbie.
Widząc to, Araia błysnęła zębami w krótkim, lekko kpiącym uśmiechu.
- Ponad sto lat temu, na białych klifach Evermeet urodził się elf, któremu bogowie odmówili talentu snucia opowieści, skuwając jego serce kamieniem. Gdy zaczął ciążyć mu ten brak daru, gdy okazało się, że nikomu nie może ofiarować historii, które rodziły się w jego sercu, udał się do mędrca, który powiedział mu, że musi odwiedzić sto krain i wysłuchać tysiąca różnych opowieści. Dopiero gdy dokona tego, dopiero gdy słowa przebiją kamienną skorupę wkoło jego serca, dar zostanie mu ofiarowany - w jej oczach błyszczały przekorne, wyzywające ogniki. - Jestem przekonana, że gdyby mógł, opowiedziałby wam swoją historię. Jestem także przekonana, że gdy usłyszy już tysiąc opowieści, a jego usta otworzą się, powróci do was podzielić się nimi wszystkimi. Dlatego, proszę, opowiadajcie dalej, by przybliżyć ten moment.
Gospodarz z pewnością urażony, ale stojący na niepewnym gruncie z konfrontacją z tak niezwykłym gościem łatwo ustąpił a Lurien podniósł brew, pod wrażeniem tak bystrej riposty wojowniczki. Skinął jej głową, podniósł kubek w toaście i uśmiechnął się niemal filuteryjnie.
Kobieta zmrużyła oczy i przechyliła powoli głowę, przyglądając się elfowi z zainteresowaniem, jakby był jakimś egzotycznym okazem zwierzęcia, które zaczęło się zachowywać w nieprzewidziany wcześniej sposób. Ten uśmiechnął się tylko szerzej i odpowiedział jej lekko rozbieganym wzrokiem, pociągając mały łyczek z kubka. Półelfka jednak tylko patrzyła. Z namysłem, ciekawością... i czymś jeszcze.
A więc pił dalej, rozwadniając świat i problemy jak mógł najbardziej... Pił, słuchał, uśmiechał się, pił, a świat topił się pod coraz głębszym oceanem trunków.


Noc nie była cicha.
Mimo że medytował w namiocie, oddalony od rwetesu jurt, nadal słyszał niedobitki wesołków chcących bawić się do samego rana. Dobry nastrój dogasał niestety szybciej niż stan upojenia, gdy ogólna wesołość nie dorzucała już do płomieni. Żenujące. Pokazać się w takim stanie wśród ras niższych. Elf nie miał pojęcia jak jutro pokaże się reszcie towarzyszy. Jakże niegodne zachowanie, jakie upokarzające!
Droga Matka patrzyła teraz na niego z pogardą. Nie mówiła nic a milczenie bolało jak najgorsze razy. Nie jesteś godny, bym do ciebie przemawiała. Kim teraz jesteś, kim się stałeś? Robakiem. Szczurem. Rozczarowaniem. Gorszym niż gorsi, bo z własnego wyboru. Co za wstyd dla rodu, gdy ktoś z kim wiązane były wielkie nadzieje, swoimi czynami kala nie tylko dom, ale i całą rasę. Czy można upaść niżej, bardziej wytarzać się w brudzie i łajnie? Ten smród już nigdy nie zostanie sprany! Nieczysty! Odrzucony!
Szafirowa gwiazda oka Drogiej matki sądziła i wykonywała wyrok jednocześnie... niczym udzielna bogini serc, dusz i ciał! Zamarzał i płonął w niebieskiej burzy lodowego ognia!

Topił się i wył, umierając!


Otworzył oczy spocony. Oddychał ciężko, pot zlewał jego ciało, lepił ubranie do pleców. Czuł okropny zapach własnego strachu. Przełknął ciężko ślinę, spróbował podnieść dłoń by wytrzeć czoło, gdy uświadomił sobie, ze ciepłe, miękkie ciało leży na jego kolanach obejmując rękoma jego talię. Stężał, a oczy niemal wypadły mu z orbit.
- A... Araia? – wkurztusił, zbity z tropu sytuacją

- ... Meeee?
Dwóch konnych wartowników, przysypiających na siodłach w szarówie wczesnego poranka błyskawicznie podniosło głowy, słysząc przeszywający wrzask w języku, i głosem, którego nie znali. Z niepokojem wpatrzyli się w kierunku kurhanów, niemal oczekując armii cieni wylewających się zza wzgórz, przywołanych magicznym zewem.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline