Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2009, 14:34   #271
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ragnar wśród koczowników czuł się doskonale. Może dlatego, że powoli obrzydł mu już wóz na którym się wylegiwał ostatnie kilka dni, monotonię podróży przerywając tylko ćwiczeniami z nową bronią, modlitwą i rozmowami z kompanami. A może dlatego, że koczownicy bez przerwy częstowali go jakimś lokalnym specjałem. Nazywali go kumysem i mówili że rozwesela duszę. Może w końcu dlatego, że ich charaktery i sposób życia były trochę podobne do tych z rodzinnych stron kapłana. Przyglądał się ciekawie obozowisku, jurtom i ganiającym wszędzie rozwrzeszczanym dzieciakom. Kiedy usiedli przy ognisku, Ragnar spałaszował ze smakiem podany posiłek, na który składało się pieczone mięsiwo, jakaś dziwna drobna kaszka i suszone owoce. Pomimo tego że nie był w stanie odgadnąć z czegóż to pieczyste jest zrobione, objadał się nim zapijając wszystko obficie ziołowym winem.

Kiedy przyszedł czas opowieści, pieśni i wierszy, wyłożył się wygodnie wyciągając nogi ku ogniu i słuchał występów załogi. Każdy występ był inny, ale każdy wiele mówił o charakterze danej osoby. Sam zastanawiał się z czym przyjdzie jemu się pokazać, ale w pewnym momencie Araia poprosiła go do jurty starszyzny. Hmm, sprawa z kurhanem była poważna. Decyzję o udzieleniu pomocy podjął niemal od razu, kapłan Valkura nie może przejść obojętnie wobec takiego problemu. Zaniepokoił się tylko, czy razem z Livią dadzą radę wyświęcić miejsce pochówku. Na szczęście rany wojownika, który by na miejscu zaleczyły się szybko z pomocą mocy Kapitana Fal i opowiedział im o tym, co widział. Gdy Araia odeszła do starszyzny, Ragnar zatrzymał jeszcze mężczyznę i za pośrednictwem niziołka zapytał go o kilka spraw, o których zapomniał wcześniej. Wojownik powiedział, że do kurhanu jest tylko jedno wejście, to które wcześniej opisał jako nienaruszone. Ragnar zakonotował sobie, że trzeba będzie od razu poprosić Falkona aby obejrzał może nie całkiem jeszcze zadeptane ślady przy tym głazie skrywającym wejście. Według słów koczownika, podziemia kurhanu były całkiem rozległe, gdyż chowali tam swoich zmarłych od stuleci. Twarz kapłana znów się zmarszczyła na chwilę, gdyż mogło to oznaczać, że wichtów jest wiele więcej niż ich widział wojownik. Gdy wrócił do ogniska, korzystając z okazji, że opowieść snuł mężczyzna z wąskimi oczami, a była ona w nieznanym mu języku, podszedł do kompanów i opowiedział im o prośbie wodza. Przekazał też wszystko to, czego dowiedzieli się z Araią od rannego wojownika. Uczciwie powiedział im także, że sprawa nie będzie łatwa.

***

Kiedy przyszedł czas na jego występ Ragnar usiadł wygodnie przy ogniu. Wieczorne popijanie wina i kumysu sprawiło, że był w dobrym humorze. Zresztą z bukłaczkiem ziołowego napitku nie rozstawał się od dłuższej chwili, pociągając długie łyki dla kurażu, dlatego też w głowie szumiało mu już przujemnie. W końcu zaczął swą opowieść, mówił momentami chaotycznie, żywo gestykulował, śmiał się, bił rękami w kolana.

- Opowiem wam historię, jak to mój brat rodzony Rolf Gunnarsson na swój przydomek zapracował. Trza wam wiedzieć, że mam czterech braci, wszyscy mieszkają w Hafnafjorduur, tylko ja włóczę się po świecie. Zawsze było jednak tak, że jak jarl ogłaszał jakąś rejzę, albo żeśmy na handel morzem szli, to wszyscy z ojcem trzymaliśmy się razem. No i przyszedł dawno temu taki czas, że jarl skrzyknął starszych, w tym i naszego ojca i kiedy już spili się w dym miodem i miodunką, ogłosił im swoją wolę. Ojciec potem długo nam kładł jak łopatą do łba, że nie na rabunek płyniemy, nie z rejzą, ale uczciwie jako najemnicy lafę od jakiegoś tam księcia będziemy brać. Księciunio podobno mając dość wróżdy z sąsiadami, postanowił spór rozstrzygnąć na swą korzyść, że tak powiem z rozmachem i ostatecznie. Wspominał podobno coś o nabijaniu na palisadę łbów i takie tam. No ale żeby sąsiadów odwiedzić z całym wojskiem, potrzebował żagli i tu właśnie nasz jarl zwietrzył okazję do zarobku. Drakkarów mieliśmy niewiele, bo razem z naszym „Storkhornem” cztery, ale wieść głosiła że księciu bardziej się rozchodzi o żeglarzy, bo statki kupcom porekwirował i potrzebował na gwałt załóg do nich.

Wyrychtowaliśmy więc oręż i zbroje, wyfasowaliśmy zapasy i ruszyliśmy na południe. Morze Dryfującego Lodu było nad wyraz spokojne, choć nie powiem, sztormik się taki zdarzył, że na samym maszcie robiliśmy ze dwadzieścia węzłów. Odkosy od dzioba były na półtora chłopa, mówię wam
– tu Ragnar uśmiechnął się i pociągnąl wzrokiem po słuchaczach, koczownicy którzy morza na oczy nie widzieli oczywiście nie mieli pojęcia o czym mówi, ale kapłanowi zupełnie to nie przeszkadzało. Opowieść rządziła się swoimi prawami.

Dotoczyliśmy się wreszcie do książęcych ziem, wpłynęliśmy w górę rzeki i zeszliśmy na ląd. Wkrótce okazało się, że władyka wojsk naściągał tyle, że na zamku pomieścić się nie mogli i obsiedli namiotami stołp jak opieńki zbutwiały pniaczek. Oj działo się, działo zanim wszyscy się zebrali. Burdy, hulanki swawole. Dziewki tam gładkie, była taka jedna z płowym warkoczem, liczka miała śliczne, jak malowane… Hmm, hmm ale ja nie o tym przecież miałem prawić. No i jak się już wszyscy zebrali, to ludziska, cóż to było za wojsko! Każdy inaczej okryty, każdy w inną barwę odziany, a co do uzbrojenia to już lepiej nie mówić. Jazda ciężkozbrojna zaciężna, książęcy landknechci, góralscy kusznicy, zamorscy najmici, była nawet półsetka krasnoludzkich tarczowników. Setki ludzi, a chyba każdy innym językiem gadał, inaczej w ordynku chciał stać. Przywitania księcia jako głównego wodza, co prawda na własne oczy nie widzielim, bośmy z ojcem i braćmi poprzedniej nocki trochę zapili i musztrę żeśmy przespali. Ale z tego co potem opowiadali, śmiechu było co niemiara. Salut wyszedł przednio, szczególnie jak grupa zamorskich najmitów, takich skośnookich kurduplów zaczęła gwizdać i piskać na piszczałkach. Stojąca obok jazda, spłoszone konie opanowała dopiero po dwóch stajach, a górale tak wyli ze śmiechu, że aż przewracali się w szeregach. I oczywiście każda grupka miała swego dowódcę, z których każdy za pierwszego po księciu się uważał.

Cały obóz stał jakiś dekadzień od wybrzeża, licząc powolne tabory. My na szczęście drakkarami wpłynęliśmy w górę rzeki i zacumowaliśmy pół dnia drogi od kasztelu. Dlatego też księciunio z naszym jarlem uradzili, że weźmiemy część jego gwardii na pokłady i ruszymy z prądem rzeki ku wybrzeżu, żeby stojące w porcie kupieckie kogi i barkasy wyszykować, zanim reszta hałastry lądem nad morze doczłapie. Ach cóż to za piękne żołnierzyki były, ta gwardia! Mówię wam, każdy albo graf jakiś, albo murgrabia, każdy rycerz familiant. Przybrani w książęcą barwę, paradne mieczyki przy bokach, kapelusze z postrzępionymi piórami. Włosy ja baby żelazkami zapiekali, tak aby w loczki im się układały, a woniało on nich na milę chyba pachnidłami. Zaraz też między nami inwidia się podniosła, bo szybko się okazało, że zadufane w sobie sukinsyny, nosy w chmurach. No i zaczęły się złośliwości. A to jeden z nich pytał, czy u nas na północy ludzie już na dwóch nogach chodzą, czy też jeszcze na czterech. A to zdybali sternika i wykąpać go kazali, bo podobno śmierdział jak nieboskie stworzenie. My z kolei, na kotwicowisku drakkar żeśmy bokiem do fal rzecznych ustawiali, i jak powełniło trochę, panowie rycerze pół nocy przez burty rzygali jak koty. Stary Grobar co książęcą płaskodenną barkę prowadził, a co go wcześniej gnoje wykąpały, zemstę też swoją znalazł gdy bomem pięciu na raz za burtę zwalił. Do poważniejszych niesnasek nie doszło, ot zwykłe żołnierskie zabawy, ale inwidia rosła.

No i w końcu doszło do rozróby. Zawinęliśmy po drodze na wybrzeże do niewielkiej mieściny, a że nam się z braćmi już cniło do lądowych wygód – ruszyliśmy do jedynej tawerny. Gdy po chwili weszło za nami tuzin książęcych zaraz krzyk podnieśli, że oni z chamami pod jednym dachem pić nie będą, im pospolitować z gminem nie przystoi i takie tam. Rolf grzecznie chciał im odpowiedzieć żeby odeszli precz, ale że już w czubie trochę miał, wyszło, jak wyszło. Słowem zaczęła się rzeczona rozróba. Zaczęły fruwać gliniane kufle, zydle, krzyżniaki wytargane z ław. No i jak żołnierzyki były harde w pysku i silne w kupie, zaraz się okazało kto lepszy i bardziej doświadczony w karczemnym boju. Trzeba wam wiedzieć, że wszyscy oni nosili srebrne półpancerzyki, szamerowane złotem i wybłyszczone popiołem na błysk taki, że aż w oczy kłuło. Po krótkiej chwili, jakeśmy ich już krzynę obili, razem z braćmi podawałem żołnierzyków Rolfowi, który z nas zawsze najroślejszy był i krzepy miał za trzech. On łapał ich po kolei za te kręcone loczki i hajdawery i wyciepywał przez próg w błoto. Zebrani w tawernie przyjezdni kupcy mieli taką uciechę, że aż zaczęli krzyczeć, że te półpancerzyki to w powietrzu, łuk czyniąc w promieniach zachodzącego słonka smugę jak kometa zostawiają. Tak nam się to spodobało, że od tej pory nikt już inaczej na Rolfa nie wołał jak właśnie Smuga. Smuga Gunnarsson tak do niego przylgnęło
– Ragnar zakończył swą opowieść ze śmiechem, opróżniając do końca bukłaczek, którego zawartością co chwila gardło zwilżał.
Miał już czubie nieźle, a wiedząc że jutro czeka ich ciężki dzień, wysłuchał z uwagą reszty opowieści i udał się na spoczynek. Wskazaną przez starszą kobietę jurtę nawet nie oglądnął dokładnie, tylko zwalił się na posłanie i po chwili chrapał w niebogłosy.

Rano Ragnar usilnie starał się podnieść głowę z posłania, co udało się dopiero po dłuższej chwili. W środku szalało stado demonów, ale kapłan na uprzejme zachęty wypicia miejscowej herbaty podziękował i uciekł jak oparzony. Zapaszek zjełczałego masła sprawiał, że gorzej mu było na świecie. Wyszedł przed jurtę i mocą Valkura narychtował sobie wiadro wody do rytualnych ablucji. Po krótkim namyśle dopiero kolejne wiadra posłużyły zbożnym i higienicznym celom, bo pierwsze prawie w całości wyżłopał, niewiele rozlewając za kołnierz. Gdy skończył modły, porozmawiał chwilę z Araią i Erytreą, po czym razem z maginią udał się oglądnąć tabunek koni. Czarodziejka poważnym tonem klarowała mu o różnych rasach, ich cechach i charakterze. Ragnar słuchał z uwagą, bo o koniach niewiele wiedział, a spoglądając na Erytreę i jej delikatnie uśmiechnięte oblicze widział, że ona konie kocha chyba tak samo mocno jak on morze. W każdym razie lepszego doradcy i nauczyciela nie mógł sobie wymarzyć. W końcu znaleźli rumaka wartego uwagi, który odpowiadał Ragnarowi. Kapłan od razu zapowiedział, że potrzebny mu wytrzymały i mocny, ale łagodny zwierzak, bo na takich ogierach na jakich jeździła czarodziejka po dwóch modlitwach skręciłby kark. Wybrany konik prezentował się świetnie. Na tle stepowych bachmatów, które dominowały w tabunie, wyglądał królewsko, wręcz dostojnie. Erytrea wytłumaczyła mu, że jest z rasy damarskiej, a konie te są posłuszne i łagodne, przy czym silne. Piękna długa grzywa, kara maść i potulne usposobienie od razu sprawiło że konik przypadł do gustu kapłanowi.



W wyścigach i zawodach nie brał udziału, bo konno jeździł kiepsko, co i tak było grubą przesadą. Ragnar ledwie umiał siodło założyć, puśliska musiała już regulować Erytrea. Był bardzo wdzięczny czarodziejce i poprosił ją jeszcze o naukę, tak aby sam mógł zajmować się sowim wierzchowcem. W podarku od rannego wojownika, którego uleczył mocą Kapitana Fal, dostał kościane zgrzebło i szczotkę do czyszczenia końskiej sierści. Mężczyzna przedstawił się jako Erhaim i na wieść że udają się do kurhanu, zacisnął usta w zawziętym grymasie i powiedział, że choćby niebo miało mu się zwalić na głowę, będzie w tej dziesiątce, która pojedzie z rozkazu wodza z całą załogą. Zapytany przez Ragnara za pośrednictwem niziołka o sproszkowane srebro, Erhaim pomyślał chwilkę i odpowiedział, że w przed wyjazdem nic się nie da zrobić. Ich kowal mógłby pilnikiem próbować zetrzeć rudę na opiłki, ale zajęłoby to dużo czasu. Ragnar zasępił się trochę, bo samemu, po Białym Szkwale została mu tylko jedna mała fiolka święconej wody. W końcu poinstruowany przez czarodziejkę, wodził teraz lonżą swojego konika po okręgu i przyglądał się zafascynowany jak potężne mięśnie rumaka grają pod błyszczącą karą skórą. Z uśmiechem na twarzy powitał natomiast Eliota i Livię po wyścigu, a ich pocałunek nagradzał brawami na równi z koczownikami. Zabawę w uświadamianie co do braku rodzinnych więzów i uspokajanie pieklącego się Broga zostawił im samym. Zamienił jeszcze kilka słów z Araią, która układała się z wodzem co do ceny koni. Miał nadzieję, że koczownik weźmie pod uwagę, że będą ryzykowali dla jego aułu wiele, dziś pod ziemią.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 16-11-2009 o 20:19.
Harard jest offline  
Stary 14-11-2009, 18:27   #272
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Niczym niespokojny duch, elf krążył między końmi, znajdując wśród nich azyl przed wzrokiem i zapachem pokracznych ludzi stepu. Wyglądali odrzucająco. Cuchnęli jeszcze gorzej. Dałby głowę każdego z nich uciąć, że gdzieś w ich linii, prababka z goblinami na sianie się pokładała.
Przetarł zmarszczone czoło.
To niesprawiedliwe tak okrutnie oceniać ich za wygląd i zwyczaje, przecież to nie ich wina że urodzili się kalecy. Elf był po prostu rozdrażniony. Od czasu nieszczęsnej rozmowy z półkrwistą czuł się winny, zhańbiony na swój sposób. Myślał, że wszystko sobie wyjaśnił, jednak od teorii do praktyki długa była droga. Próbował uznać ją za równą i płacił za to trybut. Sny nie dawały mu zapomnieć decyzji jaka podjął... Droga Matka nie pozwalała.
Zatrzymał się z rękami za plecami, rozmyślając. Konie pasły się na zielonkawożółtych źdźbłach, biała koza z czarną plamą na pysku podniosła na niego wodniste spojrzenie, żując z rozmysłem kępkę trawy. Wbił w nią palący wzrok. Znieruchomiała.
Od dni nie przemedytował spokojnie nawet godziny i choć nie wpływało to na jego plany, zaczynał obawiać się o swoje umiejętności. Nawet elfy, potrzebują odpoczynku.
Koza poddreptała parę kroków ku niemu i zadarła łeb ku twarzy elfa, jakby ku słońcu
- Meee!
Lurien uśmiechnął się niemrawo i nie spuszczając z niej wzroku, mechanicznie poklepał ją koniuszkami palców po głowie, szybko wycierając je o brzeg płaszcza.
Zastanawiał się, czy nie rozmawiając te kilka dni z półelfką, w jakiś sposób zrażał do siebie jej ludzką cześć... jej uraza byłaby jego szkodą. Oh, gdyby tylko pojmował zachowania i potrzeby ludzi... choć gdyby je pojmował, nie potrzebowałby półelfki, prawda? Prawda? Zmarszczył brwi. Brak medytacji wytrącał go z równowagi, jego myśli galopowały jak przerażone stado dzikich koni. Alkohol. To było mu teraz potrzebne. Odwrócił się na pięcie, chcąc ruszyć w kierunku obozu, gdy nagle poczuł szarpnięcie. Spojrzał powoli w dół.
Ostatnio kiedy sprawdzał, przeżuwająca tunikę koza nie wchodziła w skład jego garderoby. Patrzył chwilę bezradnie, nie wiedząc jak reagować w tej zupełnie dziewiczej dla niego sytuacji, po czym zamachał rękami w powietrzu.
- Sio.
- ...
- Ehm. – popatrzył, z narastającą paniką, na nasiąkający śliną materiał, dotknął koniuszkiem palca czoła zwierzęcia, i popchnął lekko.
- ...
- Proszę, puść mój ubiór. – zamamrotał bez nadziei
- Meee! - ku jego zdumieniu koza otworzyła szczęki, a elf w jednej chwili zwinnie odskoczył poza zasięg jej zębów. Uśmiechnął się ponownie, poklepał zwierze między różkami i trzymając zaśliniony fragment jak najdalej od ciała, odszedł z gracją ku jurtom.


Pociągnął drobny łyczek okropnego w smaku trunku, jakim raczyli się tutejsi ludzie i z trudem powstrzymał się przed skrzywieniem się i potrząśnięciem głową. Straszliwie mocne rzeczy tu piją, ci dziwni ludzie. Omiótł wzrokiem rozpalone w szarości wieczora ogniska, roześmianych nomadów i ich towarzyszy po czym wrócił do wsłuchiwania się z opowieść Ragnara. Czuł się... wesoło. I zapachy i hałasy tłumione były głębią falującego płynu który zalewał mu oczy. Pierwszy raz w tej podróży żywo, z pogodnym wyrazem twarzy słuchał opowieści towarzyszy, uśmiechając się subtelnie, gdy inni wybuchali śmiechem, z zainteresowaniem śledząc gestykulacje i mowę ciała opowiadających, sporadycznie wtrącając nawet słowo lub dwa, czy kiwając głową. Momentami, gdy mgła w głowie rozwiewała się nieco, zauważał, ku swojemu przerażeniu i rozbawieniu, że w tej chwili niemal czuje się prawdziwym członkiem drużyny, a kamraci widzą mu się jako interesujący rozmówcy! Ich żarty nawet jeśli nie śmieszyły, to wywoływały uśmiech! Może to był cały sekret zrozumienia ludzi, może oni całe życie w upojeniu przeżywają. To by wiele o nich wyjaśniało. Prychnął i pociągnął kolejny malutki łyczek, który napełnił jego rozruszane ciało ciepłem.
Nagła konieczność recytacji dla dzikusów, którym nie ufał nieco zasupła mu humor. Pokręcił tylko nieznacznie głową definitywnie odmawiając prośbie.
Widząc to, Araia błysnęła zębami w krótkim, lekko kpiącym uśmiechu.
- Ponad sto lat temu, na białych klifach Evermeet urodził się elf, któremu bogowie odmówili talentu snucia opowieści, skuwając jego serce kamieniem. Gdy zaczął ciążyć mu ten brak daru, gdy okazało się, że nikomu nie może ofiarować historii, które rodziły się w jego sercu, udał się do mędrca, który powiedział mu, że musi odwiedzić sto krain i wysłuchać tysiąca różnych opowieści. Dopiero gdy dokona tego, dopiero gdy słowa przebiją kamienną skorupę wkoło jego serca, dar zostanie mu ofiarowany - w jej oczach błyszczały przekorne, wyzywające ogniki. - Jestem przekonana, że gdyby mógł, opowiedziałby wam swoją historię. Jestem także przekonana, że gdy usłyszy już tysiąc opowieści, a jego usta otworzą się, powróci do was podzielić się nimi wszystkimi. Dlatego, proszę, opowiadajcie dalej, by przybliżyć ten moment.
Gospodarz z pewnością urażony, ale stojący na niepewnym gruncie z konfrontacją z tak niezwykłym gościem łatwo ustąpił a Lurien podniósł brew, pod wrażeniem tak bystrej riposty wojowniczki. Skinął jej głową, podniósł kubek w toaście i uśmiechnął się niemal filuteryjnie.
Kobieta zmrużyła oczy i przechyliła powoli głowę, przyglądając się elfowi z zainteresowaniem, jakby był jakimś egzotycznym okazem zwierzęcia, które zaczęło się zachowywać w nieprzewidziany wcześniej sposób. Ten uśmiechnął się tylko szerzej i odpowiedział jej lekko rozbieganym wzrokiem, pociągając mały łyczek z kubka. Półelfka jednak tylko patrzyła. Z namysłem, ciekawością... i czymś jeszcze.
A więc pił dalej, rozwadniając świat i problemy jak mógł najbardziej... Pił, słuchał, uśmiechał się, pił, a świat topił się pod coraz głębszym oceanem trunków.


Noc nie była cicha.
Mimo że medytował w namiocie, oddalony od rwetesu jurt, nadal słyszał niedobitki wesołków chcących bawić się do samego rana. Dobry nastrój dogasał niestety szybciej niż stan upojenia, gdy ogólna wesołość nie dorzucała już do płomieni. Żenujące. Pokazać się w takim stanie wśród ras niższych. Elf nie miał pojęcia jak jutro pokaże się reszcie towarzyszy. Jakże niegodne zachowanie, jakie upokarzające!
Droga Matka patrzyła teraz na niego z pogardą. Nie mówiła nic a milczenie bolało jak najgorsze razy. Nie jesteś godny, bym do ciebie przemawiała. Kim teraz jesteś, kim się stałeś? Robakiem. Szczurem. Rozczarowaniem. Gorszym niż gorsi, bo z własnego wyboru. Co za wstyd dla rodu, gdy ktoś z kim wiązane były wielkie nadzieje, swoimi czynami kala nie tylko dom, ale i całą rasę. Czy można upaść niżej, bardziej wytarzać się w brudzie i łajnie? Ten smród już nigdy nie zostanie sprany! Nieczysty! Odrzucony!
Szafirowa gwiazda oka Drogiej matki sądziła i wykonywała wyrok jednocześnie... niczym udzielna bogini serc, dusz i ciał! Zamarzał i płonął w niebieskiej burzy lodowego ognia!

Topił się i wył, umierając!


Otworzył oczy spocony. Oddychał ciężko, pot zlewał jego ciało, lepił ubranie do pleców. Czuł okropny zapach własnego strachu. Przełknął ciężko ślinę, spróbował podnieść dłoń by wytrzeć czoło, gdy uświadomił sobie, ze ciepłe, miękkie ciało leży na jego kolanach obejmując rękoma jego talię. Stężał, a oczy niemal wypadły mu z orbit.
- A... Araia? – wkurztusił, zbity z tropu sytuacją

- ... Meeee?
Dwóch konnych wartowników, przysypiających na siodłach w szarówie wczesnego poranka błyskawicznie podniosło głowy, słysząc przeszywający wrzask w języku, i głosem, którego nie znali. Z niepokojem wpatrzyli się w kierunku kurhanów, niemal oczekując armii cieni wylewających się zza wzgórz, przywołanych magicznym zewem.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 14-11-2009, 19:54   #273
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie spała wiele tej nocy.

Nie odmówiła gościny, wiedząc od Lodo, że dla koczowników to radość i zaszczyt być gospodarzem dla gościa. Wierzyli, że goście wraz z opowieściami przynoszą szczęście. Leżała więc wyciągnięta na skórach, z rękami podłożonymi pod głowę, błądząc wzrokiem po wnętrzu jurty i starej kobiecie, która spała pod drugiej stronie namiotu. Śledziła wijące się ozdoby na wiszącym niedaleko kilimie, wsłuchiwała się w delikatny trzask ognia i odgłosy zabawy dobiegające z zewnątrz. Nie mogła zasnąć.

Przez wszystkie dni od kiedy opuścili Palishuk, spała poza namiotem, umożliwiając Livii i Erytrei wspólny nocleg. Od pewnego czasu wraz z nocą przychodziły złe sny. Nie chciała ich z nikim dzielić. Leżała więc tak jak teraz – wygodnie ułożona na plecach, wpatrując się w niebo i myśląc o tym, co było i będzie, myśląc o wskazówkach, przepowiedniach, które przetłumaczył Falkon, myśląc o życzeniach, ojcu, przypominając sobie stare opowieści, odnajdując skryte w konstelacjach gwiazd kształty. Czasem odwracała głowę i obdarzała Luriena zamyślonym spojrzeniem. Toczyła także rozmowy z tym, kto akurat trzymał wartę, czasem zasypiając ukołysana ich leniwym nurtem.

Teraz jednak otaczały ją obce, ostre, nieprzyjemne dla jej nosa zapachy, nieznana melodia języka, dokuczał brak gwiazd ponad głową. Dokuczał głośny, szeleszczący oddech kobiety, dokuczał zapach jej rzeczy, w których zagościł już delikatny zapach rozkładu, oczekiwania i śmierci. Dokuczały pamiątki, które wyraźnie świadczyły, że łóżko, na którym leżała należało nie tak dawno jeszcze do kogoś innego. Dokuczały myśli o elfie. Lurien był jak swędzące miejsce, którego nie mogła podrapać. Nie rozumiała go do końca. I naprawdę zastanawiała się, czy chce zrozumieć. Czy chce wiedzieć.

* * *

Rankiem Tomorsuch przekazał jej decyzję starszyzny – sprzedadzą im konie za jedyne sto sztuk złota. Podziękowała mu z uśmiechem i poszła przekazać Ragnarowi, Lurienowi i Livii wiadomość, że mogą wybrać konie spośród tych, które zostały udostępnione im przez Żelaznego Topora. Sama zaczęła szukać wierzchowca dla siebie natychmiast. Słuchając rad Tomorsucha, który z dumą prezentował jej żywe złoto swojego ludu. Nie posiadała szczegółowej wiedzy Erytrei na temat koni, ale tu nie była ona jej potrzebna. Zbędna jej była fachowa terminologia, zbędna znajomość nazw ras, skoro mogła przejechać dłonią po lśniącym boku, obejrzeć pęciny, zęby, poczuć pod palcami grę zwierzęcych mięśni. Gdy mogła spytać się koczowników o to, które z koni dobrze znoszą niskie temperatury. Przyglądała się kolejnym wierzchowcom, starając się oceniać je obiektywnie i bez emocji. Do czasu, aż jeden z nich nie szturchnął jej mocno łbem w ramię. Gorącokrwisty, niecierpliwy, drobił kopytami w miejscu, jakby chciał zerwać się do cwału. Tomorsuch zaśmiał się głośno, a Araia patrzyła w oczy konia, czując, że nie chce właśnie tego. To nie była miłość jaką żywiła do koni czarodziejka, do było wyzwanie. Białe wyzwanie w czarne kropki, które potrząsało łbem i prychało raz po raz. Biało-czarny kundel. Pasował do niej. Żelazny Topór zobaczył jej spojrzenie i po prostu kazał go osiodłać.

Kiedy ostatni raz siedziała w siodle? Trzy miesiące temu? Więcej chyba. Od kiedy jej koń złamał nogę i padł blisko południowej granicy Vaasy. Skróciła puśliska, poprawiła popręg. Wskoczyła na siodło i chwyciła pewnie uzdę. Tomorsuch i inni koczownicy jeden przez drugiego dawali jej rady, opisując jak został wytresowany koń i do czego jest przyzwyczajony. Ogier wierzgnął gwałtownie i przez chwilę walczyła z nim, by go okiełznać choć trochę. A potem puściła się w cwał.

To była wolność, o której zapomniała.

Jeździła inaczej niż Erytrea, z wyżej podciągniętymi strzemionami. Lekka i drobna, w krótkiej tunice odsłaniającej gołe nogi, jakby nie odczuwając panującego chłodu, z czarnym warkoczem smagającym plecy. Zręczność i wytrenowane wieloletnią walką mięśnie sprawiały, że jeździła lepiej od czarodziejki. Pewniej. Szeptała urywane, elfickie słowa, które wiatr zdawał wpychać się z powrotem do jej ust. Koń biegł, a ona czekała aż się zmęczy, uspokoi, choć wiedziała, że jeszcze długo będzie musiała znosić jego narowy i próby buntu.

Gdy wróciła do obozowiska, konkurencje jeździeckie już się zaczęły. Przejeżdżając zobaczyła Eliota i Livię całujących się przy aplauzie koczowników. Zwolniła, patrząc się na nich szeroko otwartymi oczami. Ogier natychmiast zaczął ponownie wierzgać, a półelfka musiała opanować zdziwienie, by go okiełznać i nie spaść na ziemię.

Nie wiedziała czemu jest zdziwiona.
Falkon, Martha, Erytrea. Teraz Eliot i Livia. Co w tym dziwnego?
Kolejna melodia się zaczyna, kolejna melodia na dwa instrumenty, dwa głosy.
Prychnęła cicho nagle zirytowana. Głupi ludzie.
Głupie półelfy, elfy i cała reszta.
Pokręciła głową.

Podjechała do Falkona i z uśmiechem rzuciła mu wyzwanie.

- Strzelanie z łuki i podnoszenie monety, co na to powiesz? - koń przestępował z nogi na nogę, a w jej oczach widać było taką samą niecierpliwość jak w jego ruchach.

Po chwili już strzelali z końskich grzbietów do niewielkich celów i próbowali podnieść z ziemi niewielką monetę. Nie mieli szans wygrać z ludźmi urodzonymi w siodle, nawet jeśli nie byli o wiele gorsi. Przynajmniej nie spadli z koni, przynajmniej pokazali koczownikom, że także potrafią jeździć. Araia uśmiechała się szeroko. To nie była przegrana przynosząca wstyd. Nie jej. Szczególnie, że gdy potem spróbowała się z nimi na miecze – wygrała. Byli wolniejsi, mniej precyzyjni, mniej ruchliwi, mniej pewni. Półelfka walczyła tak jak zawsze: doskakując, kąsając i odskakując. Ciągle w ruchu. Zahir kreślił w powietrzu srebrzyste, oszczędne łuki a wojowniczka lekkimi skrętami ciała unikała nadchodzących ciosów.

Tego poranka nauczyła się wiele od tych dziwnych ludzi o żółtawej skórze. O koniach, o jeździe, o ich sposobie walki. Poznawała ich możliwości, wiedząc, że jeśli kolejna grupa kłusowników nie będzie tak przyjazna, będą wiedzieli czego się po nich spodziewać. Uczyła się od nich: Charakterystycznego cięcia z nadgarstka Tomorsucha, przerzutu miecza, czy ich stylu jazdy konnej. I uczyła ich także. Tego, co ona potrafiła – jak skrócić bądź zwiększyć dystans, jak podbić ostrze przeciwnika, by uzyskać możliwość czystego ciosu.

Patrzyła na siwowłosego wodza, który na szyi nosił wykonany przez nią wisior i cieszyła ją świadomość, że pozostawi tu kogoś, kto będzie wspominał ją z uśmiechem.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 16-11-2009, 21:25   #274
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Koczownicy odznaczali się sporą tolerancja, zwłaszcza w stosunku do obcych przybyszów i dużym poczuciem humoru. Z zaciekawieniem przysłuchiwali się tłumaczeniom Livii i Eliota, starającym się wyjaśnić zacietrzewionemu krasnoludowi swoją prawdziwą sytuację rodzinną. Nie wtrącali się jednak, choć komentowali miedzy sobą, podobnie jak wczorajszą odmowę uczestnictwa w opowieściach, ze strony złocistego efla i mężczyzny, nazywanego Falkonem. Komentowali także żywo wyniki konkursów i pokaz walki jaki dała im półelfka.
Wiadomość, że goście zgodzili się pomóc w rozwiązaniu problemu w kurhanie przodków, przyjęli z wielkim entuzjazmem. Wielu zgłosiło się do dziesiątki wyznaczonej przez Starszych aułu, by towarzyszyli podróżnikom i wsparli ich w walce. Wybrani wznosili radosne okrzyki, pozostali gratulowali szczęśliwcom. Najwyraźniej walka była ich pasją, skoro tak cieszyli się na zbliżająca się utarczkę. Wśród tych pierwszych był oczywiście Erhaim, gotów odpłacić napastnikom za swoje rany i śmierć przyjaciela.
Gdy nadszedł czas rozstania tubylcy przynieśli odjeżdżającym żywność na drogę. a w niewielkich bukłaczkach także sporo trunku, który tak smakował gościom wczorajszego wieczoru. Dwóch nastoletnich żartownisiów przyciągnęło także za powróz mała brązową kózkę i próbowało go wcisnąć w dłoń zaskoczonego sytuacją Luriena. Najwyraźniej jego wieczorne przebudzenie warty nie pozostało bez echa wśród gadatliwego ludu. Chłopcy zostali zdzieleni po głowach przez zażywną matronę i odsunięci sprzed zasięgu elfiego miecza. Nomadzi nie znali dobrze natury złotych i woleli nie ryzykować ich gniewu. Widać jednak było wymieniane między sobą wesołe uśmieszki. Może Lurien nie opowiedział im żadnej historii, ale w ich pamięci zdecydowanie zapisał się już na zawsze.
Ruszyli, wszyscy machali im radośnie życząc powodzenia w kurhanie i w czasie dalszych wędrówek i przygód. Dzieci jeszcze długo biegły za wozem i końmi pokrzykując wesoło, a potem stały i patrzyły w ślad za wędrowcami, aż Ci stali się tylko kropka na dalekim horyzoncie.
Jak różny był ten wyjazd od życzliwych ludzi stepu, w porównaniu do opuszczania przez naszych bohaterów Talagbaru czy Palischuk. Miła była świadomość, że zostawiali tu po sobie jak najlepsze wrażenie.

***


Dojrzeli go już z daleka, choć do jego podnóża dojechali dopiero o zachodzie słońca. Usytuowany na niewielkim wzniesieniu, swą masywna sylwetką, przypominającą spłaszczony namiot koczowników, dominował nad otaczającym ich krajobrazem. Zacieniona strona wyraźnie odcinała się od rozświetlonego zachodzącym słońcem nieba. Był ogromny: „Niczym góra lodowa wyłaniająca się z fal” przyszło na myśl kapłanowi Kapitana Fal i było to skojarzenie całkiem słuszne, bo jak wyjaśnili towarzyszący im w drodze koczownicy, wystająca ponad pagórek i otoczona kamiennym murem część, była tylko niewielkim ułomkiem ogromnego wnętrza.
Podobno, jak głosi legenda plemienia, kurhan stał już w tym miejscu, gdy pierwsi koczownicy zaczęli przemierzać stepy Vaasy. Liczył sobie z pewnością setki lat i krył w swym potężnym wnętrzu niejedną tajemnicę.
Gdy podjechali bliżej dojrzeli prowadzące do wnętrza wejście. Tak jak powiedział Ragnarowi Erhaim, przesłonięte płaskim, rzeźbionym kamieniem. Najwyraźniej koczownicy, zanim odjechali, zabezpieczyli drogę do wnętrza. Teraz dwóch z nich podeszło i ostrożnie przetoczyło skałę po kamiennej ścianie. Oczom wędrowców ukazał się kamienny portal, a dalej ciemność wnętrza. Zachodzące słońce, rozświetliło portyk i wydłużyło cienie ludzi. Chwila przed wejściem była niezwykła. Podświadomie czuli, że wkraczają do jednego z miejsc mocy, podobnego temu, gdzie objawiła im się Lwia kobieta. Złoty elf przejechał dłonią po rytach startych przez czas. Przez chwilę czuł, jakby znowu znalazł się w domu. Także Araia z zaskoczeniem zauważyła elfickie wzory wykute w skale.


Na prośbę kapłana Falkon zbadał okolicę pod kątem jakiegoś dodatkowego wejścia. Jeśli nawet istniało ono, to mogło być przykryte darnią w jakimkolwiek miejscu. Odkrycie go było praktycznie niemożliwe. Łotrzyk, przeszedł się jednak na wszelki wypadek dookoła budowli i porozglądał w jej pobliżu. Niczego nie zdołał odkryć. Nie widać było nigdzie śladów ludzkiej bytności.
Zapalili pochodnie i ostrożnie zanurzyli się w ciepłej czerni, rozpraszając ją blaskiem ognia.
Ragnar dostrzegł je od razu, gdy tylko pokonali korytarz i weszli do większej sali, z której prowadziło dalej przejście kolejnym korytarzem. Stali przy wejściu niczym strażnicy na warcie. Gdyby nie mocno rzucająca się w oczy eteryczność sylwetek, można by je wziąć za ludzi, tyle, ze postacie te nie były ludźmi, a łuskowe zbroje na ich ciałach, miały dokładnie takie same zdobienia, jak te na zbroi Luriena. Do uszu poszukiwaczy dotarł cichy śpiew. Marszowa melodia i słowa o walce i bohaterskiej śmierci. Zjawy dostrzegły intruzów, ale jedyny ruch jaki wykonały to zasłonięcie wejścia w głąb podziemi.
Ragnar zdziwił się, gdy zobaczył że zjawy nie pochodzą z ludu koczowników. Spojrzał szybko na Luriena, na jego nieodgadnione oblicze. Na wzór na jego zbroi. O dziwo, widmowe postacie nie zaatakowały ich od razu, broniły chyba przystępu do dalszej części kurhanu. No i ta dziwna pieśń. Kapłan popatrzył jeszcze po kompanach i powiedział we wspólnym:
- Dlaczego nawiedzacie to miejsce? Czemu zakłócacie swoją obecnością spokój spoczywających tu ludzi?
Zjawy elfów stały bez ruchu, jakby słowa nie dotarły do ich uszu, albo jakby ich nie rozumiały.
- Kapłanie boga oceanów, to sojusznicy - Lurien wystąpił naprzód wznosząc rękę, by uciszyć i uspokoić resztę drużyny. - <Szlachetni prastarzy pasterze szczątek, co wybudziło was z wieczno-czuwającego snu?> - skłonił się lekko i przemówił, mrużąc oczy
- <Witaj synu naszej krwi> - Zjawy dumnie skłoniły głowy - <Syn hieny i szakala skradł spokój naszych dusz. Umarli budzą się ze snów>
- <Złotonośne słońce wypali oczy i trzewia zwierząt szarpiących sięgające plennego łona ziemi korzenie niebochwytnego drzewa naszej najdostojniejszej rasy. Czy zechcecie rozgonić duszące, smoliste chmury niewiedzy, by ognie dosięgły toczonych czerwiami nikczemności winnych?>
- Lurien skłonił się ponownie
- <Plugawy szczur niskiej rasy, zakradł się do serca mocy. Odarł ją ze świętości, zbezcześcił i wyniósł z miejsca, które było jego przeznaczeniem. Teraz umarli powstają. Jeśli Serce nie wróci na miejsce, nikt ze spoczywających tu braci nie zazna spokoju. Zjadacze dusz rozerwą na strzępy, a ich cierpienie będzie wieczne. Straszna śmierć dla śmiertelnika, który odważy się tam wejść. Pułapka dla duszy. Ostrzegaliśmy> - zjawa wyciągnęła dłoń w kierunku stojącego jak słup soli koczownika, którego uzdrowił Ragnar - <Nie chcieli słuchać. Nie mogliśmy pozwolić im przejść>
- <Co musi zostać uczynione? Kim jest, gdzie jest owa bestia o oczach zasłoniętych czerwonoczarnym szalem oszalałych i tłumiących kryształowe myśli bluźnierstw?>
Gdy Złocisty wymówił te słowa, zjawy wyciągnęły przed siebie dłonie, zaś oczom zdumionych widzów ukazał się eteryczny, a jednak przestrzenny i całkiem dobrze widoczny obraz mężczyzny, wyjmującego ze skały na postumencie, lśniący jasnym światłem kryształ. Ujął go w dłonie i w tym momencie odwrócił przodem, jakby zauważył obserwujących go widzów, lub coś innego zwróciło jego uwagę. Uśmiechnął się kpiąco i zniknął w jednej sekundzie. Obraz rozpłynął się, ale chwila wystarczyła, by nasi bohaterowie rozpoznali złodzieja: Sulo, bo nim był mężczyzna, zbyt mocno wrył się w ich pamięć, by mogli zapomnieć jego oblicze.
- <Serce Kurhanu musi wrócić, by umarli zaznali spokoju, a mali ludzie mogli uświęcić swych przodków.> - Przemówiła zjawa - <Teraz odejdźcie>
Lurien już się odwracał do wyjścia, ale nagle odwrócił się jeszcze i przemówił:
- <Świętokradca o oddechu gazów rozsadzajacych spokojne zwłoki jest naszym wrogiem. Poszukujemy wyprawą klucza krystalizujacego odniem ifrita marzenia. My i On. O, szlachetni prastarzy pasterze szczątek, wypełnijcie światłem wiedzy miedzianą, pragnącą misę rozumu, by to syn Starszej Krwi domu Veldann posiadł jego snokształtną moc. Wiedza będzie promieniującym darem, który rozświetli naraz dwie mroczno-lepkie, chłodne groty.>
Zjawa popatrzyła na elfa pustym wzrokiem:
<Zanim zostaliśmy strażnikami Klucz ifryta w rękach władcy pozostawał. Czemu pytasz o niego synu Veldann? Czyżby i on został zabrany z miejsca swego spoczynku?> Złocisty zrozumiał, że dalsze pytania nie mają sensu. Najwyraźniej ten kurhan był starszy niż miasto na bagnach, o którym słyszał w elfich legendach.
- <Szlachetni prastarzy pasterze szczątek. Jeśli taka będzie wola ślepego błazna losu, zwrócimy co zostało skradzione> - Elf skłonił się głęboko. Zjawy oddały ukłon i był one zdecydowanie głębszy i pełen szacunku, którego nie było na wstępie tej rozmowy, a potem zastygły w bezruchu.

Ci, którzy znali elfi, przetłumaczyli słowa tym, którzy nie zrozumieli rozmowy. Wnioski nasuwały się proste: Ze słów eterycznych strażników wynikały dwie rzeczy. Pierwsza, że dalsze wchodzenie w głąb kurhanu grozi śmiertelnym niebezpieczeństwem nie tylko ciału, ale i duszy, a druga jednoznacznie wskazywała, że wróg koczowników i hiena z kurhanu to jednocześnie jeden z wrogów drużyny, którego w każdej chwili spodziewali się spotkać na swojej drodze. Nasi bohaterowie podzielili się swoją wiedzą z tubylcami. Nie chcieli składać obietnic, których być może nie będą w stanie dotrzymać, ale zobowiązali się, że jeśli tylko będzie to w zasięgu ich możliwości pomogą w przywróceniu spokoju w miejscu spoczynku ich przodków i jednocześnie prastarym elfim kurhanie. Miejscu upamiętniającym zamierzchłą bitwę.
Rozstali się ze skośnookim ludem, który pełen wiary żegnał ich długo, gdy znikali w stepie.

***

Dziesiątego dnia od wyjazdu z Palischuk, zgodnie z umową zawartą z Nikkolasem, Erytrea ustawiła kamień w otrzymanym od niego pierścieniu, w pozycji w jakiej miał umożliwić mężczyźnie ich zlokalizowanie. Tak jak jej polecił zrobiła to dwa razy, by zapewnić że przekaz dotyczy umówionej przesyłki. Nie miała pojęcia czego się spodziewać. Od kilku dni żyła w lekkim napięciu. Jej comiesięczne kobiece dolegliwości nie nadeszły w przewidywanym czasie, by jednak stwierdzić czy ich przyczyną był stres, w jakim żyła w ciągu ostatnich kilku tygodni, czy też było to bezpośrednie następstwo spotkania z magiem, było jeszcze za wcześnie. To było zaledwie kilkudniowe opóźnienie, a przecież wypiła specjalne zioła... teraz pozostawało jej tylko czekać, tak jak wielu samotnym kobietom przed nią i jak licznym, które nadejdą potem.
Czarodziejka siedziała pogrążona w swych myślach spoglądając w ciemną przestrzeń rozpościerającą się przed jej oczami, gdy bezpośrednio przed nią zmaterializował się ogromny wiklinowy kosz, a na jego szczycie leżała pasowa róża z ledwo rozchylonym pąkiem. Gdy kobieta podeszła bliżej zauważyła, że do łodygi przyczepiony jest zaklejony pieczęcią list z jej imieniem wypisanym na wierzchu. Po za tym przesyłka zawierała, kilka przedmiotów owiniętych w papier z opisami ich magicznymi właściwości, przewiązany wstążką rulon pergaminu, z informacją o którą prosiła Araia, oraz kilka butelek przedniego wina, jak zauważyła czarodziejka z winnic Turmisch. maleńkie przekąski i słodycze.
Siedząca niedaleko Araia podeszła i wzięła do reki wiadomość. Rozwinęła ja i przebiegła wzrokiem kilka linijek tekstu. Wieści nie były raczej dobre, zawierały dokładnie to czego mogli się spodziewać:
„Po waszym zniknięciu z miasta w domu Rostorna rozpętało się piekło. Radca próbuje uzyskać wyrok na wasze głowy, ale nie ma wystarczających argumentów. Mam kilku zaufanych w radzie, którzy torpedują jego plany.
Na szczęście nie musicie się obawiać wielkiej gromady przeciwników, bo w mieście nie ma maga, zdolnego do rzucenia zaklęcia teleportacji na taką skalę. Jednakże Gallager może przenieść kilkunastu ludzi w jakieś wybrane przez siebie miejsce i z pewnością to uczyni. Nietrudno było się zorientować jaki jest wasz cel, nie dziwcie się więc, że i ja do tego doszedłem. Rostorn nie krył się z celem swojej podróży, a Thomas był jej głównym orędownikiem. Będzie jednak pewnie wolał, by zdobycie klucza odbyło się waszymi rękami. Wtedy, gdy będziecie osłabieni najprawdopodobniej uderzy.”


***

Pojawienie się na horyzoncie linii lasu uradowało wszystkich. Monotonia stepów, ludzi którzy nie przywykli do tego widoku od dziecka, potrafiła zmęczyć. Nawet mimo swego spokojnego piękna. Niedługo potem dostrzegli zabudowania wioski i pasące się spokojnie na łąkach bydło. Dziwnie wyglądała tu ziemia, zielona i soczysta. Także temperatura była zdecydowanie wyższa niż na pustych terenach, które minęli. Ciepło promieniowało wyraźnie z porośniętych bujną zielenią bagiennych terenów, jakie mieli przed sobą. Tam gdzieś znajdował się kolejny etap ich poszukiwań. Co czekało naszych bohaterów w tym miejscu? Co znaczyło Hautamaki? Podobno to miejsce ukrycia wielkiego skarbu. Z tego jednak co słyszał Lodo, podczas swoich pobytów w wiosce, a czym chętnie się podzielił z wdzięcznymi słuchaczami, tamtejsi ludzie opowiadali, że w wiosce żyje kilka osób, które odwiedziły to miejsce. Podobno jest to tylko zwykłe zielone wzgórze, nad stawem i nie ma tam żadnych wejść, niektórzy próbowali kopać, ale była była tam tylko ziemia.
Chociaż kopali bardzo głęboko - nic nie znaleźli. Inni sprawdzali brzeg ukryty pod wodą: tak samo bezskutecznie.

Jaka była więc szansa, że nasi bohaterowie odnajdą wejście? Czy znajdą kolejny klucz? Czy pokonają swych wrogów i z kolejnej trudnej próby wyjdą zwycięzcy? O tym przekonamy się pewnie niedługo na kartach tej opowieści.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 17-11-2009 o 13:11.
Eleanor jest offline  
Stary 18-11-2009, 16:04   #275
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Zielony las i wioska witały podróżnych ciepłym uśmiechem jesiennej aury. Piętnaście dni od Palishuk, dziewięć od wioski nomadów, gdzie serca jego i Livii zabiły wspólnym rytmem. Przez ten czas … tyle pocałunków … tyle rozmów … tyle uśmiechów … tyle rozmyślań podczas nieprzespanych nocy ... Wrócił pamięcią do owego przedpołudnia. Taaaaak … zaczęło się od starcia z cnotliwym Brogiem ...

***

Eliot, wysłuchawszy perory krasnoluda, skinął głową. Niby trochę zły był na początku, że wojownik wtrąca się w nieswoje sprawy, ale z drugiej strony … właśnie, z drugiej strony znaczyło to, iż, gdyby ktoś się przystawiał do Livii, będzie jej szczerym obrońcą i opiekunem. Nie chciał też zaogniać sytuacji, chociaż ręce go świerzbiały. Dlatego po krótkiej nerwówce odpowiedział:
- Podzielałbym oburzenie twoje, zacny krasnoludzie. Prawda, że brat i siostra świętość rodzinnego gniazda skalaliby takim postępowaniem. Zarówno wśród ludzi, jak krasnoludów. Livia jednak oraz ja nie jesteśmy rodzeństwem. Wydawało mi się, że wiesz o tym. Dziwne, że jakoś się nie zgadało, albo też, ze nikt ci ogólnie nie wyjaśnił, co zaszło w drużynie od czasów Talagbaru. Owszem, mam siostrę i bardzo ją kocham. Jest kapłanką, podobnie jak Livia.
- Że nie ma między nami pokrewieństwa poświadczyć mogą Araia i Erytrea
- dodała Livia ochłonąwszy z pierwszego zaskoczenia. - To był ich pomysł, by mnie przedstawić jako siostrę Eliota. Wtedy w Talagbar, wydawał się całkiem rozsądny.
- Właśnie
- Mody mag przytaknął słowom dziewczyny - Pomysł, by podać Livię za moją siostrę narodził się na talagbarskim grodzie. Livia pojawiła się bowiem tam dzięki magii. Sam wiesz, jak takie sprawy mogą zaprzątać niepotrzebnie umysł, kiedy tymczasem szykowała się walka. Nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek niewłaściwie interpretował nasze bliskie kontakty, żeby myślał cokolwiek złego na temat czarodzieja oraz kapłanki, którzy mogli pomóc obronić osadę. Tymczasem wszystko to powoli zrodziło coś głębszego. Powiedzielibyśmy, oczywiście, wszystkim członkom drużyny, ale sam wiesz, wybuchła walka, w której zostałeś ranny. Tobie nie było jak. Nie miej przeto nam za złe, że obudziły się nasze serca, ale jak towarzysz wyprawy, uciesz się z nami nasza radością.

Krasnolud podejrzliwie spojrzał na Eliota i Livię po wysłuchaniu ich wyjaśnień. Nie podobało mu się drżenie powieki maga i to że chłopak się pocił. Przynajmniej tak się Brogowi zdawało.
Nie omieszkał też zwrócić się do Erytrei:
- To prawda, że tych dwoje nie jest rodzeństwem?
Czarodziejka skinęła twierdząco.
- Tak, to prawda. Kiedy ... dołączyła do nas w Talagbar, wspólnie - Livia, Eliot, Araia oraz ja - uznaliśmy, że lepiej nie rozpowiadać, jak się tam znalazła i dopóki nie dotrzemy do Palischuk, traktować ją jak siostrę Eliota.
Brog mruknął:
- No niech Wam będzie, ale z łaski swojej miarkujcie się, nie musicie się przy wszystkich tak obłapiać i całować. Trochę przyzwoitości. Ludzie.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, skinęła głowa Brogowi i chwyciwszy Eliota za rękę, powiedziała do niego szeptem:
- Tak, lepiej zejdźmy innym z oczu, za duże wzbudzamy zainteresowanie i nie bardzo mi się to podoba.

Wokół rozciągał się step. Zobaczyli jeszcze start pozostałych członków drużyny w innych konkurencjach porannej zabawy i odeszli nieco dalej za pastwisko. Usiedli na zielonym dywanie mchu oblepiającym szczelnie solidny głaz. Budząca się w ich sercach dziwna burza wymagała chwili na osobności. Step otulał ich swoją przestrzenią i ciszą. Livia popatrzyła niepewnie na Eliota.
- Naprawdę to myślisz? To o uczuciu co mówiłeś Brogowi? Wiesz ... wydawało mi się, że bardzo lubisz Araię i że to ona cię interesuje ...
- Naprawdę tak myślę. Lubię Araię i nawet Erytreę, ale to dziwne... wiesz, ja nigdy nikogo... to dziwne. Poczułem to nocą, kiedy bawiliśmy się kubkiem, coś wyjątkowego. Tak nagle, że nie wiem jak to się stało. Teraz sobie mogę myśleć, że byłem wcześniej niczym kret, co nie widzi tego, co oczywiste. To więcej niż zwykła sympatia, którą darzę nasze koleżanki. Dużo więcej. Mam siostrę. To inaczej, niż uczucie do niej, ale wcale nie mniejsze. Och
- złapał się za ucho - Livio, ja nie wiem, jak to powiedzieć. Nigdy nikomu tak nie mówiłem i teraz stoję niczym ćwok, ale naprawdę czuję... zależy mi na tobie niczym największemu skąpcowi na najdroższym klejnocie ze swojego skarbca, ptakowi zaś na jego własnych skrzydłach. Jesteś niezwykłą, wyjątkową kobietą. Wiem, że pewnie niejeden chłopak chciałby zdobyć miłość takiej cudownej dziewczyny, ale jeżeli zamiast tych tuzinów mężczyzn wystarczyłoby ci moje serce, to należy do ciebie - ujął jej dłoń przykładając do swojej klatki piersiowej, żeby mogla wyczuć uderzenia jego serca.


Livia popatrzyła na Eliota z nieśmiałym uśmiechem:
- Ty stałeś się dla mnie kimś bliskim w momencie, gdy usłyszałeś moje wołanie, a potem kiedy opiekowałeś się mną i troszczyłeś, choć przecież byłam dla ciebie zupełnie obcą osobą – Jej ręka pogładziła pierś chłopaka – Masz takie, dobre, gorące i pełne uczucia serce.
Zawstydziła go. Właściwie nikt nigdy nie mówił mu takich komplementów.
- Nigdy nie myślałem, że znajdę ukochaną kobietę w snach, potem jako piękna zjawę - powiedział wreszcie - dopiero wtedy objawi mi się prawdziwa i to tak w niezwykłych okolicznościach. To takie dziwne, ale jakiekolwiek dziwne by nie było, strasznie, ale to strasznie się cieszę. Juhuuuuu! - zakrzyknął radośnie. - Co do opieki - dodał - wszyscy mieli swój wkład, zwłaszcza zaś Araia i Erytrea, ale cieszę się, że pomyślałaś najpierw o mnie. Naprawdę cieszę - szepnął jej na ucho.
- One zrobiły to ze względu na Ciebie, a nie na mnie – powiedziała przytulając się do Eliota i kładąc głowę na jego ramieniu.
- Może - poczuł jej ciepło. Ręka chłopaka jakoś naturalnie objęła smukłą kibić dziewczyny - ale sporo im zawdzięczasz... my - poprawił się. - Kiedy tak siedzimy, jesteśmy razem... wiesz, wyruszyłem szukać przygód. Pewnie zawsze będę chciał od czasu do czasu podróżować, uczyć się na wędrownym szlaku. Ale kiedy tak jesteśmy obok siebie, chciałbym niemal, żeby ta przygoda się już zakończyła. Żebyśmy mogli po prostu zostać gdzieś sami. Przynajmniej na jakiś czas.

- Nie możemy ich tak zostawić
– Livia odsunęła się od chłopaka i spojrzała mu w oczy:
- Muszę wrócić na lodowiec. Tobie może nie zależy na życzeniu ifryta, ale im tak, więc też będą zmuszeni prędzej czy później się tam udać. Zresztą ... - popatrzyła na niego uważnie. – Nie byłoby ci kiedyś żal, że porzuciłeś przygodę?
- Prawdę mówisz, ale czasem, no, nadchodzą takie ciągoty. Przecież, gdybym zostawił ich w potrzebie, to spaliłbym się ze wstydu przed tobą i sobą. Nie, nie planuję przerywać przygody i uważam, że to cudowne, że możemy przezywać ją wspólnie razem. Niewielu parom zostało dane to szczęście.
- To my jesteśmy parą
? - Popatrzyła na niego spod rzęs.
- Jeżeli się zgodzisz zostać damą mego serca, to tak - powiedział niby spokojnie, ale jego głos wyraźnie drżał.
Objęła go rękami za szyję:
- Nie myślisz, że to trochę... szalone uczucie? Zbyt szybkie, zbyt nagłe, że może się wypalić równie niespodziewanie jak się zapaliło?
- Niby dlaczego
? - odpowiedział. - Nie ma dwóch identycznych miłości, nie istnieją jakieś schematy ludzkich uczuć. Trzeba wierzyć, że to co nas dotknęło jest czymś specjalnym, wyjątkowym. Ja wierzę, a ty? - pytał, choć jej dłonie obejmujące szyję chłopaka przyniosły wcześniej odpowiedź. Jego dłonie na jej talii zresztą również. Chciał jednak usłyszeć odpowiedź, tak bardzo pragnął tych cudownych słów.
- Widziałam miłość moich rodziców, dawała im siłę, radość i szczęście i była silniejsza niż śmierć. Nie chcę niczego mniej i niczego więcej...

Nie odpowiedziała, ale była przy nim.
- Ja nie znałem rodziców. Zostawili mnie oraz siostrę w świątyni, kiedy mieliśmy kilka dni. Ona jest moja bliźniaczką. Ale to nie znaczy, że pragnę czegoś innego, niżeli ty. Pięknie to powiedziałaś i jeżeli chcemy ... po prostu ... zrozumiałem, że cię kocham - wyjąkał wreszcie.
Livia położyła mu palec na ustach:
- Nie wiem, co to znaczy kogoś kochać ... - popatrzyła na Eliota ze smutkiem. – Czy to wrażenie, że kiedy jesteś blisko moje serce zaczyna bić szybciej, a kiedy cię nie ma czuję smutek i tęsknotę to miłość to już miłość?
- Myślę ... że tak. Ja czuję ... czuję tak samo i nigdy wcześniej tak nie miałem, ale myślę, że to jest właśnie to. Nie umiem ładnie mówić. Właściwie w ogóle nie umiem
- wykrztusił. - Wiem jednak, że bardzo, bardzo bym chciał, żebyś była ze mną i bardzo, bardzo bym chciał ofiarować ci siebie. Swój uśmiech, swoje towarzystwo, swoją radość oraz smutek, wszystko ... jeżeli to przyjmiesz.
- Tak - Powiedziała Livia prosto, wsuwając swoją dłoń w jego - Ja też tego chcę... bardzo...
A potem on pochylił głowę, a ona uniosła swoją w górę. Ich usta najpierw niepewnie, potem coraz śmielej zaczęły smakować, tę jedyną, niepowtarzalną i nieporównywalną do niczego innego w świecie, słodycz. Tak prosto, bez słów mówili sobie o potrzebie bliskości płynącej prosto z serca, o więzi, która wywiązała się między nimi, o tym ile jedno znaczy dla drugiego. Magia pocałunku otuliła ich swoim kokonem.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 19-11-2009 o 16:00.
Kelly jest offline  
Stary 18-11-2009, 23:23   #276
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Choć nie okazywała tego, gdy przebywali w gościnie u wędrownego ludu, to jednak słowa Arai o oddalaniu się od towarzyszy co jakiś czas powracały do niej. Wtedy, gdy ona i wojowniczka żegnały się przed snem lub witały przy śniadaniu, zamieniając kilka niewiele znaczących słów. Wtedy, gdy w milczeniu kładła się spać obok równie nieobecnej duchem Livii pod płóciennym dachem ich wspólnego namiotu. Wtedy, gdy Eliot chłodno zwracał się do niej – wyłącznie z konieczności i nigdy nie zapominając o dodaniu tylu oficjalnych zwrotów grzecznościowych, ile było możliwe – a ona nie czuła potrzeby, by sprostować jego zachowanie, by zapytać, o co właściwie mu chodzi. Wtedy, gdy spoglądała na trzymającego się jak zawsze na uboczu Luriena, który zdawał się sycić zielenią trawy i widokiem nieokiełznanej przestrzeni, jak kwiat syci się słońcem. Chyba tylko Brog, którego upór trwalszy był od skały, zdawał się nie zauważać tudzież nie przyjmować do wiadomości faktu, że czarodziejka z dnia na dzień stawała się bardziej milcząca, a jej spojrzenie wydawało się sięgać w dal, której nie mogli dostrzec pozostali – dlatego nie tylko dość obcesowo dokładał jej (ze słowami „Mizernie wyglądasz, jedz, od razu kolorów nabierzesz”) swoje naleśniki albo i specjały, wyczarowywane wprawną dłonią kucharza, niziołka Lodo, ale też niekiedy, przy ognisku, próbował wciągnąć ją w dyskusje wraz z Ragnarem, Falkonem, Araią i każdym, kto chciał słuchać i dołączyć do konwersacji. Czarodziejka nie oponowała i przyłączała się z większym lub mniejszym zaangażowaniem, lecz zawsze żegnała się pierwsza i udawała na spoczynek, gdy rozmowa wciąż toczyła się pod nocnym niebem. A potem długo nie mogła zasnąć, czując dziwny niepokój, napięcie, które męczyła ją i ciążyło jej, ale nie potrafiła go zidentyfikować, nazwać, okiełznać... Trochę tak, jakby jej dusza wyrywała się jednocześnie w kilka kierunków, jakby musiała dokądś się spieszyć, choć nie wiedziała, za czym, po co; chwilami ta wewnętrzna presja dławiła ją wręcz. Zasypiała i budziła się zmęczona i ponura, dlatego wydawało się, że blada twarz kobiety wydłużyła się jeszcze i przybrała odcień szarości. Nadawała jej zdystansowany, uprzejmy, ale pozbawiony emocji wyraz, jakby wkładała dobrze znaną maskę, ale nie zakrywała ona jej oczu, w których chwilami – acz rzadko – dało się odczytać sprzeczne uczucia i targające nią wątpliwości, nękające ją troski.


Na pewien czas rozpraszały je lekcje, których udzielała Kapłanowi Fal. Ragnar, jak sam przyznał, miał parę razy okazję, by jeździć konno, lecz jego praktyka była nikła i z wdzięcznością przyjął jej chęć nauczenia go paru rzeczy. Przede wszystkim pokazała mu, jak wierzchowca oporządzać i na co zwracać uwagę – spokojnie wyjaśniła, by uważnie oglądał pęciny, piętki i ostrogi wierzchowca, bo na nich właśnie najczęściej dochodziło do infekcji skóry, zwanej grudą. Konie damarskie były na nią szczególnie narażone z racji długich szczotek pęcinowych (wymieniając nazwy, jednocześnie wskazywała kolejne części nogi konia, by oboje mieli pewność, że Ragnar rozumie jej słowa). Powiedziała, jak taką infekcję rozpoznać i co odróżnia ją od zaschniętego błota. Z lekkim uśmiechem zademonstrowała, w jaki sposób czesać miękką, czarną sierść konia – nigdy pod włos, zawsze od siebie, by kurz, osiadający na bokach i grzbiecie zwierzęcia, nie sypał się do oczu i nosa, zdecydowanymi, mocnymi, lecz nie za silnymi pociągnięciami.
- Koń musi czuć, że jeździec wie, co robi, jeśli zda mu się, że się z nim cackasz, nie będzie czuł do ciebie szacunku i nie zechce cię słuchać. Nie mówię, oczywiście, byś był tyranem i odnosił się do niego bez serca, co to, to nie. Ale konie są stworzeniami stadnymi i mają silną hierarchię w grupie. Musisz mu pokazać, że to ty podejmujesz decyzje i że musi cię słuchać, a wtedy otoczysz go opieką.
Na szczęście, nie musiała wskazywać mężczyźnie, którym łękiem należy skierować siodło do przodu, nakładając je na czaprak, ale poradziła, jak najlepiej dociągnąć popręg i puśliska strzemion. Rozebrała nawet ogłowie na części – rzemienne paski naczółka, nachrapnika, policzkowe, potyliczny wraz z paskiem podgardlanym, metalowe sprzączki, wędzidło – by pokazać, jak sprawnie, lecz dokładnie złożyć je z powrotem w całość po dokładnym wyczyszczeniu. Na jedną rzecz zwróciła szczególną uwagę.
- Pasek podgardlany zapinasz tak, by zwisał na szerokość dłoni. Za to pod nachrapnik ciasno musisz wsuwać palec. Popręg trzeba dopiąć mocno, ale nie może wżynać się w ciało konia. Dłoń musi ciasno wchodzić pod pas popręgu. Kiedy już oporządzisz i osiodłasz wierzchowca, pilnuj, by nie schylał się, bo może się zapoprężyć... To znaczy, może nadwyrężyć mięśnie piersiowe. Brzuch mu wtedy spuchnie i będziesz mógł jeździć jedynie na oklep przez pewien czas – dodała, orientując się, że zasypuje kapłana nieznaną mu terminologią.

Wreszcie od teorii przeszli do praktyki. Koń, którego kapłan – nawet po upływie kilku dni – wciąż nie nazwał, rzeczywiście okazał się spokojny, zrównoważony i posłuszny. Nie był wszelako ociężały i Erytrea czuła zadowolenie, obserwując jego płynne, eleganckie ruchy. Odpowiednio zmotywowany, potrafił się nieźle rozpędzić. Wpierw starała się wyłapać błędy, które rudowłosy kapłan popełniał, siedząc już w siodle – niewłaściwa praca łydki, zły dosiad, niewłaściwy rytm anglezowania w kłusie i inne niedociągnięcia tego rodzaju – a kiedy już nabrała pewności, iż mężczyzna zaczął zwracać na nie uwagę, zdecydowali oboje, że poćwiczą nieco galop oraz skoki przez nieduże przeszkody.

Erytrea nie czuła się dobrą nauczycielką, lecz jako osoba cierpliwa i niekiedy dość perfekcjonistycznie podchodząca do zadań, których się podjęła, dawała z siebie wszystko, by towarzysz poczuł się na końskim grzbiecie pewniej.
- Nie spinaj się, Ragnarze. Naturalna pozycja ciała jest najważniejsza. Nie musisz się wieszać na wodzach, tylko utrudniasz koniowi zadanie. W siodle utrzymuj się wyłącznie siłą mięśni – łydek, ud – i kolanami. Wodze służą do kontrolowania, nie do trzymania się – te i podobne uwagi wygłaszała bez mentorskiego tonu, spokojnie, rzeczowo, spoglądając na niego z uwagą. Nie ukrywała jednakowoż, że sprawiało jej przyjemność to zajęcie – nie tylko ruch, nie tylko czysta radość, płynąca z samej jazdy, lecz także świadomość, że jej wiedza, zrodzona z pasji, może się na coś przydać. W duchu musiała zaś sama przed sobą przyznać, że owe lekcje odpędzają ciężkie chmury, wiszące od wielu dni nad jej głową.

Zwykle dosiadała Gwiazdy, ponieważ był pewniejszym, bardziej zdyscyplinowanym, a przede wszystkim znakomicie wyszkolonym wierzchowcem i łatwiej przychodziło jej demonstrowanie na nim pewnych ćwiczeń, także tych, które pokazali jej koczownicy. Diabeł pozostawał nieco zbyt nieobliczalny, za bardzo narowisty i nieprzewidywalny, nie mogła jednak dopuścić, by zabrakło mu odpowiedniej dawki ćwiczeń, a przede wszystkim – kontaktu z jeźdźcem, dlatego zmieniała niekiedy wierzchowca, nie bacząc na to, że ktoś mógłby uznać jej zachowanie za przejaw snobizmu. Luzak może przydać się im w przyszłości, lecz żadnego pożytku nie będzie z konia zdziczałego i nie wyjeżdżonego.



***

Dziesiątego dnia od opuszczenia Palischuk, a czwartego po rozstaniu z koczownikami obudziła się bardzo wcześnie, jeszcze przed nastaniem świtu, i leżała bez ruchu, wpatrzona w ciemną plamę materiału nad głową. Czuła lekkie zdenerwowanie, jakby całe jej wnętrze drżało z ekscytacji, na myśl o tym, że nawiąże dziś kontakt z Nikkolasem. Zastanawiała się, jak wyglądała sytuacja w mieście, które pozostawili za sobą, czy aby Dranstragera nie spotkało nic złego, a także – owszem – czy myśli o niej czasem, czy też wszystkie jego słowa były ładnym, ale pustym flirtem. Ostrożnie, by nie obudzić Livii, opuściła namiot tuż po wschodzie słońca, w tej niezwykłej chwili poranka, gdy świat zdaje się szczególnie barwny i wyostrzony pod złoto-różowymi promieniami słońca, i odświeżyła się szybką kąpielą w odszukanej po pewnym czasie niewielkiej sadzawce, jakie mijali niekiedy, jadąc przez step. Zdawało jej się, że czas rozciągnął się niczym rozwinięta bela materiału albo odległość między jedną gwiazdą a drugą. Mimo to świadomie opóźniała to, co miała dziś zrobić – spokojnie dopiła swoją aromatyczną herbatę o złocistobrązowym kolorze, powoli, z namysłem spożyła śniadanie. Jednocześnie nie mogła się doczekać, aż przekręci kamień w pierścieniu, i bała się, co może potem nastąpić. Najbardziej chyba obawiała się... rozczarowania, wymykającego się opisowi. Do wieczora pozostawało jeszcze wiele czasu. Nic nie mogło przyspieszyć jego upływu, dlatego starała się pogodzić z rytmem dnia i odsuwała od siebie myśl o mężczyźnie, który niespodziewanie stał się dla niej ważny. Między innymi dlatego zagadnęła Araię konwersacyjnym tonem, ale i ze szczerym zainteresowaniem, skąd wzięła się rzeźbiarska pasja półelfki.

Araia milczała przez chwilę, patrząc na swoje ręce.
- Nie wiem. - Uśmiechnęła się lekko. - Skąd wzięła się twoja miłość do koni? Potrafisz wskazać wszystkie jej powody? Każdy z filarów, który ją podtrzymuje? Nigdy nie zastanawiałam się nad tym. - Wzruszyła ramionami. - Na początku to był pewnie zachwyt jedną z rzeźb, której nie mogłam mieć dla siebie. Próbowałam więc stworzyć doskonałą kopię. - Zaśmiała się cicho i wyciągnęła w kierunku czarodziejki lewą dłoń, której palce znaczyły cienkie, białe blizny. - Miałam mniej niż dziesięć lat i zachlapałam krwią bezcenny dywan i wszystkie ściany. Jak możesz się domyślić, opiekunowie nie byli zachwyceni. Potem to się zmieniło. Widziałaś kiedyś elfie miasto? Chciałam współtworzyć to, w którym mieszkałam, udoskonalać, upiększać. Na chceniu się skończyło. Choć teraz świadomość, że oprócz zabijania potrafię coś jeszcze jest dla mnie niezwykle ważna. Świadomość tego, że potrafię stworzyć piękno nawet jeśli jest ono tak bardzo niedoskonałe.
Czarodziejka podniosła wzrok z dłoni wojowniczki na jej twarz i spojrzała jej w oczy.
- Masz talent, na ile potrafię to ocenić. Nawet, jeśli w to nie wierzysz.
- Widziałaś kiedyś rzeźbę nad którą artysta pracował ponad sto lat?

Kobieta zmieszała się lekko.
- Widziałam różne rzeczy. Ale nie byłam w elfich miastach, nie widziałam ich wspaniałości. Jeśli to masz na myśli.
- Widzisz...
- Araia popatrzyła na czarodziejkę. - Talent to za mało. Potrzeba jeszcze czasu i cierpliwości. Elfy mają to wszystko, ja nie. Więc to nie jest kwestia wiary. Ja >wiem< jak wiele mi brakuje.
Erytrea milczała chwilę, wyprostowana w siodle.
- Kiedy to się skończy... Kiedy znajdziemy ifryta, to mam na myśli... Wtedy będziesz miała czas, by wyćwiczyć i rękę, prowadzącą dłuto, i cierpliwość, prowadzącą myśli.
Rzuciła czarodziejce na wpół poważne, na wpół kpiące spojrzenie.
- Naprawdę w to wierzysz? Po Palischuk i wskazówkach przetłumaczonych przez Falkona?
- Jaki inaczej byłby sens, aby podążać tą ścieżką? Musi być coś jeszcze poza śmiercią.
- Musi? A jeśli to tylko gra, wymyślny tor przeszkód. Ponoć nie my pierwsi idziemy ta drogą, ale ja nie widzę przed nami żadnych śladów. To, co spotkało Marthę - może to jest zapłata, którą pobierają twórcy tego toru, tej gry. Może nie ma żadnego ifryta, a tylko barany pędzone na rzeź.
- Nie wiem.
- Głos czarodziejki pobrzmiewał smutkiem i zmęczeniem. - Ale nie zamierzam zawrócić. Kiedy raz obieram jakąś drogę, ponoszę konsekwencje swojej decyzji. I, prawdę mówiąc, choć to niemądre i niezbyt dojrzałe, nie chcę myśleć o tym, że na końcu ścieżki czeka mnie rozczarowanie.
- Jeszcze nie mamy powodu, by zawracać.
- Uśmiechnęła się krzywo. - Choć Sulo pewnie zaoferuje nam kilka argumentów za tą decyzją. A przynajmniej się postara. A gdy zacznie się starać, chciałabym prosić cię o jedno, choć nie zabrzmi to najlepiej - jeśli zdecydujesz się wezwać Dranstragera... poproś go, żeby na samym końcu zostawił Sulo Falkonowi i mnie.
Przyglądała się chwile półelfce, po czym skinęła. Nie musiała dodawać, że rozumie. Nie musiała nic mówić.

Ta rozmowa wcale nie poprawiła jej samopoczucia.

Dalej podążały już w milczeniu. Erytrea myślała nad opowieścią, którą kilka dni temu wojowniczka snuła przy drżących płomieniach dużego ogniska. Zastanawiała się nad swoimi pragnieniami. Czy życzenie, które nosiła w sobie, pokrywało się z jej prawdziwym celem? Czy rzeczywiście chciała, aby Ezymander odzyskał to, co utracił? I czy życzenie, tak ujęte, będzie miało taki sam efekt w jej odczuciu, jak w rzeczywistości? Co silniej dotknęło jej brata - wzrok, który stracił, czy życie, które w tej samej chwili zamknęło się za nim? A może chodziło raczej o uspokojenie jej sumienia... Może wcale nie była tak szlachetna, jak uważał Nikkolas. Może jej intencje wcale nie były tak czyste, jak sama chciała wierzyć.

Ileż by dała, by przez chwilę być Blasfemarem. Nietoperz po opuszczeniu przez ich małą drużynę kamiennego miasta odżył chyba tak samo, jak towarzyszące im elfy. Czarodziejkę cieszyło to poczucie wolności, które współodczuwała, połączona z chowańcem umysłami. Ta nienazwana, nieuformowana, niedookreślona radość, z której zwierzę nie zdawało sobie sprawy, a którą ona potrafiła nazwać, gdy wracał do niej po nocnym polowaniu i chował się pod pazuchę jej kubraka albo przysiadał na jej ramieniu, gdy miała na sobie tylko koszulę i sznurowaną kamizelkę.

Ale to połączenie działało w obie strony i im mocniej kobieta pogrążała się w swoich niewesołych myślach, tym bardziej niespokojny stawał się Blasfemar. Często wracał do niej ze swoich nocnych wypraw, po kilka razy w ciągu nocy, i popiskując z niepokojem, gryzł lekko jej palce albo trzepotał skrzydłami tuż przy jej twarzy, jakby próbował odegnać złe myśli swojej pani. Uśmiechała się wtedy samymi kącikami ust, rozczulona jego zwierzęcym współczuciem. Ale co mógł poradzić taki mały nietoperz na jej ludzkie rozterki? Może Ezymander miał rację, ilekroć jej powtarzał, że za dużo myśli. Zbyt wiele się martwi. Pewnie każdy mężczyzna by mu przytaknął, w tym odwiecznym konflikcie tego, co męskie, z tym, co kobiece. Kiedy nachodziły ją takie myśli, opuszczała po cichu posłanie i wzywała swego brata, a on zawsze odpowiadał, nawet jeśli był u niego środek nocy.

***

Wreszcie, po zdającym się trwać dekadę dniu, leniwie nadszedł zmierzch wraz z jego ciepłymi barwami. Nim się spostrzegła, mrok opadł na trawiaste morze stepu. Rozbili obóz, a rutyna podróży sprawiła, że poszło im to sprawnie i bez żadnych przeszkód. Zaoferowała swą pomoc Lodo przy przygotowaniu kolacji, jak to czasem czyniła, nie chcąc za mocno izolować się od swoich towarzyszy. Dopiero po posiłku spojrzała na pierścień, zdobiący środkowy palec jej szczupłej dłoni. Przed oczami kobiety stanął obraz Nikkolasa, takiego, jakim widziała go w chwili pożegnania – smutny, czuły uśmiech, błysk w oku, przystojna twarz. Czy ten człowiek da jej to, czego potrzebuje, to, czego pragnie każda kobieta?... Nie zastanawiając się dłużej, przekręciła fioletowy kamień dwa razy. Zdawało jej się, że bicie serca, tłukącego się w jej klatce piersiowej, rozbrzmiewa niczym dźwięk dzwonu, rozpływający się po stepie we wszystkich kierunkach. Nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu na widok róży, poczuła też drżenie na widok listu, zaadresowanego ręką Nikkolasa, jednakowoż prywatne sprawy odłożyła na razie na później. Podczas gdy Araia odczytywała wiadomość o wydarzeniach w Palischuk, czarodziejka przejrzała zawartość kosza i opisane rzeczy. Powstrzymała się od komentowania słów maga, za to przyciągnęła uwagę towarzyszy do stworzonych przez niego magicznych przedmiotów. Wspólnie naradzili się, jak je rozdysponować. Z jakiegoś powodu – być może dlatego, że pomocny magiczny ekwipunek podesłał jej kochanek – to Erytrea przyjęła na siebie rolę osoby rozdającej podarki. Zdawało się, że nikt nie ma o to pretensji do niej. Zresztą, wymieniwszy zawartość kosza, od razu spytała, czy któryś z jej kompanów szczególnie życzy sobie jeden z przedmiotów. Eliot podziękował i nie przyjął żadnego, jednak Livia, która spędzała z nim ostatnio bardzo dużo czasu, bez wahania sięgnęła po jeden z pierścieni odpychania nieumarłych. Araia poprosiła o bransoletę, która pozwalała raz dziennie wykorzystać czar przyspieszenia, Brog zaś, co dość zaskakujące, był wszak wojownikiem, lecz wpasowywało się ciekawie w konflikt osobowości półelfki i krasnoluda - amulet spowolnienia. Ragnarowi przypadł do gustu pierścień jasności. Opaskę, także gwarantującą przyspieszenie, czarodziejka zaproponowała milczącemu Lurienowi.
- Jesteś wojownikiem, być może będziesz miał z niej pożytek – stwierdziła. Zaraz potem przeprosiła Falkona, zmartwiona faktem, że dla niego nie zostało nic.
- Wybacz. Drugi pierścień przeciw nieumarłym wezmę ja, dzięki niemu będę mogła skupić się na czarach, gdyby zdarzyło się, że nas te maszkary zaatakują...
Miała nadzieję, że mężczyzna nie weźmie jej tego za złe. Ów jednak przypomniał, że wszedł w posiadanie amuletu przeciw nieumarłym. Musiała przyznać, że to dość potężny artefakt.

***

Ostatniego dnia podróży, gdy zbliżali się do wioski, od której zaczną kolejny etap wyprawy, Erytrea zbliżyła się nieco do wozu. Gwiazda parsknął, witając się z ciągnącymi go kucami. Jeden z nich zarżał cicho w odpowiedzi, drugi tylko zastrzygł uszami. Czarodziejka chciała zamienić kilka słów z Lodo, nim wjadą do osady. Zapytała go przede wszystkim o nazwisko sołtysa, a także o najodpowiedniejsze miejsce na nocleg. Okazało się, że będzie tam gospoda - „Bagienny Troll” - więc przynajmniej o wynajem pokoi nie powinni się martwić. Lodo ochoczo opowiedział, że karczmarz, człowiek imieniem Abelard, niegdyś był łowcą, nim się ustatkował, i ponoć upolował kiedyś trolla. Jego głowa jakiś czas wisiała nawet, jak głosi plotka, nad kominkiem w izbie, ale zaczęła śmierdzieć. Żona karczmarza wszczęła awanturę i trofeum musiało zniknąć. Na pocieszenie Abelard wymalował trolla węglem na bielonej ścianie karczmy. Jej kolejne pytanie dotyczyło ewentualnego przewodnika po bagnach – czy niziołek zna kogoś takiego, kogoś w miarę zaufanego, kogo mógłby polecić?
- Są ludzie, którzy zbierają różne rzeczy na bagnach. Połowa ich dochodów z tego pochodzi.
- Różne rzeczy z bagien... Czyli co? Jakieś pozostałości po... elfach?

Niziołek pokręcił głową, aż jego loki podskoczyły jak sprężyny.
- Raczej rośliny i zwierzęta, glinkę, a nawet samą wodę, bo niektóre źródła są magiczne.
Ostatnia informacja zainteresowała maginię.
- W jaki sposób?
Lodo chyba był zaskoczony takim dziwnym pytaniem. Wzruszył ramionami.
- Zbierają, łowią, polują...
Opacznie pojął jej pytanie.
- Nie, nie, w jaki sposób woda jest magiczna? Jakie ma właściwości?
- Są rożne źródła – takie, co leczą, i takie, co zatruwają. Trzeba wiedzieć, z czego wolno pić.
- Rozumiem...
- A niektóre to nawet buty rozpuszczają. Trzeba bardzo uważać!

Skinęła głową, uniósłszy brew na te słowa. Zaraz jednak przypomniała sobie to, co na temat bagien mówiła Araia – zdawało się, że było to wieczność temu. Półelfka wspomniała o tych źródłach. Erytrea westchnęła jedynie, ale przecież to, że zdobycie kolejnych kluczy staje się coraz trudniejsze, zdążyli już pojąć.

Kiedy wjeżdżali do wioski, poprosiła jeszcze ich małego przewodnika o wskazanie najważniejszych domów w osadzie. Gospoda „Bagienny Troll” wyróżniała się wspomnianym malowidłem – z jego białych ścian straszył wysmarowany węglem olbrzym.


Lodo wskazał dom sołtysa Miłobora oraz kuźnię, w której kowal Biezuj podkuwał właśnie masywnego konia. Chara zielarki Jarmiły przycupnęła na skraju wsi, ale nadal w jej obrębie. Erytrea przekazała wszystko, czego się dowiedziała, Arai.

Wszystko, czego chciała w tej chwili jednakowoż, to odrobina samotności. Odczuwała potrzebę zamknięcia się w pokoju i zebrania myśli. Czy raczej ich uporządkowania. Niepokój, który odczuwała podczas podróży, przerodził się w bardzo konkretne napięcie. Och, z początku zachowywała spokój. To przecież było tylko parę dni, zwykle dwa, trzy, nawet cztery czy pięć nie stanowiło wielkiej różnicy. Zdarzało się już nie raz, że jej comiesięczne krwawienie wypadało kilka dni wcześniej lub później niż sobie obliczyła. Nic, czego od zarania dziejów rasy ludzkiej nie przeszłaby każda kobieta, osiągnąwszy pewien etap życia. Stres, zmiana otoczenia, nawet magia mogły wpłynąć na działanie kobiecego organizmu. Nic nie pozostawało bez echa, tak już urządzili ten świat bogowie i natura. I chociaż rozsądek i wrodzony stoicyzm podpowiadały, że jeszcze nie czas się martwić, jakiś spłoszony głos wewnątrz głowy nie dawał czarodziejce spokoju.

Minęło osiem dni.

Osiem dni od spodziewanego terminu. Nie byłaby sobą, gdyby nie brała pod uwagę wszelkich możliwości. A w zaistniałej sytuacji nieustępliwie nasuwała się szczególnie jedna. Odpychała ją od siebie, odsuwała, uciekała w głąb siebie przed nią, jak czasem dziecko zaciska oczy i kuli się, gdy sądzi, że to sprawi, iż problemy znikną, jak człowiek przebudzony ze złego snu. Ale wracała w nocy, kiedy magini próbowała zasnąć. Przecież nawet mimo opóźnienia powinna czuć jakieś obawy. Nic jednak nie wskazywało, by typowe dolegliwości miały wkrótce nadejść. To nowe zmartwienie – choć jeszcze nie wywoływało w czarodziejce mącącej umysł paniki – zimnym ciężarem zalegało na jej żołądku i sprawiało, że straciła apetyt i całkowicie niemal zamilkła, odpowiadając tylko niekiedy na zadane jej pytania. Rozmowa z Lodo była pierwszą dłuższą konwersacją, w jakiej wzięła udział w ciągu dwóch ostatnich dni.


W dodatku list od Nikkolasa wzbudził w niej mieszane uczucia. Uradował ją z początku i przez chwilę po prostu spoglądała na staranne pismo mężczyzny, zanim zaczęła czytać. Zaś kiedy dobiegła do ostatniej linijki i eleganckiego podpisu, ze zdziwieniem skonstatowała, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu tylko ją rozdrażnił. I słowa, które Nikkolas zapisał, i sam Nikkolas. Bo takich mężczyzn po prostu nie ma. Nie istnieją. Jeśli tak, to tylko w baśniach tudzież w romansach, śpiewanych przez bardów. Drażnił ją jego pewny osąd - osąd jej samej. Jego przekonanie, że ją zna, chociaż spędzili ze sobą jeden uroczy wieczór, jedną niezapomnianą noc i jeden boleśnie krótki poranek. A najbardziej drażniło pragnienie, które wypełniło jej pierś, gdy czytała list, by jak najprędzej znalazł się przy niej, otulił ramionami i został z nią, póki nie skończą się wszystkie problemy.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 24-11-2009 o 11:31. Powód: uzupełnienie tekstu drobiazgami ;)
Suarrilk jest offline  
Stary 21-11-2009, 12:45   #277
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Dolina Lodowego Wichru poza zimowym klimatem miała jeszcze inna wadę – lodowaty wiatr wiał tam jak jasna cholera. Tak samo wiało teraz od kilku dni w miejscu w którym przebywała drużyna, ale w odróżnieniu do Doliny Lodowego Wichru tu wiało nudą jak podczas najgorszej burzy śnieżnej. Falkon cieszył się, że opuszczają tych natrętnych koczowników, którzy podniecali się byle świecącym szkiełkiem. Wystarczyło im opowiedzieć byłe jaką, wyssaną z palca głupotę przy ognisku, a ci zaraz chcieli niemal oddawać córkę wodza w nagrodę – aż żal dupę ściskał.
Niestety, najgorsze było jeszcze przed Falkonem, z czego ten nie zdawał sobie sprawy. Dziewięciodniowa podróż przez step – trawa, piach, krzaki, trawa, piach, krzaki.. i tak aż do wyrzygania.

Podjeżdżając do starego kurhanu, Falkon cieszył się jak dziecko ~NO W KOŃCU!!~ Może coś lub ktoś wystawi na szale jego umiejętności, może coś się zacznie dziać, może pojawi się kolejna zagadka, którą trzeba odszyfrować. Kiedy Ragnar poprosił go o profilaktyczne poszukanie i zbadanie terenu w pobliżu krypty Falkon popędził jak gazela. Nic niestety nie znalazł, ale istniała choć szansa na znalezienie czegokolwiek – a to już było coś. Kiedy pojawiły się zjawy Elfickich Strażników, istniała także szansa, że Lurien dogada się z nimi i wpuszczą ich do środka, ale nie udało się. Mimo, iż elf pokazał się z jak najlepszej strony jako członek swojej rasy, przeźroczyści chłopcy byli nieugięci. Na szczęście zdobycie informacji wskazujących zależność wejścia drużyny do krypty ze śmiercią Sulo ucieszyła niezmiernie Falkona.

- Mówiłem żeby go wypatroszyć w Palishuk, a nie ganiać teraz za tępym chujem po stepie - rzucił cicho do Arai.
Uśmiechnęła się leciutko, nieładnie.
- Tutaj tylko my, on i paru jego kumpli. Jak nam się uda, to nie tylko go wypatroszymy, ale i będziemy mogli porozmawiać z nim sobie od serca.

Po opuszczeniu krypty udali się dalej w kierunku punktu zaznaczonego na mapie jako Hautamaki. Falkon liczył, że tam może spotkają Sulo i zakończą jego wredny żywot.

Pierwsze dwa dni Falkon siedział sobie spokojnie na wozie, nie mając zbytnio ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Dotarło do niego w końcu, że wykruszają się z jego otoczenia ludzie, na których zaczęło mu zależeć. ~Czy jest sens angażować się w cokolwiek z kimkolwiek?~ myślał z goryczą. ~ Jestem chyba przeklęty, skoro wszyscy moi przyjaciele dookoła giną lub cierpią~. Refleksje na temat przyjaźni z kimkolwiek z drużyny nasilały się. Z drugiej strony bowiem każdy powinien mieć w życiu kogoś na kim może polegać w sytuacjach ekstremalnych. Rzeczą oczywistą było, iż drużyna, jaką tworzą, powinna na sobie polegać. Ale oczywistą oczywistością było także to, że to „poleganie czysto zawodowe”. Zdawał sobie sprawę, że za Araią czy Brogiem byłby skłonny bez żadnego zastanowienia skoczyć w ogień – de facto za Brogiem skoczył z palisady Talagbaru, kiedy ten runął w dół podczas ataku – nie chciał jednak aż nadto pokazywać swojego zaufania tym osobom, obawiając się, iż może stać się z nimi to, co z Martą. Śmierć to wredna suka, która czeka tylko żeby wbić ci tępy nóż w serce – czemu tępy? Bo to bardziej boli.

Po dwóch dniach walki z myślami, z tego beznadziejnego letargu wytrąciła go Araia, która zainteresowana zupełną absencją towarzyską łotrzyka zapytała co go gryzie. I gdyby nie to, że lubił tą półelfkę, najpewniej zbyłby ją luźnym zdaniem. Lecz powiedział co go tak naprawdę boli. Araia wysłuchała go bez przerywania, pokiwała głową i rzuciła tylko

- Za dużo myślisz, za mało robisz - uśmiechnęła się lekko, po swojemu. - Stawaj, Falkon, poćwiczymy twoje uniki, żeby kolejnym razem żadne bydlę przez pierś delikatną cię nie drasnęło.

Dobrze że wojowniczka używała miecza osłoniętego pochwą, bo, było nie było, kilkanaście razy trafiła Falkona. Trzy razy nawet dość dotkliwie, więc ryzyko utraty jakiejś kończyny przez łotrzyka było dość prawdopodobne. Wiedząc, co męczy mężczyznę, półelfka podeszła do ćwiczeń poważnie. I gdy już Falkon stwierdził, że uników ma już dość, poprosiła go, by także chwycił broń w rękę. To już nie były spokojne ćwiczenia, jakie odbywała z Livią i Erytreą w drodze do Palishuk. To był prawdziwy zbójnicki taniec. I nie tylko Zahir zostawiał sine smugi na ciele Falkona. Mężczyzna też potrafił zawinąć rapierem tak szybko i sprawnie, że Araia jeszcze przez długie dni nosiła wspomnienie po ich sparringu.

Na rozluźnienie sytuacji Falkon zaproponował Arai i Brogowi grę w kości. Sądził, że poprzez rozrywkę zatrze drobne niesnaski, które czasami pojawiają się między nimi. Po kilku grach okazało się, że łotrzyk chcąc nie chcąc za często wygrywa, co zaczęło lekko irytować Broga. Postanowił zatem użyć swoich umiejętności na korzyść partnerów i rzucał tak, aby wygrywał czasami Brog, a czasem Araia. Okazało się, iż krasnale to raczej mizerni gracze i nawet dzięki podkładaniu się Falkona, częściej zaczęła wygrywać Araia. Brog nie mógł znieść i często mruczał pod nosem:

- [i]Na pewno oszukuje. Nie dość, że mieszaniec, to jeszcze baba w dodatku.
- Na pewno to przegrałeś z mieszańcem i babą w dodatku, o jaśniejąca dumo krasnoludzkiego rodu – rzucała z sarkazmem. - Aż dziw bierze, że porażki przyjąć nie umiesz, musisz być przecież do nich przyzwyczajony.

Araia nie pozostawała mu dłużna, on nie pozostawał dłużny Arai. Kiedy sytuacja zaczęła stawać się za bardzo napięta niż wymaga tego rozrywka, Falkon postanowił zakończyć ja w momencie kiedy między krasnalem i półelfką był remis – wydało mu się to uczciwe.

Kiedy dziewiątego dnia drużyna zobaczyła w oddali wioskę uśmiech radości zawitał na twarz Falkona.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 22-11-2009, 02:24   #278
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Livia na wieść, że mają oczyścić kurhan z nieumarłych, wypytała Ragnara jakie ma w tym zakresie doświadczenie. Okazało się, ze dokładnie takie samo jak ona czyli żadne. Mogło się to wydawać dziwne, bo przecież była kapłanką. Nigdy wcześniej jednak nie miała do czynienia z istotami nieumarłymi. Trochę się denerwowała. Nie mieli nawet zbyt wiele czasu, by się zastanowić co robić, ale Ragnar wydawał się przekonany co do tego, ze sobie poradzą. Na szczęście obyło się bez walki, przynajmniej takiej, z istotami za wszelką cenę trzymającymi się życia. Dziwnym zbiegiem okoliczności ich ścieżki znowu skrzyżowały się z szefem gangu z Palischuk i pewnie nie po raz ostatni.

Te wszystkie myśli zajmowały jej głowę jednak tylko marginalnie. Zamęt, który w uporządkowany świat dziewczyny wprowadził Eliot, doczekał się swojej kulminacji. Nie sądziła, że to wszystko tak się skończy, jeden wyścig tyle zmienił między nimi. Wcześniej traktował ja jak siostrę, opiekował się troskliwie, ale nigdy nie dał jakiegokolwiek znaku, ze się nią interesuje. Livia była przekonana, że uczucia maga skierowane są ku półelfce i jego nagłe wyznania wprawiły ją w oszołomienie.
Jego pocałunki były słodkie, niezwykłe, może dlatego że były to jej pierwsze, a może dlatego, że chodziło o chłopaka, który od długiego czasu zajmował jej myśli. Czuła się trochę zagubiona, radosna i niepewna jednocześnie. Starała się jak najwięcej czasu w czasie podróży spędzać z Eliotem. Często jechali obok siebie, czasami rozmawiając, a czasami po prostu w ciszy ciesząc się swoją obecnością. Odczuwała potrzebę poznania go i zrozumienia jak najlepiej. Najbardziej lubiła wieczorne spacery, kiedy z dala od ciekawskich oczu reszty drużyny mogli cieszyć się sobą w samotności. Nieśmiałe dotknięcia, czułe pocałunki, ciche szepty tworzyły coraz mocniejszą więź między nimi.

***

Zamyślony Eliot potknął się o korzeń i nieomal wyciął nosem w ścianę stodoły. Właśnie szli na spacer oraz by rozejrzeć się nieco po wiosce na bagnach, do której w końcu dojechali.
- Uf, zamyśliłem się trochę - wyrwało mu się, gdy wreszcie złapał równowagę. - Zastanawiałam się nad kurhanem. Myślałem, ze uda nam się pomóc, a tu, niestety nie da rady tak po prostu. Ten Sulo, ech. kolejny problem.
- Popatrz trochę drzew i już prawie rozbijasz sobie nos. Chyba bezpieczniej dla Ciebie było na stepie – Powiedziała ze śmiechem kapłanka, a potem dodała:
Z wiadomości, którą czytała Araia wynika, że prawdopodobieństwo ponownego z nim spotkania jest bardzo wysokie.
- Hm, nie wiem, czy się cieszyć. Gdyby nie to, że trzeba pomóc koczownikom chyba nie chciałbym go więcej widzieć. Ciekawe czy podziałałby tam pierścień, który otrzymałaś od Erytrei? To miło z jej strony, że zaproponowała owe przedmioty magiczne swoim kolegom. Mogą się przydać. Zarówno tobie, jak wojownikom. przyspieszenie oraz opóźnienie dają całkiem ładne efekty. Co prawda po okresie działania czaru przyspieszenie użytkownik czuje się mocno zmęczony, ale podczas niego, rusza się niczym nakręcony.
- Nie wiedziałam o tym
... - Dziewczyna zastanowiła się – Może oni tez nie wiedzą, w końcu raczej pewnie nie znają się na czarach. Myślę, że powinieneś im powiedzieć o tym, oraz jak długo dział samo przyspieszenie, bo to da się jakoś określić prawda? Czy trzeba wypróbować na sobie i sprawdzić? Powinni znać słabe strony działania ich przedmiotów.
- Nie mogę im powiedzieć, bo nie wiem. Jednak, podobnie jak tobie, Erytrea chyba wszystkim wyjaśniła, co i jak. Rozumiem, że pytasz o te artefakty, które powodują zmiany samego właściciela, na przykład przyspieszenie ruchów. Rzeczywiście, niektórzy mogą się kiepsko z tym czuć, ale niestety jest to już sprawa indywidualna. Rzeczywiście, może dobrze by było, gdyby przynajmniej niektórzy spróbowali, co mogą ich przedmioty
.

Przechodzili rozmawiając obok drewnianej kuźni pokrytej darnią. Wielki miech dął strumieniem powietrza na rozgrzana podkowę poruszany przez młodego chłopaka. Za kowadłem stał mocno zbudowany mężczyzna. Ubrany był tylko w spodnie ściągnięte sznurem oraz drewniane chodaki. W lewej ręce dzierżył młot, w prawej obcęgi o długiej rączce. Na wyrzeźbionym niemal idealnie ciele nie znać było nawet grama tłuszczu. Wspaniale sploty mięśni oświetlone płomieniem z paleniska doskonale pracowały raz za razem zmuszając ciężki młot do uderzenia w kawał metalu, który kształtował się, niby za dotknięciem zaklęcia. Widząc młodych, którzy przystanęli na chwile odruchowo przypatrując się pracy tytana, mężczyzna podniósł wzrok. Wzniesione narzędzi zamarło w pół drogi.
- Nie znam was - powiedział twardym, lekko świszczącym głosem. - Jestem miejscowym kowalem . Nazywam się Biezuj. Mogę jakoś pomóc? Po podkuciu tego konia będę wolny.
- Nie, tylko przechodzimy i podziwiamy pracę
– Powiedziała z uśmiechem Livia – Nie chcieliśmy przeszkadzać. Znać znać nie możesz nas panie, bo właśnie przybyliśmy do wioski.
- A to wobec tego witajcie podróżni. Jeśli będziecie mieli robotę dla kowala, wiecie, gdzie mnie szukać
- młot zaczął znów opadać z zadziwiającą regularnością i idealna precyzją.

- Chodźmy może tam - Eliot pokazał dziewczynie ścieżynę biegnącą do lasu, potem zaś niknącą w gąszczu. - Jest jeszcze jasno.
- Dobrze, ale lepiej nie zapuszczajmy się za bardzo w głąb, z tego co mówił Lodo, bagna to bardzo niebezpieczne miejsce
.
Przez chwile szli w ciszy, trzymając się za ręce:
- Eliot... tak się zastanawiam... dlaczego ostatnio tak dziwnie odnosisz się do Erytrei?
- Livio, dziwnie, hm
- miął coś przez chwilę na końcówce języka. - To nie jest dziwne. Erytrea dała mi jasno do zrozumienia, że nie widzi możliwości koleżeństwa ze mną zwracając się do mnie tak, jak się do kolegi nie zwraca. Po prostu. Chętnie wróciłbym do dawnej formy, ale Erytrea musiałaby się zmienić pod tym względem. Po prostu kolega nie jest lokajem, którego można ofuknąć, czy ustawić do kąta, kiedy coś się nam nie podoba, a jeżeli się tak zdarzy, bo nerwy wszak niekiedy biorą górę, to wystarczy potem zwrócić się wyjaśniając sprawę. No, ale mniejsza z tym. Nie rozmawiajmy na ten temat. Niezbyt to miła sprawa - wyraźnie wydawał się strapiony rozmową.
- Wiesz... mnie się wydaje, że ją coś dręczy. Jest coraz bardziej... zamknięta. Nie żeby kiedykolwiek była osobą otwartą i skłonną do konwersacji. Ale teraz... Coś jest nie tak. Może to ma coś wspólnego z tym jak ją traktujesz? Może jej jest przykro, ale nie wie co z tym zrobić?
- Jestem otwarty na dialog oraz rozmowę. Zresztą widziałaś, ze nie raz wymieniałem uwagi na tematy fachowe. Ale masz rację, coś rzeczywiście jest nie tak. Jednak nie sądzę, żeby taki marny osobnik jak Eliot mógł zakłócić myśli Erytrei. Może porozmawiaj z nią, a ja zamienię parę słów z Araią. Ona wydawała się najlepszą jej znajomą. Wątpię, żebym mógł pomóc osobiście .Jak widzisz, moja osoba niespecjalnie nadaje się do osobistej pomocy
.
Livia pokiwała głową i powiedziała:
- Tak, porozmawiam z Erytreą. Myślę, że nawet jeśli martwi ją coś innego, coś na co nie mamy wpływu, albo czego nie jesteśmy bezpośrednimi sprawcami, dobrze mieć wtedy koło siebie życzliwych ludzi.

Minęli właśnie linię lasu i prawie natychmiast zatrzymali się, kilka metrów przed nimi rozciągał się bulgoczący staw znad którego unosiła się para. Nie zachęcał do kąpieli, chyba, że ktoś miał ochotę ugotować się żywcem.
- Te bagna nie zapowiadają się zbyt przyjemnie – Powiedziała ściskając mocniej dłoń chłopaka.
- Tak - wydukał. - Mam, znaczy, wiesz - nie wiedział, jak to powiedzieć - pamiętasz jaskinie. Boję się większej wody. Pewnie, ze to nie jest takie wielkie, ale ... wiesz co,wracajmy ... miałaś rację. Strach tu wchodzić. Co do Erytrei. Co to jest być życzliwym? Jeżeli to, ze gdyby była w niebezpieczeństwie rzuciłbym się jej na pomoc narażając siebie, to spełniam to kryterium.
- Chodzi raczej o to, by porozmawiać, spróbować pocieszyć, poradzić coś... niekoniecznie chodzi o pomoc fizyczną, racze o... psychiczne wsparcie. Wiesz co mam na myśli? Popatrz
- dziewczyna niespodziewanie zmieniła temat rozmowy i ruszyła w kierunku, który zwrócił jej uwagę. Kawałek dalej wybudowano drewniane koryto, którym gorąca woda z gorącego źródła płynęła najwyraźniej prosto w kierunku wioski – Chodź, zobaczymy dokąd jest prowadzona.
- Świetny pomysł! Mogą mieć gorącą łaźnię w wiosce bez jakiegokolwiek podgrzewania. Może gdzieś tam jest cieple jezioro, czy źródło. słyszałem, ze takie istnieją
- zachwycił się mini akweduktem. - Gorąca kąpiel byłaby cudowną rewelacją.
~Dobrze, że zostawiła temat czarodziejki ~
podumał. ~ Co bowiem mogę zrobić? Pocieszyć ją? Jak? Porozmawiać? Toż nie dogadujemy się kompletnie.~


Zgodnie z przypuszczaniami maga doszli do stojącego na skraju wioski, dość dużego drewnianego budynku, do którego wprowadzana była woda. Zajrzeli do środka, na szczęście było tam pusto. Prawie całe wnętrze wypełniało obrobione kamieniem zagłębienie wypełnione wodą, która po drodze stygła na tyle, że nie była już gorąca, ale przyjemnie ciepła. Z drugiej strony podobnym korytem woda była wyprowadzana na zewnątrz i niewielkim strumieniem płynęła z powrotem na bagna poniżej. Całość założenia irygacyjnego bowiem wykorzystywała naturalne obniżenie terenu, które umożliwiało takie prowadzenie cieku i zapewniało w łaźni cały czas ciepłą i czysta wodę.
- Niesamowite – Zachwyciła się kapłanka.
- O rety - aż zachłysnął się. - Wiesz, kiedy to widzę, czuję się tak brudny, och. 15 dni w siodle! Jedynie przygodne strumyczki. Owszem, miłe, ale bardzo zimne. Tymczasem to ... Myślisz, że moglibyśmy skorzystać?
- Pewnie trzeba zapytać ludzi z wioski, ale nie sądzę, by mieli coś przeciwko, jak opowiemy o tym reszcie padną z zachwytu
- Livia pełna była entuzjazmu i tak samo jak Eliot czuła się brudna i śmierdząca.
- Może chodźmy do kowala? Wydawał się miłym człowiekiem. Pewnie nie będzie miał nic przeciwko. O rany - powtórzył - ale kąpiel. ~ Byłaby jeszcze lepsza ~ dodał w myślach ~ gdyby ... ~ sam się trochę zawstydził, widząc na moment oczyma wyobraźni siebie i Livię.

Kowal z uśmiechem poinformował, że każdy może korzystać z łaźni, kiedy tylko ma na to ochotę. Jeśli, ktoś był w środku i pragnął intymności, przy tym słowie znacząco popatrzył na trzymającą się za rękę parę, wystarczyło zamknąć wrota na umieszczony od środka haczyk.
- Oczywiście nigdy nie ma pewności, że dzieciaki ze wsi nie będą podglądać przez szpary w drewnie. Zwłaszcza jak wejdzie do środka ładne dziewczę – Dodał ze śmiechem, a Livia zarumieniła się na te słowa.
- Eee, no jak chcesz, to ... to ja popilnuję, żeby nie patrzyli. Jesteś piękna dziewczyną. Na ich miejscu bym podglądał - przyznał gdy odeszli na tyle, że kowal nie mógł słuchać ich rozmowy - no wiesz, chyba, że ... - powiedział wpatrując się intensywnie w piasek przed kuźnią. - Mogę także coś magią ... zrobić, no, tego, zasłonić.
- Albo zrobię im psikusa i wykapię się w koszuli, w ten sposób, przy okazji tez ją upiorę
- powiedziała Livia - a co do magii jak dla mnie dobry pomysł - dodała spuszczając oczy.
Pokiwał intensywnie głową.
- Skoro tak, to może byśmy razem? No wiesz, skoro mówisz, że będziesz w koszuli ...? - zdołał wydusić.
- Dobrze, ale potrzebujemy ręczników i mydła i ubrań na przebranie.

Niemal podskoczył. Tłumiąc radość oraz walące serce stwierdził nieco drżącym głosem.
- Musimy wrócić do juków szybko. Piękna moja, to co, idziemy? - Eliot gotów był pędzić niczym koń wyścigowy, ale powstrzymywał wysiłkiem woli swój entuzjazm starając nadać swojemu głosowi normalne brzmienie. ~ Czy czuje to co ja?~ zastanawiał się.
Livia nigdy by się głośno nie przyznała jaką miała ochotę na tę wspólną kąpiel. Na szczęście nikt jej nie zmuszał do wypowiadania słów. Ruszyła szybko w kierunku gospody i zostawionych tam rzeczy. Eliot niemal cały swój dobytek trzymał w magicznej torbie. Także niektóre rzeczy należące do innych członków drużyny. Wyciągnął standardowe ubrania na zmianę dla siebie i Livii, tyle, że mydło i płócienny ręcznik musiał pożyczyć od karczmarza w zamian za kilka sztuczek dla jego dzieciaków. Najprostszy czar, który zna każdy początkujący mag spowodował, że wokół głowy właściciela "Bagiennego trolla" zaczęły fruwać światełka. Dzieciaki były zachwycone, karczmarz zaś śmiał się pożyczając dwie wielkie płachty kremowego materiału i kawałek mydła.
- Miłej kąpieli – rzucił mrugając do nic znacząco. Udali, że nie słyszą, tylko pospiesznie opuścili gospodę, jakby obawiając się, żeby ktoś wcześniej nie zajął łaźni.

***

Weszli do środka łaźni i zgodnie z sugestią kowala zamknęli się od środka. W tym momencie Livia poczuła się trochę dziwnie. Zabawne. Przecież nawet dzieliła już z Eliotem wąskie łózko, ale teraz... teraz było zupełnie inaczej. Miała się przed nim rozebrać do koszuli... Z drugiej strony, przecież była już przed jego oczami całkiem naga. Wtedy, kiedy ją przywołał... Zaledwie miesiąc temu, a jej wydawało się, że od tego czasu dzielą ją całe wieki. Pośpiesznie zrzuciła z siebie ubranie i w samej tylko koszuli weszła to przyjemnie ciepłej wody i zanurkowała szybko. Po chwili siedziała już w wodzie zanurzona najgłębiej jak mogła.
- Ciepła? - zapytał chcąc powiedzieć cokolwiek, choć właśnie zaschło mu w gardle. Była tak blisko. Niby widział ja już rozebraną. Pamiętał jej … no, wszystko pamiętał, ale wtedy była kimś obcym, dziwnym, niezwykłym … teraz zaś … powoli zrzucił kurtę. Obok ułożył pas. Potem powoli ściągnął koszulę, buty, spodnie … co to bowiem za pomysł, żeby mężczyzna kąpał się w koszuli? To byłoby dziwne. Został po chwili tylko w krótkich kalesonach zastanawiając się, co robić.

Szybko owinął biodra ręcznikiem, zrzucił bieliznę i usiadł w wodzie obok dziewczyny.
- Damy jakoś radę wytrzeć się jednym, prawda? - zapytał.
- Z pewnością
– Powiedziała ponownie zanurzając w wodzie całą głowę. Było jej gorąco i to wcale nie z powodu temperatury wody. To ciepło rozchodziło się od jej serca do wszystkich członków i mrowiło tam lekko. Jeszcze nigdy tak dziwnie się nie czuła.
- Dobrze, że jesteśmy w wodzie - pomyślał czując, jak na myśl o Livii, która jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki, zaczyna się odzywać jego męskość. - Jeżeli dziewczyna by to zauważyła? - aż się zarumienił i żeby zakryć zawstydzenie zaczął szybko się namydlać. Głowę, twarz, szyję, pierś, brzuch, a potem spłukiwał je starannie. Przynajmniej próbował.
- Mogłabyś ... znaczy zechciałabyś ... znaczy, czy mogę cie prosić, żebyś, czy no ... umyć ...mi plecy - wydukał. Dziewczyna się zanurzyła całkiem, koszula zakrywająca zaledwie intymność niewieścią wydymała się lekko pod wodą. Po wynurzeniu zaś przyklejała do ciała eksponując zgrabna sylwetkę.
- Jesteś taka piękna - powiedział wpatrując się w nią i na wszelki wypadek powtórzył pytanie.

Podpłynęła do chłopaka, wzięła mydło z jego dłoni pośpiesznie namydliła mu plecy. Dotykanie go wywoływało dziwne wrażenia w jej brzuchu. Jakby wpadło tam stado motyli i próbowało się wydostać.
Niesamowite. Musiał się chwycić misy, żeby się nie zachłysnąć. Dotyk dziewczęcych dłoni na skórze powodował delikatne mrowienie na całym ciele. Bał się odezwać. Właściwie nie mógł się odezwać, bo obawiał się, że ten czarodziejski moment się zakończy.
- Taka piękna - powtórzył bezwiednie. - Czy, czy chcesz może, żebym także tobie ... - pytanie zawisło w wypełnionym para powietrzu, a dziewczyna w odpowiedzi wsunęła mu w rękę mydło, odwróciła się tyłem i uniosła koszulę na plecach aż do szyi.

Aksamit skóry wydawał się gładki, niczym lodowa tafla, ale ciepły jednocześnie, jak strzelająca z ogniska skra. Delikatnie dotknął jej placów dłonią, jakby chciał sprawdzić, czy są naprawdę realne. Czy ona jest prawdziwa, czy rzeczywiście stoi przed nim piękna, naga, cudowna ... niemal zawróciło mu w głowie. Przesunął delikatnie palcami po jej łopatkach, potem leciutko w dół aż doszedł do smukłej talii. Potem, jakby jego palce zadrżały, zawahały się, obawiając schodzić jeszcze niżej. Poczuła nieco chłodniejszy dotyk mydła, tak powolny, jak wcześniej ona starała się robić to szybko. Mydło pojawiało się wszędzie, delikatnie przesuwając oraz pieszcząc każdą część pleców, jakby obawiało się cokolwiek opuścić. Łopatki, kręgosłup, barki, zahaczając lekko o łuk bioder i pośladków, boki pod uniesionymi rękami ... a potem chłopak odłożył je i delikatnie zaczął myć swoimi dłońmi każdy tak szczegółowo namydlony kawałek. Z ust Livi wyrwało się delikatne westchnienie. Delikatna pieszczona dłoni, była taka przyjemna. Poczuła jak miękną jej kolana. Tylko siłą woli utrzymała się w pozycji stojącej, ale po chwili nawet to wydawało się niewystarczające.
- Dziękuję – szepnęła cicho i zanurzyła się w wodzie by spłukać pianę

Chłopak stał jak wryty. Wyrwany z nagłego, cudownego snu zdominowanego przez słodycz pieszczoty. Oddychał głęboko, powoli próbując się, nieco bezskutecznie, uspokoić. Livia przykucnęła w sięgającej do pasa wodzie. Tylko jej piękne, ciemne włosy unosiły się na powierzani, podczas gdy reszta była zanurzona. Powoli pochylił się także kucając i pozwalając, by woda omywała mu całe ciało. Objął dziewczynę od tyłu otaczając ramionami i przytulając swój tors do jej pleców.
~Kocham cię~ pragnął powiedzieć, ale wiedział, że nałykałby się tylko wody, dlatego też zamiast słów złożył na jej smukłej szyi delikatny pocałunek. Kapłanka oparła się o jego pierś próbując uspokoić oddech, ale to nie było proste, gdy czuła jego ciało tak blisko i wodę pieszcząca ich swoją falą. Chciała jednocześnie zostać i uciec. Serce zaczęło jej uderzać tak szybko jak królikowi schwytanemu w pułapkę. Odwróciła głowę w kierunku Eliota...


Jeszcze jeden delikatny pocałunek ust chłopaka, które powoli zawędrowały w stronę dziewczęcych warg Livii. Jeszcze … walące niczym bęben bojowy rozszalałe serce walczące z płucami domagającymi się oddechu … jeszcze … już! Obydwoje nagle wyrwali w górę niczym korek od wstrząśniętej butli starego wina, wciągając łapczywie powietrze. Przez chwilę nawet wcięcie talii przechodzącej w cudowny łuk pośladków nie był w stanie oderwać go od łapczywego łapania oddechu. Po chwili jednak … mokra koszula doskonale ukazywała zniewalające krągłości jej młodzieńczego ciała. Piękne, słodkie, pociągające niczym narkotyk, niczym księżyc lunatyka. Jego ręce same uciekły, bezwiednie, bez zastanawiania się, bez jakiejkolwiek woli chłopaka. Zwyczajnie gnane jakąś niezwykłą siła natury objęły jeszcze raz Livię nie troszcząc się, że jeszcze jeden taki gwałtowny ruch, a ręcznik, który trzyma się już ledwo ledwo, zaraz się zsunie.

Włosy zasłoniły jej całą twarz. Czuła jak mag obejmuje ja i przyciąga do siebie. Uniosła w górę ręce i rozsunęła czarną zasłonę przysłaniająca jej oczy. Popatrzyła na Eliota w uśmiechem...

...i w tym momencie usłyszała jakiś ruch na zewnątrz, jakby coś uderzyło o ściankę łaźni, a potem chichot, urwany nagle. Gwałtownie odsunęła się i ponownie skryła po szyję w wodzie.
- Nie rzuciłeś żadnego czaru prawda? - popatrzyła na niego trochę rozczarowana, mocno zmieszana i odrobinę rozbawiona – Chyba właśnie dostarczyliśmy komuś rozrywki...
- Kocham cię
- odpowiedział wraz z nagłym pocałunkiem gdy ponownie przysunął się do niej. - Słoneczko, mogę cię zapewnić, że nic specjalnie groźnego. Tylko światło oraz osłonięcie okienka magiczną ciemnością. Przypuszczam, że ktoś rzeczywiście chciał się zabawić, jednak nagle wetknął głowę w ciemność tracąc równowagę. Miał pecha. Na drugi raz nie będzie taki wścibski - Ujął jej ręce uśmiechając się. - Chyba musimy wychodzić. pewnie na nas już czekają. Mamy tylko jeden ręcznik - powiedział niepewnie. - Czy chcesz, żebym cię najpierw wytarł, a potem, ty mnie?
Livia uśmiechnęła się uspokojona i powiedziała wesoło:
- Jakbyśmy się teraz zaczęli nawzajem wycierać moglibyśmy nie opuścić łaźni do rana – Stuknęła go palcem w pierś - Ty zmoczyłeś swój ręcznik, więc ja wycieram się pierwsza, ty się musisz zadowolić tym co zostanie. Podeszła do kilku stopni prowadzących na górę niecki i szybko wyszła z basenu. Podeszła do zostawionych rzeczy i szybko zdjęła mokrą koszulę zastępując ją ręcznikiem.
Owinęła się nim i zaczęła wycierać.
~Nawzajem~ Czyli nie miała nic przeciwko temu, tak jak nie miała, gdy przypatrywał się, kiedy zdejmuje koszulę oraz owija ręcznikiem, a potem wyciera dokładnie ciało. Nie mógł nie patrzeć! Nie mógł nie obserwować. Była taka piękna. Włosy miała jeszcze mokre, choć starała się dokładnie je wycisnąć. Potem założyła długą koszulkę i dopiero zdjęła ręcznik uśmiechając się do niego filuternie.
- Och, ty! - zaśmiał się łapiąc rzucony przez dziewczynę ręcznik. Był niemal całkiem przemoczony. Musiał go najpierw miejscami wyżymać, zanim udało mu się co nieco wytrzeć. Szczęśliwie panujące tutaj ciepło błyskawicznie suszyło ciało. Założył bieliznę, ubranie, po chwili był już gotowy do wyjścia.
- Idziemy? - podał dziewczynie rękę.


Pozbierała swoje rzeczy i wsunęła dłoń w jego rękę:
- Tak, mój panie – popatrzyła na niego z tajemniczym uśmiechem zadowolonej z siebie i odkrywającej po raz pierwszy swą władzę nad mężczyznami kobiety.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 23-11-2009 o 10:41.
Kelly jest offline  
Stary 22-11-2009, 18:03   #279
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nauki Erytrei były bardzo ciekawe. Gdyby nie łupiący ból pod czaszką, kapłan czerpałby jeszcze większą z nich przyjemność. Koń był wspaniały, a wiedza jak się nim najmować, jak go dosiadać i jeździć będzie na pewno przydatna. Do tej pory, umiał się jako tako utrzymać w siodle. Galopu próbował parę razy, ale nic poza tym. Cierpliwość i znawstwo z jakim wypowiadała się magini była tym czego potrzebował.
- Miła to nauka, bo nawet rózgi nie używasz. Wszyscy moi nauczyciele z dzieciństwa byli zdania, że bez przyłożenia w tyłek wiedza nie pójdzie do głowy – rzekł z uśmiechem do Erytrei. Widział, że dla niej rozmowa z nim też jest wytchnięciem od ogarniających ją nieprzyjemnych myśli. Pokazała mu jak docisnąć popręg, jak założył uprząż, wyjaśniła wiele rzeczy o których nie miał pojęcia do tej pory. Kapłan za sukces przyjmował, że w galopie z siodła zleciał tylko raz. Upadek niegroźny, ale szybko okazało się że tyłek bardziej bolał niż od rózeg. Widać rację mieli mistrzowie w świątyni, tak czy inaczej proces nauczania wiąże się nierozerwalnie z obitym zadkiem.

Ragnar denerwował się, gdy schodzili do grobowca. Starał się nadrabiać miną, ale w egzorcyzmach jak się okazało Livia też była niedoświadczona. Rozglądał się pilnie, z umagicznionym hełmem na głowie. Niemal odetchnął z ulgą gdy Lurien przejął prowadzenie rozmowy i wyjaśnił choć trochę sytuację. Nie widziały mu się te egzorcyzmy na kacu. Jeden ze spotkanych podczas licznych wędrówek kapłan Lathandera, wiecznie pijany w sztok dziadyga, mawiał że wystarczy z odpowiednim zaangażowaniem skląć jak nieboskie stworzenia zjawy, a wtedy one nie mogąc wytrzymać sromoty uchodzą na Plan Letargu. Jakoś nie chciało mu się w to wierzyć, ale psiakrew innego sposobu nie znał. No może oprócz odpędzania i żarliwej modlitwy, ale i to mogło się okazać nieskuteczne. Zastanawiało go tylko, czego tu szukał Sulo…

Zadbał, aby dokładnie wytłumaczyć to czego dowiedzieli się koczownikom. Erhaima zapewnił też, że postarają się odnaleźć kryształ i oddać go prawowitym właścicielom. Podróż wróciła do swej rutyny. Ragnar jednak nie narzekał na nudę. Dni wypełniała mu modlitwa i ćwiczenia. Cały czas sposobił się do nowej broni, przyzwyczajał do innego zasięgu i ciężaru, przypominał sobie zastałą już praktykę nabytą wcześniej. Ćwiczył też pilnie jazdę konną, już częściej samemu, choć niezmiennie cieszył się kiedy towarzyszyła mu Erytrea. Zdybał też wreszcie niziołka i wymógł na nim przyrządzenie dawno wymarzonej potrawy. Lodo wyruszył na poszukiwanie ziół, a Ragnar wybrał się zapolować. Oczywiście o jagniątku można było tylko pomarzyć, ale niziołek zaklinał się że ten przepis świetnie się nadaje do króliczego mięsa. Ragnar więc zaczaił się i polował na długouchy. Kusza spisywała się świetnie, a i oko kapłan miał dobre. W połączeniu z mnogością dzikich królików na stepie, polowanie okazało się udane i wkrótce nad kociołkiem unosić się zaczęła niebiańska woń potrawki z czosnkiem i rozmarynem. Ragnar był pełen podziwu dla niziołka, w zasadzie z niczego udało mu się wyczarować smak, za którym kapłan tęsknił od dzieciństwa. Niebo w gębie…
Gdy skończył już zażerać potrawkę, podeszła do niego Araia i usiadła obok. Rzuciła po chwili w stronę Ragnara niewielki przedmiot - kieł z demona, którego zabili w Palishuk.
- Ten jest dla ciebie. Największy - powiedziała, sadowiąc się obok kapłana. - Co byś z niego chciał?
Ragnar odegnał od siebie pierwszą myśl aby odpowiedzieć "]Wisiorek!" Jego poczucie estetyki było rozwinięte słabiutko. Gdyby sam sobie robił trofeum z demona skończyłoby się pewnie na zawiązaniu pętelki ze sznurka i powieszeniu na szyi. Teraz gdy widział jakie cuda potrafi zrobić półelfka, kapłan zamyślił się nieco.
- Coś prostego, nie lubię wyszukanych zdobień. Zdaję się na ciebie.
- Nie ma mowy – zdecydowanie pokręciła głową. - Tak łatwo się z tego nie wywiniesz. Masz czas do momentu, w którym Brog skończy zajadać potrawkę. Czyli jakąś minutę, patrząc na jego tempo. Potem zaczynam wycinać ci z groźnego demona płaską kobietę, bez żadnych wyszukanych zdobień - zagroziła ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
- Uparta jesteś, wiesz? - powiedział ze śmiechem Ragnar.
Poobracał chwilę w dłoni kieł demona, przyglądając mu się uważniej. Sądząc po natężeniu siorbania krasnoluda, czas wyznaczony się kończył. Wspomniał, jak kiedyś w Alkhatli oglądał wyroby jednego z rzeźbiarzy z dalekich ludów północy. Takiego małego karypla, skośnookiego co śmierdział foczym tranem tak, że aż w oczy szczypało.
- Widziałem raz wisior w kształcie haczyka, takiego dużego. - Starał się palcem pokazać w jakim kształcie, lecz szło mu niesporo. Nabazgrał wreszcie na ziemi coś, co z grubsza przypominało zagięty hak podobny do tych na duże ryby.
- Jakby ci się udało coś takiego, byłbym wdzięczny.
- Hak? - obejrzała wzór i delikatnie poprawiła jedną z linii. Skinęła z zadowoleniem głową. - Dlaczego właśnie hak?
- Nasi ludzie uważają, że haczyk jest symbolem dobrobytu. To narzędzie pracy, żywiciel. Wiem, że to tylko przesądy, ale wielu ludzi u nas nosi takie wisiorki. A i materiał pasuje, bo robią je głównie z wielorybich kości lub fiszbinu.
- To ładny przesąd - stwierdziła, odchylając się na łokciach. - Słyszałam kiedyś, że ludzie morza nazywają księżyc Okiem Leviatana. To prawda?
- Tak, też to słyszałem. U nas jednak księżyc to strażnik Północnej Pani, opiekunki Livii. Wierzymy, że Przewodniczka i jej strażnik czuwają nad żeglarzami. Prowadzą dusze ludzi morza do raju, Hilo, Fiddler's Green. No po prostu, tam gdzie dobrzy ludzie trafiają po śmierci.
- To domena twojego boga?
- Można tak powiedzieć, choć to bardziej proste jej wyobrażenie wydumane przez prostych ludzi. Fiddler's Green to miejsce, o którym żeglarze mówią - raj. Jest taka legenda, że żeby tam trafić człowiek musi wziąć na ramię wiosło, odwrócić się plecami do morza i ruszyć przed siebie. Kiedy zajdzie do takiego kraju, gdzie ludzie zaczną się dziwić i pytać co też niesie na ramieniu znaczy, że dotarł na miejsce. Dziwne, prawda? Tam, gdzie nieznane jest morze... a w szantach Fiddler's Green zawsze jest portem z tysiącem tawern, chętnych barmanek i butelek rumu rosnących na każdym z drzew.
- Raj dla żeglarzy, w którym przestają być żeglarzami? Więc tawerny, barmanki i rum wystarczają, by być szczęśliwym?
- Tak mówią - uśmiechnął się Ragnar. - Ale czy to prawda, to już chyba samemu trzeba się przekonać. Ja... sam nie wiem. A ty? W co wierzysz? Jaka nagroda czeka na ciebie, po drugiej stronie?
- Jaka nagroda? To czeka mnie nagroda? - oddała uśmiech. - Nagrody są dla dobrych ludzi, Ragnar, a ja zrobiłam wiele rzeczy, z których nie jestem dumna. Nie poświęcam także wielkiej uwagi sprawom religii, więc bogowie raczej nie zechcą mnie wynagrodzić. – Odchyliła głowę, żeby popatrzeć w niebo. - Słoneczne elfy wierzą, że życie to promień słońca uwięziony w sercu człowieka. Kiedy byłam mała moja opiekunka powiedziała mi, że gdy słońce uderza o horyzont roztrzaskuje się w miriady gwiazd, gwiezdny pył. Każda gwiazda to jakaś dusza bądź wiele dusz, niewielki odprysk słońca. Każdy elf wybiera sobie gwiazdę, jedną duszę, która ma go chronić i rozświetlać mrok nocy. Często wybiera się te, które kiedyś wybierali ojcowie i matki. Nie wszystkie oczywiście są dostępne dla każdego. Hierarchia społeczna i tu znajduje swoje odbicie. Ważne jest jednak to, że o świcie gwiazdy ponownie scalają się w złotą kulę. W to chciałabym wierzyć – w to, że możliwy jest powrót do słońca.
- No widzisz? Czyli jednak nagroda - uśmiechnął się Ragnar. Nie poprawiła go. To było coś, w co chciała wierzyć, ale wierzyć nie mogła. - Wszystkie wierzenia wszystkich ludów mają jedną cechę wspólną. Kij i marchewka. Robiłaś wiele rzeczy z których nie jesteś dumna? Ja przez pół życia łupiłem razem z braćmi i resztą jarlowej hałastry ludzi, którzy dali nam się złupić. Tak jak inni orali pola, łowili ryby tak ja pływałem z rejzami. Ale od tego jest wiara i oczyszczenie, że każdy może tej swojej nagrody dostąpić. Ale dość już tych poważnych tematów, ze mnie kiepski filozof bez gorzały. Powiedz raczej, jak ci się widzi ta sprawa z kurhanem. Psiakrew, obiecaliśmy pomóc tym ludziom.
- Przynieść ci butelkę? - skrzywiła się kpiąco. - Koczownikom już pomogliśmy. Lurien pomógł. Już wiedzą czym są te zjawy, wiedzą co się stało, wiedzą, że ich zmarli także są pod ochroną strażników. Wystarczy więc zabić Sulo i odebrać to, co do niego nie należy, a wierz mi – obecnie nic nie mogłoby sprawić mi większej przyjemności.
- Tak, ale dalej nie mogą wchodzić do kurhanu. Swoją drogą, po co Sulo ten kryształ? Chyba dopiero wtedy się dowiemy jak wyrwiemy mu go z martwych dłoni. Coś mi się zdaje, że odwiezienie go koczownikom będzie ostatnim zadaniem dla naszego niziołka - Ragnar nie wyobrażał sobie nawet, że mieliby zostawić sprawy bez rozwiązania.
- Z tego, co mówili strażnicy to serce miejsca mocy. Może magiczny pryzmat, soczewka? - wzruszyła ramionami. - Może wziął go nie dla siebie, a dla brata. Nie wiem, nie obchodzi mnie to. - Zacisnęła zęby, a jej twarz nabrała ponurego wyrazu. - Pogwałcił jednak elfie miejsce, zbezcześcił je swoimi łapami. I za to mi zapłaci. – dokończyła zimno, twardo.

Ragnar przyglądnął się uważniej wojowniczce. Stal dźwięcząca w jej głosie przybrała nieco innego tonu. Ragnar przypomniał sonie o tym co mówiła mu o swej funkcji pełnionej dawniej. Zrozumiał, że teraz zabicie Sulo, nie jest już tylko osobistą sprawą. Jest już czymś więcej, przynajmniej tak usiłował sobie wytłumaczyć ostrą nutę w jej głosie. Sam miał też ochotę spotkać tego gnoja na wyciągnięcie ręki. Zresztą Falkon chyba też o tym marzył.
Po przybyciu do wioski, Ragnar nie opuszczało dziwne uczucie, że coś jest tu nie tak. Spodziewał się pułapki, ale jak na razie wszystko okazywało się tylko obawą. Poszedł w końcu do karczmy, bo przysłuchiwanie się rozmowie Lodo z Erytreą, a w zasadzie po prostu samo wspomnienie o karczmie wzmogło jego pragnienie. „Pod bagiennym trollem”, hmm nazwa niezbyt zachęcająca, ale piwo mieli dobre. Ragnar przyglądnął się Abelardowi, jak nazwał go niziołek i podszedł do szynkwasu po drugi kufelek. Karczmarka spojrzała na niego ze zdziwieniem, bo przecież ochoczo mu podała pierwsze naczynie, ale Ragnar chciał pogadać. Karczmarze są jak zwykle ludźmi najbardziej poinformowanymi. Podszedł zaraz do zażywnego jegomościa i spytał czy nei widział tu jakiś obcych ostatnio.
- Ciekawe że pytasz... - Karczmarz popatrzył na kapłana z uwagą -Tydzień temu, przybyły do naszej wioski trzy elfy. Zupełnie takie jak ten z wami, no wiesz... złote. W zasadzie to dwa elfy i jedna elfka. Co do uzbrojenia... mężczyźni mieli łuki i miecze przy pasie, a kobieta tylko kostur. Wyglądała na jakiegoś kapłana, albo druida.
- Tydzień temu, co? Zatrzymali się u ciebie, mówili gdzie idą?
- zapytał popychając trzy srebrne monety po zalanym piwem blacie.
- Zatrzymać się zatrzymali, ale mówić nic nie mówili... wiesz jakie dziwne są te złote... - Ponownie popatrzył na Luriena - Na pewno wiesz - dodał.
- Hmm... no to powiedz kogo byś polecił na przewodnika na bagna. Widzisz musimy odbyć tam wycieczkę w ważnej sprawie. Znajdzie się jakiś miejscowy chętny zarobić trochę grosza?
- To zależy gdzie chcecie iść i czego szukacie.
- No kwiatków tam zbierać nie idziemy, jeśli wiesz o czym mówię. Podobno jest tam jedno takie miejsce o którym ludzie bajdy plotą. Na pewno wiesz o które chodzi.
- Po prawdzie to o bagnach wiele legend krąży, ale pewnie o Hautamaki Ci chodzi. Wielu już śmiałków szukało tam elfich skarbów... no przynajmniej próbowało cos znaleźć...
- No właśnie, to znajdzie się przewodnik?
- Popytajcie Klausa Hubera. Mieszka trzy chaty dalej. Jest doskonałym tropicielem i był już podobno dwa razy w tamtym miejscu.
- Dziękuję ci, dobry człowieku. Powiedz jeszcze czy pokoje jakieś znajdą się na górce. Myślę że trzy większe były by w sam raz. Osiem osób nas będzie.
- Pokoje są dwuosobowe, jak się chcecie w nich gnieść nie ma problemu, ale mam sześć do dyspozycji i wszystkie są puste.
- Dobrze, to w takim razie damy znać jeszcze.

Ragnar podszedł do kompanów i przestawił, to czego się dowiedział. Spojrzał jeszcze na Luriena, ale elf wydawał się nie być poruszonym w żadnym stopniu nowinami o pobratymcach. Ragnar natomiast zastanowił się przez chwilkę, jak takie nieoczekiwane spotkanie ma się do przepowiedni odcyfrowanej przez Falkona. No ale zaraz potem znowu dostał kufel piwa i zajął rozum czymś innym. Nie wie jak inni ale on się zamierzał wyspać w porządnym łóżku, jak jest ku temu okazja.
 
Harard jest offline  
Stary 23-11-2009, 09:02   #280
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wyprawa do kurhanu okazała się być zwykłą stratą czasu, a wszelkie nadzieje Broga na łatwe wzbogacenie zostały szybko i brutalnie rozwiane. Liczył na to, że za pomoc koczownicy odpalą im jakieś nieduże, acz wartościowe cacuszko, a tu wyszło im na spotkanie kilka denerwująco przezroczystych elfów i zaczęło gadać w języku, którego nie rozumiał, potem Araia przetłumaczyła ich gadkę i Brog dalej nic nie rozumiał, no może poza tym, że mają się wynosić z niczym, bo ubiegł ich jakiś szczur. To Ci dopiero strażnicy, dali się obrobić gryzoniowi. Krasnolud mało się nie popłakał ze śmiechu.
Podróż do Hautamaki była długa na tyle, by nawet twarda żyć Broga obiła się boleśnie. Z bezczynności krasnoludowi zaczęło odbijać i gdy nie drzemał zwykł był pić sfermentowane kobyle mleko, podarunek od koczowników i wydzierać się na całą okolicę :

W stepie szerokim, którego okiem
nawet sokoła nie zmierzysz,
Wstań unieś głowę, posłuchaj słowa
Pieśni o małym rycerzu …

Mały rycerz był rzecz jasna krasnoludem, który walczył z przeważającymi siłami wroga, by pod koniec pieśni polec bohatersko w obronie twierdzy zwanej Podolec Kamieński. Stąd pewnie krasnoludzki synonim beznadziejnej walki „polec w Podolec”.
Pieśń była nieznośnie pompatyczna, miała pięćdziesiąt zwrotek, a Brog doprowadzając wszystkich do rozpaczy i zgrzytania zębami śpiewał ją wciąż od nowa. Dopóki …
Dopóki Erytrea dziesiątego dnia podróży nie skontaktowała się z magiem. Brog pomyślał z odrobiną zawiści, która go samego zdziwiła, że magiczka musiała być niezła w łożnicy, skoro jej kochanek wręcz obsypał ich prezentami.
Krasnolud z właściwą sobie chciwością zaklepał sobie amulet, ale sumienie go gryzło. Na popasie podszedł do Erytrei i zagadał :
- Nie godzi się przyjąć prezentu i nie dać nic w zamian. Rzeknij co chcesz od Broga.
Czarodziejka uśmiechnęła się lekko na słowa Broga, takie poważne.
- Jesteśmy, jakby nie patrzeć, drużyną. Musimy współdziałać i wspierać się nawzajem. Ja ofiarowuję tobie magiczną pomoc, ty nie raz już ofiarowałeś mi zbrojne ramię i zapewne w przyszłości też będziesz to robił. Nie ma powodu, byś czuł się zobowiązany.
- O nie. Kochajmy się jak bracia, a liczmy się jak gnomy. -
stwierdził szperając w torbie.
- Flaszka spirytusu ... - spojrzał niepewnie na czarodziejkę - Nie wydaje mi się. Nie wyglądasz na trunkową.
Przytaknęła z tym samym nieznacznym uśmiechem.
- Kajdany ? Też nie.
- Kajdany? -
powtórzyła, zdziwiona. - Dlaczego nosisz je ze sobą?
Krasnoluda zdziwiło jej zdziwienie.
- Jak to ? A jeńca, albo bez urazy, szalonego maga jak spętać ? Nie zawsze ma się łyka.
- Widzę, że pomyślałeś o wszystkim.
Brog uśmiechnął się pod wąsem mile połechtany jej słowami, które wziął za komplement. Aż dziw jak działało na niego miłe słowo magiczki.
- Kiedyś wziąłem do niewoli znacznego rycerza dla okupu, ale mi zwiał. Od tamtej pory zawsze mam kajdany w zanadrzu. Mam też nożyczki do brody, od biedy nadadzą się do twoich włosów. - stwierdził z nadzieją w głosie.
- Albo jedwabną linę ...
- Myślisz, że przydałoby się im strzyżenie? - zażartowała bez przekonania, nawijając na dłoń czarny pukiel. Zaraz spoważniała. - Brogu. Naprawdę nie czuj się zobowiązany. Te magiczne przedmioty przysłała nam... sprzymierzeniec.
Krasnolud mruknął w brodę ledwo słyszalnie :
- Taaa ... sprzymierzeniec. Strzeżcie się magów, gdy dają prezenty.
Po czym głośniej dodał :
- Nie podoba mi się ten cały mag, wiem że masz inne zdanie, ale jakoś mu nie ufam. Jest taki ... idealny. Pomaga choć nas nie zna i nie chce nic w zamian. To nie jest normalne.
Czarodziejkę uderzyło to stwierdzenie - "jest taki... idealny". To samo, które powracało do niej w długiej, nocnej porze, gdy nie mogła zasnąć. Jest taki doskonały. Taki idealny. Jak jego iluzje. Czy on sam też otacza się kokonem iluzji?
- Wiem, że postawiłam wszystko na jedną kartę. Podjęłam jednak ryzyko i zaufałam mu. Wierzę, że jest tego godzien. Nie pozostaje zresztą tak całkiem bezinteresowny, Gallager jest jego wrogiem i Nikkolas nie zmartwi się, jeśli mag Rostorna polegnie na bagnach. Po drugie... Mylisz się. Jest coś, czego Dranstrager pragnie. Coś, czego oczekuje w zamian... - Zamilkła. Nie wydawało się, by chciała kontynuować tę rozmowę. Jakby zatopiła się w myślach, zapadła w siebie zbyt głęboko, by otaczający ją towarzysze, step, obóz - by wszystko, co poza nią, miało jeszcze jakieś znaczenie.
Brog czekał przez chwilę w milczeniu :
- No ... to czego chce ? Bo pieniądze to on ma.
Uniosła brwi, po czym pokręciła głową.
- Nie o pieniądze mu chodzi. Ani nie o życzenie, które mógłby spełnić ifryt. Wybacz. To sprawa między mną a nim.
- Mam tylko nadzieję, że powiesz jeśli ta sprawa zacznie dotyczyć nie tylko Was. Mam ! -
wrzasnął nagle krasnolud.
Omal nie podskoczyła na jego okrzyk, jej opanowanie jednak temu zapobiegło.
- Co takiego?
Z torby wyciągnął mały pojemniczek z maścią o silnym ziołowym zapachu.
- To. Dostałem od Suil. Tej koczowniczki w której namiocie nocowałem. Ta maść chroni przed ukąszeniami komarów, a wszak idziemy na bagna. Ja tam mam grubą skórę, ale Tobie się przyda. Weź choć to. Nie jest tyle warte co amulet, ale przynajmniej przydatne.
Skinęła, wyciągając rękę po puzderko.
- Dziękuję.
Krasnoludowi ulżyło. Dalej miał wobec niej dług, ale już nieco mniejszy.

Po szczęśliwym i nudnym dotarciu do Hautamaki niemal od razu poszedł do miejscowej karczmy na piwo. O bogowie, jak mu brakowało tej odrobiny luksusu. Rzygał już kobylim mlekiem i przysiągł sobie, że już nigdy więcej nie weźmie tego świństwa do ust.
Bardzo spodobała mu się wiadomość, że miejscowym nie udało się dobrać do skarbu. Widać źle szukali, co też było jakąś wskazówką.
- Po mojemu to musimy tam iść z naszymi gratami. – pogładził tarczę.
- I rozejrzeć się. Takie mądrale jak nasze elfy na pewno coś wymyślą. Ja na wszelki wypadek wezmę kilof i łopatę, w razie gdyby, jak zwykle im się nie udało.
Stwierdził nawiązując do kąśliwej uwagi Arai sprzed kilku dni. Krasnoludy są pamiętliwe, choć nie takie wredne jak inne długowieczne rasy.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172