Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2009, 19:54   #273
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie spała wiele tej nocy.

Nie odmówiła gościny, wiedząc od Lodo, że dla koczowników to radość i zaszczyt być gospodarzem dla gościa. Wierzyli, że goście wraz z opowieściami przynoszą szczęście. Leżała więc wyciągnięta na skórach, z rękami podłożonymi pod głowę, błądząc wzrokiem po wnętrzu jurty i starej kobiecie, która spała pod drugiej stronie namiotu. Śledziła wijące się ozdoby na wiszącym niedaleko kilimie, wsłuchiwała się w delikatny trzask ognia i odgłosy zabawy dobiegające z zewnątrz. Nie mogła zasnąć.

Przez wszystkie dni od kiedy opuścili Palishuk, spała poza namiotem, umożliwiając Livii i Erytrei wspólny nocleg. Od pewnego czasu wraz z nocą przychodziły złe sny. Nie chciała ich z nikim dzielić. Leżała więc tak jak teraz – wygodnie ułożona na plecach, wpatrując się w niebo i myśląc o tym, co było i będzie, myśląc o wskazówkach, przepowiedniach, które przetłumaczył Falkon, myśląc o życzeniach, ojcu, przypominając sobie stare opowieści, odnajdując skryte w konstelacjach gwiazd kształty. Czasem odwracała głowę i obdarzała Luriena zamyślonym spojrzeniem. Toczyła także rozmowy z tym, kto akurat trzymał wartę, czasem zasypiając ukołysana ich leniwym nurtem.

Teraz jednak otaczały ją obce, ostre, nieprzyjemne dla jej nosa zapachy, nieznana melodia języka, dokuczał brak gwiazd ponad głową. Dokuczał głośny, szeleszczący oddech kobiety, dokuczał zapach jej rzeczy, w których zagościł już delikatny zapach rozkładu, oczekiwania i śmierci. Dokuczały pamiątki, które wyraźnie świadczyły, że łóżko, na którym leżała należało nie tak dawno jeszcze do kogoś innego. Dokuczały myśli o elfie. Lurien był jak swędzące miejsce, którego nie mogła podrapać. Nie rozumiała go do końca. I naprawdę zastanawiała się, czy chce zrozumieć. Czy chce wiedzieć.

* * *

Rankiem Tomorsuch przekazał jej decyzję starszyzny – sprzedadzą im konie za jedyne sto sztuk złota. Podziękowała mu z uśmiechem i poszła przekazać Ragnarowi, Lurienowi i Livii wiadomość, że mogą wybrać konie spośród tych, które zostały udostępnione im przez Żelaznego Topora. Sama zaczęła szukać wierzchowca dla siebie natychmiast. Słuchając rad Tomorsucha, który z dumą prezentował jej żywe złoto swojego ludu. Nie posiadała szczegółowej wiedzy Erytrei na temat koni, ale tu nie była ona jej potrzebna. Zbędna jej była fachowa terminologia, zbędna znajomość nazw ras, skoro mogła przejechać dłonią po lśniącym boku, obejrzeć pęciny, zęby, poczuć pod palcami grę zwierzęcych mięśni. Gdy mogła spytać się koczowników o to, które z koni dobrze znoszą niskie temperatury. Przyglądała się kolejnym wierzchowcom, starając się oceniać je obiektywnie i bez emocji. Do czasu, aż jeden z nich nie szturchnął jej mocno łbem w ramię. Gorącokrwisty, niecierpliwy, drobił kopytami w miejscu, jakby chciał zerwać się do cwału. Tomorsuch zaśmiał się głośno, a Araia patrzyła w oczy konia, czując, że nie chce właśnie tego. To nie była miłość jaką żywiła do koni czarodziejka, do było wyzwanie. Białe wyzwanie w czarne kropki, które potrząsało łbem i prychało raz po raz. Biało-czarny kundel. Pasował do niej. Żelazny Topór zobaczył jej spojrzenie i po prostu kazał go osiodłać.

Kiedy ostatni raz siedziała w siodle? Trzy miesiące temu? Więcej chyba. Od kiedy jej koń złamał nogę i padł blisko południowej granicy Vaasy. Skróciła puśliska, poprawiła popręg. Wskoczyła na siodło i chwyciła pewnie uzdę. Tomorsuch i inni koczownicy jeden przez drugiego dawali jej rady, opisując jak został wytresowany koń i do czego jest przyzwyczajony. Ogier wierzgnął gwałtownie i przez chwilę walczyła z nim, by go okiełznać choć trochę. A potem puściła się w cwał.

To była wolność, o której zapomniała.

Jeździła inaczej niż Erytrea, z wyżej podciągniętymi strzemionami. Lekka i drobna, w krótkiej tunice odsłaniającej gołe nogi, jakby nie odczuwając panującego chłodu, z czarnym warkoczem smagającym plecy. Zręczność i wytrenowane wieloletnią walką mięśnie sprawiały, że jeździła lepiej od czarodziejki. Pewniej. Szeptała urywane, elfickie słowa, które wiatr zdawał wpychać się z powrotem do jej ust. Koń biegł, a ona czekała aż się zmęczy, uspokoi, choć wiedziała, że jeszcze długo będzie musiała znosić jego narowy i próby buntu.

Gdy wróciła do obozowiska, konkurencje jeździeckie już się zaczęły. Przejeżdżając zobaczyła Eliota i Livię całujących się przy aplauzie koczowników. Zwolniła, patrząc się na nich szeroko otwartymi oczami. Ogier natychmiast zaczął ponownie wierzgać, a półelfka musiała opanować zdziwienie, by go okiełznać i nie spaść na ziemię.

Nie wiedziała czemu jest zdziwiona.
Falkon, Martha, Erytrea. Teraz Eliot i Livia. Co w tym dziwnego?
Kolejna melodia się zaczyna, kolejna melodia na dwa instrumenty, dwa głosy.
Prychnęła cicho nagle zirytowana. Głupi ludzie.
Głupie półelfy, elfy i cała reszta.
Pokręciła głową.

Podjechała do Falkona i z uśmiechem rzuciła mu wyzwanie.

- Strzelanie z łuki i podnoszenie monety, co na to powiesz? - koń przestępował z nogi na nogę, a w jej oczach widać było taką samą niecierpliwość jak w jego ruchach.

Po chwili już strzelali z końskich grzbietów do niewielkich celów i próbowali podnieść z ziemi niewielką monetę. Nie mieli szans wygrać z ludźmi urodzonymi w siodle, nawet jeśli nie byli o wiele gorsi. Przynajmniej nie spadli z koni, przynajmniej pokazali koczownikom, że także potrafią jeździć. Araia uśmiechała się szeroko. To nie była przegrana przynosząca wstyd. Nie jej. Szczególnie, że gdy potem spróbowała się z nimi na miecze – wygrała. Byli wolniejsi, mniej precyzyjni, mniej ruchliwi, mniej pewni. Półelfka walczyła tak jak zawsze: doskakując, kąsając i odskakując. Ciągle w ruchu. Zahir kreślił w powietrzu srebrzyste, oszczędne łuki a wojowniczka lekkimi skrętami ciała unikała nadchodzących ciosów.

Tego poranka nauczyła się wiele od tych dziwnych ludzi o żółtawej skórze. O koniach, o jeździe, o ich sposobie walki. Poznawała ich możliwości, wiedząc, że jeśli kolejna grupa kłusowników nie będzie tak przyjazna, będą wiedzieli czego się po nich spodziewać. Uczyła się od nich: Charakterystycznego cięcia z nadgarstka Tomorsucha, przerzutu miecza, czy ich stylu jazdy konnej. I uczyła ich także. Tego, co ona potrafiła – jak skrócić bądź zwiększyć dystans, jak podbić ostrze przeciwnika, by uzyskać możliwość czystego ciosu.

Patrzyła na siwowłosego wodza, który na szyi nosił wykonany przez nią wisior i cieszyła ją świadomość, że pozostawi tu kogoś, kto będzie wspominał ją z uśmiechem.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline