Trzeba było przyznać, że gnomka jak zabierała się do walki to z przytupem. Gdyby wszystko robiła tak sprawnie... Co prawda jej efektowne (lecz efektywne) czary ściągną im zaraz na głowę pół miasta, ale przynajmniej szybko załatwiły sprawę. I chyba koniom też coś zrobiła, gdyż lantany stały posłusznie na swoim miejscu, nie spłoszone ani wielkim potworem nad ich głowami, ani upadkiem meteorytu. A może po prostu były przyzwyczajone do wyczynów swojej małej pani...?
Sabrie nie traciła więcej czasu na czcze rozważania - szybko wytarła miecz o płaszcz jednego ze zmarłych i obszukała kieszenie obydwóch ochroniarzy. Niestety nie mieli nic, co mogłoby pomóc w identyfikacji ich zleceniodawcy. Mieli za to niezłe miecze, przyjemnie ciężkie mieszki, a jeden z nich nawet interesujący pierścień i różdżkę. Wojowniczka wrzuciła wszystko do plecaka, po czym pomogła rannym zapakować się na wóz.
- Siadaj pani na kozła i ruszajmy stąd jak najszybciej - zwróciła się uprzejmym tonem do Drucilli. - Bo zaraz będziemy mieć na głowie połowę tutejszych magów i straży miejskiej. A wasze maleństwo na pewno ich zainteresuje... w kategoriach przetopienia na lemiesze. - A pani - te słowa skierowała do Alary - lepiej jak oddali do jakiejś karczmy i nie będzie przyznawać do znajomości z nami. Sama pani widzi jak niebezpiecznym towarzystwem jesteśmy. - Ale, ale...w grupie raźniej, a samemu też niebezpiecznie - zaczęła smutno mówić dziewczyna. Spojrzała na Castiela. - Myślę że on mnie obroni. - Zadaniem Castiela tak jak i nas wszystkich jest ochrona naszych pracodawców. A ty - z całym szacunkiem - do nich nie należysz. Sama zresztą widzisz, że jeszcze nie wyjechaliśmy z miasta a już są problemy - w naszym towarzystwie mogłaś zginąć. Zapewniam Cię pani, że o tej porze roku znajdziesz wiele karawan zmierzających do Silverymoon, o wiele bezpieczniejszych i lepiej chronionych niż ta. - Ale ale... - Alara rozejrzała się po zebranych i łzy napłynęły jej do oczu widząc, że nie znalazła nikogo... kto stanąłby w jej obronie. Nawet Castiel udał, że jest zajęty czymś innym. Dziewczyna rozpłakała się i pognała w boczną uliczkę. Sabrie westchnęła z ulgą - przynajmniej jeden problem z głowy. Nawet jeśli dziewczyna potrafiłaby w drodze o siebie zadbać - na co z jej histerią w obliczu walki się nie zanosiło - to na tajną misję nie zabiera się obcych.
Popędziła towarzyszy, rzucając pogardliwe spojrzenia strażnikom (łapówka łapówką, ale żeby pod ich nosami ludzi mordować?!) i wreszcie wyjechali za mury miasta. Nieopodal stały dwie karawany oczekując na poranne otwarcie bram. Widać w "Dalekim spojrzeniu" brakło już dla nich miejsc. Kupcy obrzucili ich zdumionym spojrzeniami, ale nie skomentowali tak niezwykłego o tej porze dnia widoku. Gdy odeszli wystarczająco daleko zagadnęła resztę.
- To co robimy? Nocować w tej zaplutej gospodzie bym odradzała, ścisk tam i ciasnota, pełno typów podejrzanych, a i pewnie w stajniach na konie nawet miejsca nie będzie. Radziłabym oddalić się od miasta na kilka stajań i gdzieś na uboczu przeczekać do rana. Wtedy załatwimy ostatnie sprawunki - jeśli jakieś jeszcze komu zostały - i ruszymy do Silverymoon. |