Staruszek zniknął tak szybko, że Ragath nie zdążył nawet się odezwać. Ściskając w dłoni maleńki flakonik z maścią zastanawiał się jak taki jegomość może tak szybko zwiać. Wreszcie, gdy doszedł do wniosku, że nie zdziwiłoby go, gdyby dziadek zapadł się pod ziemię, dał sobie spokój z rozmyślaniami na jego temat. Zresztą Gorginth zdawał się coś chcieć, ponieważ usilnie klepał go w ramię.
- Czego?! - spytał Ragath. Potężny tylko wskazał palcem. Kilku jeźdźców odłączyło się od walczącego oddziału i z rannymi próbowała czmychnąć z pola bitwy. Oczywistym wydawało się, że próbują ocalić swoich towarzyszy, ale chyba najbardziej odczują to ci wciąż walczący, których liczba malała z każdą chwilą. Ragath nie cierpiał sytuacji, w której ma tylko jedno rozwiązanie, ale na prawdę nienawidził momentów w swoim życiu, gdy miał mnóstwo wyborów. Oto jedna z tych chwil nadeszła. Wraz z Gorginthem mogli napaść na wycofujących się, by odebrać im broń, żywność i inne przydatne przedmioty, ale nie było pewności czy oni je mieli. Mogli większość już zużyć i teraz wracać do fortu, albo nawet miasta po nowe zapasy.
Drugim rozwiązaniem mogło być śledzenie żołnierzy, by odkryć lokalizację ich obozu, a potem wykradnięcie potrzebnych rzeczy, albo podszycie się pod uchodźców, by je zdobyć. W tym drugim przypadku problemem był ich nietutejszy wygląd, niewspominając o barierze językowej. A jeżeli mowa o kradzieży, to obaj nadawali się bardziej do napadów niż wykradania skarbów ze strzeżonych miejsc.
Wreszcie trzecią ewentualnością było szlachetne stawienie czoła niebezpieczeństwu i ruszenie z głośnym okrzykiem na smoka. Może po walce tubylcy wzięliby ich za przyjaznych ludzi i udzielili pomocy, a kto wie może nawet przyjęli do swoich szeregów. Tym bardziej, że u Kreuzenferga nie mieli czego szukać, a bycie neutralnym w obcym kraju chyba nie jest zbyt mądre. Zresztą ktoś musiał im wskazać drogę do opuszczenia tego przeklętego kontynentu i powrotu do domu, gdzie zemsta księcia już ich nie dotknie. A przynajmniej nie tak szybko, gdyż po pierwsze nie będzie sie spodziewał, że wrócili na własną rękę, a po drugie na razie przebywa w Zhieloskoju i przez jakiś czas ta sytuacja się nie zmieni.
- Walczyłeś kiedyś z takim gadem? - spytał Ragath wpatrując się w olbrzymie stworzenie ziejące ogniem.
- Żartujesz? Jestem Gorginth Potężny, pogromca smoków...
- Dobra, dobra. Nie prosiłem o zachwalanie swoich umiejętności. Jak najłatwiej załatwić taką bestię?
- Jej wrażliwym punktem są oczy.
Najemnik spojrzał w ogromne, żółte oczyska stwora.
- Aha... - skwitował. Zupełnie nie miał ochoty zrobić tego, co zamierzał. Chyba po raz pierwszy w życiu poczuł ochotę na czmychnięcie z podkulonym ogonem. Z drugiej strony perspektywa śmierci i zakończenia tego cyrku nie była aż taka zła. Więc co mu szkodzi?
- A więc na potwora! - krzyknął i ruszył z kopyta z mieczem w dłoni. Nie oglądał się na towarzysza, czy ten zrobił to samo. Początkowo pędził prosto na wycofującą się grupkę. Ludzie w niej nieco przerażeni, że ktoś ich atakuje rozpierzchli się, ale tajemniczy przybysz tylko ich ominął i popędził w stronę walczących... |