Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2009, 20:42   #195
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Starszy człowiek spojrzał na Dagmarę. Przyglądał się jej niezwykle uważnie, tak jakby chciał coś wyczytać z jej twarzy. A potem westchnął cicho i dodał.
- Moja córka. Moje dziecko. Bóg mi świadkiem, że ja nie chciałem. Ale nie miałem wyboru. Nie miałem wyboru. – Znowu ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać.

Przechodnie-cienie przystanęli na chwilę tuż obok magów i z dezaprobatą patrzyli na starszego człowieka.

Tym czasem z domu wyszły dwie kobiety. Jedna w ciemniej sukni i białym fartuchu, chyba służąca, druga w równie ciemniej sukni, ale bardziej strojnej. Podeszły do mężczyzny. Rzuciły niemiłe spojrzenie gapiom, którzy najzwyczajniej w świecie wrócili do swoich spraw, co chwila tylko spoglądając na ogród i znajdujące się w nim trzy osoby.
Jedna z kobiet położyła rękę na ramieniu starszego pana.
- Niech ojciec scen nie robi. – Pomimo odległości jaka dzieliła magów i tę trójkę, wszyscy doskonale słyszeli jej słowa. – Ludzie się patrzą. Ojciec w domu siedzieć powinien. To źle dla interesów Ditera, że ojciec ściąga na siebie uwagę.
- Panie Stiller. – Druga kobieta przemówiła łagodniej. – Proszę z nami pójść. Zaparzę panu herbaty. Bardzo proszę. – I obie zaczęły nieznacznie popychać staruszka w stronę drzwi.

- Nie!! – Stiller zatrzymał się nagle. – Nie!! Ja muszę jej pomóc. Oni mogą to zrobić. Mogą ją uratować!!
Ale obie panie nie dały za wygraną i już teraz mocniej ciągnęły mężczyznę do domu.

- Jutro przyjdźcie. Jutro porozmawiamy. Ja wam pomogę. Wy mi pomożecie!! – Starzec opierał się dzielnie, ale kobiety były silniejsze. Zaprowadziły go do domu. Zatrzasnęły drzwi.

Tłum gapiów rozszedł się. Magowie zostali sami.

Zimny wiatr, podniósł liście z ogrodu i rzucił w stojących przed płotem magów. Musieli zamknąć oczy, bo z liści wiatr porwał i piasek.

A gdy je otworzyli stali przed płotem ogrodowym, ale przed szpitalnym płotem ogrodowym.

Grzegorz kątem oka dostrzegł wlatującego do okna na piętrze kruka, ale nie zdążył go już potraktować pilotem. Jednak młody Eutanatos mógłby przysiąc, że ptaszysko popatrzyło się na niego i uśmiechnęło złośliwe.

Zmierzch zapadł szybciej niż się spodziewali. A że jak powszechnie wiadomo, wszelkie upiory uwielbiają noc i ciemności, lepiej było nie pozostawać na dworze w ten czas. Było im też zimno i nagle poczuli głód. Co było tym dziwniejsze, że wcześniej ich organizmy nie informowały o potrzebach fizjologicznych. Teraz jednak chyba postanowiły nadrobić stracony czas, gdyż niemiłosierny ucisk na pęcherz dał się we znaki wszystkim.

Gdy już pozbyli się nadmiaru płynów w organizmie. Przygotowali sobie posiłek, ich rzeczy nadal były w pokoju, w którym spędzili noc. Nietknięte. Na swoim miejscu.

Po posiłku ogarnęła ich senność. W ogóle ich organizmy jakoś dziwnie reagowały na to miejsce. Ale nie mieli już czasu się nad tym zastanawiać, gdyż młodszy brat śmierci pochwycił ich w swe ramiona.

***


- Mamo, mamo. – Mała dziewczynka biegła w stronę Dagmary. Jej rude włosy i piegowata twarz kogoś przypominały magini, ale nie mogła sobie tego uzmysłowić. – Mamo, mamo.
No chodź szybciej. Bo się spóźnimy.
Panna O'Sullivan dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że dziecko mówi po irlandzku. A gdy rozejrzała się po okolicy, dostrzegła swoje rodzinne miasteczko. Było takie jak ona je zapamiętała. Takie ospałe, takie spokojne. Takie samo.
Dagmara spojrzała również po sobie. Pokaźnych rozmiarów brzuch sugerował zaawansowaną ciążę.
- Pięknie wyglądasz. – Rudowłosy mężczyzna pocałował ją w policzek. Kobieta zaraz przypomniała sobie jego imię, Aidan. Była to jej szkolna miłość. Szkolna i dawno zapomniana. Choćby ze względu na podejście tego mężczyzny do życia. Ty mi urodzisz dzieci i będziesz się domem zajmowała, a ja będę pracował.
Nogi same niosły maginię. Jej ciało zresztą nie reagowało na jej polecenia. Dagmara z lekkim niedowierzaniem zobaczyła jak całą rodziną podążają do kościoła na niedzielne nabożeństwo.
A potem, po tej strasznie nudnej godzinie, godzina która dla uwięzionej w swoim, ale jakby nie-swoim ciele, kobiety była wiecznością. A potem wrócili do domu, na niedzielny obiad.
Biedna, ciężarna Dagmara musiała usługiwać mężowi.
Dzwonek do drzwi oderwał na chwilę O’Sullivan od kłębiących się w jej głowie pytań. Jej mąż wstał od stołu i otworzył drzwi. W progu stała kilkunastoletnia dziewczyna. Dagmara wiedziała, że to jej najstarsza córka. Jakże była podobna do niej samej. W tym samym mundurku znienawidzonej szkoły. Z tym samym wyrazem twarzy, jaki miała Dagmara ilekroć odwiedzała rodziców.

Po krótkiej modlitwie, wszyscy zabrali się za obiad. Istna sielanka.

Ale ta sielanka została nagle i brutalnie zburzona przez najstarszą córkę.

- Ja już tam nie wrócę. Słyszycie!! Nie wrócę.

Dagmara pamiętała tę scenę ze swojego dzieciństwa. Tak samo kiedyś powiedziała rodzicom. I ku swemu zaskoczeniu ona, jako matka, odpowiedziała tak samo jak jej matka. Że owszem i wróci, i jeszcze kiedyś będzie im, czyli rodzicom, wdzięczna, za to że posłali ją do tak wspaniałej katolickiej szkoły dla dziewcząt z internatem.

To czego Dagmara się obawiała, stało się faktem. Byłą równie surowa dla córki, jak jej matka dla niej.

***



Jola radośnie biegła do domu. Chciała się pochwalić ojcu, że właśnie będą wystawiać jej prace. Gdy dotarła do kamienicy, w której mieszkała z pewnym strachem przyglądała się stojącej tam erce. Wokół karetki pogotowia zebrał się już tłum gapiów. J.J. poczuła uścisk w żołądku. Czym prędzej pobiegła do mieszkania. Gdy już miała włożyć klucz do zamka, drzwi otworzyły się i sanitariusze wynieśli na noszach ojca Joli. Był nieprzytomny.
W progu stała matka, z papierosem w ręku.
- Ojciec dostał wylewu. – Oznajmiła beznamiętnym głosem.- Znalazłam go pięć minut temu. Nie wiem, ile tak leżał. – Matka odpaliła kolejnego papierosa.

Jola odwiedzała ojca codziennie w szpitalu, ale on się nie budził.
Po nudnej pracy, jako urzędniczka na poczcie Jola biegła do szpitala, żeby pobyć przy ojcu.

Już nawet zapomniała, że miała mu powiedzieć o wystawie.
O wystawie?? Jakiej wystawie?? Teraz była zwykłą, szarą urzędniczką. Niezauważaną przez nikogo. Zupełnie anonimową. Wtopiła się tę szarą masę ludzką i nie mogła się z niej wyrwać.

Nagły, przeciągły dźwięk świdrujący uszy wyrwał Jolę z zamyślenia. Nim do niej dotarło, że to aparatura, do której ojciec był podłączony tak piszczy, została wyproszona z sali. Personel krzątał się przy jej ojcu. Ale po piętnastu minutach dali sobie spokój. Lekarz, który wyszedł z pokoju beznamiętny głosem powiedział do niej.
- Przykro nam. Pani ojciec nie żyje.

***


Ogromna sala wykładowa wypełniona była po brzegi. W pierwszych rzędach dziadzieli dziekan i profesorowie. Dalej inni pracownicy instytutu i wydziału. Jeszcze dalej rodzina i zaproszeni goście.

Adrian stał przed nimi wszystkim. Tyłem do na w pół zapisanej tablicy i patrzył na puste kartki, które trzymał w ręku.

To była obrona. Publiczna obrona rozprawy doktorskiej. Jego rozprawy. A ona miała pustkę w głowie i tylko puste kartki papieru w ręku.

- Panie Skrzyk?? – Dziekan się odezwał. – My czekamy.

Adrian czuł jak po plecach spływa mu pot. Czuł się bezradny.

Na sali zrobił się szum, ale hermetyk nie mógł zrozumieć, co ludzie mówią.
Dziekan coś mówił. Profesorowie coś mówili. Pracownicy naukowi też coś mówili. I rodzina. I zaproszeni goście. Ale Adrian nic nie rozumiał.

- No chłopie, pokpiłeś sprawę. - Lucjan położył się koło nóg Skrzyka. – Obawiam się, że nie obroniłeś się. – Ruchem głowy wskazał na wychodzących ludzi z sali.

- Ale, ale… - Adrian usiłował coś powiedzieć. Jakoś zatrzymać wychodzących. Jednakże w głowie miał tylko pustkę.

- Nie martw się. – Lucjan podniósł się i też zabrał się za wychodzenie z Sali. – Zawsze możesz rowy kopać.

***


Grzesiek jechał z rodziną autem. Mama prowadziła. Było wesoło. Halinka siedziała obok niego, radośnie machając nogami. Głodniok czuł się tak dobrze. Tak dobrze jak wtedy, gdy jechał po raz ostatni z mamą. Młody eutanatos wiedział dokładnie, co się wydarzy, sekunda po sekundzie. Wiedział, ale nadal śpiewał z siostrą piosenki. Nadal się śmiał i żartował. Widział, jak mama obraca się do nich by popatrzyć, co robią. Widział jak uśmiecha się do nich. Wszystko w zwolnionym tempie.
Widział sam wypadek, ale z boku. Widział krew. Połamane i nienaturalnie powykrzywiane ciało matki. Całe pokrwawione. Siostrę przygniecioną przez coś. Słyszał krzyk Hali.
Ale jakiś taki przytłumiony, oddalający się.

- Nie ma nic po śmierci. – Zakapturzona postać zaśmiała się złowrogo. – Nic. Nic nie ma. Tylko robaki toczące ciało. Tylko robaki. A później kości. Same kości zostają. A z czasem i kości znikają. Zapomnienie. Nikt już zmarłych nie pamięta. Oni odeszli. Odeszli na zawsze.

Nie ma piekła. Nie ma nieba.

Tylko pustka. Tylko pustka.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 20-11-2009 o 19:49.
Efcia jest offline