Ton, z jakim Dru wygłaszała swoje mądrości nie zrobił na Rogerze najmniejszego wrażenia.
A raczej zrobił. Negatywne. Kapłanka była mocniejsza w mowie, niż w czynach. A to, że zaprojektowany przez nią wóz z ledwością mógł udźwignąć kolejne jej dzieciątko, armatą zwane, nie świadczyło o niej zbyt dobrze.
W dodatku jakby nie rozumiała prostej zależności - im co bardziej skomplikowane, tym się może szybciej zepsuć.
- Widocznie źle oceniłem twoje możliwości, Dru - powiedział spokojnie. Bez cienia złośliwości, może raczej z odrobiną żalu. - Przykro mi - dorzucił.
- Skoro wóz jest nadwyrężony, to tym bardziej musimy jechać przy świetle dziennym - stwierdził. - Zobaczymy wtedy każdy wybój.
- A jeśli chodzi o kości, to nie ma mowy. Dostaniesz je, jak dotrzemy do Silverymoon. Chyba, że wcześniej zajdzie konieczność skorzystania z nich. Wybacz, ale dosyć mamy kłopotów bez twojego zamiłowania do hazardu. - Dyplomatycznie nie wspomniał o zamiłowaniu do alkoholi. - I tych akurat kości.
- Zaangażowano nas, byśmy dowieźli przesyłkę na miejsce - wyjaśnił - a to oznacza, ze powinniśmy, w miarę możliwości, unikać problemów, a nie mnożyć je bez powodu. |