Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2009, 21:25   #274
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Koczownicy odznaczali się sporą tolerancja, zwłaszcza w stosunku do obcych przybyszów i dużym poczuciem humoru. Z zaciekawieniem przysłuchiwali się tłumaczeniom Livii i Eliota, starającym się wyjaśnić zacietrzewionemu krasnoludowi swoją prawdziwą sytuację rodzinną. Nie wtrącali się jednak, choć komentowali miedzy sobą, podobnie jak wczorajszą odmowę uczestnictwa w opowieściach, ze strony złocistego efla i mężczyzny, nazywanego Falkonem. Komentowali także żywo wyniki konkursów i pokaz walki jaki dała im półelfka.
Wiadomość, że goście zgodzili się pomóc w rozwiązaniu problemu w kurhanie przodków, przyjęli z wielkim entuzjazmem. Wielu zgłosiło się do dziesiątki wyznaczonej przez Starszych aułu, by towarzyszyli podróżnikom i wsparli ich w walce. Wybrani wznosili radosne okrzyki, pozostali gratulowali szczęśliwcom. Najwyraźniej walka była ich pasją, skoro tak cieszyli się na zbliżająca się utarczkę. Wśród tych pierwszych był oczywiście Erhaim, gotów odpłacić napastnikom za swoje rany i śmierć przyjaciela.
Gdy nadszedł czas rozstania tubylcy przynieśli odjeżdżającym żywność na drogę. a w niewielkich bukłaczkach także sporo trunku, który tak smakował gościom wczorajszego wieczoru. Dwóch nastoletnich żartownisiów przyciągnęło także za powróz mała brązową kózkę i próbowało go wcisnąć w dłoń zaskoczonego sytuacją Luriena. Najwyraźniej jego wieczorne przebudzenie warty nie pozostało bez echa wśród gadatliwego ludu. Chłopcy zostali zdzieleni po głowach przez zażywną matronę i odsunięci sprzed zasięgu elfiego miecza. Nomadzi nie znali dobrze natury złotych i woleli nie ryzykować ich gniewu. Widać jednak było wymieniane między sobą wesołe uśmieszki. Może Lurien nie opowiedział im żadnej historii, ale w ich pamięci zdecydowanie zapisał się już na zawsze.
Ruszyli, wszyscy machali im radośnie życząc powodzenia w kurhanie i w czasie dalszych wędrówek i przygód. Dzieci jeszcze długo biegły za wozem i końmi pokrzykując wesoło, a potem stały i patrzyły w ślad za wędrowcami, aż Ci stali się tylko kropka na dalekim horyzoncie.
Jak różny był ten wyjazd od życzliwych ludzi stepu, w porównaniu do opuszczania przez naszych bohaterów Talagbaru czy Palischuk. Miła była świadomość, że zostawiali tu po sobie jak najlepsze wrażenie.

***


Dojrzeli go już z daleka, choć do jego podnóża dojechali dopiero o zachodzie słońca. Usytuowany na niewielkim wzniesieniu, swą masywna sylwetką, przypominającą spłaszczony namiot koczowników, dominował nad otaczającym ich krajobrazem. Zacieniona strona wyraźnie odcinała się od rozświetlonego zachodzącym słońcem nieba. Był ogromny: „Niczym góra lodowa wyłaniająca się z fal” przyszło na myśl kapłanowi Kapitana Fal i było to skojarzenie całkiem słuszne, bo jak wyjaśnili towarzyszący im w drodze koczownicy, wystająca ponad pagórek i otoczona kamiennym murem część, była tylko niewielkim ułomkiem ogromnego wnętrza.
Podobno, jak głosi legenda plemienia, kurhan stał już w tym miejscu, gdy pierwsi koczownicy zaczęli przemierzać stepy Vaasy. Liczył sobie z pewnością setki lat i krył w swym potężnym wnętrzu niejedną tajemnicę.
Gdy podjechali bliżej dojrzeli prowadzące do wnętrza wejście. Tak jak powiedział Ragnarowi Erhaim, przesłonięte płaskim, rzeźbionym kamieniem. Najwyraźniej koczownicy, zanim odjechali, zabezpieczyli drogę do wnętrza. Teraz dwóch z nich podeszło i ostrożnie przetoczyło skałę po kamiennej ścianie. Oczom wędrowców ukazał się kamienny portal, a dalej ciemność wnętrza. Zachodzące słońce, rozświetliło portyk i wydłużyło cienie ludzi. Chwila przed wejściem była niezwykła. Podświadomie czuli, że wkraczają do jednego z miejsc mocy, podobnego temu, gdzie objawiła im się Lwia kobieta. Złoty elf przejechał dłonią po rytach startych przez czas. Przez chwilę czuł, jakby znowu znalazł się w domu. Także Araia z zaskoczeniem zauważyła elfickie wzory wykute w skale.


Na prośbę kapłana Falkon zbadał okolicę pod kątem jakiegoś dodatkowego wejścia. Jeśli nawet istniało ono, to mogło być przykryte darnią w jakimkolwiek miejscu. Odkrycie go było praktycznie niemożliwe. Łotrzyk, przeszedł się jednak na wszelki wypadek dookoła budowli i porozglądał w jej pobliżu. Niczego nie zdołał odkryć. Nie widać było nigdzie śladów ludzkiej bytności.
Zapalili pochodnie i ostrożnie zanurzyli się w ciepłej czerni, rozpraszając ją blaskiem ognia.
Ragnar dostrzegł je od razu, gdy tylko pokonali korytarz i weszli do większej sali, z której prowadziło dalej przejście kolejnym korytarzem. Stali przy wejściu niczym strażnicy na warcie. Gdyby nie mocno rzucająca się w oczy eteryczność sylwetek, można by je wziąć za ludzi, tyle, ze postacie te nie były ludźmi, a łuskowe zbroje na ich ciałach, miały dokładnie takie same zdobienia, jak te na zbroi Luriena. Do uszu poszukiwaczy dotarł cichy śpiew. Marszowa melodia i słowa o walce i bohaterskiej śmierci. Zjawy dostrzegły intruzów, ale jedyny ruch jaki wykonały to zasłonięcie wejścia w głąb podziemi.
Ragnar zdziwił się, gdy zobaczył że zjawy nie pochodzą z ludu koczowników. Spojrzał szybko na Luriena, na jego nieodgadnione oblicze. Na wzór na jego zbroi. O dziwo, widmowe postacie nie zaatakowały ich od razu, broniły chyba przystępu do dalszej części kurhanu. No i ta dziwna pieśń. Kapłan popatrzył jeszcze po kompanach i powiedział we wspólnym:
- Dlaczego nawiedzacie to miejsce? Czemu zakłócacie swoją obecnością spokój spoczywających tu ludzi?
Zjawy elfów stały bez ruchu, jakby słowa nie dotarły do ich uszu, albo jakby ich nie rozumiały.
- Kapłanie boga oceanów, to sojusznicy - Lurien wystąpił naprzód wznosząc rękę, by uciszyć i uspokoić resztę drużyny. - <Szlachetni prastarzy pasterze szczątek, co wybudziło was z wieczno-czuwającego snu?> - skłonił się lekko i przemówił, mrużąc oczy
- <Witaj synu naszej krwi> - Zjawy dumnie skłoniły głowy - <Syn hieny i szakala skradł spokój naszych dusz. Umarli budzą się ze snów>
- <Złotonośne słońce wypali oczy i trzewia zwierząt szarpiących sięgające plennego łona ziemi korzenie niebochwytnego drzewa naszej najdostojniejszej rasy. Czy zechcecie rozgonić duszące, smoliste chmury niewiedzy, by ognie dosięgły toczonych czerwiami nikczemności winnych?>
- Lurien skłonił się ponownie
- <Plugawy szczur niskiej rasy, zakradł się do serca mocy. Odarł ją ze świętości, zbezcześcił i wyniósł z miejsca, które było jego przeznaczeniem. Teraz umarli powstają. Jeśli Serce nie wróci na miejsce, nikt ze spoczywających tu braci nie zazna spokoju. Zjadacze dusz rozerwą na strzępy, a ich cierpienie będzie wieczne. Straszna śmierć dla śmiertelnika, który odważy się tam wejść. Pułapka dla duszy. Ostrzegaliśmy> - zjawa wyciągnęła dłoń w kierunku stojącego jak słup soli koczownika, którego uzdrowił Ragnar - <Nie chcieli słuchać. Nie mogliśmy pozwolić im przejść>
- <Co musi zostać uczynione? Kim jest, gdzie jest owa bestia o oczach zasłoniętych czerwonoczarnym szalem oszalałych i tłumiących kryształowe myśli bluźnierstw?>
Gdy Złocisty wymówił te słowa, zjawy wyciągnęły przed siebie dłonie, zaś oczom zdumionych widzów ukazał się eteryczny, a jednak przestrzenny i całkiem dobrze widoczny obraz mężczyzny, wyjmującego ze skały na postumencie, lśniący jasnym światłem kryształ. Ujął go w dłonie i w tym momencie odwrócił przodem, jakby zauważył obserwujących go widzów, lub coś innego zwróciło jego uwagę. Uśmiechnął się kpiąco i zniknął w jednej sekundzie. Obraz rozpłynął się, ale chwila wystarczyła, by nasi bohaterowie rozpoznali złodzieja: Sulo, bo nim był mężczyzna, zbyt mocno wrył się w ich pamięć, by mogli zapomnieć jego oblicze.
- <Serce Kurhanu musi wrócić, by umarli zaznali spokoju, a mali ludzie mogli uświęcić swych przodków.> - Przemówiła zjawa - <Teraz odejdźcie>
Lurien już się odwracał do wyjścia, ale nagle odwrócił się jeszcze i przemówił:
- <Świętokradca o oddechu gazów rozsadzajacych spokojne zwłoki jest naszym wrogiem. Poszukujemy wyprawą klucza krystalizujacego odniem ifrita marzenia. My i On. O, szlachetni prastarzy pasterze szczątek, wypełnijcie światłem wiedzy miedzianą, pragnącą misę rozumu, by to syn Starszej Krwi domu Veldann posiadł jego snokształtną moc. Wiedza będzie promieniującym darem, który rozświetli naraz dwie mroczno-lepkie, chłodne groty.>
Zjawa popatrzyła na elfa pustym wzrokiem:
<Zanim zostaliśmy strażnikami Klucz ifryta w rękach władcy pozostawał. Czemu pytasz o niego synu Veldann? Czyżby i on został zabrany z miejsca swego spoczynku?> Złocisty zrozumiał, że dalsze pytania nie mają sensu. Najwyraźniej ten kurhan był starszy niż miasto na bagnach, o którym słyszał w elfich legendach.
- <Szlachetni prastarzy pasterze szczątek. Jeśli taka będzie wola ślepego błazna losu, zwrócimy co zostało skradzione> - Elf skłonił się głęboko. Zjawy oddały ukłon i był one zdecydowanie głębszy i pełen szacunku, którego nie było na wstępie tej rozmowy, a potem zastygły w bezruchu.

Ci, którzy znali elfi, przetłumaczyli słowa tym, którzy nie zrozumieli rozmowy. Wnioski nasuwały się proste: Ze słów eterycznych strażników wynikały dwie rzeczy. Pierwsza, że dalsze wchodzenie w głąb kurhanu grozi śmiertelnym niebezpieczeństwem nie tylko ciału, ale i duszy, a druga jednoznacznie wskazywała, że wróg koczowników i hiena z kurhanu to jednocześnie jeden z wrogów drużyny, którego w każdej chwili spodziewali się spotkać na swojej drodze. Nasi bohaterowie podzielili się swoją wiedzą z tubylcami. Nie chcieli składać obietnic, których być może nie będą w stanie dotrzymać, ale zobowiązali się, że jeśli tylko będzie to w zasięgu ich możliwości pomogą w przywróceniu spokoju w miejscu spoczynku ich przodków i jednocześnie prastarym elfim kurhanie. Miejscu upamiętniającym zamierzchłą bitwę.
Rozstali się ze skośnookim ludem, który pełen wiary żegnał ich długo, gdy znikali w stepie.

***

Dziesiątego dnia od wyjazdu z Palischuk, zgodnie z umową zawartą z Nikkolasem, Erytrea ustawiła kamień w otrzymanym od niego pierścieniu, w pozycji w jakiej miał umożliwić mężczyźnie ich zlokalizowanie. Tak jak jej polecił zrobiła to dwa razy, by zapewnić że przekaz dotyczy umówionej przesyłki. Nie miała pojęcia czego się spodziewać. Od kilku dni żyła w lekkim napięciu. Jej comiesięczne kobiece dolegliwości nie nadeszły w przewidywanym czasie, by jednak stwierdzić czy ich przyczyną był stres, w jakim żyła w ciągu ostatnich kilku tygodni, czy też było to bezpośrednie następstwo spotkania z magiem, było jeszcze za wcześnie. To było zaledwie kilkudniowe opóźnienie, a przecież wypiła specjalne zioła... teraz pozostawało jej tylko czekać, tak jak wielu samotnym kobietom przed nią i jak licznym, które nadejdą potem.
Czarodziejka siedziała pogrążona w swych myślach spoglądając w ciemną przestrzeń rozpościerającą się przed jej oczami, gdy bezpośrednio przed nią zmaterializował się ogromny wiklinowy kosz, a na jego szczycie leżała pasowa róża z ledwo rozchylonym pąkiem. Gdy kobieta podeszła bliżej zauważyła, że do łodygi przyczepiony jest zaklejony pieczęcią list z jej imieniem wypisanym na wierzchu. Po za tym przesyłka zawierała, kilka przedmiotów owiniętych w papier z opisami ich magicznymi właściwości, przewiązany wstążką rulon pergaminu, z informacją o którą prosiła Araia, oraz kilka butelek przedniego wina, jak zauważyła czarodziejka z winnic Turmisch. maleńkie przekąski i słodycze.
Siedząca niedaleko Araia podeszła i wzięła do reki wiadomość. Rozwinęła ja i przebiegła wzrokiem kilka linijek tekstu. Wieści nie były raczej dobre, zawierały dokładnie to czego mogli się spodziewać:
„Po waszym zniknięciu z miasta w domu Rostorna rozpętało się piekło. Radca próbuje uzyskać wyrok na wasze głowy, ale nie ma wystarczających argumentów. Mam kilku zaufanych w radzie, którzy torpedują jego plany.
Na szczęście nie musicie się obawiać wielkiej gromady przeciwników, bo w mieście nie ma maga, zdolnego do rzucenia zaklęcia teleportacji na taką skalę. Jednakże Gallager może przenieść kilkunastu ludzi w jakieś wybrane przez siebie miejsce i z pewnością to uczyni. Nietrudno było się zorientować jaki jest wasz cel, nie dziwcie się więc, że i ja do tego doszedłem. Rostorn nie krył się z celem swojej podróży, a Thomas był jej głównym orędownikiem. Będzie jednak pewnie wolał, by zdobycie klucza odbyło się waszymi rękami. Wtedy, gdy będziecie osłabieni najprawdopodobniej uderzy.”


***

Pojawienie się na horyzoncie linii lasu uradowało wszystkich. Monotonia stepów, ludzi którzy nie przywykli do tego widoku od dziecka, potrafiła zmęczyć. Nawet mimo swego spokojnego piękna. Niedługo potem dostrzegli zabudowania wioski i pasące się spokojnie na łąkach bydło. Dziwnie wyglądała tu ziemia, zielona i soczysta. Także temperatura była zdecydowanie wyższa niż na pustych terenach, które minęli. Ciepło promieniowało wyraźnie z porośniętych bujną zielenią bagiennych terenów, jakie mieli przed sobą. Tam gdzieś znajdował się kolejny etap ich poszukiwań. Co czekało naszych bohaterów w tym miejscu? Co znaczyło Hautamaki? Podobno to miejsce ukrycia wielkiego skarbu. Z tego jednak co słyszał Lodo, podczas swoich pobytów w wiosce, a czym chętnie się podzielił z wdzięcznymi słuchaczami, tamtejsi ludzie opowiadali, że w wiosce żyje kilka osób, które odwiedziły to miejsce. Podobno jest to tylko zwykłe zielone wzgórze, nad stawem i nie ma tam żadnych wejść, niektórzy próbowali kopać, ale była była tam tylko ziemia.
Chociaż kopali bardzo głęboko - nic nie znaleźli. Inni sprawdzali brzeg ukryty pod wodą: tak samo bezskutecznie.

Jaka była więc szansa, że nasi bohaterowie odnajdą wejście? Czy znajdą kolejny klucz? Czy pokonają swych wrogów i z kolejnej trudnej próby wyjdą zwycięzcy? O tym przekonamy się pewnie niedługo na kartach tej opowieści.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 17-11-2009 o 13:11.
Eleanor jest offline