Sabrie westchnęła cicho, po raz nie wiadomo który z kolei od czasu opuszczenia "Dalekiego spojrzenia". Nie rozumiała czemu kapłani tak upierając się przy podróży nocą. Przecież ochrona nie protestowała przeciw wizycie w karczmie i kuźni, tylko przeciw przemierzaniu kilkugodzinnej drogi w ciemnościach. Unikanie zbędnego ryzyka stanowiło jeden z aspektów ich pracy. Rozumieli (może nawet bardziej niż gondyjczycy) potrzebę ewentualnej naprawy wozu. Mimo to odpoczynek i sen - zwłaszcza dla świeżo wyleczonych - potrzebny był teraz, a nie za pięć godzin. Chyba że Kastus chciał w ogóle podróżować nocą. Cóż... przynajmniej Morgan zdjął z niej ciężar przekonywania - a raczej drażnienia - Drucilli, z którą najwyraźniej miał jeszcze jakieś porachunki. Wojowniczka zerknęła na beczkę z trunkiem smętnie kiwającą się na wozie. Na nic się zdała wcześniejsza inspekcja wozu - kapłanka będzie miała co pić aż do Silverymoon. Chociaż z jej spustem... zapewne beczka zostanie opróżniona jeszcze przed Yartar. Ciekawe gdzie się to wszystko mieści?
Zostawiwszy Morganowi trud rozmowy z Drucillą, Sabrie odeszła od wozu i - sprawdziwszy wpierw najbliższą okolicę - oparła się plecami o drzewo i wpatrzyła się w niebo. Chmury płynęły leniwie, a niezliczone gwiazdy migotały pomiędzy nimi. Noc była piękna i dziewczyna odetchnęła pełną piersią wdychając świeży zapach trawy, wiatru i gleby - tak różne od miejskiego zaduchu Waterdeep. Przeciągnęła się mocno; dopiero teraz poczuła, że jest w pracy - a nie w osobliwym przedszkolu, gdzie trzeba uważać na każde słowo i użerać się z nieodpowiedzialnymi najemcami i współpracownikami. Na trakcie wszystko było zwykle proste: podróż - popas - podróż - popas. Czasem walka z jakimiś przydrożnymi bandytami, najemnymi zabójcami czy bezczelnymi potworami. Czasem kłotnia z karawaną czy powozem, który nie dość szybko ustąpił z drogi, lub któremu nie dość szybko ustąpiono. A potem znów: podróż - popas - podróż - popas. Bardziej zapchlone gospody, mniej zapchlone gospody. Bardziej interesujący ludzie, mniej interesujący ludzie. I wszystko się jakoś kręciło, odwiecznym rytmem podróżującego najemnika.
Niestety od czasu do czasu trafiały się zlecenia polityczne, niejasne, tajemnicze, w których nic nie szło tak jak trzeba. Jednak nawet wtedy Sabrie pozwalano zebrać własną drużynę najemników czy helmitów, których siły znała a umysły potrafiła ocenić. Nie tak jak teraz - bezsensowna zbieranina ludzi; owszem, silnych, utalentowanych i prawych, ale kompletnie nieprzygotowanych do wspólnego wypełniania zadania. Zadania, od którego - ponoć - zależała przyszłość Silverymoon.
Jakiś cień przysłonił księżyc i poszybował dalej w noc. Gdzieś zahukała sowa... a może puszczyk? Wojowniczka sięgnęła do sakiewki i zamyśliła się. Upór Morgana sugerował, że jednak rozbiją obóz gdzieś w okolicy. Dziewczyna przyłożyła do ust krótki flet i wydobyła z niego kilka dźwięków brzmiących jak ptasi trel, po czym schowała instrument. Sygnał odbił się echem od pobliskich drzew i pomknął w mrok. |