Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2009, 10:05   #95
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sabrie westchnęła cicho, po raz nie wiadomo który z kolei od czasu opuszczenia "Dalekiego spojrzenia". Nie rozumiała czemu kapłani tak upierając się przy podróży nocą. Przecież ochrona nie protestowała przeciw wizycie w karczmie i kuźni, tylko przeciw przemierzaniu kilkugodzinnej drogi w ciemnościach. Unikanie zbędnego ryzyka stanowiło jeden z aspektów ich pracy. Rozumieli (może nawet bardziej niż gondyjczycy) potrzebę ewentualnej naprawy wozu. Mimo to odpoczynek i sen - zwłaszcza dla świeżo wyleczonych - potrzebny był teraz, a nie za pięć godzin. Chyba że Kastus chciał w ogóle podróżować nocą. Cóż... przynajmniej Morgan zdjął z niej ciężar przekonywania - a raczej drażnienia - Drucilli, z którą najwyraźniej miał jeszcze jakieś porachunki. Wojowniczka zerknęła na beczkę z trunkiem smętnie kiwającą się na wozie. Na nic się zdała wcześniejsza inspekcja wozu - kapłanka będzie miała co pić aż do Silverymoon. Chociaż z jej spustem... zapewne beczka zostanie opróżniona jeszcze przed Yartar. Ciekawe gdzie się to wszystko mieści?

Zostawiwszy Morganowi trud rozmowy z Drucillą, Sabrie odeszła od wozu i - sprawdziwszy wpierw najbliższą okolicę - oparła się plecami o drzewo i wpatrzyła się w niebo. Chmury płynęły leniwie, a niezliczone gwiazdy migotały pomiędzy nimi. Noc była piękna i dziewczyna odetchnęła pełną piersią wdychając świeży zapach trawy, wiatru i gleby - tak różne od miejskiego zaduchu Waterdeep. Przeciągnęła się mocno; dopiero teraz poczuła, że jest w pracy - a nie w osobliwym przedszkolu, gdzie trzeba uważać na każde słowo i użerać się z nieodpowiedzialnymi najemcami i współpracownikami. Na trakcie wszystko było zwykle proste: podróż - popas - podróż - popas. Czasem walka z jakimiś przydrożnymi bandytami, najemnymi zabójcami czy bezczelnymi potworami. Czasem kłotnia z karawaną czy powozem, który nie dość szybko ustąpił z drogi, lub któremu nie dość szybko ustąpiono. A potem znów: podróż - popas - podróż - popas. Bardziej zapchlone gospody, mniej zapchlone gospody. Bardziej interesujący ludzie, mniej interesujący ludzie. I wszystko się jakoś kręciło, odwiecznym rytmem podróżującego najemnika.
Niestety od czasu do czasu trafiały się zlecenia polityczne, niejasne, tajemnicze, w których nic nie szło tak jak trzeba. Jednak nawet wtedy Sabrie pozwalano zebrać własną drużynę najemników czy helmitów, których siły znała a umysły potrafiła ocenić. Nie tak jak teraz - bezsensowna zbieranina ludzi; owszem, silnych, utalentowanych i prawych, ale kompletnie nieprzygotowanych do wspólnego wypełniania zadania. Zadania, od którego - ponoć - zależała przyszłość Silverymoon.

Jakiś cień przysłonił księżyc i poszybował dalej w noc. Gdzieś zahukała sowa... a może puszczyk? Wojowniczka sięgnęła do sakiewki i zamyśliła się. Upór Morgana sugerował, że jednak rozbiją obóz gdzieś w okolicy. Dziewczyna przyłożyła do ust krótki flet i wydobyła z niego kilka dźwięków brzmiących jak ptasi trel, po czym schowała instrument. Sygnał odbił się echem od pobliskich drzew i pomknął w mrok.
 
Sayane jest offline