Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2009, 18:54   #241
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wciąż chichocząc dziewczyna szła dalej, przestając czuć cokolwiek. Przy wszechobecnym zimnie i nienaturalności całego tego zdarzenia, głosy i ich intonacja, duchy, ich słowa, nic nie miało znaczenia. Gdzieś w głębi serca dziewczyna wiedziała, że zamarza, że to oznacza śmierć.

Ale to również nie miało znaczenia.

* * *

Szła ciemnym korytarzem. Było jej ciepło, ale korytarz w ogóle nie był oświetlony. Mimo to mrok zdawał się przyjazny. Tchnął ciepłem. Spokojem. Sennościa.

W jakiś sposób wiedziała, że pod stopami ma kamienną podłogę, a na wyciągnięcię prawej ręki - tak samo zbudowaną kamienną, gładką ścianę. W podobnie irracjonalny sposób pewna była, że mróz jej tu nie sięgnie.

Wzruszyła ramionami. Mogła zostać na miejscu, iść dalej lub się cofać. Cofanie się kojarzyło się z mrozem. Ruszyła do przodu.

Szła długo. Zaczęła liczyć kroki, ale po dojściu do pięciuset pięćdziesięciu, zgubiła się po raz pierwszy. Następne miało być pięćset pięćdziesiąt dwa, czy trzy? Może już powiedziała trzy? Jeśli tak, to powinno być teraz cztery. Jeśli nie... Potrząsnęła głową, cofnęła się do pięciuset pięćdziesięciu i liczyła dalej.

Po kolejnych dwustu krokach zgubiła się jeszcze dwa razy. Miast liczyć kroki zaczęła liczyć oddechy. Było coś uspokajającego w liczeniu ich. Wdech. Wydech.

Raz.

Wdech. Wydech.

Dwa.

Wdech. Wydech.

Trzy.

Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie powinna liczyć wdechu za raz, a wydechu za dwa. W końcu były to dwie czynności. W pewien sposób zdawało się to... naturalniejsze.

Nie miała pojecia ile już przeszła, kiedy za plecami usłyszała echo. Ktoś się zbliżał, ktoś, kto miał siły iść, a nie tylko powłóczyć nogami, kto szedł wyprostowany, a nie wpół-zgięty, oparty o ścianę, kto miał na nogach zimowe buty, a nie szedł boso.

Wtedy właśnie Kyoko uświadomiła sobie jak wygląda. Była odziana w nocne kimono. Nie miała nawet sandałów na nogach. I w jakiś sposób to wszystko było całkowicie naturalne.

"Czy ten ktoś niesie ze sobą światło? Może wreszcie zobaczę korytarz? Może dowiem się kto to?" - pomyślała leniwie jakąś część umysłu dziewczyny.

Lecz obejrzawszy się mała Togashi nie tylko nie zobaczyła światła... a wręcz przeciwnie. Tam, w tyle tunelu, czy korytarza czy gdziekolwiek w tej chwili się znajdowała, przyjazny, niosący otuchę mrok gęstniał. Gęstniał? Nie, był wypierany. Ktokolwiek tam szedł, niósł ze sobą własną ciemność, ciemność, która unosiła się wokół niego, i pożerała wszystko, za wyjątkiem dźwięków.

- Widzę cię, mała dziewczynko - rozległ się przepełniony satysfakcją i okrucieństwem głos, a Kyoko poczuła, że zasycha jej w gardle, a budząca się panika wrzeszczy o konieczności ucieczki. Znienacka czuła pewność, że jeśli właściciel głosu ją spotka, jeśli dojdzie do niej, to to będzie koniec, nic więcej się nie stanie a ona sama przestanie istnieć, jej istnienie zdmuchnięte z taką łatwością z jaką dziecko zdmuchuje płomień świecy.

Biegła więc, biegła czując jak niedostateczną jest jej szybkość, jak maleje dystans między nią a jej prześladowcą, jak ziębnie niedawno przyjazny jeszcze mrok, wypierany przez to, co TAMTEN niósł ze sobą. Biegła czując jak narasta w niej przerażenie, jak kończy się jej czas. Biegła, aż zabrakło jej sił, a wtedy potykając się, biegła dalej, aż upadła i poczuła, że TAMTEN jest już nad nią.

A wtedy silne ręce dotknęły jej policzków, otarły łzy, podniosły ją, kobiecy głos szepnął 'odwagi Kyoko' i poniesiono ją do przodu. Ktoś biegł, znacznie szybciej niż ona, to była kobieta, samurai-ko, równie bosa, co dało się słyszeć po echach niesionych korytarzem, ale jakaż szybka była ta osoba! Korytarz zlał się niemal w jedną ciemną smugę, a przeraźliwy, pełen zawodu ryk TAMTEGO pozostał daleko za nimi w przeciągu paru ledwie chwil.

Zasnęła ponownie.

* * *

Obudziła się chwilę? długo później? Nie umiała powiedzieć. Była sama, złożona na kwietnej polanie, wśród pachnących wiosną traw i przedwiosennych kwiatów. Promienie pani Amaterasu grzały ją, pierwszy raz od dawna, od niepamiętnych chyba czasów czuła chłod. Część jej samej zaczęła zdawać sobie sprawę z czegoś jeszcze. Najwyraźniej śni. A jeśli śni, to najpewniej dlatego, że właśnie umiera. Jeśli dobrze pamiętała opowieści starszych mnichów, ostatnią fazą odmrożenia było przyjemne zrelaksowanie się. Niejeden człowiek, który marł z zimna, mówił, że jest mu ciepło...

"Nie jest to ważne" - szeptało coś wewnątrz niej - "Naprawdę jest mi ciepło."

Słychać było śpiew ptaków, słychać było przelatujące z rzadka owady. Gdzieś odezwał się konik polny. Słychać było też głosy:

- Nie dbam o to - mówił jeden. Przykry, męski głos, przykry gdyż nabrzmiały wręcz gniewem - Jest tam, razem z nimi poniesie karę.
- Za co, panie? Za niewinność? - odpowiedział ktoś mgliście znajomy
- Tam nie ma niewinnych - ciął zagniewany głos
- Więc wejrzyj na nią panie, czym zawiniła? - z szacunkiem, strachem, lecz i naciskiem odpowiadał ktoś mgliście znajomy
- Weszła nie na tę drogę!
- Ma zginąć z racji pecha, panie, czy Twojego gniewu?
- Milcz, człowieku!


Była MOC w tym rozkazie, była MOC wystarczająca, by Kyoko nie tylko zamilkła, ale i zastygła. Zamilkły i zastygły owady, milczał konik polny, a kwiaty i trawy przestały kołysać się i szumieć na wietrze. Ktoś mgliście znajomy jednak wyszeptał, wydusił z siebie jedno, błagalne słowo:
- Proszę...
- Przecież patrzę - odpowiedział ten, którego gniew był taką siłą. I odpowiedź była lżejsza, nie niosła ze sobą gniewu lecz irytację, która - choć nieprzyjemna niczym chłodny powiew kąśliwego, zimowego wiatru - była znacznie słabszym doznaniem wobec poprzedniego. - Przecież na nią patrzę. Nie umie wybrać drogi, albo pozwala, by kierowano nią obiema. Źle trafiła. Ale tak, jest niewinna. Masz.

Zadrżała ziemia, gdy potężne stworzenia odbiło się od niej z niesamowitą siłą. Łopot rozpostartych skrzydeł był jak huk gromu, nagły, niespodziewany, przejmujący. Wiatr zatargał wszystkim i wszystkimi, przeturlał dziewczynę po ziemi, do której przywarła, szukając ochrony w jej solidnej stałości...

* * *

Raptownie obudziła się, jak budzi się człowiek, kiedy przez ostatnie chwile snu jego ciało szykuje się do dramatycznej, szaleńczej akcji, od której powodzenia tak wiele zależy. Obudziła się, gotowa walczyć, skakać, biec z wiatrem w zawody, najszybszym z możliwych sprintów, wspinać się na pionowe ściany i skakać w przepaście. Obudziła się, z łomoczącym sercem, rozszerzonymi źrenicami, powoli perlącym się na czole potem, cała spięta, z żołądkiem zawiązanym na supeł. Obudziła się, tuż obok paleniska starej kuźni, na którym wesoło trzaskał ogień, przykryta kocem, z daishem leżącym nieopodal, z latarnią, której jeszcze nie miała okazji zwrócić. I słysząc kroki na zewnątrz. Sądząc po świetle - na zewnątrz powinno być już jasno. Czuła chłód powietrza, lecz jej samej było dosyć ciepło. O czymże śniła? Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć. Ach tak! Wspomniała, jak jej braciszek biegł za nią w jakichś zawodach. Upadł i dotkliwie się potłukł. Podniosła go wtedy, podniosła mu wpierw twarz, bo - zawstydzony - nie chciał jej pokazać światu. Uniosła mu więc twarz, otarła łzy a potem pobiegli dalej razem, choć właściwie ona musiała go nieść. Dawne wspomnienia. Dawne czasy. Było coś jeszcze w tym śnie, lecz... później będzie czas sobie przypominać, stwierdziła. Daisho leżało obok posłania, a kroki zmierzały w stronę zamkniętych drzwi do kuźni.

Zapewne zauważyli dym...



Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 9 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Gospoda ożywała, szykowała się do kolejnego dnia.

Skryty Smok z niechęcią wspominał ruchy Skorpiona, ruchy, którymi ten dowodził znajomość jego szkoły. Owszem, podsumował to jako 'kradzież', lecz praktycyzm wrodzony tak wielkiej części rodu Mirumoto nie był obcy także Fukurou.

Jakkolwiek wiele pokory Skorpionowi by nie brakowało, nie mógłby zajść tam, gdzie był, bez nauczyciela.

Faktem jednak było, że wśród ich trójki równe prawa dotąd nie ukróciły niesnasek. W cieniu Muru nie było to widoczne, Bayushi częściej znikał, zajmował się czymś. Teraz, gdy przebywali ze sobą niemal nieustannie, stosunki szybko się popsuły. Fukurou nie chciał być dowódcą. Zostawał Krab. Smok jednak nie wiedział co ten o tym myśli - mimo, że w głębi duszy uznawał, że tamten świetnie się nadawał do tej roli. Dowodził już nimi raz, podczas walki, a nadal pozostawali na ziemiach Kraba.

Samuraj nie powinien cofać się po swoich słowach. Młody Smok jednak miał czasem wrażenie, że wszyscy i wszystko próbują go do tego nakłonić. A przecież droga przez Shinomen faktycznie była najkrótszą! A czasu i tak stracono wiele! Kto wie, co mogło dziać się z wesołą i promienną Michiko?

List od Manjiego powitał zirytowaniem. Picie herbaty? Z pełnym ceremoniałem? Oznaczało, że nie wyruszą przed południem. Z drugiej strony manierom Skorpiona nie można było nic zarzucić... może poza faktem, że w ogóle zaistniała taka sytuacja. Nauki mówiły jasno, że należy dać szansę temu, który popełnił błąd, na naprawienie go. Należało dbać o twarz pozostaych, jednak... czas faktycznie mknął szybko i Smok wiedział, że nie stać go na jego mitrężenie. Pytanie, czy ta ceremonia skończy się załataniem dziur? Jeśli tak, warto było pójść, by do Shinomen wkroczyć jako drużyna. Jeśli nie...

* * *

Manji miał bolesną świadomość niezadowolenia swojego praprzodka. W dodatku wiele spraw tłukło mu się po głowie, wyraźnie ukazując mu własne niedostatki.

Drogą pychy może kroczyć Lew, za którym stoi 8 jego armii. Żuraw, który powoła się na niezliczone przysługi, albo zawoła 'iaijutsu! obrażono mnie!'. Nie Skorpion, który od zawsze miał zadanie trudne, delikatne i niewdzięczne.

Hida Akito był człowiekiem o bardzo wielkim potencjale. Pomijając urodzenie, zasługi jego rodu dla Klanu Kraba, był - na ile oceniał to Manji - człowiekiem prostym. Przy tym pokaz wytrzymałości, jaki złożył przy walce z Oni no Kyoso wbijał ludzi w podziw. Manji do dziś pamiętał jak Akito został właściwie zdmuchnięty ze ścieżki przez potężną belkę, a potem jeszcze biegał, walczył i zabijał. Wspomnienia powodowały, że dreszcze przechodziły po plecach.

Obecna służba Akito dawała mu unikatową szansę podróży POZA ziemie klanu. Manji dotąd się nad tym nie zastanawiał szczególnie, ale wizyta przodka skłoniła do ponownego rozważenia wszelkich faktów i młody Skorpion uświadomił sobie jedną rzecz. Jego przyjaciel Krab miał przed sobą dosyć proste życie. Budzić się, walczyć na Murze, zasypiać (jeśli wszystko dobrze poszło tego dnia). I tak w kółko. Jeśli nie odniosło się rany, albo nie było pilnie się potrzebnym gdzie indziej, bushi Kraba wędrowali na Mur. Owszem, rodzice Hidy Akito mogliby wpłynąć na jego przydział, tak jak to czynił ojciec zmarłego Saburou... ale dopiero gdyby był ku temu istotny powód. A takiego przecie nie było - Akito nie był ostatnim z ich dzieci. Oznaczało to, że Akito miał teraz jedyną w życiu chyba okazję, by popodróżować. Jakikolwiek wyniesie z tej podróży obraz Rokuganu, taki później przekaże reszcie Krabów. Swojej rodzinie. Swoim dzieciom. Skorpion zrozumiał jeszcze jeden ciężar spoczywający na nim oraz na Smoku. To ich doświadczenie z Rokuganu mogło pomóc ich przyjacielowi zachować przyjemne wspomnienie na przyszłe lata. Te, które spędzi na Murze, wśród ranionych i zabijanych kolegów, wobec wiecznej walki, która nie ustaje nawet w zimie. Skorpion poczuł się dziwnie. Rzadko od niego zależały takie rzeczy.

"Będę ich przewodnikiem na ziemiach Skorpiona", uświadomił sobie Manji. "Cokolwiek mnie tam ściga, dopadnie nas. Wspomnienie wściekłych oczu Bayushi Sugai i jego zimnej obietnicy 'zapłacicie mi za to' mimowolnie wynurzyło się z pamięci. Przez moment Manji zastanowił się, jak właściwie poinformować o sprawie swoich towarzyszy? Hida Akito był w niezręcznej sytuacji musząc poinformować ich o kłopotach, jakie Klan Kraba ma w najbliższej twierdzy. Ale przełamał wstyd i powiedział jak się sprawy mają, nawet jeśli przy tym na swój niezręczny sposób próbował owijać je w bawełnę.

Manji zastanowił się chwilę, rozumiejąc teraz sytuację Kraba. Jak właściwie powinien powiedzieć im, że najkrótsza droga do celu na pewno przeprowadzi ich przez ziemie na których rządzi rodzina spragnionego zemsty pana Sugai?

Na domiar złego dały znać o sobie niedostatki ziem Kraba: prośba o gejszę spotkała się z wybałuszeniem oczu sługi, który śmiało odrzekł:

- Panie, nie masz u nas takiego zbytku. To chyba w Twierdzy. Ale mogę, jeśli o muzykowanie szło, brata poprosić, na flecie całkiem miło przygrać potrafi.

* * *

Akito udało się bez problemów zadbać o konie, stajenny złapany na labie bardzo się starał 'zamazać' złe wrażenie. Zakup jabłek zaskoczył tamtego, który obejrzał uważnie Kraba i rzekł w końcu:

- Jesteście Hida panie, Wasze to ziemie, Wasze jabłka. Weźcie ile chcecie. Chyba, że dla towarzyszy pytacie. Korzec jabłek tera drogi, panie, ciężko znaleźć, wiosna dopiero idzie. Dwa bu pewnie będą musieli wyłożyć.

* * *

Rozmowa z Kaiu Haru nie kleiła się szczególnie, toteż wkrótce nawet gaduła jego pokroju zorientował się i przeprosił. Posiłek dobiegł końca niemal natychmiast potem i każdy z samurajów udał się do pokoju, jaki załatwił im wcześniej Akito.

Młody Krab długo zastanawiał się, co zrobić z persymoną. Gdzie ją właściwie położyć? Pod hełmem, a hełm obok posłania? W ubraniu? Pod futonem? Każde miejsce zdawało się milcząco zdradzać 'mam skarb! mam skarb!', ledwo ułożył w nim drewniany owoc.

W końcu wsunął ją w ubranie, licząc w brak złodziei i zastanawiając się, co zrobi w samej Twierdzy.

"Zadbam o Ciebie, braciszku. Zbudzę Cię jeśli będzie zbliżał się ktoś niemiły. Jeśli ktokolwiek będzie się zbliżał." przymilał się oni, którego Krab usilnie starał się zignorować.

Hidę obudził silny i nagły ból. Jak tylko Krab doszedł do siebie, usłyszał alarmujący syk swego 'brata':
"Ktoś podszedł pod nasze drzwi, uważaj!"

Kiedy sługa wchodził do środka z listem, zastał w pełni obudzonego, potężnie zbudowanego Kraba o paskudnie pokiereszowanej twarzy i zdeterminowanych, kompletnie rozbudzonych oczach, z tetsubo w dłoni, gotowego do walki.

Potężna sylwetka zrobiła wrażenie na słudze, który w całkowitym milczeniu i pokorze obserwował przez chwilę imponującego samuraja. Hida dostrzegł w oczach sługi rosnący podziw, kiedy ten pokłonił się mu do ziemi, mówiąc:

- Panie, chciałem jedynie przekazać Ci list od pana Bayushi. Byłem przekonany, że śpisz, błagam o przebaczenie za mą śmiałość i bezczelność.

Wedle prawa, Hida mógł ukarać sługę. Owszem, jeśliby samuraj Kraba spał, kiedy sługa wchodził, ten byłby dobrym sługą - dyskretnie dostarczyłby list nie budząc wypoczywającego. Jednak założenie, że Krab śpi okazało się błędne, zatem wszedł do pokoju nieproszony.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 18-11-2009 o 21:33. Powód: wsjo!
Tammo jest offline