Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2009, 18:54   #241
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wciąż chichocząc dziewczyna szła dalej, przestając czuć cokolwiek. Przy wszechobecnym zimnie i nienaturalności całego tego zdarzenia, głosy i ich intonacja, duchy, ich słowa, nic nie miało znaczenia. Gdzieś w głębi serca dziewczyna wiedziała, że zamarza, że to oznacza śmierć.

Ale to również nie miało znaczenia.

* * *

Szła ciemnym korytarzem. Było jej ciepło, ale korytarz w ogóle nie był oświetlony. Mimo to mrok zdawał się przyjazny. Tchnął ciepłem. Spokojem. Sennościa.

W jakiś sposób wiedziała, że pod stopami ma kamienną podłogę, a na wyciągnięcię prawej ręki - tak samo zbudowaną kamienną, gładką ścianę. W podobnie irracjonalny sposób pewna była, że mróz jej tu nie sięgnie.

Wzruszyła ramionami. Mogła zostać na miejscu, iść dalej lub się cofać. Cofanie się kojarzyło się z mrozem. Ruszyła do przodu.

Szła długo. Zaczęła liczyć kroki, ale po dojściu do pięciuset pięćdziesięciu, zgubiła się po raz pierwszy. Następne miało być pięćset pięćdziesiąt dwa, czy trzy? Może już powiedziała trzy? Jeśli tak, to powinno być teraz cztery. Jeśli nie... Potrząsnęła głową, cofnęła się do pięciuset pięćdziesięciu i liczyła dalej.

Po kolejnych dwustu krokach zgubiła się jeszcze dwa razy. Miast liczyć kroki zaczęła liczyć oddechy. Było coś uspokajającego w liczeniu ich. Wdech. Wydech.

Raz.

Wdech. Wydech.

Dwa.

Wdech. Wydech.

Trzy.

Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie powinna liczyć wdechu za raz, a wydechu za dwa. W końcu były to dwie czynności. W pewien sposób zdawało się to... naturalniejsze.

Nie miała pojecia ile już przeszła, kiedy za plecami usłyszała echo. Ktoś się zbliżał, ktoś, kto miał siły iść, a nie tylko powłóczyć nogami, kto szedł wyprostowany, a nie wpół-zgięty, oparty o ścianę, kto miał na nogach zimowe buty, a nie szedł boso.

Wtedy właśnie Kyoko uświadomiła sobie jak wygląda. Była odziana w nocne kimono. Nie miała nawet sandałów na nogach. I w jakiś sposób to wszystko było całkowicie naturalne.

"Czy ten ktoś niesie ze sobą światło? Może wreszcie zobaczę korytarz? Może dowiem się kto to?" - pomyślała leniwie jakąś część umysłu dziewczyny.

Lecz obejrzawszy się mała Togashi nie tylko nie zobaczyła światła... a wręcz przeciwnie. Tam, w tyle tunelu, czy korytarza czy gdziekolwiek w tej chwili się znajdowała, przyjazny, niosący otuchę mrok gęstniał. Gęstniał? Nie, był wypierany. Ktokolwiek tam szedł, niósł ze sobą własną ciemność, ciemność, która unosiła się wokół niego, i pożerała wszystko, za wyjątkiem dźwięków.

- Widzę cię, mała dziewczynko - rozległ się przepełniony satysfakcją i okrucieństwem głos, a Kyoko poczuła, że zasycha jej w gardle, a budząca się panika wrzeszczy o konieczności ucieczki. Znienacka czuła pewność, że jeśli właściciel głosu ją spotka, jeśli dojdzie do niej, to to będzie koniec, nic więcej się nie stanie a ona sama przestanie istnieć, jej istnienie zdmuchnięte z taką łatwością z jaką dziecko zdmuchuje płomień świecy.

Biegła więc, biegła czując jak niedostateczną jest jej szybkość, jak maleje dystans między nią a jej prześladowcą, jak ziębnie niedawno przyjazny jeszcze mrok, wypierany przez to, co TAMTEN niósł ze sobą. Biegła czując jak narasta w niej przerażenie, jak kończy się jej czas. Biegła, aż zabrakło jej sił, a wtedy potykając się, biegła dalej, aż upadła i poczuła, że TAMTEN jest już nad nią.

A wtedy silne ręce dotknęły jej policzków, otarły łzy, podniosły ją, kobiecy głos szepnął 'odwagi Kyoko' i poniesiono ją do przodu. Ktoś biegł, znacznie szybciej niż ona, to była kobieta, samurai-ko, równie bosa, co dało się słyszeć po echach niesionych korytarzem, ale jakaż szybka była ta osoba! Korytarz zlał się niemal w jedną ciemną smugę, a przeraźliwy, pełen zawodu ryk TAMTEGO pozostał daleko za nimi w przeciągu paru ledwie chwil.

Zasnęła ponownie.

* * *

Obudziła się chwilę? długo później? Nie umiała powiedzieć. Była sama, złożona na kwietnej polanie, wśród pachnących wiosną traw i przedwiosennych kwiatów. Promienie pani Amaterasu grzały ją, pierwszy raz od dawna, od niepamiętnych chyba czasów czuła chłod. Część jej samej zaczęła zdawać sobie sprawę z czegoś jeszcze. Najwyraźniej śni. A jeśli śni, to najpewniej dlatego, że właśnie umiera. Jeśli dobrze pamiętała opowieści starszych mnichów, ostatnią fazą odmrożenia było przyjemne zrelaksowanie się. Niejeden człowiek, który marł z zimna, mówił, że jest mu ciepło...

"Nie jest to ważne" - szeptało coś wewnątrz niej - "Naprawdę jest mi ciepło."

Słychać było śpiew ptaków, słychać było przelatujące z rzadka owady. Gdzieś odezwał się konik polny. Słychać było też głosy:

- Nie dbam o to - mówił jeden. Przykry, męski głos, przykry gdyż nabrzmiały wręcz gniewem - Jest tam, razem z nimi poniesie karę.
- Za co, panie? Za niewinność? - odpowiedział ktoś mgliście znajomy
- Tam nie ma niewinnych - ciął zagniewany głos
- Więc wejrzyj na nią panie, czym zawiniła? - z szacunkiem, strachem, lecz i naciskiem odpowiadał ktoś mgliście znajomy
- Weszła nie na tę drogę!
- Ma zginąć z racji pecha, panie, czy Twojego gniewu?
- Milcz, człowieku!


Była MOC w tym rozkazie, była MOC wystarczająca, by Kyoko nie tylko zamilkła, ale i zastygła. Zamilkły i zastygły owady, milczał konik polny, a kwiaty i trawy przestały kołysać się i szumieć na wietrze. Ktoś mgliście znajomy jednak wyszeptał, wydusił z siebie jedno, błagalne słowo:
- Proszę...
- Przecież patrzę - odpowiedział ten, którego gniew był taką siłą. I odpowiedź była lżejsza, nie niosła ze sobą gniewu lecz irytację, która - choć nieprzyjemna niczym chłodny powiew kąśliwego, zimowego wiatru - była znacznie słabszym doznaniem wobec poprzedniego. - Przecież na nią patrzę. Nie umie wybrać drogi, albo pozwala, by kierowano nią obiema. Źle trafiła. Ale tak, jest niewinna. Masz.

Zadrżała ziemia, gdy potężne stworzenia odbiło się od niej z niesamowitą siłą. Łopot rozpostartych skrzydeł był jak huk gromu, nagły, niespodziewany, przejmujący. Wiatr zatargał wszystkim i wszystkimi, przeturlał dziewczynę po ziemi, do której przywarła, szukając ochrony w jej solidnej stałości...

* * *

Raptownie obudziła się, jak budzi się człowiek, kiedy przez ostatnie chwile snu jego ciało szykuje się do dramatycznej, szaleńczej akcji, od której powodzenia tak wiele zależy. Obudziła się, gotowa walczyć, skakać, biec z wiatrem w zawody, najszybszym z możliwych sprintów, wspinać się na pionowe ściany i skakać w przepaście. Obudziła się, z łomoczącym sercem, rozszerzonymi źrenicami, powoli perlącym się na czole potem, cała spięta, z żołądkiem zawiązanym na supeł. Obudziła się, tuż obok paleniska starej kuźni, na którym wesoło trzaskał ogień, przykryta kocem, z daishem leżącym nieopodal, z latarnią, której jeszcze nie miała okazji zwrócić. I słysząc kroki na zewnątrz. Sądząc po świetle - na zewnątrz powinno być już jasno. Czuła chłód powietrza, lecz jej samej było dosyć ciepło. O czymże śniła? Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć. Ach tak! Wspomniała, jak jej braciszek biegł za nią w jakichś zawodach. Upadł i dotkliwie się potłukł. Podniosła go wtedy, podniosła mu wpierw twarz, bo - zawstydzony - nie chciał jej pokazać światu. Uniosła mu więc twarz, otarła łzy a potem pobiegli dalej razem, choć właściwie ona musiała go nieść. Dawne wspomnienia. Dawne czasy. Było coś jeszcze w tym śnie, lecz... później będzie czas sobie przypominać, stwierdziła. Daisho leżało obok posłania, a kroki zmierzały w stronę zamkniętych drzwi do kuźni.

Zapewne zauważyli dym...



Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 9 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Gospoda ożywała, szykowała się do kolejnego dnia.

Skryty Smok z niechęcią wspominał ruchy Skorpiona, ruchy, którymi ten dowodził znajomość jego szkoły. Owszem, podsumował to jako 'kradzież', lecz praktycyzm wrodzony tak wielkiej części rodu Mirumoto nie był obcy także Fukurou.

Jakkolwiek wiele pokory Skorpionowi by nie brakowało, nie mógłby zajść tam, gdzie był, bez nauczyciela.

Faktem jednak było, że wśród ich trójki równe prawa dotąd nie ukróciły niesnasek. W cieniu Muru nie było to widoczne, Bayushi częściej znikał, zajmował się czymś. Teraz, gdy przebywali ze sobą niemal nieustannie, stosunki szybko się popsuły. Fukurou nie chciał być dowódcą. Zostawał Krab. Smok jednak nie wiedział co ten o tym myśli - mimo, że w głębi duszy uznawał, że tamten świetnie się nadawał do tej roli. Dowodził już nimi raz, podczas walki, a nadal pozostawali na ziemiach Kraba.

Samuraj nie powinien cofać się po swoich słowach. Młody Smok jednak miał czasem wrażenie, że wszyscy i wszystko próbują go do tego nakłonić. A przecież droga przez Shinomen faktycznie była najkrótszą! A czasu i tak stracono wiele! Kto wie, co mogło dziać się z wesołą i promienną Michiko?

List od Manjiego powitał zirytowaniem. Picie herbaty? Z pełnym ceremoniałem? Oznaczało, że nie wyruszą przed południem. Z drugiej strony manierom Skorpiona nie można było nic zarzucić... może poza faktem, że w ogóle zaistniała taka sytuacja. Nauki mówiły jasno, że należy dać szansę temu, który popełnił błąd, na naprawienie go. Należało dbać o twarz pozostaych, jednak... czas faktycznie mknął szybko i Smok wiedział, że nie stać go na jego mitrężenie. Pytanie, czy ta ceremonia skończy się załataniem dziur? Jeśli tak, warto było pójść, by do Shinomen wkroczyć jako drużyna. Jeśli nie...

* * *

Manji miał bolesną świadomość niezadowolenia swojego praprzodka. W dodatku wiele spraw tłukło mu się po głowie, wyraźnie ukazując mu własne niedostatki.

Drogą pychy może kroczyć Lew, za którym stoi 8 jego armii. Żuraw, który powoła się na niezliczone przysługi, albo zawoła 'iaijutsu! obrażono mnie!'. Nie Skorpion, który od zawsze miał zadanie trudne, delikatne i niewdzięczne.

Hida Akito był człowiekiem o bardzo wielkim potencjale. Pomijając urodzenie, zasługi jego rodu dla Klanu Kraba, był - na ile oceniał to Manji - człowiekiem prostym. Przy tym pokaz wytrzymałości, jaki złożył przy walce z Oni no Kyoso wbijał ludzi w podziw. Manji do dziś pamiętał jak Akito został właściwie zdmuchnięty ze ścieżki przez potężną belkę, a potem jeszcze biegał, walczył i zabijał. Wspomnienia powodowały, że dreszcze przechodziły po plecach.

Obecna służba Akito dawała mu unikatową szansę podróży POZA ziemie klanu. Manji dotąd się nad tym nie zastanawiał szczególnie, ale wizyta przodka skłoniła do ponownego rozważenia wszelkich faktów i młody Skorpion uświadomił sobie jedną rzecz. Jego przyjaciel Krab miał przed sobą dosyć proste życie. Budzić się, walczyć na Murze, zasypiać (jeśli wszystko dobrze poszło tego dnia). I tak w kółko. Jeśli nie odniosło się rany, albo nie było pilnie się potrzebnym gdzie indziej, bushi Kraba wędrowali na Mur. Owszem, rodzice Hidy Akito mogliby wpłynąć na jego przydział, tak jak to czynił ojciec zmarłego Saburou... ale dopiero gdyby był ku temu istotny powód. A takiego przecie nie było - Akito nie był ostatnim z ich dzieci. Oznaczało to, że Akito miał teraz jedyną w życiu chyba okazję, by popodróżować. Jakikolwiek wyniesie z tej podróży obraz Rokuganu, taki później przekaże reszcie Krabów. Swojej rodzinie. Swoim dzieciom. Skorpion zrozumiał jeszcze jeden ciężar spoczywający na nim oraz na Smoku. To ich doświadczenie z Rokuganu mogło pomóc ich przyjacielowi zachować przyjemne wspomnienie na przyszłe lata. Te, które spędzi na Murze, wśród ranionych i zabijanych kolegów, wobec wiecznej walki, która nie ustaje nawet w zimie. Skorpion poczuł się dziwnie. Rzadko od niego zależały takie rzeczy.

"Będę ich przewodnikiem na ziemiach Skorpiona", uświadomił sobie Manji. "Cokolwiek mnie tam ściga, dopadnie nas. Wspomnienie wściekłych oczu Bayushi Sugai i jego zimnej obietnicy 'zapłacicie mi za to' mimowolnie wynurzyło się z pamięci. Przez moment Manji zastanowił się, jak właściwie poinformować o sprawie swoich towarzyszy? Hida Akito był w niezręcznej sytuacji musząc poinformować ich o kłopotach, jakie Klan Kraba ma w najbliższej twierdzy. Ale przełamał wstyd i powiedział jak się sprawy mają, nawet jeśli przy tym na swój niezręczny sposób próbował owijać je w bawełnę.

Manji zastanowił się chwilę, rozumiejąc teraz sytuację Kraba. Jak właściwie powinien powiedzieć im, że najkrótsza droga do celu na pewno przeprowadzi ich przez ziemie na których rządzi rodzina spragnionego zemsty pana Sugai?

Na domiar złego dały znać o sobie niedostatki ziem Kraba: prośba o gejszę spotkała się z wybałuszeniem oczu sługi, który śmiało odrzekł:

- Panie, nie masz u nas takiego zbytku. To chyba w Twierdzy. Ale mogę, jeśli o muzykowanie szło, brata poprosić, na flecie całkiem miło przygrać potrafi.

* * *

Akito udało się bez problemów zadbać o konie, stajenny złapany na labie bardzo się starał 'zamazać' złe wrażenie. Zakup jabłek zaskoczył tamtego, który obejrzał uważnie Kraba i rzekł w końcu:

- Jesteście Hida panie, Wasze to ziemie, Wasze jabłka. Weźcie ile chcecie. Chyba, że dla towarzyszy pytacie. Korzec jabłek tera drogi, panie, ciężko znaleźć, wiosna dopiero idzie. Dwa bu pewnie będą musieli wyłożyć.

* * *

Rozmowa z Kaiu Haru nie kleiła się szczególnie, toteż wkrótce nawet gaduła jego pokroju zorientował się i przeprosił. Posiłek dobiegł końca niemal natychmiast potem i każdy z samurajów udał się do pokoju, jaki załatwił im wcześniej Akito.

Młody Krab długo zastanawiał się, co zrobić z persymoną. Gdzie ją właściwie położyć? Pod hełmem, a hełm obok posłania? W ubraniu? Pod futonem? Każde miejsce zdawało się milcząco zdradzać 'mam skarb! mam skarb!', ledwo ułożył w nim drewniany owoc.

W końcu wsunął ją w ubranie, licząc w brak złodziei i zastanawiając się, co zrobi w samej Twierdzy.

"Zadbam o Ciebie, braciszku. Zbudzę Cię jeśli będzie zbliżał się ktoś niemiły. Jeśli ktokolwiek będzie się zbliżał." przymilał się oni, którego Krab usilnie starał się zignorować.

Hidę obudził silny i nagły ból. Jak tylko Krab doszedł do siebie, usłyszał alarmujący syk swego 'brata':
"Ktoś podszedł pod nasze drzwi, uważaj!"

Kiedy sługa wchodził do środka z listem, zastał w pełni obudzonego, potężnie zbudowanego Kraba o paskudnie pokiereszowanej twarzy i zdeterminowanych, kompletnie rozbudzonych oczach, z tetsubo w dłoni, gotowego do walki.

Potężna sylwetka zrobiła wrażenie na słudze, który w całkowitym milczeniu i pokorze obserwował przez chwilę imponującego samuraja. Hida dostrzegł w oczach sługi rosnący podziw, kiedy ten pokłonił się mu do ziemi, mówiąc:

- Panie, chciałem jedynie przekazać Ci list od pana Bayushi. Byłem przekonany, że śpisz, błagam o przebaczenie za mą śmiałość i bezczelność.

Wedle prawa, Hida mógł ukarać sługę. Owszem, jeśliby samuraj Kraba spał, kiedy sługa wchodził, ten byłby dobrym sługą - dyskretnie dostarczyłby list nie budząc wypoczywającego. Jednak założenie, że Krab śpi okazało się błędne, zatem wszedł do pokoju nieproszony.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 18-11-2009 o 21:33. Powód: wsjo!
Tammo jest offline  
Stary 24-11-2009, 15:05   #242
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 9 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Rozdrażnienie Akito spowodowane popołudniową rozmową z Manjim, zdawało się zanikać wraz z zanikającą na niebie twarzą Amateratsu. Krab odnalazł chwile spokoju i zapomnienia w prostych czynnościach związanych z odpoczynkiem w gospodzie. Zdawało mu się, iż minęły tygodnie nim ostatnim razem siedział w zadaszonym i ciepłym miejscu. Wyprawy poza mur – w których uczestniczył Akito właściwie nigdy nie docierały daleko, zawsze też droga powrotna była prosta, a obowiązki niemal te same. Obecna podróż nie była w niczym podobna do poprzednich, Akito uświadomił sobie, iż ciężko mu odnaleźć właściwe miejsce w szeregu. Może dlatego, że obecnie nie było szeregu a jedynie trójka buski o różnych doświadczeniach, charakterach i o różnych celach – choć powiązanych.

W stajni Akito nie marnował czasu, gdy tylko usłyszał, że jabłka są, poczuł się o wiele lepiej. Gdyby się nie pohamował, stajenny mógłby usłyszeć ciche „uff” . Tak bardzo nieposłuszeństwo wierzchowca ciążyło na misji, iż każde wybawienie od wybryków konia przyjmował z dozgonna wdzięcznością. Z natarczywością komara powracały wyobrażenia o możliwych wybrykach „Syna Wiatru” które mogły przydarzyć się wszędzie, mogło kosztować go to nie tylko utratę honoru, ale też i zniszczenie przesyłek za które odpowiadał głową. Zebrał po trzy jabłka na każdy dzień podróży, gotów był zmniejszyć zapasy do jednego jabłka na dzień gdyby faktycznie nie było ich za wiele.

Akito liczył, że uda mu się wyciągnąć z Kaiu Haru kilka informacji o kopalniach, miał też chęć dowiedzieć się więcej o Yasuki Temeo. Ograniczył się jednak do kilku grzecznościowych pytań na ten temat. Nie chciał wyjść na nachalnego, nie chciał tez z bardzo zdradzić się ze swego kolejnego zadania – bo ostatecznie mogłoby to doprowadzić do ujawnienia tego, czego nie miał prawa ujawniać.

Zjadł swoją porcję ryżu – która wyglądała na podwójną ( i była nią ) w porównaniu z tym co jedli towarzysze. Grzecznie beknął uroczo, ukazując tym obficie własną rubaszność przy jedzeniu, chwile później grzecznościowo przeprosił – pokazując, iż nie obce były mu nauki matki pochodzącej z rodu Żurawi. Akito nie był zwykłym Krabem – co pozostali towarzysze powinni już dawno zauważyć. Owszem był podobny do wielu innych przedstawicieli jego Klanu, jednak w przeciwieństwie do nich, jego myśli zawsze wybiegały dalej. Nie widział siebie w roli machiny bojowej, choć zdawał sobie sprawę iż ma na to zadatki. Chciał wypłynąć na szersze wody dyplomacji, jednak ostatnie wydarzenia i towarzystwo prawdziwych dyplomatów punktowało jego braki na każdym kroku. Początkowo bardzo cieszył się z misji, wiedział, że doskonale sprawdzi się w tym zadaniu, z czasem nabrał wątpliwości, coraz bardziej odczuwał ciężar odpowiedzialności za siebie, towarzyszy i misję. Sprawy nie ułatwiał tez Onin który zdawał się powracać do Akito co chwilę, nie dając mu wytchnienia…właściwie to był przy nim cały czas.


"Zadbam o Ciebie, braciszku. Zbudzę Cię jeśli będzie zbliżał się ktoś niemiły. Jeśli ktokolwiek będzie się zbliżał." przymilał się oni, którego Krab usilnie starał się zignorować.

Hidę obudził silny i nagły ból. Jak tylko Krab doszedł do siebie, usłyszał alarmujący syk swego 'brata':
"Ktoś podszedł pod nasze drzwi, uważaj!"

Akito chwycił za broń – był to jego pierwszy odruch po nagłym przebudzeniu. Starał się przygotować jak najszybciej jak najciszej – aby nie stracić atutu zaskoczenia. Napastnik nie mógł się dowiedzieć, że jego ofiara już nie śpi. Akito powoli ogarniał rozkojarzenie spowodowane szybką pobudka. Rozkojarzenie które mogło go kosztować życie, ale które samo powstawało w umyśle Kraba gdy ten był budzony.
Akito nie chciał wierzyć Oninowi, nie mógł sobie na to pozwolić, nie mógł mu zaufać, ale też nie mógł go ignorować – to mogło także kosztować go życie. Bronił się przed zawierzeniem Oninowi na słowo, wiedział iż ten choćby powiedział sto prawd, to na koniec i tak zachowa jedno kłamstwo którym uderzy w Akito. Krab nie mógł po prostu wierzyć, że jest tak jak mówi Oni, nawet gdyby każde jego słowo się sprawdzało. Zdał już sobie jednak sprawę z tego, iż Onin może mówić prawdę, a przynajmniej , że nie każde jego słowo jest kłamstwem.


- Panie, chciałem jedynie przekazać Ci list od pana Bayushi. Byłem przekonany, że śpisz, błagam o przebaczenie za mą śmiałość i bezczelność.

Każdy mięsień Kraba był w gotowości do działania, pewne rozluźnienie pozwalało mu jednak szybciej przystosować się do ewentualnych zmian, zarówno w ataku jak i w obronie. Sługa zastał go w pozycji bojowej, przygotowanego i skupionego na odparciu ataku, nawet po przeprosinach Krab nadal traktował go jak potencjalnego wroga.

- Odłóż list i czekaj pod drzwiami, aż pozwolę Ci odejść. – rzucił ozięble, nieco udając większe zagniewanie niż faktycznie odczuwał.

Przeczytał list i dopiero po upewnieniu, że pisał go Manji postanowił odesłać sługę. Nie zamierzał go karać, gdyż wiedział, iż normalnie spałby a sługa nie obraziłby go swoim postępkiem, wiedział, że prawdziwa nagana należy się Manjemu, który rozsyła rankiem sługi z liścikami, zamiast powiedzieć im o swych planach przy kolacji, kiedy wszyscy byli razem. "A może jeszcze wtedy nie myślał o herbatce?" - szybka potencjalna odpowiedź przeleciała Krabowi przez głowę.

Każąc słudze czekać pod drzwiami w jakiś sposób ukarał go – co w całości usatysfakcjonowało Kraba. Bardziej był skoncentrowany na wewnętrznej rozmowie z Oninem, niż na samym fakcie wchodzenia bez zaproszenia, szczególnie iż normalnie by wciąż spał.

Co prawda nie był mistrzem wykrywania fałszerstw a właściwie nie znał się na tym wcale, to jednak dotychczasowa podróż z Manjim uświadomiła mu, że istnieją różne sposoby oszukania samuraja – fałszerstwo było jednym z nich. Ponieważ nie znał podpisu Manjego ani Fukurou, postanowił z rana poruszyć ta sprawę, aby w przyszłości z większą dozą pewności ocenić kto pisał pismo. Zanim zasnął wpadł też na pomysł , aby do podpisu dołączyć ukryty znak, kreseczkę, cokolwiek, gdyby list był pisany pod czyimś przymusem.
Pobudka jaką urządził mu Onin nie należała do przyjemnych, z drugiej strony musiał przyznać, iż tak wyostrzona czujność jest w Rokuganie na wagę złota... W wewnętrznych rozmyślaniach starał się unikać zwracania wprost do Onina, nie chciał pogłębiać z nim więzi ani nawet dawać przyczółku z którego później Onin niewątpliwie skorzysta. Musiał traktować go jak przywiązanego doń wroga, jako konieczność, która trzeba znosić i która tylko potencjalnie może być korzystna. Nie odpowiedział więc Oninowi, nie podziękował mu , nie zbeształ go, po prawdzie nie czuł ani wdzięczności ani zagniewania z powodu „ostrzeżenia”. Wdzięczność stawiałaby go w bardzo kłopotliwej sytuacji, w sytuacji w której coraz bardziej Akito miałby powody aby być wdzięcznym – do czego niechybnie doprowadziłby Onin, aby później z demoniczną złośliwością to wykorzystać. Gniew i obraza mogły sprowadzić Akito na równie złą drogę, drogę w której Onin zacząłby poważnie mu przeszkadzać. Podobny atak bólu jaki odczuł przy przebudzeniu, w nieodpowiedniej chwili mógłby doprowadzić nawet do śmierci Akito. Samuraj czuł, że nie zdoła długo zachować neutralności, obawiał się zmiany stosunków z Oninem, gdyż każda zmiana dawała mu powody do obaw.
Nie było sensu zasypiać ponownie, wolał zrzucić resztki snu i przygotować się na spotkanie. Poświęcił krótka chwilę na kata, przemył się wodą po czym ruszył na umówioną herbatkę.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 02-12-2009 o 09:38.
Eliasz jest offline  
Stary 28-11-2009, 16:19   #243
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wspólny post Kseta, manjiego i abishai'a

Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 10 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, ranek.


Problem z "twarzą" Manjiego polegał na tym, że im bardziej Skorpion starał się naprawić błędy, tym gorzej mu to wychodziło. Fukurou uważał, że ostatnie spory powinni odsunąć na bok. Zagrożenie jakim była Puszcza Shinomen na ich drodze, powinna najlepiej wpłynąć na integrację grupy.
Kiedy będą mogli polegać tylko na sobie nawzajem, zapomną o niesnaskach. Tak to widział Smok, widać Bayushi Manji miał na ten temat inne zdanie. Fukurou przystałby z chęcią na ceremonię herbaty, gdyby wierzył, że owo spotkanie pozwoli wzmocnić nadwątlone więzi między nimi. Jednak obecnie w duchu błagał Fortuny o to, by młody Skorpion przynajmniej nie pogorszył sytuacji swym zachowaniem. Dlatego przybył do pokoju Manjiego raczej w pochmurnym nastroju. W pokoju był już przygotowany zestaw do ceremoniału parzenia herbaty, Skorpion siedział z boku czekając na swych gości. Zrezygnował z flecisty, nie miał zamiaru realizować swych planów byle jak.
"W spokojniejszym czasie niż te, będę mógł zaprosić Fukurou-san i Akito-san na jakiś porządniejszy występ. Dziś jedynie postaram się choć ułagodzić ich gniew, którego jestem przyczyną. Z informowaniem o moim wrogu Bayushi Sugai i armii sług, jaką ma pod ręką, chyba powinienem wstrzymać się do czasu, aż przekroczymy Shinomen. Teraz powinienem zadość uczynić Bayushi Nanji-sama. Jak przeprosić prostego bushi, a jak niemal mnicha. Bayushi Katsumata-sensei na pewno by wiedział jak. Ciekawe jakiej użyłby podpowiedzi Togashi Gorojutsu-sensei? Co obaj by zrobili, jak zareagowali? Na pewno by nie doprowadzili do takiej sytuacji do jakiej ja doprowadziłem, jestem bliski zawiedzenia moich Mistrzów. Obaj by mnie skarcili za popisywanie się znanymi mi technikami, jeszcze by brakowało gdybym pokazał, że znam Kaze-do." - Gdyby ktoś był obecny w pokoju dostrzegł by smutek na twarzy młodego Skorpiona, w jego oczach i przygarbionej sylwetce. W tym momencie wyglądał na bezradnego i pokonanego, pokonanego przez własne słabości. Czuł, że zawiódł.
Po chwili usłyszał kroki zbliżające się do jego pokoju, kroki te były dość ciężkie, równe i czujne niczym kroki kota. Nie słyszał oddechu, to szedł samuraj. W przeciągu kilku oddechów poprawił swoją pozycję, kimono, a na twarzy znów pojawiła się maska obojętności choć oczy jeszcze wiele zdradzały. Pochylił nieco głowę, na tyle aby jego towarzysz nie mógł dostrzec jego oczu, jeszcze potrzebował chwili aby całkowicie opanować wzburzone ki.

- Ładny dziś dzień na podróż, nieprawdaż Bayushi Manji-san?- spytał chwilę po wejściu.
- Ładny dzień, to prawda Mirumoto Fukurou-san. Proszę usiądź wygodnie, po śniadaniu niezwłocznie ruszymy w drogę. - głos Skorpiona był jak zwykle pozbawiony jakichkolwiek emocji.
Fukurou usiadł i milczał...właściwie nie wiedział co miał powiedzieć. To Skorpion ich tu zaprosił, a w jakim celu? Tego Smok nie wiedział.
- Jak tylko pojawi się Hida Akito-san będziemy mogli zaczynać ceremoniał parzenia herbaty. Następnie się posilimy i będziemy mogli ruszać.
Fukurou skinął głową na potwierdzenie i spojrzał na rozłożony sprzęt... Ceremoniał był czasochłonny. Smok miał jednak nadzieję, że nie będzie to zmarnowany czas. Jeśli bowiem mieli tylko delektować się herbatą, to... Fukurou w roztargnieniu potarł dłonią skroń. W jego głowie kołatała się jedna myśl.- "Miejmy to już za sobą."
Akito nie chciał się spóźnić na spotkanie, był jednak przekonany, że skoro sam nienaturalnie wcześnie się obudził i odczytał wiadomość, to Smokowi powinno to zająć nieco więcej czasu. Wątpił aby Fukurou miał podobny problem co Krab, tym większe było jego zdziwienie, gdy zobaczył, iż obaj towarzysze już na niego czekają.
Żaden z nich nie prowadził rozmowy gdy do pokoju wszedł Akito. W powietrzu unosiła się delikatna nutka napięcia. „Nie zanosi się na zwykła herbatkę” – pomyślał Krab obserwując towarzyszy.

- Witajcie Fukurou-san i Manji-san.
Smok skinął w geście powitania głową. Skorpion pokłonił się zgodnie z zasadami etykiety.
Cały obrządek parzenia herbaty niespecjalnie przemawiał do Kraba, owszem był to dobry sposób na chwile relaksu, na uspokojenie emocji, jednak czy właśnie teraz mogli sobie pozwolić samurajowie? Wątpił aby herbatka mogła załatwić sprawę, przynajmniej na dłuższą metę. Jednak była to lepsza okazja do spokojnej rozmowy niż na trakcie, gdzie trzeba przede wszystkim być czujnym, a nie trwonić skupienie na rozmowach, często przynoszących odwrotny skutek od zamierzeń.
- Jak wam minęła noc?
Krab delikatnie spróbował rozluźnić atmosferę, wiedział , że po kilku dniach podróży , każdy nocleg w ciepłym i zadaszonym miejscu będzie czystą przyjemnością, nikogo więc nie powinien rozdrażnić…
- Spokojnie i cicho. - odparł szybko Fukurou, nie zagłębiając się w ten temat. Manji był gospodarzem. To on powinien prowadzić całą rozmowę.
- Całkiem spokojnie, dziękuję Akito-san. Mam nadzieję, że Tobie również.
Dopiero gdy Manji również zapytał się o noc Kraba, Akito zrozumiał, że postawione przez siebie pytanie wcale nie było tak niewinne i niepozorne jak z początku myślał.
"Pobudka nie należała do przyjemnych" - przemknęło mu przez myśl, skinął jednak głową w odpowiedzi, jak gdyby podzielał opinię towarzyszy. "Manji mógł całą noc szpiegować a Fukurou równie dobrze mógł nie spać wcale, biorąc pod uwagę stres i pośpiech jaki towarzyszą mu w podróży. Na przyszłość muszę bardziej uważać na własne słowa."
Skorpion dość sprawnie zabrał się do rozpoczęcia przygotowań, na początku prowadził rozmowę na luźne tematy, niezobowiązujące. Jednak gdy napar był już gotowy umilkł, dając możliwość swym gościom rozkoszować się napojem. Cały rytuał przeprowadzał w nieco szybszym niż zwykle tempie. Pod koniec rytuału usłużył swym gościom podając miski ryżu, ryby i gotowanych warzyw, bardzo obfity posiłek zwłaszcza o tak wczesnej porze.
Herbata o poranku doskonale rozgrzewała ciało i dodawała chęci do zmierzenia się z dniem. Akito spokojnie słuchał i udzielał się w rozmowie, był jednak nieco bardziej spięty niż na Murze. Towarzystwo Onina zaczęło dawać się już we znaki. Mogło to wyglądać tak, jakby Akito dalej gniewał się za wczorajsze słowa Manjego, Krab nie był niestety na tyle dobrym aktorem aby ukryć swoje poranne rozdrażnienie. Zaś niezobowiązujące tematy jeszcze bardziej ułatwiały dryfowanie myślom w kierunku Onina.
Gdyby nie poranna herbatka mógłby jeszcze długo nie dojść do siebie, Skorpion miał bardzo dobry pomysł, nawet jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę z jego znaczenia dla Akito.
- Myślę, że powinniśmy zjeść bardziej sycące śniadanie tak, aby nie musieć zatrzymywać się w trakcie podróży. - Po krótkiej pauzie dodał. - pozwoliłem sobie Was tu zaprosić aby mieć okazję zakończenia pewnych spraw, które mogłyby źle wpłynąć na naszą współpracę podczas przekraczania Puszczy Stu Śmierci. Swym zachowaniem, w ostatnich dniach, zapewne Was obu uraziłem, to tylko zapewne Was utwierdziło w przekonaniu, że jestem Skorpionem 'z nazwy i z natury'. Samuraj powinien być gotów na poniesienie konsekwencji swoich czynów, i ja jestem gotów. Moja prośba do Was jest taka, abyśmy rozstrzygnęli wszelkie spory dopiero po drugiej stronie Shinomen. Czy się zgadzacie?
Fukurou milczał popijając herbatę. Nie uważał za potrzebne roztrząsanie poprzednich kłótni i nie wiedział, co właściwie Skorpion chciał osiągnąć. Przewidywał kolejne spory i nie zamierzał być ich zarzewiem. Gdy jednak Manji skończył mówić, Fukurou rzekł krótko.- Hai.
Podróż przez Las Stu Śmierci powinna być na tyle zajmująca, że trójka bushi, powinna zapomnieć o sporach. O ile Manji nie wpadnie na pomysł ich przypominania.
Akito w zamyśleniu przejechał dłonią po bliźnie na twarzy. Czuł nierówność pod palcami w miejscu gdzie blizna przecinała skórę, trwale ją szpecąc. Przypomniał sobie, iż nie założył maski w drodze na herbatkę. "Musiałem zostawić ją w pokoju, pewnie przy myciu". Nie przeszkadzał mu jej brak, był w towarzystwie osób które nie dawały mu odczuć braku maski, za to cenił ich towarzystwo, nawet jeśli nigdy nie przyznałby się do tego otwarcie.
Zbyt wiele razy pośpiesznie udzielał odpowiedzi Manjemu, czego później żałował. Tym razem dwa razy przemyślał słowa Skorpiona. "Rozumiem twoje zamiary przyjacielu, a przynajmniej tak mi się zdaje. Twoja propozycja niczego jednak nie zakańcza, a jedynie oddala w czasie problem, problem który może tylko narosnąć jeśli jego przyczyna nie zostanie usunięta. Uraziliśmy siebie wszyscy nawzajem, każdy z nas przez moment zachował się jak szczeniak sprzed Gempuku, choćby dlatego, że daliśmy ujście swoim emocjom. Misja i jej powodzenie narażane już przez same niesnaski wewnątrz oddziału, to gorsze niż ewentualny atak z zewnątrz, bo pretensje o to możemy mieć jedynie do siebie."
Akito również nie chciał, aby podróż była obarczona takim brzemieniem, zaufanie jakim został obdarzony przez daimyo nie mogło zostać zaprzepaszczone. Krab nie mógł sobie pozwolić na stratę żadnego towarzysza, waga misji nie pozwalała mu odrzucać niczyjej pomocy, a do tej pory zachowywał się jak samolubny smarkacz.
- Wybacz Manji-san mnie również ostatnio ponosiło...Wybacz mi i ty Fukorou-san waga twojego zadania, a także pośpiech i zwartość jakie są do tego potrzebne, już dawno powinna nas skłonić do lepszej współpracy.
Krab uśmiechnął się serdecznie do obu towarzyszy, mówił co czuł.
- Myślę, że nie ma sensu niczego zostawiać na później, jeśli obaj uznacie, iż nasze zadania są ważniejsze od rozstrzygania dotychczasowych sporów, to uznajmy je po prostu za niebyłe. Nic nie powinno nam ciążyć w podróży, nawet świadomość nie załatwionych spraw. Po prostu skupmy się na bezpiecznym dotarciu do celu, wszyscy jesteśmy obiektem czyjegoś zaufania, nie zmarnujmy tego.
Czekał na reakcje towarzyszy, dopijając herbatkę. Wiedział, że ta rozmowa w jakiś sposób zakończy problem, nie wiedział jednak czy czasowo czy już na zawsze. Biorąc pod uwagę co wcześniej dla siebie robili, ostatnie niesnaski były chyba tylko wynikiem skumulowanego napięcia, niż faktycznymi problemami. Na szczęście wszystko odbywało się wewnątrz ich trójki, tak więc wszystko mogło zostać załatwione tak jak tego chcieli. Gdyby wmieszał się ktoś jeszcze, wówczas musieli by szukać takich rozwiązań, które potrafiłoby uchronić ich twarz przed opinią osób obcych.
- Raz jeszcze pokazujesz swą mądrość Akito-san, chwała ci za to. A szczerze powiedziawszy to nie masz za co mnie przepraszać, to ja zamiast uszanować to, że mówisz o niewygodnych sekretach swego Klanu, postanowiłem ci dociąć i to na dodatek z głupiego powodu, przepraszam. Także ciebie Fukurou-san chcę przeprosić za to, że byłeś świadkiem tego sporu.
Słowa te smok skwitował jedynie skinieniem głowy. Wszak miał rację Manji-san, Fukurou nie mieszał się w słowne sprzeczki.
Po chwili milczenia Skorpion dodał.
- Niezmiernie cieszę się z zaistniałej sytuacji i uważam, że dość czasu zmarnowaliśmy na mało ważne sprawy. Proponuję aby dziś zwiększyć tempo jazdy i to z dwóch powodów: po pierwsze, na prostej i ubitej drodze możemy poruszać się szybciej, przeprawiając się przez Puszczę nie będzie już tak łatwo nadrobić utraconego czasu. I wiem, że nie jesteśmy dobrymi jeźdźcami to jednak myślę, że powinniśmy spróbować jechać szybciej, mimo, że jest to nieco ryzykowne. Po drugie, Syn Wiatru to koń pocztowy i nienawykły do powolnej jazdy, może stać się przez to bardziej narowisty, a tego by Akito-san zapewne sobie nie życzył, jak Syn Wiatru nieco się zmęczy to i spokojniejszy będzie. Także mam pewien pomysł jak przymusić Twego konia Akito-san do większej uległości. Ale to już wyjaśnię jak dotrzemy do stajni.
Akito nie chciał się wdawać w kolejny spór co do sposobu jazdy. Miał wrażenie, że już i tak jadą zawrotnym tempem, a mieliby jeszcze bardziej przyśpieszyć? Dyskretnie pomijał też fakt iż nie był dobrym jeźdźcem, a galop kojarzył mu się wyłącznie z wywrotkami, co przy jego stanie mogłoby całkowicie sparaliżować podróż. Nie musiał zresztą nic mówić, dla przyjaciół uzdolnionych w odczytywaniu emocji był niemal i tak jak otwarta księga. Postanowił sprawy zostawić swojemu losowi i jechać możliwie na tyle szybko, na ile pozwolą mu umiejętności. Postanowił zmienić temat i powrócić do porannych spostrzeżeń.
Fukurou wysłuchał wywodu Skorpiona spokojnie popijając herbatę. Dopiero po chwili rzekł.- Czas i okoliczności narzucą nam tempo jazdy. Możemy jednak spróbować szybszego tempa.
Pomysł z szybszym tempem był Smoka kuszący, ale... trudno orzec, na ile możliwy do zrealizowania.
- Manji-san rankiem zrozumiałem, iż nie znałem dotąd twojego podpisu, nie mówiąc już o charakterze pisma. Być może przyjdzie jeszcze nam porozumiewać się w ten sposób, warto aby każdy z nas potrafił rozpoznać podpis towarzysza, warto też umówić się gdzie i jak zaznaczymy fakt, iż piszemy list pod przymusem...Może się to okazać całkiem zbyteczne, a może też nam uratować życie.
- Możemy zwracać się do siebie w liście pisanym pod przymusem używając rodowego nazwiska i imienia, dla wymuszającego będzie to jak najbardziej normalnym zabiegiem. Natomiast pisząc normalny list możemy się tytułować tak jak to czynimy na co dzień, używając jedynie imienia.
-odparł na Bayushi Manji na te słowa Kraba.
Smok zastawiał się milczeniu nad zagrożeniem. Co tak naprawdę, zagrażało trójce bushi? Owszem, każdy ma jakichś wrogów, ale jak dotąd nie natrafili na bezpośrednie zagrożenie.
Nie natrafili nawet na poszlaki, które o owym zagrożeniu miały świadczyć. "Ostrożność ostrożnością, ale... Ciężko jest żyć w ciagłym strachu przed zdradą i wrogami czającymi się na każdym kroku, ne Manji-san? " - pomyślał Fukurou. Co ciekawsze, w te spiski Skorpion powoli wciągał Kraba.
Na sam koniec, gdy śniadanie niemal było ukończone, Manji wydobył niewielką butelkę sake i trzy małe czarki, po czym je napełniwszy podał obu swym gościom.
- Niech sprzyjają nam Fortuny i Wiatry.
- Niech sprzyjają -
zawtórował Akito nim upił łyczka z czarki.
- Niech sprzyjają - odparł Smok również popijając.

Gdy śniadanie dobiegło końca Skorpion ukłonił się obu gościom dziękując im w ten sposób za ich tu obecność, po czym bez słowa wstał i zebrał swoje rzeczy wcześniej już przygotowane do drogi. Zanim Smok i Krab przyszli do jego pokoju, ukrył on pomiędzy swoimi pakunkami Ai no Atae, nie chciał aby wiedzieli, że złamał zakaz pozostając cały czas uzbrojonym.
- Spotkajmy się przy stajni.
Manji drogę ze swojego pokoju do stajni pokonał, wydawałoby się normalny krokiem. Jednak ten szedł ostrożnie, zwracając uwagę na każde potencjalne miejsca zasadzki, wykonywał od czasu do czasu zwykłe gesty takie jak drapanie się po głowie, poprawianie kimona, przystawanie by poprawić sandał, jednak były to gesty mające na celu zamaskować jego czujne rozglądanie się i nasłuchiwanie. W Chacie Pustelnika był szkolony aby pozostawać czujnym zawsze, bo atak nadchodzi w najmniej oczekiwanym momencie.
Na miejscu dokładnie sprawdził kopyta wszystkich koni, zapięcia popręgów, mocowania siodeł. Chciał mieć pewność, że nikt nie sabotował ich podróży. Czekając na nadejście towarzyszy ustawił Syna Wiatru tuż za Rinoko, tak aby miał pysk tuż przy jej zadzie. Gdy tylko Syn Wiatru wyczuł zapach Rinoko, Skorpion uśmiechną się szelmowsko do swoich myśli. "Dobrze czujesz koniku, ta klacz wkrótce będzie gotowa do zbliżenia, a ty musisz się jej przypodobać jeśli chciałbyś sobie ulżyć." Rinoko na początku bała się ogromnego rumaka, jednak z czasem zaczynała nabierać pewności siebie, teraz czuła jak Syn Wiatru węszy tuż przy jej zadzie i pewnie spróbowałby się ocierać o nią gdyby nie był uwiązany. Klacz potupywała i prychała ostrzegawczo informując Syna Wiatru, że nie należy do niego. Skorpion stał i się temu przyglądał z nieskrywaną radością, Rinoko nabierała coraz to większej pewności siebie w stosunku do Syna Wiatru, który był uwiązany i nie mógł jej zdominować kładąc na jej zadzie pysk. Po chwili usłyszał kroki nadchodzących, ruszył więc im na spotkanie, pozostawiając konie samym sobie, zwłaszcza bardzo zależało mu aby Syn Wiatru się rozochocił.

Na placu było już kilka osób, więc przywitał się z nadchodzącym Akito i Fukurou oficjalnie.
- Hida Akito-san, Mirumoto Fukurou-san, gotowi? - Pokłonił się obydwu samurajom na przywitanie.
- Zobaczymy.- odparł Smok, pokłonił się, i wyminął Skorpiona. Także i Fukurou swe kroki i do stajni skierował, by obejrzeć Subayai. Wierzchowiec powitał swego pana cichym rżeniem. Smok sprawdził uprzęże, choć nie z tego samego powodu co Skorpion. W przeciwieństwie do Manjiego nie szukał zdrady, a lenistwa. Służba mogła się wykazać wszak opieszałością. Sprawdził stan kopyt i przyjrzał się żłobowi upewniając się, że i Subayai podjadł sobie nieco. Załadował ekwipunek, w tym i no-dachi i łuk umieszczając je tak by były pod ręką. Przed opuszczeniem gospody zabrał bowiem swój oręż i owinął sznurek z jadeitową figurką dookoła rękojeści wakizashi. Osiodłał Subayai i wyjechał na swym wierzchowcu mówiąc.- Ja już jestem gotów.

Krabowi najwięcej czasu zebrało spakowanie się i dojście do stajni. Co prawda większość rzeczy miał już przyszykowane do podróży to jednak problem persefony nadal wymagał skupienia. Odpadał możliwość jazdy z pakunkiem przy sobie, bo w razie gdyby spadł z wierzchowca mógł ją poważnie uszkodzić. Pozostawało pytanie w której z torb ukryć figurkę. Prowiant czy jabłka mogły skupić zupełnie przypadkowe zainteresowanie towarzyszy, zresztą wystarczyłoby gdyby którykolwiek poczułby się na tyle swobodnie aby bez pytania sięgnąć po jabłko, Akito mógłby mieć problem zresztą nie mniejszy gdyby usłyszał pytanie o jabłko...jak mógł bowiem odmówić?
Postanowił przyszykować specjalną torbę z rzeczami osobistymi. Persefonę dokładnie owinął kimonem, dorzucił resztę osobistych rzeczy a końcówkę wypełnił powierzonymi mu listami - tak aby to one pierwsze przykuły uwagę i aby nikt za swobodnie nie przeglądał jego torby. Na przyszłość umożliwiłoby mu to oddanie persefony bez wzbudzania podejrzeń, w końcu po kurierze, każdy oczekuje iż przesyłki nosi blisko siebie. Przepakował więc listy z torby do juki z rzeczami osobistymi i persefoną. W miejsce listów-przesyłek, włożył swoją własną korespondencję, spróbował też dostać nieco czystych kawałków zwoju - tylko po to aby w zapełnić torbę do końca. Gdy torba wyglądała już tak jak przy wyjeździe z Muru , Krab pośpiesznie dotarł do czekających nań towarzyszy.
Nieco zdziwił się widokiem rozwiązanego Syna Wiatru którego pysk Manji podsunął pod zad Rinoko.
- Myślisz Manji-san, że jak Syn Wiatru poczuje klacz to się uspokoi? Nie znam się na koniach, ale wydaje mi się, że jeśli zachęcisz go jeszcze bardziej to stracę zupełnie nad nim kontrolę. Przecież on będzie cały czas się rwał ku Rinoko co jeszcze bardziej utrudni podróż...
Mam jabłka co powinno zachęcić go do podróży, ale co mam zrobić jeśli zacznie wierzgać i nachodzić na klacz w wiadomym celu? Czym go wtedy uspokoję?

Krab czekał na oświecenie. Nie znał się wcale na koniach, no ale pewne sprawy były ogólno-rasowe - w tym właśnie kwestie zdobywania pożywienia i kopulacji. Domyślał się, iż cel Manjego był taki, aby Syn Wiatru po prostu podążał za Rinoko. Obawiał się jednak, iż mogło to łatwo wydostać się z pod kontroli, a z zakochanym ogierem i na dodatek z takim charakterkiem, to wątpił aby był sobie w stanie poradzić.
- Myślę, że zwiększysz kontrolę nad swym wierzchowcem, jabłka są półśrodkiem, działającym do czasu. Po pierwsze jabłka mogą mu się znudzić i co wtedy poczniesz? Po drugie dając mu jabłka gdy staje się niesforny jedynie go uczysz aby był właśnie taki. Rinoko zna mnie dobrze, postępowałem z nią bardzo surowo i byłem konsekwentny w tym postępowaniu, teraz dokładnie wie kiedy jestem z niej zadowolony, a kiedy mnie zezłościła i tego samego musimy nauczyć Syna Wiatru inaczej zacznie robić co mu się podoba. Po trzecie w jądrach, jak zapewne wiesz, gromadzi się cała męskość i agresja, jeśli dasz jej upust podczas zbliżenia rozładujesz nagromadzone napięcie. To tak samo jak z bushi, który od dawna nie poduszkował, zaczyna być agresywny ale gdy tylko sobie ulży od razu staje się łagodniejszy dla świata. Także dzięki temu, że Rinoko wie dokładnie jak zasłużyć sobie na moją pochwałę, możliwe, że zabiegający o jej względy Syn Wiatru nauczy się od niej nie drażnić jej pana. Każdy jego wybryk będę podkreślał swoim niezadowoleniem, choć nie skierowanym na Rinoko, ona to na pewno zauważy, a co z tym zrobi? Zobaczymy. Akito-san jeśli oprzesz swą strategię jedynie na przekupstwie niebawem stracisz wszystkie atuty i zwierze zacznie kontrolować ciebie.
- Masz rację Manji-san, przynajmniej jeśli chodzi o jabłka.
Krab chwycił za uzdę i spokojnie odciągnął Syna Wiatru od klaczy. Chwilę później posłuszeństwo wynagrodził mu jabłuszkiem, które koń pochłonął w oka mgnieniu. Zaczął jednocześnie węszyć nosem, czując więcej przysmaków w bagażu Kraba. Ten jednak zaczął go objuczać, przygotowując do jazdy. Podczas wszystkich tych czynności rozmawiał z towarzyszem.
- Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale słyszałem, że rozmowa uspokaja konie, więc będę rozmawiał jednocześnie się nim zajmując. - Nie czekając zbyt długo na odpowiedź konkludował:
- O ile nie masz zamiaru aby Syn Wiatru dosiadł już teraz Rinoko, to nie zwiększaj mu ciśnienia. Gdy poczuje ruję to i tak ciężko go będzie zatrzymać, ale nawet specjalnie nie zamierzam. To jednak zupełnie co innego niż prowokowanie jego instynktów. Zacznij bawić się przy psie ochłapem mięsa,nie dając mu go, a zobaczymy czy stanie się od tego bardziej posłuszny i spokojny...
Fukurou westchnął w duchu...Wszystkowiedzący Manji, który dość nisko oceniał zarówno ludzi jak i zwierzęta. "Pochlebstwa i groźby wobec ludzi, nagrody i kary wobec zwierząt. Jak dotąd kiepsko wychodziła ci ta strategia, Skorpionie. Zwierzęta bowiem żyją według własnych praw, a ludzie... ludzie są bardziej skomplikowani niż ci się zdaje Manji-san."- pomyślał Fukurou.
-Dobry Syn Wiatru, dobry, - wymamrotał cicho przy uchu konia, kończąc podstawowe czynności. Gdy już koń był cały objuczony, w nagrodę dostał drugie jabłko. Krab poklepał czule zwierzę, wiedząc już, że Manji się mylił.
- Poza tym ostatnio nie miałem jabłek, a Syn Wiatru był całkiem ...całkiem. - dokończył, nie mogąc zdobyć się na lepsze pochlebstwo, w głębi serca wiedział jednak, że koń zachowywał się dużo lepiej niż na początku znajomości. Na koniec, nim odwiązał Syna wiatru, przygotował do podróży własnego ogiera, który podróżował zgodnie z przydziałem. "Syn Wiatru" nie był koniem Kraba, swojej własności nie potrafił jeszcze nazwać, znał ją zbyt krótko, nie jeździł na nim...brakowało sytuacji z której Krab mógłby zaczerpnąć inspirację do nazwania ogiera. Póki co wołał na niego koń...
Z uwagi na cenne rzeczy które obecnie przewoził ( listy i persefonę) oraz powodu nienagannego zachowania, również na koniec dostał jabłko. Krab miał wystarczający zapas, aby zdobyć pełne zaufanie obu koni, a przynajmniej taką miał nadzieję...
Skorpion uśmiechnął się do Kraba. - Wiesz Akito-san, akurat brałem udział w szkoleniu psów z ochłapem mięsa w ręku i cała sztuka polega na tym, by pies na komendę wypluł taki ochłap. Ale zrobisz co zechcesz, to Twój koń. Ja tylko mogę udzielać rad, choć robię to nie proszony, mam jedynie nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
- Jak chcesz to możemy spróbować tak zrobić z pierwszym napotkanym psem, z chęcią zobaczę, może się czegoś nawet nauczę... bo wiesz Manji-san, tamte psy były już wyszkolone lub oswojone z właścicielami, a my -
tu klepnął delikatnie konia w bok - dopiero się poznajemy.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, dając wyraz iż nie ma nic za złe Manjiemu.

Wszystko wskazywało iż są gotowi do dalszej drogi, do strażnicy która nie słynęła z dobrej sławy samurajów...Mieli jednak szansę spotkać kogoś z Klanu Sokoła a z nim podróż byłaby i szybsza i łatwiejsza.
- Ruszajmy.
Gdy wyruszyli Fukurou zbliżył się do Akito i rzekł.- Gdy dotrzemy do strażnicy, wypada byś ty Akito-san spytał tamtejszych dowódców o przewodników z klanu Sokoła i możliwości pozyskania ich pomocy, zanim...- nie dokończył. Uznał, że nie potrzeba. Uznał, że Krab się domyśli, iż chodzi o pomysł Manjiego.... i nie tylko. Chodziło o całą jego osobę. Strażnica Wschodu pełna wyrzutków...ale wyrzutków klanu Kraba. Klanu który z poświęceniem bronił Rokugan przed plugastwem Fu Lenga. Trafiali do niej bushi krnąbrni, bushi którzy zawiedli... ale na pewno nie tchórze. Nie trafiali też chciwcy... Ani jedni, ani drudzy nie mieli powodu by zostawiać dłużej w takim miejscu. W strażnicy zapewne znajdowali się bushi już zhańbieni, ale z iskierką nadziei na powrót, na odzyskanie honoru, choćby poprzez śmierć za Murem. Bo co innego mogłoby ich trzymać w takim miejscu?
W takim miejscu był tylko jeden wróg, z którym musieli walczyć. A była nim... nuda.
A teraz przyjeżdża do nich Manji, z pogardzanego skrycie klanu Skorpiona, macha przed oczami złotem i obraża ich honor poprzez uważanie ich za byle najemników. Co z tego że niechcący ? Oni nie będą tak wyrozumiali jak Akito. A przytarcie nosa traktującemu ich protekcjonalnie młodzikowi z klanu Skorpiona byłoby niezłą rozrywką, ne?
Miał co prawda rację Manji-san mówiąc, że każdego można przekupić, że każdy ma swoją cenę. Zapomniał o jednym jednak... że nie zawsze tą cenę da się wyrazić w złocie.
Zwłaszcza gdy nie było nic, na co można by owo złoto wydać.
Zapominał także o tym, że bushi klanu Sokoła przebywający w strażnicy, do zhańbionych się raczej nie zaliczali.
Fukurou obawiał się, że Skorpion swymi pomysłami i zachowaniem, sprowokuje bushi ze strażnicy do pojedynków, albo do czegoś gorszego. I wciągnie swych towarzyszy w sprowokowane przez siebie kłopoty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-11-2009 o 12:18.
abishai jest offline  
Stary 11-01-2010, 13:06   #244
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Shinjo.

Do karczmy przybyli, gdy trwała godzina Shinjo, a Pan Księżyc wznosił ponad nią swoją krągłą, dumną twarz, znacząc bladym blaskiem liście dwóch, przytulonych do siebie wiśniowych drzew. Ludzie gunso z głośnym entuzjazmem powitali jej ciemny kontur rozświetlany światłem papierowych lampionów. Keiko tej radości podzielić nie mogła, wściekła na siebie, że opóźniła ich podróż. Widziała jak dwóch z nich – tak młodych i gładkich jak panna tuż po gempukku – zwalniało wyraźnie, dostosowując tempo swojej jazdy do powolnego tempa jej konia. Nic z tym nie mogła zrobić, nawet gdyby potraktowała konia rozżarzonym prętem, nie byłaby w stanie zmusić wałacha do tego, by jechał szybciej. Musiała więc zaciskać zęby, tłumić wstyd i udawać, że nie zauważa tego, czego zauważyć się nie dało. Uśmiechnęła się więc tylko blado, zaciskając zęby jeszcze mocniej i starając się nie pokazać po sobie, bólu obolałych i ścierpniętych mięśni.

Gdy na stole przed nimi pojawiły się czarki z ciepłą sake lub herbatą oraz miski pełne ryżu z warzywami, a zgięty w ukłonie karczmarz wycofał się, by zadbać o resztę gości, gunso zaczął zadawać pytania. Uprzejmie, delikatnie, w lekko zawoalowany sposób, niemniej jednak na tyle wyraźnie, by domagały się one odpowiedzi. Żuraw z łatwością znalazłby uprzejmą i nic nie znaczącą odpowiedź, Smok lub Feniks udzieliliby prostej i wieloznacznej. Keiko nie była jednak żadnym z nich. Była dzieckiem nie jednego, lecz dwóch klanów. Co wcale nie stawiało jej w łatwiejszej pozycji.

Ciekaw był w zasadzie wszystkiego. Tsuruchiego, jego samurajów, samej Keiko, zasad jakimi kieruje się klan, potwierdzenia bądź zaprzeczania pogłoskom jakoby w ramach treningów Osy strzelały do kukieł odzianych w barwy Lwa i Skorpiona. Czując się zobowiązana jego pomocą, czując wstyd za to, że była dla nich balastem, czując skrępowanie tym, że nim zdążyła zareagować zapłata za nocleg została uregulowana, w końcu zaś, czując sympatię do mężczyzny o uśmiechu jej ojca, odpowiadała bez namysłu, szczerze.

Nie potrzebowała zachęty, by opowiadać o Małej Osie. Więcej niż słowa, które kreśliły obraz doskonałego samuraja, mówił sam ton jej głosu i wyraz twarzy, który zawsze zmieniał się delikatnie, gdy mówiła o Tsuruchim. Tego nie można było kłamać: błysku podziwu w wąskich oczach, oddania malującego się na twarzy, wdzięczności i prawdziwej sympatii. Opowiadała więc o nim, o jego umiejętnościach, drobiazgach, w których najwyraźniej widać było jego mądrość i sprawiedliwość. Na pytanie o rodziców, błysnęła tylko zębami w krótkim uśmiechu, w tym jednym przypadku wykorzystując łagodną formę, w jakiej zostało zadane na swoją korzyść. „Przybądź dyskretnie”, napisała Yuuki. Nie potrafiła zrobić tego tak, jak zapewne oczekiwała tego przyjaciółka Michiko, lecz wiedziała, że mimo wszystko ma większe szanse nie podkreślając na każdym swoim kroku swojego pokrewieństwa z rannym posłem. Odpowiedziała więc tak, jakby gunso spytał się o to, czy jej rodzice także należą do klanu Osy, jakby jego intencją było wysondowanie, z jakiej warstwy społecznej pochodzili. Uśmiechnęła się więc krótko, nieznacznie, z dumą, mówiąc, że jej rodzice bez wahania i z bezgranicznym oddaniem stali przy Małej Osie od samego początku. A potem płynnie wróciła do przerwanego wątku.

Tsuruchi był jej daimyo, za którym wskoczyłaby w ogień.
Kogo mogłaby bardziej podziwiać niż mężczyznę, który prowadzony gniewem ogłosił wendettę przeciwko dwóm potężnym klanom. Bez najmniejszej chwili wahania.
Ale tego nie powiedziała już brązowookiemu gunso.

Zamiast tego opowiedziała mu o Osach, o ich wierności, o drodze strzały, którą kroczył każdy w nich. I dopiero, gdy siedzący obok mężczyzna spytał, czy to prawda, że do ich klanu przyjmuje się hininów, jej twarz spochmurniała, a czarne brwi prawie spotkały się nad ostrym nosem. Odpowiedź na to pytanie nigdy nie była łatwa. A pytanie padało prawie zawsze.

- Hai, przyjmujemy hininów – powiedziała jednak bez wahania, wiedząc, że każda chwila wahania jest równoznaczna z milczącym kwestionowaniem decyzji daimyo i wstydem. A wstydzić się Keiko nie zamierzała.

Gunso milczał. Długo.
Dopiero po kilku dobrych chwilach spytał się dlaczego.

- Katana, mon klanu na kimonie czy nazwisko nie są gwarantem wierności i honoru, panie – popatrzyła mu prosto w oczy. - Tsuruchi-sama sam ocenia każdego z tych, którzy chcą stać się częścią jego klanu. Za to kim są i co potrafią, nie za to kim byli ich przodkowie, co reprezentują stojące za nimi rodziny i klany.

Przechylił głowę, przyglądając się jej uważnie.
- Uważasz, pani, że zakończenie wendetty będzie prawdziwe i ostateczne?

Obróciła czarkę w długich palcach. Teraz ona milczała chwilę, szukając prawdziwej odpowiedzi. Prawdziwe i ostateczne? Pomiędzy klanem Lwa i klanem Osy?

- Tak.

Pomiędzy klanem Skorpiona i klanem Osy? Nie. Chyba, że za wiele lat, gdy gniew na morderców rozwieje się, gdy otchłań zamarznie a Skorpiony nauczą się prawdomówności i honoru. Dopiero, gdy otchłań zamarznie. Gunso jakby domyślił się jej myśli, bo zaraz spytał delikatnie o to, czy prawdziwe są pogłoski mówiące o tym, że w ramach treningów łucznicy strzelają do kukieł odzianych w barwy Skorpiona i Lwa, czy prawdziwe są pogłoski jakoby, gdy zleceniodawcą jest któryś z tych klanów klan Osy nie przyjmował zlecenia, bądź wykonywał je opieszale.

Oczy Keiko sypnęły skrami, mało brakowało a zasyczałaby rozzłoszczona, gdyby nie to, że pytania mężczyzny sformułowane były zbyt uprzejmie i łagodnie. Wysunęła więc tylko do przodu podbródek, rzuciła kose spojrzenie, nie do końca zamaskowała wydęcie warg, które – wygładzone sympatią - nie przerodziło się jednak w gniewne prychnięcie. Opieszale? Co to znaczy opieszale? Osa albo przyjmuje zlecenie i wykonuje je za wszelką cenę, albo nie przyjmuje zlecenia. Opieszale to może karczmarz sake podawać. Ostrym ruchem postawiła czarkę na stole, głośnym stuknięciem podkreślając swoje słowa. Przyjmując zlecenie, przysięga się wierność zleceniodawcy. Więc nie, nikt z klanu Osy nie przysięgnie wierności klanowi Skorpiona. Więc nie, jeszcze do niedawna nikt z klanu Osy nie przysiągłby wierności nikomu z klanu Lwa. Teraz jednak prowadzone są negocjacje i wszystko się zmienia. A kukły? Tsuruchi-sama nigdy nie wydał takie rozkazu, stwierdziła tonem, który ucinał wszystkie dyskusje, sugerując, że skoro nie było rozkazu, nic takiego zdarzyć się nie mogło.

Nie miała zamiaru tłumaczyć, że choć Tsuruchi nigdy nie wydał rozkazu, nigdy nie potępił tego procederu. To Ichizo grzmiał za każdym razem, gdy przypadkiem stawał w obliczu takiej sytuacji. Sama Keiko zaś nie strzelała nigdy do lwich barw – nie dlatego, że bała się gniewu ojca, nie dlatego, że nie spróbowała. Przeciwnie, sprowokowana przez rówieśników, gniew i ciekawość spróbowała, ale czym innym okazało się strzelanie do żywych Lwów, a czym innym do niemych monów. Za bardzo przypominało to plucie na grób swoich własnych przodków. I drżała ręka napinająca cięciwę, jakiś niemy wyrzut zakłócał równy, spokojny rytm oddechu. Nigdy więcej nie popatrzyła wzdłuż strzały na kukłę odzianą w złoto-brązowe kolory.
Nikt jednak nie był w stanie zakazać jej brania za cel kukieł w skorpionich kimonach.

Nie powiedziała żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego ona zaczęła zadawać pytania, chcąc znać opinię gunso na temat Os, nie chcąc, by był jej niechętny. Kolejni wrogowie nie byli jej potrzebni. Skorzystała więc z gorliwości karczmarza, który głośniej wypowiedzianą uwagę o opieszałości, wziął do siebie i kolejne czarki sake wykorzystała, by skierować rozmowę na bardziej przyjemne i mniej grząskie tory.

Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Fu-Lenga.

Wraz z nią przyszedł strach.

Stoi odwrócona a jej zielone kimono zdaje się wyrastać prosto spośród wysokich traw.
Nieruchoma w równie nieruchomym, zastygłym świecie. Tylko jej włosy falują jak smoliście czarne, lśniące ciało żywej istoty. Ich gładki, prosty strumień opadający prosto na plecy, ich opalizująca czerń, przywodzi na myśl chitynową pokrywę skrzydeł wielkiego żuka.

Nie widzi jej twarzy.

Czasem, gdy kurtyna włosów odchyla się lekko, dostrzec można niewyraźny zarys policzka, fragment niewielkiego ucha. Keiko stoi za nią. Równie nieruchomo jak ona, na tyle blisko, że czuje zapach jej ciała – słodkawy zapach mięsa przebijający spod odurzającej nuty jaśminu. Chcąc nie chcąc wdycha go i niemal czuje jak roznosi się po jej płucach, zagnieżdża się w jej ciele. Gdzieś w oddali słychać dziwny dźwięk, który niepokoi ją, a którego nie potrafi zdefiniować – urywany, o zachwianej rytmice. Na karku zaś, tuż pod linią włosów czuje delikatny dotyk i nie wie, czy to niesforny kosmyk, który wysunął się z końskiego ogona, czy też za nią nie znajduje się druga kobieta... która dotyka jej zimnym palcem zakończonym ostrym, żółtawym paznokciem, dłuższym niż paznokcie mandaryna.

A jeśli to jej matka? Ta sama linia pleców, ta sama czerń włosów, to samo odświętne kimono.

Niech się nie odwraca, niech się nie odwraca – szepcze bezgłośnie, błagalnie.

A jeśli ten palec jest robaczym odnóżem? A jeśli zamiast twarzy ma... A jeśli jej twarz jest całkowicie gładka, pozbawiona oczu, nosa, ust, pokryta łuszczącą się, szarą skórką, spod której cieknie żółtawo-zielona flegma? A jeśli zamiast ust ma robacze żwaczki, którymi tnie zepsute, mięso, wpychając, wpychając, wpychając je sobie do gardła? A jeśli pod jedwabnym kimonem nie ma gładkiego ciała tylko podzielone na segmenty ciało wielkiego wija?

Niech się nie odwraca, niech się nie odwraca.

Dźwięk nasila się i Keiko już wie, że śni. To jej oddech – świszczący, nieregularny, zduszony. Sen jednak nie znika. Włosy falują. Dlaczego wcześniej nie dostrzegła tych charakterystycznych refleksów rozjaśniających ich czerń? Dlaczego wcześniej nie zauważyła, że identyczne można zobaczyć na odwłokach trupich much.

Zdrajca jest gorszy niż pies. Jest robakiem i jak robaka należy go rozgnieść.

Niech się nie odwraca, niech się nie odwraca.
Nie odwracaj się!!!

* * *

Keiko otworzyła szeroko oczy, tylko po to, by zaraz je zamknąć. Uspokój oddech – powoli, stopniowo. Nasłuchuj – czy ktoś poruszył się za cienką ścianą? Czy ktoś idzie korytarzem? Czy słuchać szelest przesuwającego się materiału? Cudzy oddech? Nie. Chyba nie. Podniosła się cicho z posłania i ubrała proste, bawełniane kimono. Tatami tłumiło dźwięk kroków. Otworzyła drzwi.
Wiedziała, że tej nocy nie zaśnie już spokojnym snem. Jak zresztą mogłaby, mając wciąż pod powiekami twarz matki, na której, pod pięknymi, ciemnymi oczami, drżały wielostawowe żwaczki. Poszukująco. Żarłocznie. Niecierpliwie.

* * *

Długo siedziała samotnie w łaźni, czyszcząc skrupulatnie każdy kawałek ciała, jakby w ten sposób mogła pozbyć się poczucia zbrukania, niewidzialnego brudu, który zdawał się przywrzeć do niej wraz ze wspomnieniem snu, jakby mogła tak oczyścić splugawioną jej myślami twarz matki.
Akodo Noriko. Kobieta prawdziwie godna bycia żoną Jedynego Honorowego Lwa z Zamku Osy. Piękna, dumna, promieniująca jednocześnie urokiem, stanowczością i spokojem. Lojalna, bezwarunkowo oddana mężowi.

Czy na pewno?

Keiko nie wiedziała. Keiko straciła pewność.

Keiko bowiem doskonale pamiętała bowiem elegancką linię katany znalezionej w skrzyni z kimonami jej matki, na której misternie zdobionej tsubie pysznił się dumnie skorpion; doskonale pamiętała rozmowę matki z przedstawicielką klanu Skorpiona. Sama myśl o związku matki z tym klanem, budziła wściekłość zabarwioną wstydem. A jednak przez te wszystkie lata nie wykorzystała w żaden sposób tej wiedzy, nie zdradziła sekretów Noriko. Nie mogła powiedzieć ojcu. Jego gniew byłby straszny, a honor nakazałby mu uczynić wszystko, by oczyścić imię rodziny. Wszystko, włącznie z rodziną. A przecież i tak, śmiano by się z niego za jego plecami: „[i]Jedyny Lew, który nie zauważył Skorpiona we własnym łożu[\i]”, zabijając jego legendę. Nie mogła powiedzieć Tsuruchiemu, bo byłoby to zdradą względem jej ojca. Nie mogła powiedzieć nikomu w zamku, gdyż Ichizo – choć podziwiany – budził bardzo ambiwalentne uczucia i wielu chętnie ujrzałoby porażkę jednego z najbardziej zaufanych sług daimyo. Ujawnienie sekretu matki zniszczyłoby ojca i osłabiło pozycję Małej Osy, a na to Keiko nie mogła pozwolić.

Czekała więc.

A potem przyszedł czas zaręczyn i wyjazdu na ziemie Lwa i było już za późno na cokolwiek.

* * *

Shiro no Uragiru, rok 1100.

Wczesną wiosną Shiro no Uragiru tętnił życiem. Zimowi goście opuszczali grube mury, w zamian przyjeżdżali nowi – z dawna nie widziani znajomi, posłowie, dyplomaci, artyści.

Nabrzmiałe od wody strumienie opasujące wzgórza srebrzystymi wstęgami, resztki śniegu, przypominające resztki pudru na twarzy młodej dziewczyny i zieleniejąca spod niego trawa. Nawet powietrze zdawało się być inne – rozświetlone jeszcze chłodnymi, jakby nieśmiałymi promieniami słońca, bogatsze i jakby bardziej przesycone zapachami.

Pachniało wolnością a Yanagi miała wrażenie jakby wyrosły jej skrzydła.

Wszyscy dziś zajęci byli przygotowaniami do wieczornej uczty, pożegnaniami i powitaniami. Nie godzi się ignorować gości, więc wszyscy na nich właśnie skupili uwagę. Yanagi z doświadczenia wiedziała już, że dzisiejszego dnia będzie znowu niewidzialna, gdyż ani jej rodzina, ani jej sensei nie będą mieli dla niej czasu. Dlatego zaraz po śniadaniu przebrała się w proste, ćwiczebne kimono i z bokenem w ręce wymknęła się z zamku.

Zbiegła wąską ścieżką prowadzącą trochę na ukos, w dół zbocza. Po kilku chwilach weszła pomiędzy rzadko rosnące drzewa i tam zeszła z wyznaczonej drogi. Omijając krzewy o ostrych, haczykowatych gałęziach i porozrzucane, niczym szczodrą ręką, skały dotarła w końcu do szerokiego strumienia. Otwierająca się przed nią niewielka polana była jej ulubionym miejscem do samotnych ćwiczeń. Nikt jej tu nie widział, nikt nie śmiał się z niezdarnie zadanego ciosu. Jedyne oczy, które oceniały ją tutaj należały do niej samej. To było bezpieczne miejsce, tak zaciszne pod ażurową kopułą konarów drzew, z głazami, które stały dookoła jak wierni i nieugięci strażnicy, z szerokim strumieniem przecinającym polanę niemal idealnie na pół.

Dziewczynka zdjęła sandały i skarpety precyzyjnie układając je na płaskim kamieniu. Już boso zaczęła wykonywać proste rozgrzewające ćwiczenia. Dobrze pamiętała chłodne słowa ojca: „Za mało ćwiczysz. Pozwalasz się rozpraszać. Nie potrafisz się właściwie skoncentrować”. Dlatego ćwiczyła ciężko przez całą zimę. Wiedziała, że wróci lada dzień i bardzo chciała pokazać mu czego się nauczyła. Chciała, by był z niej dumny, by skinął głową z aprobatą, by zobaczył owoc jej trudu i uznał go.

Dlatego ćwiczyła boso, pozwalając, by zmarznięta ziemia mroziła stopy, a krótka, szorstka trawa drażniła je. Bushi powinien panować nad swoimi łaskotkami, prawda? Dlatego wchodziła do lodowatego strumienia, z zamkniętymi oczami powtarzając kolejne kata. Ucząc się koncentracji, ciągłej świadomości otoczenia, uwagi, której nie mógł rozproszyć dyskomfort, nagły krzyk drapieżnego ptaka, kamień wbijający się boleśnie w stopę, zimno i zmęczenie.

Boken ze świstem przecinał powietrze.

Po kilku godzinach Yanagi wraca. Już nie biegnie. Spocona, zmęczona i zmarznięta idzie w kierunku zamku. Zbliża się pora obiadu, matka będzie chciała przynajmniej przez moment sprawdzić jak prezentuje się jej młodsza córka. Czy ma czyste i uczesane włosy, czy ubrała kimono pasujące do dzisiejszych uroczystości, czy ma czyste dłonie i żadnych widocznych na twarzy siniaków, tak jak wtedy, gdy potknęła się podczas treningu i Ryouichi uderzył ją bokenem w twarz. Dziewczynka wiedziała, że matka przyjrzy się jej uważnie, a potem przeniesie wzrok na jej siostrę i powstrzyma ciche westchnięcie. Ale Yanagi zauważy to. Zawsze zauważa. Więc choć kocha matkę, to na uznanie ojca pragnie zasłużyć. Ojciec nie zwróci uwagi na źle dobrane kimono, ojciec nie zwróci uwagi na siniaki i otarcia. To tylko ślad trudu, wysiłku i pracy. Nie zbeszta jej za odciski na dłoniach. Dla jej ojca to sprawy kobiece, drugorzędne. Jej ojciec, gdy już ją zauważy, będzie zainteresowany czy opanowała kolejne kata, czy nauczyła się kontroli oddechu, czy posunęła się choć o krok naprzód na drodze miecza.

Jeśli ją zauważy...

Więc Yanagi przyśpiesza, chcąc przygotować się odpowiednio na jego przyjazd. Urosła trochę przez zimę, w swoich oczach jest już bardzo wysoka i bardzo dorosła. No i przecież Satoe powiedziała wyraźnie, że przypomina ojca. Może nie jest piękna jak siostra, ale przypomina ojca. To dla niej ważne. Bo im bardziej jest do niego podobna, tym większa szansa, że zobaczy w niej w końcu swojego dziedzica.

Kogoś ważnego.
Kogoś kto nie jest po prostu „drugą córką”.

Nie wie, że tego dnia, ani następnego, ani następnego, Ichizo nawet na nią nie spojrzy, zajęty przekazywaniem wiadomości, które zdobył przez zimę, zajmując się wypełnianiem obowiązków względem daimyo. Nie wie, że później w jego sercu rozpali się radość z syna, którego na świat przyniosła jego żona. Nie wie także, że ojciec nigdy nie dowie się czego się wtedy nauczyła.

Nie wie, że ojciec okaże jej uznanie dopiero kilka lat później, gdy z jeszcze obandażowaną głową, będzie siedzieć przed nim i przyjmować wspaniały daikyu z jego rąk.
Łuk, z którego trzy tygodnie wcześniej zabijała Lwy.

Ale to jeszcze nie teraz.
Do tego momentu musi minąć jeszcze pięć lat.

Teraz Yanagi przekrada się cicho do pokoju, który dzieli z siostrą, z wprawą i bezszelestnością dziecka, które za nic w świecie nie chce, by rodzić przyłapał je na podkradaniu słodyczy. Przez niedomknięte drzwi widzi matkę i jej przyjaciółkę – Shosuro Ikazuko. Przez moment chce iść dalej, ale ciekawość każe zatrzymać jej się jeszcze na chwilę. Przecież to nic złego. Przez papierowe ściany dźwięk niesie się wyraźnie i dziewczynka dokładnie słyszy cichą rozmowę.

- Noriko-chan, doskonale wyglądasz. Kwitnąco. – w głosie kobiety z klanu Skorpiona brzmiała sama słodycz i podziw.
- Shosuro-sama, domo arigato – Yanagi przekrzywiła zdziwiona głowę. Matka zazwyczaj przyjmowała komplementy z wdziękiem i uśmiechem, czemu więc teraz jej głos jest lekko zduszony i napięty. Naprawdę rzadko zdarzało się widzieć matkę równie spiętą.
- Mniemam, że nasze aranżacje Ci służą, moja droga.
- MOJE aranżacje, Shosuro-sama zawsze służą klanowi.
- Noriko-chan, nie zapomniałaś przecież dzięki komu tu jesteś, prawda? W tym zamku, gdzie tak wielu zapomniało o swoich... prawdziwych... zobowiązaniach?
- Nigdy nie zapominam, Shosuro-sama. Niczego.
- Doskonale. Ponieważ inaczej wkrótce musielibyśmy się przypomnieć. Tak jak będziemy musieli się przypomnieć komu innemu.
- Pani? Nie rozumiem.
- O, droga Noriko-chan, Ty ZAWSZE rozumiesz, daleka jestem od niedocenienia Ciebie. To tobie najpewniej powierzymy szczegóły, moja kochana. Twój mąż, ma się dobrze? Jak słyszałam, jest już taisą?
- Iye... – szept Twojej matki był zdławiony, czy się wstydziła?
- A powinien. Tak zdolny taktyk, a jaki honorowy! Na pewno gdyby nie 'zesłanie' tutaj, już byłby chui, co ja mówię... Nawet wyżej: taisa. Ale! Wszystko się ułoży, droga Noriko-chan. Co się odwlecze, to nie uciecze. Bo my również nie zapominamy. Nigdy.
- Hai, Shosuro Ikazuko-sama
.


Shosuro roześmiała się potem cicho, perliście i zaczęła zadawać pytania o starszą córkę, syna, męża, jak zwykle pomijając Yanagi. Dziewczynka wzruszyła więc ramionami i odeszła.

Dopiero wiele lat później zrozumiała jak głupia była wtedy. Dopiero, gdy w skrzyni należącej do jej matki znalazła katanę zdobioną misternym skorpionem.

* * *

Teraz nie pamiętała już, co robiła przez resztę tamtego dnia. Wspomnienie rozmowy matki z Ichizuko utkwiło jednak zadrą w jej pamięci.
Shosuro – jedna z trzech dowodzących atakiem na Zamek ... „to tobie najpewniej powierzymy szczegóły”. I jej matka. Doskonała żona, lojalna i wierna poddana o krystalicznie czystej postaci. Keiko prychnęła gniewnie. Jedna rozmowa, jeden miecz – tyle wystarczy, by przeciwstawić córkę matce, dziecko rodzicowi. Noriko ciężko znosiła tą rozmowę, pełna wstydu, może rozpaczy. Może była jedynie pionkiem, może była jedynie ofiarą, może była jedynie przestraszoną kobietą, na którą zastawiono pułapkę.

A może ta Lwica miała na końcu ogona ukryte żądło.

Tylko czy nawet z żądłem ta kobieta mogła zranić ojca? Keiko weszła do ofuro i siadła w zimnej wodzie otaczając ramionami kolana. Wątpiła. To Ichizo zdawał się być kartą przetargową. „Twój mąż, ma się dobrze?” Nie skrzywdziliby go. Chyba, że po to, by przypomnieć matce dawne zobowiązania. Chyba, że wymienili ojca na dzieci. To dzięki Skorpionom Noriko miała znaleźć się w zamku. Co kiedykolwiek mówiła o swoim życiu? Dziewczyna oparła głowę o brzeg szorstkiej deski. Nie wiedziała. Nigdy nie prowadziła z matką takich rozmów. To Michiko uczyła się od matki, to Michiko z nią spędzała czas, zwierzała się jej ze swoich tajemnic. I to pewnie ciekawa ludzi, romantyczna Michiko zadawała pytania.

Wewnętrzny gniew Keiko karmił się wstydem...

Za brak rozmów, brak ciekawości, brak pytań. Za milczenie, które czyni ją współwinną. Gdyby wtedy zrozumiała co słyszy... Gdyby wtedy zareagowała... Gdyby dopełniła giri... Może nie doszłoby do zdrady, może nie doszłoby do morderstw, ognia i ucieczki. Może nie powstałby klan Osy, a ona nadal czułaby za obi ciężar miecza.

Objęła się ciaśniej ramionami, starając się powstrzymać drżenie. Oparła głowę o gładki brzeg ofuro. Nie zrobiła niczego. Jej milczenie było nieświadomą zgodą na wszystko, co się stało. Jej winy nie zmniejsza wiek czy brak zrozumienia. Jej wina jest ciągle aktualna. W tej chwili jednak spoczywała zamknięta w ciemnym wnętrzu skrzyni z drzewa wiśniowego. I mogła mieć jedynie nadzieję, że pozostanie tam przez jeszcze jakiś czas.

... i nieujawnioną hańbą matki.

Gdyby była kimkolwiek innym, Keiko nie miałaby problemów z nazwaniem jej. Suka. Zdrajczyni. Robak. Ale to jest jej matka, a przodkowie patrzą, obserwują, oceniają. I czasem, gdy uznają cię godnym – ukazują swoje twarze. Sen o matce, złe myśli o niej, wściekłość skierowana ku niej, wszystko to przychodziło do niej bez zaproszenia, niechciane. Ale przodkowie patrzą. Nie godzi się opluwać swojej krwi: w czynie, myślach, w sercu. Więc kolejny wstyd. Kolejna skaza.

Ale przodkowie patrzą.
Tego Keiko była całkowicie pewna.
Bo na nią spojrzeli kiedyś. Jeden, niezapomniany raz.

Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Słońca.

Gdy nadszedł świt i gunso zbudził się, Keiko kończyła wykonywać subiki*. Raz po raz napinała czarno lakowany daikyu, za każdym razem tak samo. Ten sam ruch ruch, ta sama praca oddechu, ta sama koncentracja. Raz po raz. Dopóki ciało ponownie nie wczuło się w znany rytm, a palce nie zapamiętały na nowo dotyku cięciwy. Wysoką, w ciemnym, prostym kimonie, z włosami związanymi w prosty warkocz, tak podobną do trzymanego w rękach łuku, trudno było wyobrazić sobie z inną bronią. Dopóki nie zaczęła za jego pomocą wykonywać ruchów, które przypominały przeznaczone do samurajskiego miecza kata. Gdy złożyła swoją katanę przed Tsuruchim, to Raishin pomógł jej przekuć niektóre z lwich technik tak, by dalej mogły służyć jej, gdy przeciwnikowi uda się skrócić dystans pomimo wysyłanych w jego stronę strzał. W krytycznej sytuacji nawet łukiem można zbić nadchodzące uderzenie, wytrącić przeciwnika z równowagi, ostrą końcówką zaatakować gardło czy twarz. Zyskać na czasie, by sięgnąć po wakizashi lub zwiększyć dystans, by nałożyć strzałę na cięciwę. Choć od czasu, gdy zbiegała ćwiczyć boso kata nad brzegiem strumienia minęło wiele lat, jej ciało wciąż pamiętało ciężar miecza, dotyk oplotu pod palcami.

Niedługo potem wita się z gunso i jego ludźmi ukłonem, lekkim uśmiechem i cichym „Ohayō gozaimasu”** - niecierpliwa i niepewna jednocześnie. Rozgrzane mięśnie nie bolą już tak mocno i Keiko nieświadomie wciąż biegnie spojrzeniem ku traktowi i granicy prowincji Lwa, boleśnie świadoma, że powolna wędrówka Pani Słońce odlicza kolejny dzień.

Terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Akodo.

Zgodnie z przewidywaniami, sokół odnalazł ich na trakcie jeszcze nim minęła godzina Akodo. Keiko mocno zacisnęła dłonie, gdy gunso głębokim głosem odczytywał zwięzłą wiadomość, przyniesioną przez brązowopiórego Rina ze strażnicy.

„Obaj Shinjo to słudzy pana Otomo Teitaro, negocjatora warunków zakończenia wendetty pomiędzy rodami Kakita Nimu i Matsu Dekkai***. Są w posiadaniu papierów podróżnych podpisanych przez samego Otomo-sama i bez odpowiednich rozkazów nie można ich zatrzymać ani spowolnić, gdyż jest życzeniem Syna Niebios by ta waśń zakończyła się przed końcem lata. Ustalono: w Kaeru Toshi byli nieledwie godzinę, związek ze zranieniem posła - nie poruszono.”

Dziewczyna ukłoniła się lekko, już teraz milcząco dziękując za przekazaną wiadomość. Powstrzymała pełne rozczarowania westchnięcie. Fałszywy strzał, który – przynajmniej w tym momencie – nie dawał jej niczego. Słyszała o tym sporze już wcześniej i wiedziała, że - dzięki wielu koligacjom oraz temu, że przedstawiciele obydwu rodzin rozsiani byli po prawie wszystkich granicznych prowincjach – konflikt ten mógłby eskalować. W połączeniu z przygranicznymi działaniami Żurawi, o których poprzedniego dnia wspominał jej gunso, kontekst rodowej wendetty łatwo mógłby ulec zmianie. Może i zostało rozpoczęte negocjowanie warunków jej zakończenia, nie podobała jej się jednak możliwość, nawet niewielkie, utknięcia w kleszczach wieloletniej zemsty pomiędzy porywczymi i aroganckimi Matsu a gładkimi i równie aroganckimi Kakita. Zmarszczyła brwi i popatrzyła pytająco na mężczyznę.

- Możesz powiedzieć coś więcej o tym konflikcie, panie?
- Zemsta zbyt krwawa, między rodami tak licznymi, musi przynieść tak sceny jak i zapamiętanie się na wiele pokoleń. Potem niektórzy gotowi mówić o konflikcie między Klanami Lwa i Żurawia. Nie mnie odgadywać – powiedział bardzo pokornym tonem - co kierowało Synem Niebios, ale cieszy mnie takie jego życzenie.

- Kakita pobiegli do swego pana bez katany wyskamleć litość – rzucony półgłosem komentarz przez jednego z bushi, zabrzmiał jeszcze głośniej w ciszy jaka zapanowała po słowach gunso. Ten jednak nie skomentował tych słów, zdając się ich nie zauważać. Keiko jednak nie zapanowała nad spojrzeniem i odszukała wzrokiem niskiego, żylastego mężczyznę.

Pan bez katany. O nim też słyszała. Kakita Yoshi, samuraj, który z powodu rzekomej klątwy odrzucił katanę. Wiele Lwów otwarcie mówiło o nim to, co dziewczyna także myślała: Kakita Yoshi był słabym człowiekiem. Ale to przez jego ziemię będzie musiała przejechać.

- Rzeczywiście – powiedziała, patrząc już na gunso – źle by się stało, gdyby niektórzy zaczęli tak mówić. Wierzę, że życzenie Syna Niebios ucieszy wszystkich tak, jak i tobie przyniosło radość, panie. Nawet tych, którzy planują swoje przedstawienie – odwołała się do ich wczorajszej rozmowy. - Czy to możliwe, by zaszczyt goszczenia negocjatora, Otomo Teitaro-sama, przypadł szlachetnemu Kakicie Yoshi, panu granicznych ziem?

-------------------
* Subiki – napinanie łuku bez nałożonej strzały.
** Ohayō gozaimasu – dzień dobry formalnie
*** Dekkai - ogromny


W poście wykorzystany fragment wprowadzenia napisany przez Tammo
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 28-08-2010 o 15:38.
obce jest offline  
Stary 11-01-2010, 23:39   #245
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 26-01-2011 o 00:41.
Wellin jest offline  
Stary 16-01-2010, 19:44   #246
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dom Kakita Kakeru, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi, ranek

Wczesnym rankiem już całe domostwo wrzało. Kakita-sama wyraził wieczorem specyficzne życzenia, których spełnienie oznaczało dla służby nadzwyczaj pracowity poranek i przedpołudnie oraz krzątaninę przez całą resztę dnia. Było zamiarem znamienitego samuraja z rodziny Kakita, by doskonale podjąć obu bohaterów wczorajszych wydarzeń, by ich obdarować (co wymagało dobrania odpowiednich prezentów) oraz by sprawić im przyjemność goszcząc ich w towarzystwie, w którym opowieść o ich znamienitych wyczynach dotrze do uszu, do których sami bohaterowie bardzo chcieliby, by dotarła.

Niejeden wybrałby prezent wedle swego gustu lub obowiązującej mody, zaś wśród zaproszonych gości umieścił swoich przyjaciół i ludzi znamienitych, kierując się przekonaniem, że to on ofiarowuje prezenty, a każdy przecież pragnąłby zabłysnąć przed tymi, którzy z racji swej chwały bądź statusu wyżej odeń znajdują się w Niebiańskim Porządku.

Kakita Kakeru nie był jednak takim człowiekiem. Pochodząc z arystokracji, będąc dalekim krewnym samego Kakita Yoshi, daimyo wszystkich Kakita, od dawna świadkiem był tego, jak jego nazwisko - a ściślej biorąc, brak środkowego członu tegoż - zmienia podejście doń innych ludzi. Posiadając wnikliwy umysł i będąc z natury osobą zamkniętą w sobie, bez trudu nauczył się odróżniać ludzi zainteresowanych nim samym od tych, których interesowało raczej to, kim jest i jaki ma status. Przez młodzieńcze lata, Kakeru pielęgnował tę umiejętność, dość szybko dochodząc do poziomu, który zwykło się określać jako 'znawca charakterów'.

I miało to olbrzymi wpływ na jego dalsze życie.

Jak na kogoś z kuge, najwyższej warstwy społecznej Rokuganu, Kakita Kakeru wiódł definitywnie ciche życie. Prześledziwszy je, człowiek ze zdziwieniem powitałby szereg decyzji, jakie dla przeciętnego samuraja byłyby kompletnie niezrozumiałe. Wpierw - droga miecza. Otóż osiągnąwszy trzecią rangę w szkole pojedynkowiczów Kakita, pod uważnym okiem swoich nauczycieli, niespełna dwudziestoletni Kakeru wyrusza na musha shugyo - drogę wojownika, pielgrzymkę bezimiennego w pragnieniu doskonalenia swoich umiejętności. Prośba zaskakuje wszystkich, ale też spotyka się ze sporym entuzjazmem. Cieszą się rodzice, nauczyciele, jedynie daimyo młodego Kakeru, jego daleki kuzyn, młody Yoshi zdaje się spoglądać na to z rezerwą, co wielu przypisuje temu, iż ktoś z kuge kultywujący zwyczaje kasty buke wywołuje niesmak ludzi prawdziwie wyrafinowanych.

Radość jednak otoczenia jest spora, zwłaszcza, że pomimo ewidentnego talentu, jaki do miecza przejawia naturalnie wielu z czystej krwi Kakita (krew praprzodka silną jest w najczystszych gałęziach tej rodziny), Kakita Kakeru nie czynił postępów, które zdumiewałyby przeciętnych. Był dobrym uczniem, lecz nie uczniem błyskotliwym. Przyswajał nauki szybko, lecz nie błyskawicznie. Słuchał uważnie, lecz nie wyrywał swoim sensei nauk. Było to w pewien sposób niepokojące, niejeden kręcił nosem, mówiąc, że 'czegoś tu brakuje', lecz z zamkniętego w sobie młodzieńca nic nie dało się wydobyć.

Tym bardziej więc decyzja chłopca ucieszyła wielu. Mówiono, że to właśnie jest finałowym elementem nauki, wyznaczono nawet termin egzaminu na kyoushi*, pomocniczego nauczyciela w dojo Kakita.

Niestety! Młodzieniec, po swoim powrocie, pokornie odmówił awansu, cytując... brak umiejętności. I nawet długie rozmowy z nauczycielami i rodziną, w których poruszano temat zbytniej skromności, wybitnych jednostek marnujących się na zbyt niskich stanowiskach, nie służących klanowi wedle swoich możliwości, nic nie dały.

Gdy wrzawa już ucichła, młodzieniec - nie wiedzieć jakim sposobem - uczył się już w szkole dyplomatów Doji. Szeptano, że sam Kakita Yoshi (uczęszczający tam przecie) pociągnął za sznurki, lecz nieprawdopodobność pogłoski powodowała, że kto miał choć odrobinę zdrowego rozsądku - oddalał tę myśl od siebie po chwili tylko zastanowienia. Mężczyzna, mający na głowie Dwór Cesarski i prowadzenia całej rodziny Kakita nie mógł mieć czasu na zajmowanie się pojedynczymi samurajami do tego stopnia! Ugruntował się zatem wkrótce pogląd, że to rodzic pana Kakeru powziął starania, by syn nie przekreślił swej przyszłości i nie shańbił rodziny.

Znaleźli się nawet ciekawscy, którzy gotowi byli zapytać, wbrew dobremu wychowaniu czy zdrowemu rozsądkowi. Oczywiście, nic nie uzyskali, a co natrętniejsi otrzymali lekcję. Minął jakiś czas, po którym młody pan Kakita również się nijak nie wybił i przestano o nim pamiętać. Nawet kolejna zmiana szkoły przeszła bez większego echa, tym razem nikt nawet nie trudził bliskich pomyleńca pytaniami o niezrozumiałe zachowanie młodzieńca.

Postawiono na Kakicie Kakeru kreskę. Co mu bardzo odpowiadało.

W dwa lata po jego ponownym rozpoczęciu nauk w Akademii Kakita (choć w innym charakterze), pojął za żonę tamtejszą uczennicą, egzotyczną Iuchi Mojikhai, o trudnym do wymówienia imieniu, początkującą malarkę powszechnie uważaną za 'ciekawą'. Po części ze względu na ewidentnie nie-rokugańskie imię czy pogłoski o tym, że naprawdę winna nazywać się Moto, co ukryto aby mogła uczęszczać do Akademii; po części ze względu na ciemne i matowe włosy, płaski nos oraz niemal okrągłe, piwne oczy; po części ze względu na ekspresyjny styl malowania jasnymi kolorami i z kompletnym brakiem perspektywy; wreszcie też ze względu na radosny, naturalny styl bycia i całkowitą odporność na jakiekolwiek miłosne podboje. Niejeden amant pragnął w swej kolekcji umieścić egzotyczny polny kwiatek, jakim była młoda Iuchi, jej wdzięczny styl bycia czynił wyzwanie jeszcze milszym. Ale żadnemu się nie udało, nie udało się też tym paru, którzy do sprawy podeszli jak najbardziej poważnie.

Ale Kakita Kakeru osiągnął cel, na pozór nawet się nie starając. W przeciwieństwie jednak do poprzednich opowieści na jego temat, ta rozeszła się nader powoli, docierając do naprawdę nielicznych.

Znacznie większą furorę zrobiły ukazane światu kilka lat później obrazy, pochodzące od nieznanego twórcy. Wyróżnia je szczególnie subtelna linia, ekspresyjne wyobrażanie cech charakteru, złożona kompozycja i ornamentyka. Zawsze też uderza harmonia czystych naturalnych kolorów bez kontrastów światła i cienia, tak dominujących większość malowideł tradycyjnych artystów Kakita.

Nieliczni widząc obrazy natychmiast kojarzyli je z młodą Iuchi o nieco gaijińskim imieniu, ponieważ dzieła jej również pozbawione były perspektywy i dość często przejawiały tendencje do używania jaskrawych kolorów. Jakość jednak dzieł stawia młodą Iuchi zdecydowanie niżej, a skandal z ujawnieniem, iż jej prawdziwym nazwiskiem jednak było Moto, po którym nastąpiło jej wydalenie z akademii czynią nieprawdopodobnym łączenie jej z obrazami tajemniczego malarza.

Zatem para osiadła w największej niemal twierdzy Daidoji, dobrych już kilkanaście lat temu, gdzie zniknęła ludziom z oczu. Doczekali się syna i córki, pozostając relatywnie nieznani i nie niepokojeni. Podejrzewano, że pan Kakita jest może namiestnikiem rodziny (lecz przypomniano sobie, że takowy nie miałby za wiele do roboty na ziemiach Daidoji, zarzucono ten pomysł zatem). Potem zastanawiano się nad namiestnikiem klanu, lecz zbyt mało reprezentatywne domostwo i brak sztandarów skreśliły i ten pomysł. W końcu orzeczono, że pan Kakita żyje marnotrawnie, z pieniędzy rodziców raczej niż z własnej stypendy, potępiono ten proceder a do uprawiającego go samuraja nabrano pewnej pogardy. Ale nie było szczególnej okazji by mu ją okazać, bo ten miał denerwujący zwyczaj, i trzymał się z boku. Nie to, że otrzymał jakieś zaproszenia do miejscowej socjety, bo tych mu - oczywiście - nie posłano, ale irytującym okazał się fakt, że... to zdawało się mu kompletnie nie przeszkadzać.

I dlatego, dobrym pytaniem byłoby, kto właściwie, w całym Kosaten Shiro i okolicach, zechciałby przyjąć zaproszenie tego właśnie Kakita Kakeru na kolację, w dodatku tak późno słane, bo tego samego dnia?


Dzielnica Heiminów, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi, godzina Amaterasu

Pukanie obudziło Hiroshiego, który powitał ten fakt ze zdumieniem. Pierwsze, długo już budził się nim ktokolwiek miałby jego budzić, drugie, obudził się w obcym miejscu, trzecie, nie pamiętał, aby tej nocy cokolwiek mu się śniło, pomimo faktu, że spędził noc w nowym miejscu, co zwykle nie wróżyło dobrze jakości wypoczynku.

Teraz jednak, w pełni wyspany i doskonale się z tym czujący bushi, ogarnął raz jeszcze szybkim spojrzeniem swoje otoczenie, powstał i przyodziawszy się nieco, rzucił spokojnie 'słucham'. Głos, jaki mu odpowiedział należał do młodej gospodyni i Hiroshiemu przez moment zdawało się, że jego przyciszenie mogło być wywołane pewnym dyskomfortem, a nie tylko faktem, że dobiegał zza ściany:

- Hiroshi-dono, Twój brat czeka u bram. Nie zapowiedział się, wymówił się też od mego zaproszenia na śniadanie, nie prosił, by Cię budzić panie, ale pomyślałam, że wolałbyś wiedzieć.

Feniks przebiegł myślą wczorajsze, jakże przebogate wydarzenia. Nie zasnął podczas medytacji, lecz wyczerpanie i tak ogarnęło go niczym fala, zagnieżdżając się w kończynach, stawach, zaćmiewając umysł. Pamiętał swą rozmowę z Kaori, która z troską skierowywała go do pokoju, pamiętał również że oponował, i że dopiero posłanie wiadomości o nim do domu Doji-sama, jak również żarty, że powinien już teraz wczuwać się w rolę yojimbo, jaką wkrótce przyjdzie mu objąć i autentyczna prośba, jaką Kaori złożyła, gnąc się w formalnym ukłonie, powołując na wcześniejsze słowa ojca, spowodowały, że Shiba nie znalazł wymówki, która nie byłaby odrzuceniem zaszczytu, jakim wszak jest gościna w czyimś domostwie.

Koumon z nieoczekiwaną powagą zalecił mu, by nie jadł kolacji przed snem, dodał też enigmatycznie, że wyostrzone zmysły to, owszem, od dawna domena yojimbo, ale w tym konkretnym przypadku ważniejszy byłby wyostrzony duch. A może chodziło o umysł? Słowo, jakiego użył było wieloznaczne...

Tak czy inaczej, jedno było pewne, niespodziewanie ciężką pewnością. Naritoki-aniki nie zwykł jadać śniadań przed walką.

Wychodziło na to, że ten dzień nie będzie błogosławieństwem, jakiego wyczekiwał z utęsknieniem Shiba Hiroshi.

* * *

Wąskie, kręte uliczki, mnóstwo zaułków i zgiełku. W dzielnicy heiminów większość ludzi już wstała, półludzie biegali czyniąc przygotowania do śniadań, spora część z nich już z początkiem godziny Amaterasu otwierała swoje warsztaty, wystawiała wyroby swych rąk. Gdyby to była jakakolwiek inna pora roku, wyjeżdżałyby już gęsto obsadzone wozy, wiozące rolników do pracy na polach.

Krzątanina nasilała się, bowiem nie wszystkie jeszcze miejsca były otwarte, nie wszędzie jeszcze zaczął się dzień. Godzina Amaterasu zaczęła się dopiero co i wielu wykorzystywało fakt, że zimą jest mniej roboty i nawet jeśli zacznie się dzień w godzinie Pana Księżyc, niewielka - jeśli jakakolwiek - z tego strata. Półludzie cenili sen, czasem nawet bardziej niż samuraje.

Dlatego spieszący się, ba gnający na łeb, na szyję mężczyzna zwracał na siebie uwagę. Dziwił. Dziwił w dwójnasób, bo mało kto kojarzył statecznego cieślę, posiadacza jednego z najdostatniejszych warsztatów w całym Kosaten Shiro, którego majątek szacowano na kilkadziesiąt koku, biegnącego na złamanie karku.

Choć parę osób w Kosaten Shiro wiedząc, czego był świadkiem chwilę wcześniej, potrafiłoby bezbłędnie określić, dokąd biegnie i czemu się tak spieszy.



Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Shinjo.

Rozmowa z gunso przypominała taniec lub - biorąc pod uwagę klan, z jakiego się wywodził - precyzyjne wojskowe manewry. Jasnym było, że mężczyzna kilkakrotnie odpuszczał, nie zadawał niewygodnych pytań, pytań, na które Keiko niekoniecznie umiałaby zręcznie odpowiedzieć, pytań, na które odpowiedź mogłaby wywołać... musiałaby wywołać reakcje. Parę razy zresztą takie reakcje wywołała, jak na przykład przyznanie się do przyjmowania nieludzi. Cisza jaka zapadła wtedy przy stole była ogłuszająca, jedynie gunso zdołał zapanować nad twarzą. Pozostali patrzyli na nią z takim niedowierzaniem, że Keiko po raz kolejny zrozumiała, jakie tabu jej pan przekroczył tą decyzją. Wszyscy, cała grupa samurajów Lwa, patrzyli na nią z kompletną niewiarą, zdumieniem, wręcz szokiem. Jej twarde przyznanie się było dla nich kompletnym zaskoczeniem - a po ich dalszych reakcjach w jej stronę, widziała że nie wiedzą jak ją traktować. Kto zadaje się z nieczystymi, staje się nieczysty? Bardzo, bardzo szybko kilku samurajów wstało od stołu, mrucząc przeprosiny pod nosem.

Oczywiście, to zawsze był drażliwy temat. Bez wyjątku. Gunso milczał. Długo.
Dopiero po kilku dobrych chwilach spytał się dlaczego.

- Katana, mon klanu na kimonie czy nazwisko nie są gwarantem wierności i honoru, panie - popatrzyła mu prosto w oczy. - Tsuruchi-sama sam ocenia każdego z tych, którzy chcą stać się częścią jego klanu. Za to kim są i co potrafią, nie za to kim byli ich przodkowie, co reprezentują stojące za nimi rodziny i klany.
- Konkursem łuczniczym - dobiegło ją zza pleców, lecz już tak cicho, że nie miała wątpliwości, że tylko ona to usłyszała. Gunso jednak zadał już następne pytanie...



Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Fu Lenga.

Czarna rozpacz targała młodą kobietą, która w łaźni desperacko próbowała zmyć z siebie swój sen i jego implikacje.

Zapytany kiedyś przez jednego z jej rówieśnych Hakusho odrzekł, że sny to brama między nami a tymi istotami, które pragną wpływać na ludzkie losy. Jeśli to miałaby być prawda, to cokolwiek zainteresowało się jej losem, było doprawdy paskudne. Choć Keiko nie miała zamiaru się oszukiwać, zrzucając swoje sny na jakąś (rzeczywistą bądź nie) istotę z innego z Pięciu Królestw, to jednak plastyczność jej snów była zdecydowanie większa, o wiele większa niż sny równych jej wiekiem, z którymi miała okazję by w naturalny sposób poruszyć tę sprawę. Była też tak złowieszcza, że aż wyniszczająca, krańcowo odmienna od marzycielskich i zamglonych snów, jakie zwykła mieć Michiko.

Keiko czuła też niemiły posmak w gardle, świadczący o wypitej wcześniej sake, oraz lekko burzący się żołądek, choć tu akurat ciężko byłoby jej zarzucić cokolwiek strawie - zarówno u Tsi Wenfu jak i tutaj, jedzenie było bardzo dobre. Okoliczne ziemie od lat nie widziały klęsk żywiołowych.

Martwiła Osę też kondycja. Jej uda na kąpiel zareagowały milczącą ulgą, przez moment dziewczynie przemknęła nawet przez myśl rzecz prawdziwie żenujaca - że gdyby teraz kazano jej wstać, musiała by wymyślić coś, by odwlec wykonanie rozkazu o kilka chwil, parę oddechów dosłownie. Nie sposób stać mając watę zamiast nóg. Część Keiko ponownie zakipiała złością, lecz zadziałały też nauki Hakusho i Raishina - w milczeniu rozpoczęła serię masaży, z pewną ulgą witając konieczność zajęcia się czymś 'tu i teraz', możliwość zaprzestania, nawet jeśli tylko na moment, ponurych rozważań.

- Samuraju! - donośny szept rozszedł się po łaźni, podrywając ją, natychmiast sprowadzając czujność. Nikogo nie było widać w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu, zaczęła zatem patrzeć po miejscach, które na pierwszy rzut oka mogły ofiarować jakieś schronienie. Za paroma beczkami, stojącymi w kącie, teoretycznie mógł ktoś kucać; przy obecnym, nikłym oświetleniu w dwu rogach mógł ktoś stać... Lustrowała te miejsca wzrokiem, czekając.

- Czy klan Osy faktycznie przyjmuje hininów? Oni faktycznie stają się samurajami? Co muszą zrobić?

Nadal nie wiedziała gdzie jest ten... ktoś, bo teraz, po tych pytaniach miała pewne podejrzenia, które kazały wstrzymać się z nazwaniem go 'osobą'. Ale też nie sądziła, by miało jej grozić niebezpieczeństwo. Na wszelki wypadek nie traciła czujności, nasłuchiwała nietypowych odgłosów. Kroków, stóp, czegoś, co świadczyłoby, że szepczący nie jest sam.



Terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Akodo.

Rankiem nie wszyscy witali się z nią równie naturalnie, jak poprzedniego dnia. Paru bushi odwracało wzrok, zwracało się do niej nie patrząc na nią, ograniczało kontakty do tych niezbędnych. Wieść oczywiście miała się rozprzestrzenić niczym pożar. Ale co było robić? Zaprzeczać? Zwodzić? Mówić gładkie słówka, przybierając cudze pozy?

Nazwisko Otomo z meldunku skrzydlatego posłańca nic jej nie mówiło. Wendetta tam opisywana mówiła jej więcej, choć też niewiele.

- Czy to możliwe, by zaszczyt goszczenia negocjatora, Otomo Teitaro-sama, przypadł szlachetnemu Kakicie Yoshi, panu granicznych ziem?
- W rzeczy samej. To on z ramienia Cesarza ma zająć się tą sprawą. Choć ostatnio pan Ikoma Ujiaki wynegocjował, iż pan Otomo powinien przebywać przynajmniej połowę czasu na ziemiach Lwa, gdzie podejmowany będzie przez ludzi z jego rodziny.



12 ri na południe od Gór Środka Świata, 34 ri na południowy-wschód od Zamku Rozdroży; prowincja Jodo, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Księżyc, wiosna roku 1114, godzina Hantei.

Karawana posuwała się naprzód stałym tempem. Cztery wozy, dwójka pasażerów, pięciu samurajów, nieco pod trzydziestu heiminów zmierzających do Kosaten Shiro. Jeden wóz należał do cieśli, którego w zamku oczekiwała narzeczona i który miał tam otworzyć warsztat pracując dla jednego z panów Daidoji. Dwa wozy należały do kupca, który miał nadzieję zdążyć z towarami swych mocodawców Yasuki, nim panowie Daidoji - obecnie zajęci granicą z Lwem - powrócą do zwyczajów pilnego przeszukiwania wszystkiego, co mogło pochodzić od najmniej bojowej z wszystkich rodzin Klanu Kraba.

Pasażerowie obejmowali starego mnicha, który miał objąć jedną ze zrujnowanych świątyń na przełęczy Beiden... oraz młodego dzieciaka - a raczej pana Akodo niedawno po gempukku. Pan Akodo podążał do swojego ojca, Akodo Ichizo-sama, o czym w przeciągu jednego wieczora wiedziała cała karawana - rozgadanego dzieciaka wszędzie było pełno i dwie Osy podróżujące z nim nie miały szans by go spacyfikować. Akodo Ichizo-sama był bowiem wspaniałym samurajem, paragonem wszelkich cnót, w ustach młodego Ryouichi wychodził śmiało na samuraja porównywalnego z Cesarzem. Cynicy mogliby nawet stwierdzić, że w starciu między tymi dwoma, jak długo pan Ryouichi byłby sędzią, Cesarz nie byłby zwycięski.

Ochroną karawany było dwu roninów, dla których była to okazja nader szczęśliwa. Kupiec znał trasę, na której bandytów nie widziano od lat, miał paru byłych ashigaru obrony, ale płacił samurajom stawkę, jaka im się należała i nie unosił się nad stan - co dla obu roninów którzy na szlaku zdołali spotkać się ze znacznie gorszym zachowaniem ze strony kupców bogatych jak ten tutaj było miłą odmianą.

Pogoda również dopisywała, choć wciąż raczej wczesna wiosna, dzień był ciepły, słońce miło przygrzewało, jeden z roninów nawet zdjął część zbroi, jadąc na ostatnim wozie, by ją dokładnie wymyć i oczyścić. Czynności tej asystował młody pan Akodo, ciekawie się dopytując o rzeczy, jakie zdaniem ronina ktoś o jego wykształceniu doskonale powinien wiedzieć, lecz na szczęście dla samuraja-fali, jadący z nimi mnich zdawał się czerpać sporo radości z objaśniania rzeczy trywialnych gadatliwym dzieciom, samuraj zatem jedynie czasem musiał wtrącić jakąś monosylabę.

Strzały kompletnie nie pasowały do spokojnego dnia, pozbawionej bandytów okolicy, czy śpiewu polnego ptactwa. A jednak padły, płaskie, oddane z bliskiej odległości, straszliwie mocne, mordercze. Dwu samurajów Osy padło nie wiedząc nawet, że umierają. Więcej szczęścia miał ronin, lecz przeszyty trzema strzałami mężczyzna jedynie słabym głosem wykrzyczał ostrzeżenie, nim krew zalała mu płuca a ból odebrał przytomność. Żadna zbroja nie mogła pomóc w tej sytuacji, nawet najlepsze pancerze Kraba czy Lwa - strzały przeszyły pancerze i okryte nimi ciała. Z pięciu samurajów podróżujących z karawaną pozostało dwu skrytych na wozie - młody Akodo i ronin Sawanosuke.

Wyeliminowawszy najpoważniejszą ochronę, napastnicy unieśli się, napinając łuki powtórnie, powstali z niewysokich krzaków, rosnoących po bokach drogi, gdzie leżeli dotąd nieruchomo. Byli w pomalowanych na szaro i zielono zbrojach pokrytych gałązkami. Nawet czujny obserwator musiałby wiedzieć, czego szukać. Nikt z karawany nawet nie spostrzegł zasadzki, ostrzegawczy okrzyk starszego ronina wzbudził w wielu po prostu konsternację - dla spokojnych półludzi brutalność i nagłość ataku była po prostu nie do pojęcia.

Ashigaru jednak nie byli po prostu spokojnymi półludźmi, rozpryśli się zatem w unikach próbując dotrzeć do najbliższych łuczników i związać ich walką. Tymczasem na wozie, trzymając rękę na gębie młodego Akodo Sawanosuke w przerażeniu i z perlącym czoło potem próbował ogarnąć sytuację, porażony tym, że jego mistrz najpewniej nie żyje, i że jego ostatnie słowo brzmiało "Łasice!".

Łasice to był juzimai**, całkiem spory i nader skuteczny. Ich najbardziej znanym dowódcą była kobieta, samurai-ko niegdyś podobno z Klanu Lwa, imieniem Maro. Choć Ci, którzy zetknęli się bliżej i dłużej z bandą, wiedzieli, że nie ona była prawdziwym dowódcą, choć przewodziła właściwie wszystkim operacjom Łasic. Sawanosuke i jego mistrz przeżyli parę spotkań z Łasicami, brali kiedyś udział w obławie na przestępców z Shinomen Mori.

Tyle, że teraz byli po drugiej stronie Gór Środka Świata. Łasice tutaj? Równie oczekiwany byłby atak samurajów Kraba. Sawanosuke spojrzał na młodzika, którego oczy rozszerzyły się strachem. Ronin miał - wedle swego mistrza - nos czuły niczym pies. Teraz, dla ronina, mały Akodo cały pachniał strachem.

- Zostań! - rzucił mu mężczyzna wyskakując z łukiem w dłoniach.

Gruchnęła druga salwa. Dwu ashigaru dostało, jeden w udo, drugi w brzuch. Ranny w udo padając, zdołał sięgnąć yari swojego przeciwnika, ostrzem zostawiając krwawą i szarpaną ranę na boku tamtego. Samuraj skrzywił się, skrócił dystans i cięciem iaijutsu rozpłatał chłopu głowę.

Ranny w brzuch mężczyzna skulił się, gdy ból poszarpał mu trzewia. Strzała utknęła płytko, ledwo przebijając zbroję, lecz była to watakusi - wymagało wysiłku woli by po prostu ustać. Nieruchomy cel przykuł uwagę łuczników z drugiej strony - dwie strzały w plecy zakończyły żywot nieszczęśnika.

Był to zły wybór łuczników, lecz dopiero gdy puścili strzały, zauważyli wyskakującego z łukiem Sawanosuke, który celowo opóźnił swe działanie, licząc na to właśnie. Mężczyzna strzelił z przyłożenia, jeden z łuczników zesztywniał, wygiął się nienaturalnie i padł w krzaki, martwy, agonalnie łamiąc drzewce wystające mu z piersi. Sawanosuke nie czekał na dalsze wydarzenia, momentalnie skrył się za wozem, gotów wspierać walkę pozostałych ashigaru, którzy wyszkoleniem i uzbrojeniem odstawali od Łasic.

Z dziecinnym wrzaskiem bojowym młody Akodo samotnie zaszarżował na pozostałego łucznika. Ten wyczekał, zgrabnie uniknął ciosu chłopca i oszczędnym ciosem w kark posłał go nieprzytomnego na ziemię. Tego jednak Sawanosuke nie widział, w ponurym zacięciu strzelając do bandytów z niewielkimi trudnościami masakrujących odważnych ashigaru. Każdy jego strzał odwlekał jakąś śmierć, choć ronin nie miał teraz tak czystego pola do strzału by zabijać - zatem ranił. Nagle rozległ się gwizd, i bandyci błyskawicznie zapadli w krzaki, zgięci uciekając. Wyczerpani ashigaru dopiero po chwili pojęli, że jakimś uśmiechem Jizo przeżyją ten dzień. Z sześciu zostało ich trzech, każdy był ranny, każdy kilka razy. Gdyby nie strzały Sawanosuke, wszyscy byliby martwi.

Ronin jako jedyny obserwował nietypowe zachowanie w milczącym zdziwieniu, tym samym skwitował ślady i przebieg walki między Akodo i bandytą, kiedy już je odczytał. Okup? Sawanosuke nie wiedział i nie dbał o to. Pilniejsze było co innego - ochrona karawany oznaczała ochronę pasażerów, a jego mentor wymagał cudu. Gdzie zaś teraz znaleźć shugenja, który zawróci go sprzed oblicza Emma-O?

Niezdecydowanego ronina klepnął w ramię pogarbiony mnich:
- Karawana potrzebuje dowódcy, Sawanosuke-san. Zostaw rannych i zaginionych mnie.

Posypały się komendy. Mnich wpierw ruszył do starszego mężczyzny, począł go ratować. Potem dopiero potruchtał w las, za śladami. Kiedy Sawanosuke znowu miał chwilę czasu i zajrzał do swego nieprzytomnego mistrza, ten z wysoką gorączką leżał na wozie kupca, na drogim i grubym dywanie mając rozłożony futon, przykryty, zabandażowany, z kompresem na czole. Córka kupca wraz z ojcem czuwali przy nim.

- Samurai-sama - zaczął niepewnie kupiec - mnich rzekł, że zrobił co mógł, ale że najgorsze dopiero przed nami. Rzekł, że jeśli ranny przeżyje godzinę Wołu, zapewne dożyje świtu.

Godzina Wołu. Godzina Fu-Lenga. Najczarniejsza, najgorsza godzina nocy. Sawanosuke kiwnął głową. Uświadomił sobie, że nie ma nic, co mógłby dać shugenja, jeśli jakiegoś spotkają. Może jedynie go błagać, grozić mu, lub sprzedać swój miecz.

* * *

Młodzik ocknął się dopiero, gdy został brutalnie rzucony na ziemie przez niosącego go mężczyznę. Unosząc w górę głowę dostrzegł, że jest na polanie bambusowego lasu. Drzewami kołysał lekki, wiosenny wiatr, gdzieś śpiewał kos, a może szpak? Nie było ważne. Ważna była patrząca nań uważnie i zimno kobieta, o nieregularnych rysach twarzy i brązowych oczach, dziwnie pozbawionych ciepła. To były bardzo ładne, i bardzo stare oczy, choć z twarzy Ryouichi nie dałby kobiecie więcej niż trzydzieści lat. Nieco za nią stał koń, którego sierść zdradzała, że jeszcze niedawno całkiem forsownie jechał.

- Zaszarżował na mnie podczas walki, Maro-sama - zaraportował jego niedawny przeciwnik w odpowiedzi na pytające spojrzenie kobiety. Milczenie przeciągało się, spojrzenie nie zmieniło się, kobieta jedynie uniosła brwi, jakby mówiła "tyle?". - Eeee... to ten Akodo, pani, toteż go przyniosłem.

Maro pokiwała głową w milczeniu, spoglądając na młodego chłopca w brązowym kimonie z daisho za pasem.

- Syn Akodo Ichizo - rzekła powoli, wyraźnie napawając się tymi słowami. Nagle jednak zmarszczyła brwi. - Eskorta?
- Nie żyją, pani.
- Dobrze. Świadkowie?
- Tylko heimini pani, paru ashigaru. Mamy ich zabić?
- Jeśli chcecie.

Odpowiedź kobiety była obojętna, oczy skupione na chłopcu. Spokojne, wnikliwe, badawcze. Maro miała nieokreślone wrażenie, że coś jest nie tak. Nie lekceważyła takiego wrażenia, kilkakrotnie uniknęła zasadzek dzięki niemu, kilkakrotnie przeżyła zamachy, wliczając te ze strony ludzi, którym niemal ufała. I to wrażenie właśnie czuła, w chwili, która powinna być jej chwilą triumfu. Która powinna upajać słodyczą niczym anmitsu***, uderzać do głowy lepiej niż sake z ziem Wróbla czy opium z Ryoko Owari. Miała przecież jego spadkobiercę, jego dziedzica. Życie chłopaka leżało w jej rękach. Mogła go zabić i posłać głowę, mogła okaleczyć tak, by nigdy nie trzymał katany, mogła poprzecinać mu ścięgna, zadbać o to, by zagoiły się rany i posłać rodzinie kalekę, której kończyny od tego dnia zawsze trzeba będzie poruszać, marionetkę na sznurku.

Ichizo oczywiście nie odstąpi od swoich słów, to był jego spadkobierca, jego pierworodny, męski potomek. Nauczy syna tego, co sam umie, może wykształci na dyplomatę. I będzie przy tym cierpiał. Na samą myśl kobieta niemal przymknęła oczy w zachwycie.

Niemal. Bo coś było nie tak.

Dlatego Maro jeszcze uważniej poczęła przyglądać się chłopcu. Zwracając uwagę na szczegóły. Jego ręce. Nie były zaciśnięte w pięści, nie były pozornie luźno trzymane za obi, blisko katany. Nie, one przylegały do ciała, bardzo, bardzo mocno. Rysy jego twarzy nie były rysami znienawidzonego Ichizo. Były podobne. Mogły oczywiście być rysami twarzy kobiety tego psa. Mogły. Katana. Wakizashi. Czy chłopak nie miał być świeżo po gempukku? Nie powinny być jego dumą, skarbem? Nie powinien chcieć ich użyć? Nie chciał. Dziwnie leżały za obi. Maro dłuższą chwilę przyglądała im się, nim zrozumiała dlaczego. Wtedy już właściwie wiedziała. Już rozumiała co było nie tak. Mogła spojrzeć mu w oczy. Mogła. On zdawał się nie móc. Uciekał z wzrokiem, jakby oczekiwał, że go ukarze za patrzenie na nią.

- Powiedz, chłopcze - rzuciła znienacka - jak udały się zbiory w zeszłym roku?
- Dobrze pani. Zebraliśmy dużo ryżu, starczy.

Kobieta pokiwała głową. Mały dobrze grał, poza nią może dwu ludzi z bandy zrozumiało, co miał na celu ten dialog, całe oględziny, do reszty miało to dopiero dotrzeć. Kobieta przypomniała sobie miesiąc przygotowań do dzisiejszej akcji i niemal zazgrzytała zębami, złość jednak miała dopiero nadejść.

- To jedyny 'Akodo' w karawanie? - rzuciła spokojnie
- Jedyny - odparł ktoś, chyba Toyori.
- Co za sukinsyn. Podesłał nam kagemusha****. Co ci obiecał?
- Akodo Ichizo-sama - odrzekł chłopiec z olbrzymim szacunkiem i oddaniem wymawiając imię - obiecał mi, że zajmie się moją rodziną, jeśli coś mi się stanie.

Niebotyczna była wiara w tym zdaniu, wiara dziecka pokładana w idolu, w bóstwie, albo w pojęciach w jakie wierzą dzieci swą niezachwianą, aksjomatyczną wiarą. Maro poczuła jak krwawa mgła przesłania jej wzrok, słysząc słowa i przede wszystkim ton tego heimina. Krótki, gwałtowny ruch. Cichy i mdły okrzyk porażającego bólu. Maro skoncentrowała się na uspokojeniu oddechu. Jak zawsze, po paru chwilach mgła opadła. Spojrzała na dzieciaka. Był bliżej, niż pamiętała. Drżał jak osika. Obie ręce zaciskał kurczowo na jej katanie, kalecząc swoje palce. Nie pamiętała dobycia broni. Nie pamiętała ciosu. Ale jej katana przeszyła ciało chłopca i Maro poczuła, że tak powinno być. Uśmiechnęła się i pierwszy raz chłopiec ujrzał, jak ożywają jej oczy. Bardzo ładne i bardzo stare oczy. I bardzo okrutne.

- Czyli właśnie spełniłam dobry uczynek, prawda, malcze? To jest, zakładając, że Ichizo kiedykolwiek się dowie, że coś ci się stało...

Jej ludzie roześmiali się, nieco gardłowo, niepewnie. Okazjonalna gwałtowność Maro przerażała jej ludzi. Nigdy nie było pewności, kto padnie jej ofiarą. Łasice szły za nią, bo miała świetne, doskonale dopracowane plany, dbała o drogi ucieczki, jej wypady były krótkie, skuteczne, dopracowane i cieszyły się wysoką przeżywalnością, jeśli tylko każdy dobrze wykonywał swoją robotę. Okazjonalne okrucieństwo? To był juzimai, a nie dwory Rokuganu. Szli więc za nią, ale bali się jej. Bo zawsze była parę kroków przed innymi. Bo nigdy nie wiadomo, czy nie zatopi człowiekowi katany w bebechach, po jelec. Tak jak teraz temu małemu, który konał jej na ostrzu, sparaliżowany bólem na tyle, że nawet nie jęknął.

Oczy chłopca zbiegły się i uciekły w głąb głowy. Kopniakiem kobieta strąciła go z miecza, strzepnęła ostrze, wytarła je pieczołowicie i schowała.

- Ty tam - wskazała mężczyznę, który przyniósł 'Akodo'.
- Tak pani - rzekł tamten dokładając starań, by głos mu się nie zachwiał.
- Podejdź. Jak cię wołają? - głos Maro był spokojny. Gdy chłopak zarzęził u jej stóp, zignorowała go kompletnie.
- Kado - rzekł tamten, niechętnie podchodząc. Fałszywe imię, jakie jej podał, nie miało znaczenia. Imiona, jakie tu mieli, w przypadku pomniejszych łotrów zmieniały się z dnia na dzień. Mało kto potrafił wytrwać przy imieniu. Ale tylko tak można było piąć się w górę. Tylko tak, można było się dowiedzieć pewnych rzeczy. Jak na przykład to, że szef bandy, z której się ucieka, jest też tak naprawdę szefem tej bandy, do której się przychodzi.
- Dobra robota - rzekła, klepiąc go po ramieniu. Następnie odwróciła się i ruszyła w stronę konia. Mężczyzna z ulgą przymknął oczy, jego napięte dotąd mięśnie rozluźniły się.

Ostrze Toyoriego przeszyło go, wychodząc z jego klatki piersiowej. Czysta śmierć.


- Spotykamy się u starej wiedźmy. Toyori, zaprowadzisz resztę. - rzuciła, już z końskiego grzebietu, nieporuszona kobieta. - I zrób co trzeba z jego głową.

Odjechała odprowadzona ostrożnymi spojrzeniami swoich ludzi. Bali się jej. Tak miało być. Tak być powinno. Jej złość już opadła. Przecież jest jeszcze dziewczyna.

* * *

Toyori spoglądał za nią przez chwilę w zamyśleniu. Nim skrzyknął pozostałych. On jeden wiedział o co chodziło w egzekucji. Kado okradł swoich kompanów w poprzedniej bandzie, następnie uciekł do nich, słysząc, że Łasice wychodzą z Shinomen Mori. Uważał, że to wystarczy, że gdy jego kradzież wyjdzie na jaw, będzie zbyt daleko, żeby jego poprzednia banda mogła coś mu zrobić. Przeliczył się. Ale nie mógł wiedzieć. Sam Toyori dowiedział się przypadkiem i bardzo starał się, by nie zdradzić, że wie.

Dowódca Maro-san, dowódca Łasic, dowódca Korników, dowódca poprzedniej bandy Kado... wszyscy byli jedną osobą. Toyori zastanowił się przez moment, odtwarzając strzępki zasłyszanej rozmowy w pamięci... Nadal jednak nie był pewien ani imienia tamtego człowieka, ani tego, ile band tamten miał pod sobą. Bacznie jednak zwracał uwagę na rozkazy dowódcy, lecz nie był pewien, co właściwie z tym zrobić.

Póki co jednak, nie było to istotne. Z rozmowy wywnioskował, że Maro dobrze się trzyma, a Maro znał. Dopóki mogła na nim tak polegać, będzie dobrze. Rozglądnął się po polanie. Pusto, jeśli nie liczyć bezgłowego i ogołoconego z wszystkiego co wartościowe trupa, oraz rzężącego chłopaka w brązowym kimonie, obok którego leżały drewniane ostrza.

"Niezła mistyfikacja, ale głupio zmarnowana. Jak już podszywacie chłopa pod samuraja, to dajcie mu ostrza. A nie takie coś."

* * *

Kiedy odeszli, starzec wyszedł na polanę. Dzieciak żył jeszcze, próbował walczyć. Próbował walczyć o oddech, o jeszcze jedno uderzenie serca, o opanowanie bólu. Próbował mówić. Gorączka rosła z każdą chwilą, krew płynęła z rany, krew i żółć. Starzec ze smutkiem spojrzał na młodego heimina, nim przykląkł i zanucił starczym głosem kołysankę, jaką chłopskie matki śpiewają swoim dzieciom. Uniósł głowę konającego, kładąc ją sobie na kolanach, chwycił go za kurczowo zaciskającą się na trawie dłoń i spojrzał w załzawione, powoli przestające widzieć oczy. Chłopiec próbował coś jeszcze mówić.

- Dobrze się spisałeś, Taro. Dobrze się spisałeś. - rzucił kojąco.

Wiedział, że chłopiec jest heiminem. Wiedział od momentu, kiedy zobaczył go, razem z jego eskortą, szukających transportu. Dla niego, to było oczywiste. Było radością obserwować, jak chłopiec cieszył się swoją nową zabawą, jak bawiło go 'bycie samurajem'.

Było też jasne dla mnicha, że los kagemusha ma swoją ciemną i bolesną stronę. Ale i tak żałował chłopca. Przecież, jak mawiają Togashi, nawet goblin jest piękny, gdy ma osiemnaście lat.

Chłopiec nadal jednak próbował coś powiedzieć. Mnich nachylił się nad nim, bardzo blisko niego.


Początek Roka Beiden, Góry Środka Świata, terytorium Klanu Skorpiona; 19 dzień miesiąca Księżyc, wiosna roku 1114, godzina Hantei.

Grupa mnichów wspinająca się powoli największym traktem Rokuganu nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie byli to wędrowni komuso, nauczający Tao uzdrowiciele charakterystyczni przez melodię nieodłącznego fletu czy koszykowaty kapelusz zasłaniający w całości oblicze. Nie byli to dobrze ubrani sohei, których stroje często były barwne, gdy reprezentowali swą Fortunę lub swą sektę, a zawsze dobrze skrojone, by nie utrudniać ruchów, a którzy na przełęczy Beiden bywali czasem jako pomocnicze kontyngenty rozmaitych armii lub siły neutralne, mające zapewnić, iż zawsze obecny tutaj konflikt nie rozleje się w jakimś niepożądanym kierunku.

Pielgrzymi maszerowali szeregiem, byli z różnych sekt, w różnym wieku od dzieci do starców, mieli ze sobą laski, koce i wszystkie rzeczy, które bierze się zwykle w dłuższe podróże. Wędrowali ze śpiewem. Jednostajnym, melodyjnym, nawet jeśli nieco monotonnym.

I byli obserwowani.

Wioska przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; godzina Amaterasu, czwarty dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Po raz kolejny wszystko wokół wydawało się ją przerastać. Jej organizm obudził się ze snu w połowie biegu i nadmiernej eksploatacji. Mogła by z marszu zmierzyć się w kolejnym sparingu z …-sensei, spróbować zamachu na …-sama, czy też kontynuować na jawie bieg z swych sennych majak zużywając do cna siłę tak krótkowzrocznie tłoczoną dudnieniem jej serca. Mogła by. Ale tak naprawdę powinna odpocząć. Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Wyglądało na to, że nie groziło jej nic, lub sama nie stanowiła żadnego zagrożenia. Tak czy tak wiedziano o jej obecności i pozwolono na nią. W końcu ogień który rozpaliła nie przetrwał by do rana gdyby czyjaś ręka nie podsyciła go kolejnymi kawałkami drewna. Ktoś ułożył jej miecze z szacunkiem i nakrył ją kocem, a skoro nie miała co do tych czynności żadnych wspomnień musiała być w nocy bezbronna i zdana na swego nieoczekiwanego dobroczyńcę.
Usiadła podciągając nogi pod siebie i poprawiając swe zmotłoszone w śnie odzienie jednocześnie starając się zapanować nad oddechem, biciem serca i rozognieniem ciała. Powolnymi ruchami poskładała koc i ułożyła obok swego prowizorycznego posłania.

- Gomenasai. Musicie znosić dzierżenie przez tak słabe dłonie. – Zwróciła się do swoich mieczy. - Po Mirumoto-sama musi to być dla was straszna degradacja.

Oczywiście, że nie oczekiwała ich odpowiedzi, ale i tak przeproszenie kogokolwiek za swą słabość wydawało się stosowne. Choć nie były jej obce legendy o obdarzonych duszą i świadomością nemuranai, żadne nie odezwało by się do istoty tak nikczemnej, nawet jeśli jej percepcja potrafiła sięgnąć ciut dalej i widzieć ciut więcej.

Pozwoliła swym myślom wędrować. Niebawem, jeśli tylko będzie to możliwe, czeka ją dalsza droga, jednak nie chciała odchodzić nie podziękowawszy swemu nocnemu dobroczyńcy. Korzystając z na wpół medytacyjnego spokoju czekała poświęcając ten czas nocnym wspomnieniom. Choć zapamiętanych obrazów było za mało jak na noc całą niepokoiły ją. Cudza przeszłość i wspomnienia nieistniejących osób i związków znów postanowiły ją nawiedzić podszywając się w dodatku pod jej własną. Lecz mimo swej całej fałszywości sen zabarwiony był ciepło i pozytywnie. Cóż ludzie lgnęli do ciepła i rodziny więc i jej umysł mógł utkać swą nocna iluzję korzystając z nieoczekiwanego ciepła trzaskającego ognia i przykrywającego ja koca. Jednak gdzie w tym wszystkim było miejsce na poczucie zagrożenia, podwyższonej gotowości i chęci działania? Tego mała Togashi nie potrafiła ani pojąć, ani zrozumieć.

Medytacja i rozglądanie się ujawniły dalsze wnioski. Nie było w kuźni śladów kogokolwiek innego niż ona sama. Stojak na drewno opałowe ział pustką, sama kuźnia nosiła wyraźne ślady opuszczenia - Kyoko szacowała, że nie używano tego budynku co najmniej parę ostatnich miesięcy. Logicznym, oczywiście, że wszelkie wyprowadzki miały miejsce wiosną. Szaleńcem byłby ktoś, kto przeprowadzał się przed zimą, kto porzucałby pola - jedyną szansę na posiadanie jedzenia i przeżycie zimy. A kto się przeprowadzał, ten brał drewno na opał ze sobą. Heimini potrafili utrzymywać się z opałowego drewna. Zatem skąd ogień? Kto posiadał bierwiona tak duże jak te, które płonęły teraz nieopodal? Chłopski koc, którym była przykryta, nie był jej własnym, miał dziwny, nieznany jej wzór na krawędzi. Jej ciało - kiedy już udało się je uspokoić - było wypoczęte, rozgrzane i w świetnej formie. Zastanawianie się nad snem, przyniosło jedynie wspomnienie nie wpasowujące się doń kompletnie. Pomarszczonej staruchy, wyrzucającej z siebie pełne jadu słowa, szyderczo tytułującej ją "Mirumoto-sama".

- Pozdrowienia w godzinie Pani Słońca! Jam jest Agasha Tennai Konnosuke, potrzebuję informacji, zaś mój konik strawy. Kimkolwiek jesteś, opowiedz się, ty w tej zrujnowanej kuźni!

Kim była starucha? Co robiła we śnie? Gdzie pasowała? Kyoko zmarszczyła brwi. Wyglądało na to, że układanka, jaką miała, była zdecydowanie niekompletna. Ale na jej poukładanie nie było czasu, wzywający ją do opowiedzenia się Agasha (którego imię nic jej nie mówiło) tego czasu zdecydowanie nie dawał. Mniszka wiedziała jednak, że jeśli odłoży sen zbyt długo - zapomni go ostatecznie. Powinna doń powrócić jeszcze dzisiaj, przed kolejną nocą.

----------------------
* kyoushi - jeden ze stopni instruktorskich.
** juzimai - banda, gang, prawie zawsze przestępczy, najczęściej złożony z roninów. Przynależność do juzimai w wielu wypadkach wystarcza by wyjąć spod prawa.
*** anmitsu - słodka pasta fasolowa.
**** kagemusha - dosł. cień wojownika, tu: sobowtór, dubler.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 23-08-2010 o 19:36. Powód: Dodatek posta zjedzonego po krachu forum
Tammo jest offline  
Stary 23-08-2010, 12:07   #247
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Shinjo.



Cierpliwości starczyło jej na jakieś dwie, trzy minuty.

Myślała, że zignoruje, że pominie milczeniem, skupiając się na rozmowie z gunso.
Nie była w stanie.

Prawie czuła na plecach ciepło bijące od siedzącego za nią samuraja, przysięgłaby, że słyszy jego pełen samozadowolenia oddech, szelest jedwabiu. Jaki dzielny Lew. Dwa proste słowa, by zlekceważyć jej daimyo i klan. Konkursem łuczniczym, rzucił cicho, z delikatną pogardą. Tak cicho, że pewnie tylko ona usłyszała. Wystarczyłoby odwrócić głowę, by wgryźć się wzrokiem w tą nieznaną twarz.

Nie wolno. Nie wolno. Zaciskała długie, pobliźnione palce na prostej czarce.
Nie wiedziała czy rumieniec, który czuła na policzkach pochodzi z sake czy gniewu.
Uśmiechnęła się do gunso nieznacznie, nieśmiało, przepraszająco.

Wzięła głęboki oddech i obróciła lekko głowę, odwróciła spojrzenie od swojego rozmówcy. Prawie tak, jakby chciała odezwać się do kogoś, kto siedzi za nią, jakby chciała, by usłyszał wyraźnie to, co ma do powiedzenia.

Prawie.

- Konkurs łuczniczy... Konkurs łuczniczy jest przeznaczony dla zwykłych uczestników, nie dla mojego daimyo – jej niski, lekko zachrypnięty głos przypominał pokryty patyną brąz. - Tsuruchi-sama jest wielkim człowiekiem i prawdziwym mistrzem kyūdō. Jemu wystarczy jedno spojrzenie, by trafnie ocenić człowieka, jedno napięcie cięciwy, jedna posłana strzała. – Zdawała się nie mieć co do tego najmniejszej wątpliwości, gdy, jak wibrujące nieokreśloną niecierpliwością pociski, wypuszczała w powietrze kolejne słowa podkreślane gestykulacją niespokojnych dłoni. - To starającym się o wejście do klanu potrzeba całego turnieju, by zrozumieć kim jest on, a kim są oni sami. Jacy być powinni, a jakimi przecież nie są. Jeszcze, albo nigdy. Ilu rzeczy powinni się jeszcze nauczyć, w ilu udoskonalić. Turniej jest dla nich czasem pierwszej nauki. Dla nas, dla Os, także. Za każdym razem. Każdego roku. Nie ma wojny bez łuku i strzał*, prawda? – rozluźniła ramiona, popatrzyła znowu na gunso, potarła z zakłopotaniem kark pod grubym warkoczem. - Jeśli Cesarz uznał potrzebę istnienia takiego klanu... - powiedziała już ciszej. - Jeśli uznał, że Rokugan potrzebuje takich strzał... To wierzę, że chce... że oczekuje właśnie takich Tsuruchi-sama.

Do końca wieczoru, świadoma obecności samuraja, nie odwróciła się za siebie. Dopiero, gdy wstawała od stołu dziękując za wieczór i towarzystwo nie tylko gunso lecz także wszystkim jego ludziom, zatrzymała wzrok na twarzy jednego z nich. Tego, który siedział tuż za nią.

Patrzyła na niego przez moment w milczeniu.
Wiedziała, że to on. Pilnowała go przez cały czas, nasłuchując ruchu, wyłapując kątem oka każde poruszenie. Niewysoki samuraj o niewyparzonym języku, sięgał może jej ramienia.
Jak Gennryo.

Zanim minęła go, kierując się do łaźni, skłoniła się przed nim lekko. Jakby był jej sempai, któremu dziękowała za uczynienie niezwykle trudnej lekcji - łatwą.


Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Fu Lenga.



- Samuraju! - głośny, teatralny szept odbił się pogłosem od ścian pustej łaźni.

Nie udało jej się ukryć drgnienia, nagłego napięcia całego ciała. Przestała masować udo, wyjmując powoli ręce ponad poziom wody i kładąc je na gładkiej krawędzi ofuro. Szarpnięciem głowy odrzuciła z twarzy wilgotne kosmyki włosów, wbiła wąskie oczy w cienie zalegające w kątach pomieszczenia. Podciągnęła lekko nogi, napinając i rozluźniając mięśnie. Wyciszyła oddech. Nasłuchiwała.

Czekała.

- Czy klan Osy faktycznie przyjmuje hininów? Oni faktycznie stają się samurajami? Co muszą zrobić?

Zignorowała dwa pierwsze pytania. Jej rozmówca wiedział, co powiedziała wcześniej – inaczej nie czekałby na sposobność zadania tego pytania. Skoro jednak wiedział, nie widziała potrzeby ponownego potwierdzania swoich słów. Podniosła się na ramionach i wyszła z ofuro. Na mokre jeszcze ciało narzuciła cienkie kimono i niedbale zawiązała węzeł pasa.

Odpowiedziała mu dopiero na ostatnie. Najważniejsze.
Choć odpowiedź była tak bardzo oczywista.

- Muszą okazać się godni – rzuciła krótko, sama trochę zdziwiona tym, jak chrapliwie brzmi jej głos.


Terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Akodo.



Nienaturalnego zachowania Lwów nie skomentowała w żaden sposób. Bo i co mogła powiedzieć? Ujawnić swoje wątpliwości? Usprawiedliwiać się? Zabiegać o przychylność? Żebrać o sympatię? Niepodobna. Była Akodo. Jednak po roku spędzonym na ziemiach Lwa wiedziała aż za dobrze, że nie jest wśród swoich. Nie było tu Os, które wciąż nazywały ją Wierzbą i pośród których miała swoje stałe miejsce. Teraz nie było tu nawet Akihito – jedynego prawdziwego przyjaciela, którego zyskała w Kaeru Toshi i za którym już teraz tęskniła bardziej niż byłaby skłonna się do tego przyznać.

Był za to gunso o uśmiechu jej ojca, do którego sympatii nawet nie próbowała ukrywać.
Był także dług wdzięczności, którego starała się nie powiększyć ostrożnie, trochę nieśmiało poprzedniego wieczora zadając mu pytania. Nie, nie o klan Lwa, nie o graniczną politykę tego klanu. Pytała o niego.

I teraz, nie tylko z powodu gniewnej dumy, lecz także, by nie prowokować zbędnych konfliktów, by nie być dla niego jeszcze większym ciężarem, wycofała się jeszcze mniej niż wcześniej narzucając swoją obecność jemu i jego ludziom.


* * *


- Czy to możliwe, by zaszczyt goszczenia negocjatora, Otomo Teitaro-sama, przypadł szlachetnemu Kakicie Yoshi, panu granicznych ziem? - spytała się gunso.

- W rzeczy samej. To on z ramienia Cesarza ma zająć się tą sprawą. Choć ostatnio pan Ikoma Ujiaki wynegocjował, iż pan Otomo powinien przebywać przynajmniej połowę czasu na ziemiach Lwa, gdzie podejmowany będzie przez ludzi z jego rodziny.

Skinęła głową z aprobatą. Przynajmniej połowę czasu, być może więcej. Wystarczająco wiele, by wyrwać negocjatora z gładkich i pachnących objęć błękitnych Żurawi. To było ważne – zachować równowagę, obejrzeć uważnie obydwie strony monety, zachować dystans. Ale Kakita jako osoba odpowiedzialna za podjęcie Otomo i przebieg negocjacji? Pan bez katany. Słaby władca prowincji Sumiga częściej goszczący w stolicy niż swoim zamku. I może o to właśnie chodziło, gdyż jego niefrasobliwość i ciągłe nieobecności wymuszały większą ilość patroli oraz częste wizytacje samego Daidoji Uji – daimyo tej rodziny. To nie Kakita nadzorował rozmowy.

- Pan Kakita z pewnością będzie wdzięczny panu Ikomie za jego trud. Wierzę, że pełen ulgi i radości przywitał perspektywę wizyty na ziemiach rodziny Matsu – mruknęła rozbawiona wizją spotkania słabego Yoshi Bez Miecza z przedstawicielami najbardziej agresywnej rodziny klanu Lwa. I zaraz zmarszczyła brwi, myśląc o późniejszych konsekwencjach takiego spotkania. - Pan Kakita wrócił już ze stolicy na swoje ziemie?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-09-2010 o 21:58.
obce jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:50   #248
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 10 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, ranek.

Po ceremonii, połączonej właściwie ze śniadaniem, Fukurou był mile zaskoczony. Propozycja Manjiego właściwie trafiła w sedno jego myśli. Oczywiście podejrzliwość względem Skorpiona nalegała, by nie wierzyć w zamiary zamaskowanego samuraja tak łatwo.

Akito miał inne podejście. Dla Kraba takie sprawy nie wymagały większego zastanowienia się. Jedynie pies bez honoru, nie znający wagi obowiązku samuraja, szczeniackie wybryki i urazy przedłożyłby nad dobro i bezpieczeństwo kraju, którego bronił.

Samuraj Kraba miał jednak przewagę nad swoimi towarzyszami, nawet pomimo ich pobytu na Murze. Tą przewagą było wykształcenie zdobyte w Sunda Mizu dojo. Hida pamiętał, jak jedna z instruktorów, shugenja Kuni, opowiadała jemu i jego rówieśnikom opowieść o braciach Gentsuke. Wzorem Hidy Osano-Wo, ich ojciec miał syna z prawowitego i nieprawowitego łoża, z których ten drugi był faworyzowany całe życie. Chłopcy rywalizowali od najmłodszych lat, jednak w tym wypadku brat bratu był wilkiem. Zabrakło więzi braterskiej, było za to wiele przykrych i brutalnych konfrontacji, ze zmiennymi wynikami. Wasale rodu podzielili się, wspierając jednego bądź drugiego brata. Szeptano, że potrzebna będzie interwencja Czempiona Klanu, by ród nie zantagonizował się tak dalece by wdać się w wojnę bratobójczą. Z każdym konfliktem zdawało się to coraz bardziej nieuniknione.

Pierwszy wśród Hida wezwał do siebie obu braci, porozmawiał z nimi, a następnie przydzielił ich jako dowódców do sąsiadujących strażnic. Oficjalnie nikt nie sprzeciwił się jego woli, ale wielu z dowódców przewidywało klęskę, szereg sztabowców tego samego dnia opracowało plany szybkiego przerzucenia wojsk by stłumić bratobójcze walki oraz odeprzeć pewną - wedle wielu - inwazję.

Godzina próby przyszła szybko, bo ledwie po miesiącu objęcia nowych posterunków. Jednak gdy strażnica jednego z braci miała upaść, z odsieczą przybył drugi. Finał opowieści różni się znacząco między opowiadającymi. Czasem obaj bracia przeżywają, czasem jeden umiera za drugiego, ten drugi zaś żyje jego życiem, czasem po prostu ten, który przeżył przyjmuje też imię drugiego brata i jego rodzinę niczym własną, czasem obaj bracia umierają.

Ale jeden element jest wspólny. Walka o granicę miała dla obu najwyższą wagę. Opowieść o braciach nie była jedyną. Do dziś Akito pamiętał, jak ojciec kiedyś opowiadał jemu i jego bratu historię człowieka, który odkrył, że jego żona ma kochanka, którym jest jeden z ludzi z jego oddziału. Mężczyzna nic z tym nie zrobił, a na pytanie dlaczego odrzekł:

- Jeśli to prawda, będę musiał go zabić, on zaś spróbuje zabić mnie. W najlepszym wypadku, Klan traci dobrego żołnierza, w najgorszym - dwu. Jak taka bratobójcza walka wpłynie na sam oddział, nawet nie zgaduję. Wolę znosić plotki.

Akito dobrze pamiętał też reakcję swojej matki. Pani Takioshi była blada, oczy miała rozszerzone, całą sobą wyrażała oburzenie. Historię nazwała skandaliczną, zaś głównego bohatera - psem bez honoru. Pan Ogitamaru uśmiechnął się jedynie, prostując jej słowa:

- Krab, moja żono. Krab, nie pies.

Dlatego Akito widział sprawę prosto - spory nie miały znaczenia. Należało przeżyć dziś, by móc walczyć jutro. Po śniadaniu, herbacie, zadbawszy o przyszłe porozumienie się, o podpisy, o posłuszeństwo swego narowistego wierzchowca i bezpieczeństwo misji młody kurier poczuł się znacznie lepiej.

Akito poczuł, że dobrze spełnia swój obowiązek, a to było bardzo miłe uczucie. Jedynie kwestia demona, niczym ciemna chmura psuła czyste niebo, jakim był nastrój wyruszającego w podróż samuraja Kraba.

* * *

Tak Smok jak i Krab wychowani byli w przekonaniu, że ceremonia parzenia herbaty jest czymś więcej niż wspólnym wypiciem czarki dobrego napoju. Każdy z nich słyszał, że to "coś więcej", choć to 'coś' różniło się z relacji do relacji. Przyznawali jednak obaj, że Skorpion zapraszając ich na takie ceremonie, zdecydowanie potrafi wznieść je wyżej niż by to oczekiwano.

Fukurou przypomniał sobie też jak Manji oddychał, uspokajając własne ki przed rozmową. Mimowolnie Smok dopuścił do siebie myśl, że Skorpion może zna więcej smoczych technik, by oddalić ją w chwilę później, jako zdecydowanie zbyt pochopną.

W końcu jedna jaskółka wiosny nie czyni...

Wypoczęci i generalnie zadowoleni, samuraje gotowi byli przemierzać kolejne ri, dzielące ich od Zamku Goblina. Nocleg pod dachem, przygotowany posiłek, choć na pozór nie dawały wiele, były jednak zdecydowanie bardziej komfortowe od nocy na szlaku.

Krabowi udało się wprawnie zamaskować obawy związane ze zwiększeniem tempa jazdy, podobnie jak wcześniej, w stajni, zamaskował westchnienie ulgi, dowiadując się, że może dostać jabłka dla swego wierzchowca.

Zabiegi Manjiego odniosły na pewno skutek - Rinoko zdobyła uwagę obu koni, choć Subayai trzymał się z tyłu, jedynie czasem rzucając zazdrosne spojrzenia na większego konia. Może dlatego, a może wywęszywszy część przepakowanych bagaży swego pana Syn Wiatru również zaczął podróż w świetnym humorze.

Manjiemu natomiast wydarzenia tego poranka i tej nocy kazały spojrzeć inaczej na przeszłe zdarzenia. Chwila refleksji i spojrzenie w nowym świetle uświadomiły wyraźnie pewne rzeczy: Smok mu nie ufał i go nie lubił. Możliwe nawet, że nim gardził.

Najwyraźniej Fukurou nie był tak honorowy, jak zdawał się być. Było to w pewien sposób przykre.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 23-08-2010, 23:15   #249
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; miesiąc Hantei; wiosna, rok 1114.

Fukorou milczał....
Bushi Smoka w ogóle rzadko się odzywał i jeszcze rzadziej zaczynał rozmowę. Podróżował pogrążony w rozmyślaniach. Choć nadal zachowywał czujność.
Zresztą miał o czym rozmyślać. Zaginięcie Michiko, problemy w rodzinie. I inne sprawy z których bushi Smoka nie zwierzał się towarzyszom podróży. I nie zamierzał się zwierzać.
Są tajemnice które każdy zachowuje w swoim sercu, są sprawy które nie omawia się z nikim.
Każdy je ma... Fukurou nie wnikał w sekrety towarzyszy i nie tolerowałby wpychania się innych w swoje prywatne sprawy.
Dlatego też nie wypytywał Skorpiona skąd zna sekrety jego klanu, mimo że podzielał pogląd tej frakcji Mirumoto... która uważała, że sekrety klanu, powinny pozostać w klanie.
Dlatego też nie wyjawił jakie dokładnie są jego relacje z Michiko. Powiedział towarzyszom, to co powinni wiedzieć...i nic ponadto. Smoki są tajemnicze dlatego, iż pilnie strzegą swoich sekretów.
I Fukurou nie był pod tym względem wyjątkiem.

Zresztą podróż nie nastrajała do rozmów. Szybkie tempo jakie narzuciła sobie trójka bushi, sprawiała, że nie przeważnie nie było czasu na rozmowy podczas jazdy.
Tempo jednak dostosowane do możliwości Kraba. Spadnięcie z konia przez Akito i ewentualne związane z tym komplikacje, spowodowałyby większe opóźnienia, niż wolniejsze tempo dostosowane do możliwości.
Obozowe też były milczące. Smok przeglądał listy od Michiko doszukując się we wcześniejszych z nich jakiejś wskazówki dotyczącej obecnej tragedii.

Dni upływały na tej samej rutynie...wstawanie, posiłek, jazda, posiłek w okolicy południa, jazda, wieczorny posiłek, sen.
Fukurou brał ranną wartę, toteż wczesnym rankiem, gdy jego towarzysze spali. On ćwiczył kata lub strzelanie. Codziennie innym orężem, lub bez broni jeśli przyszła pora na Kaze-do. W ciszy i w skupieniu. Samotnie. Smok nie cenił pojedynków ćwiczebnych czynionych w drodze i pośpiechu. Nie czas było bowiem na rywalizację, nawet przyjazną. Bowiem wiadomym było, że każdy z trójki bushi właśnie własną szkołę cenił najbardziej i był zbyt dumny, by się ukorzyć przed innymi. Podróż to nie czas na niesnaski.
Poza tym, nawet podczas okładania się bokkenami, można doznać urazów.
A nie mieli czas na leczenie uszkodzeń ciała, zwłaszcza że Shinomem Mori wymagała czujności i pełnej sprawności ciała.

Medytacja była też częstym powodem milczenia. Małomówny Fukurou często odcinał się od świata i od towarzyszy za pomocą medytacji. Rozmowy o wszystkim i o niczym... nie były domeną Smoka. Tym bardziej, że Fukurou nie lubił się otwierać, a trójka bushi jakoś nie potrafiła jak dotąd znaleźć wspólnego i neutralnego tematu rozmów.
Zresztą.. medytacje pozwalały Fukurou zatopić się we wspomnieniach. A wtedy jego dłoń nieświadomie przesuwała się bo jednorożcach wyszytych na obi.

Wspomnienia wędrowały do Kasumi, przesuwały się po jej spojrzeniu raz radosnych raz pełnych gniewu. Kasumi nie potrafiła ukrywać emocji. Gdy była radosna, jej oczy śmiały się wraz nią. Gdy się gniewała jej wzrok miotał błyskawice. Twarz dziewczyny przypominała nieco kocią: mały nos, wyraziste oczy drobne usta i trójkątny owal twarzy. Włosów jednak nie układała jak Matsu. Otaczały jej twarz ciemnymi puklami, lub były splecione w warkocz. Były też niesforne. Bowiem często pukle jej włosów opadały na twarz, co powodowało odruchowe odgarnianie ich przez dziewczynę.
Gracja z jaką się poruszało jej zgrabne ciało, fascynowało Fukurou... Podczas ćwiczeń, zdarzało mu się zagapić na dziewczynę, co zawsze doprowadzało Kasumi do gniewu.
Powiem córka Jednorożców nie lubiła otrzymywać forów w walce.
Smok przyłapywał się na tym, że coraz częściej o niej rozmyślał. Jakiż mógł być tego powód?
Może miał nadzieję, że ją spotka? Irracjonalną i słabą, ale kryjącą się w sercu.
A może cień Kasumi ukryty głęboko w sercu Smoka, był oazą spokoju w obliczu zbliżających się problemów i zagrożeń, które piętrzyły się przed Fukurou... zarówno te jawne, jak i te ukryte.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-08-2010, 23:16   #250
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Shiba.


Karczma pozostała już z tyłu. Podobnie gunso Akodo i jego patrol chociaż nie wspomnienie rozmowy. Reakcji. Niedowierzania.

Jedno i drugie nie ograniczyło się zresztą do kasty samurajskiej, jeśli Yanagi dobrze odczytała niesamowitą ciszę, jaka powitała jej odpowiedź na pytania nagabywającego ją w łaźni... podczłowieka? Najpewniej podczłowieka. Na to wskazywał też, dopiero co odkryty 'prezent'. Jej sakwy wzmocniono skórą. Szwy były świeże, mocne, choć ktokolwiek szył, parę razy zdołał się pomylić. Pewnie z tej racji, że kiepsko szyje się w stajni po ciemku, a zapaliwszy światło ryzykuje się oskarżenie o kradzież... Keiko odkryła to podczas chwilowego postoju, kiedy upolowawszy zająca, chciała go przytroczyć do siodła. Staranny przegląd rzeczy ujawnił jeszcze jedną rzecz: popręgi wymieniono na nowe. Siodło zyskało na tym przynajmniej rok życia, jak oceniała Wierzba. Nic nie zginęło. Ani z rzeczy, które zostawiła w stajni, ani z tych, które wzięła ze sobą do pokoju.

- Dobry eta to taki, którego nie widzę - wspomniała słowa Matsu Etsuya.

Ale, czy dobry eta może stać się dobrym samurajem? Część Keiko przypuszczała, że sam taki pogląd u wielu jej przodków wywołałby chęć powstania z grobu i wymierzenia głoszącemu go surowej kary.

Oczywiście - bywały przypadki awansu do wyższej kasty. Keiko jednak nie pamiętała, by kiedykolwiek uczyniono z tego proceder, na taką skalę i z tak prostymi kryteriami, jak to zrobił Tsuruchi.

Szmaragdowy Czempion jest głosem Cesarza - głosiły pierwsze słowa Dekretu Niebiańskiego dotyczącego osobistego yojimbo. Akodo znała prawo. Jak każda Osa po gempukku. Nie można było nosić kłosa i prawa nie znać.

Ale...

* * *

Dogonił ją kiedy godzina Shiba przechodziła w godzinę Bayushi. Niewysoki samuraj o niewyparzonym języku, sięgał może jej ramienia.

Zauważyła go niemal o ri za sobą. Nie krył się, wyraźnie jechał za nią, parokrotnie przechylał się tak, by móc dobrze widzieć jej ślady. Jechał dobrze, nawet bardzo dobrze. Oczywiście, jego umiejętności były ledwie cieniem przy umiejętnościach samurajów w fiolecie, jego kucyk był karłem przy ich potężnych zwierzętach... ale jednak nie szło mu to źle.

- Szmaragdowa - rzucił na powitanie, kiedy ściągnął cugle przy niej. Zakręcił wprawnie konikiem, by być twarzą do niej, nie zaś bokiem. - Gunso otrzymał nowe wieści, które pragnął, by ci przekazano.

W jego głosie była bezosobowa uprzejmość, ukłon był jak należy, ale Keiko spojrzała w jego oczy i widziała, że nie ma tam przyjaźni. Szanował jej urząd, nią samą...

"Konkursem łuczniczym..."

Nią samą gardził.

- Jakie to wieści?
- Jednorożce parę razy towarzyszyły czcigodnemu Otomo Ho Shi Min, przez co niektórzy brali je za część jego orszaku. Wtedy jednak była ich trójka. Dwu mężczyzn i kobieta. Gunso wyraził nadzieję, że to będzie ci w jakiś sposób pomocne.

Keiko zastygła na moment. Nazwisko było jej znane...

Niewysoki samuraj uprzejmie zapytał:

- Czy życzysz sobie pani bym coś przekazał mojemu dowódcy?

Keiko szybko rzekła odpowiednie w tej chwili słowa podziękowania, które samuraj Lwa wysłuchał w skupieniu. Właściwie mogli się już rozstać, ale Osa czuła niemal, że to nie koniec spotkania. Nie myliła się.

- Pani, w dniu w którym rozpoczęły się walki na jeszcze wtedy Shiro Uragiru, zginęła chui Matsu Ko Katora. Czy wiesz może jak to się stało?


Prowincja Ayo, 35 ri na południe od Strażnicy Wschodu. Szlak kupiecki, terytorium Klanu Kraba; 10 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, ranek.

Podczas gdy samurajowie pokonywali kolejne ri dzielące ich od Strażnicy Wschodu, Ukrytej Puszczy jak i wszelkich dalszych celów, drogą naprzeciw panów Bayushi, Hida i Mirumoto podążały dwa szczególne Kraby. Hida 'Okami'* Tatewaki, samuraj Hida, posiadający liczne makimono** swej szkoły, który wielokroć wykazywał odporność na rany podobną do tej berserkerów, który z racji swego mistrzostwa we władaniu bronią wszelaką, czterokrotnie już miał okazję objąć stanowisko sensei w Sunda Mizu Mura, do czego miał prawo przez piętnaście lat stażu na Murze, w rozmaitych formacjach regularnych. Tatewaki jednak inaczej widział swoją służbę. Okami miał służyć rodowi Hisui, tak jak kilkanaście wcześniejszych pokoleń jego rodu.

Dla kontrastu, podróżujący z Wilkiem bushi, był młodzieniaszkiem, co widział niespełna piętnaście lub szesnaście wiosen, a wyglądał jakby siedemnasta miała być jego ostatnią. Chorobliwie wychudzony młodzieniec, o pożółkłej cerze jaka miała zaskoczyć Smoka i Kraba, lecz nie Skorpiona, który w życiu widział ludzi nadużywających opium oraz sake i znał druzgoczący efekt, jaki to wywierało na ich ciałach. Na domiar złego, młodzian wyraźnie trawiony był gorączką, z ledwością utrzymując się w siodle, o szklanych oczach i zarumienionej chorobliwie twarzy - zarumienionej w ten sposób, który sprawiał wrażenie fałszywego zdrowia, dla osób nie znających się na chorobach albo chociaż na właściwościach gorączki. Bayushi znał właściwości gorączki, wiele trucizn wywoływało ją. Hida znał gorączkę bagienną, paskudną chorobę, jaka wiosną i jesienią potrafiła samą gorączką zbić z nóg rosłego mężczyznę, kolejny pomiot niesiony wiatrem zza Muru. Fukurou, choć nawet nie znał tego rodzaju gorączki, to jednak potrafił poznać po dreszczach i oczach zaszklonych, że młodzieniec gorączkuje. Choć rumiane lica młodego Kraba przeczyły tym spostrzeżeniom młodego Smoka, nieco go konfundując.

Żadna ze stron jeszcze nie spotkała drugiej, żadna jeszcze nie zdołała dostrzec podróżnych z naprzeciwka, kiedy Hida Hisui Moeru osunął się na siodło z cichym jękiem, mając czarne płaty przed oczyma.

Niczym cień starszy mężczyzna ruszył ku swemu panu, kiedy nastolatek jęknął nagląco:
- Do broni Tatewaki!

Gunso nie czekał, broń w jego dłoni zjawiła się równie szybko, jak szybko druga jego ręka objęła chłopaka wpół, gotowa porwać go z siodła, lub podtrzymać. Dotyk zdał się otrzeźwić tamtego, który z wyschniętym gardłem na wiór i rozpaloną głową począł nieprzytomnie rozglądać się wokół, w czym ubiegł go bez trudu sługa.

- Panie?
- Fałszywy alarm... Ale czuję go. Gad jest blisko... lecz... inaczej.
- Rozumiem, panie.

Gunso schował broń, sięgając do juków wydobył z nich dwie bransolety, niegdyś białe, lecz teraz gęsto upstrzone plamami czerni. Bez słowa podał je swemu młodemu panu, który spoglądnął na nie z nadzieją, nakładając na wątłe, patykowate ramiona i podwiązując je, z pomocą asystującego przy tym gunso, wysoko na bladych ramionach.

Jakieś niecałe ri dalej nastąpiło spotkanie.

* * *

Oczom Kraba, Skorpiona i Smoka ukazały się dwa konne Kraby. Potężny, rosły mężczyzna o brązowych oczach i ogorzałej twarzy oraz towarzyszący mu wątły, o żółtej cerze i błyszczących od gorączki oczach młody, może nastoletni chłopiec. Młodszy może nawet od nich samych. Oba Kraby były opancerzone w czarne zbroje i uzbrojone - zwłaszcza większy, którego zbroja była świetnej roboty, zdobiona delikatnym grawerunkiem przedstawiającym zielonego kraba, trzymającego tetsubo, mempo zaś przypominało wilka. To on też rozpoczął rozmowę:

- Hida-san, witaj, Ty i Twoi towarzysze. Jestem Hida 'Okami' Tatewaki, w służbie mojego pana - pełne szacunku wskazanie na chłopaka obok każdemu pozwoliłoby się 'domyślić' że wyniszczony chłopiec obok jest właśnie owym panem - Hida Hisui Moeru. Jak idzie podróż dzisiaj? Skąd zdążacie?

Chłopiec skłonił się, powolnym ceremonialnym ruchem. Młodzi wędrowcy złapali się na tym, że sprawdzają, czy nie spadnie z konia nieprzytomny wskutek tego wysiłku.

---------------
* okami - wilk
** makimono - podłużny zwój, rozwijany poziomo, zwykle określał status, tytuły i rangi posiadacza, choć nierzadko zawierał po prostu jakąś kaligrafię lub obraz
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172