Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2009, 22:08   #19
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny

Szum ulewy uderzył w uszy z mocą, jakby otworzyły się drzwi do piekieł. Chłodne, wilgotne powietrze omiotło jego twarz, aż zakołysał się od podmuchu wichru. Walące mocno serce i gula w przełyku… Nasiąkające błyskawicznie ubranie. Pod dłońmi czuł ciepło i niespokojny ruch, ścisnął nieco mocniej, wyczuwał ledwie jeszcze jedno bijące szybko serce… Przez jedyny moment rytmy serc zgrały się… Zamknął oczy, myśląc gorączkowo. Choć to, co czaiło się w otwierającej się przed nim otchłani zapewne zniweczyć miało zamiar, jednak nie mógł już dłużej czekać. Czuł przez skórę, że ktoś odkrył już jego tajemnicę… A teraz…

- Cóż za niespodziewane spotkanie… - głos za jego plecami wyrwał go z chaotycznych rozmyślań, aż podskoczył z przestrachem i odwrócił się zaskoczony ku stojącej za jego plecami postaci. Błyskawica rozdarła nieboskłon i oświetliła skrywające się w mroku oblicze.

- Ach, to ty… - wyszeptał i popatrzył bezwiednie na to, co trzymał kurczowo w dłoniach, a potem podniósł wzrok próbując się uśmiechnąć. – Wiesz, ja…
Postać odwzajemniła jego uśmiech. Spojrzenia spotkały się. Zrozumiał.

Zbyt późno.

Chciał szarpnąć się na bok, ale przed oczyma zamajaczył mu zbliżający się w błyskawicznym skoku kontur. Potężne pchnięcie rzuciło nim do tyłu i nagle jego stopy straciły punkt oparcia, a ręce rozpaczliwie próbowały uchwycić się czegokolwiek. To, co w nich było, wyrwało się z furkotem ale zostało po tamtej stronie… On był już po stronie piekła… Przez moment poczuł się lekko, jakby nie ważył nic, a potem otwór i inne kształty zaczęły się oddalać sprzed jego oczu z olbrzymią prędkością. W pandemonium tego, co działo się wokół niego nie słyszał nawet własnego krzyku wydobywającego się z rozwartych do granic możliwości ust…






Imperator milczał. Płótno było miejscami popękane, ale dało się to stwierdzić tylko stojąc bardzo blisko obrazu, dla siedzących przy stole wyposażonym w rzeźbione z drewna o wiśniowym kolorze nogi malowidło wyglądało na utrzymane w doskonałym stanie.

Na zewnątrz burza przybierała na sile z każdym obróceniem klepsydry. Dziś była zdecydowanie gwałtowniejsza niż ta ostatnia, po której jeszcze nie zdążyły oschnąć liście poprzewracanych drzew. Huki stawały się coraz bliższe i bliższe, aż wreszcie za zamkniętymi okiennicami szum ulewy stał się jednostajny niczym odgłos wodogrzmotów. Mimo to, potężne zamkowe mury dawały poczucie bezpieczeństwa, a ogień kominka, jak dawniejsze ogniska zamieszkujących jaskinie przodków ludzi przynosił wiarę w przetrwanie w obliczu rozszalałego żywiołu.

Zamieszkujący zamek artyści zdążyli już co nieco się zaznajomić, dlatego rozmowa była dość ożywiona, mimo braku rozpoczynającego ich pierwsze spotkanie Vautrina. Sześć dni później dyskusja przy wspólnym stole toczyła się nieskrępowana, przy czym obecni starali się nie dawać po sobie poznać niepokoju jaki niosły odgłosy bijących coraz bliżej błyskawic. Do pełnego składu sprzed tygodnia brakowało jeszcze dwóch osób, mianowicie nieokrzesanego z lekka barda oraz uczonego Konstantina. Przez te parę dni Jasper przebywał głównie w swojej komnacie „pracując nad dziełem”, ale niektórzy spotykali go czasami snującego się zazwyczaj na lekkim rauszu gdzieś po zamkowych korytarzach lub na dziedzińcu, w okolicach potężnej bramy. Teraz spóźniał się na umówione spotkanie, ale chyba najbardziej prawdopodobne było iż śpi ciężkim pijackim snem po spożyciu dużych ilości wina, którego im tu nie skąpiono. Nie wzbudzający szczególnej sympatii Jasper zresztą nie był kimś, za kim tęskniliby artyści. Zwłaszcza dotyczyło to Konstantina, któremu bard wyraźnie nie przypadł do gustu od samego początku. Cięte, pełne ironii i ledwo skrywanej złości wypowiedzi Hoeninga pod adresem niechlujnego barda nie pozostawiały wątpliwości: nulneński bawidamek niechętnie tolerował obecność grubo ciosanego Jaspera na zamku. Innym nie dane było jednak obejrzeć satysfakcji Konstantina z braku nielubianego współpracownika, bowiem obaj spóźniali się a ich miejsca przy stole pozostawały puste.

Ktoś z biesiadujących stanął akurat przy oknie decydując się na jego uchylenie. Oprócz widoku targanych wiatrem mas wody, w oświetlonym przez okna zamkowych strażnic miejscu z ledwością dojrzał malutką jak żuk z tej niesamowitej wysokości figurkę wjeżdżającego galopem do zamku jeźdźca, kryjącego się przed rozszalałym żywiołem pod grubym płaszczem. Przekazana innym przy stole wiadomość spowodowała rzucone przypuszczenie, że do zamkowych murów przybył wreszcie Vautrin.

Nie trzeba było bardzo długo czekać, by przypuszczenie to się potwierdziło. Vautrin stanął przed nimi we własnej osobie. Zanim to się jednak stało, do sali dosłownie w ostatniej chwili przed jego wejściem wśliznął się Konstantin. Hoening rozdając dworskie uśmiechy jak gdyby nigdy nic zajął swoje ulubione krzesło. Jego stan mógł się wydać zgromadzonym nieco dziwny, mężczyzna bowiem wyglądał jednocześnie na lekko zaspanego, jak również jednak wyraźnie podekscytowanego i ożywionego, z oczyma rozświetlonymi natchnieniem. Nikt nie zdążył nawet skomentować tego faktu, bo kolejny uczestnik spotkania wszedł do strzelistej komnaty delikatnym skinieniem głowy witając siedzących.

Vautrin ubrany był dokładnie tak samo jak przed sześcioma dniami, przemoczony pewnie do cna płaszcz zostawił gdzieś na dole, ale kto stał blisko, mógł poczuć jeszcze woń jego mokrych od deszczu włosów. Nie wyglądał jednak na kogoś znużonego podróżą, a przecież musiał przebyć długą drogę czarnymi i niegościnnymi borami Reikwaldu pośród tej straszliwej burzy.

- Cieszę się, że znów się spotykamy. – powiedział bez uśmiechu – Bogowie mają mnie w opiece, w ostatniej chwili uszedłem przez zwalonym piorunem pniem. Ale dotarłem. Mam nadzieję, że zadomowiliście się już tutaj i że nie brakuje wam tu niczego, ale gdyby było coś co przeszkadza wam w pracy, mówcie śmiało. Ale, czy aby kogoś nie brakuje?

Popatrzył chwilę, a potem skrzywił się samym koniuszkiem ust i westchnął.
- Pan Jasper. Można było się spodziewać, że odpowiedzialność nie jest jego najmocniejszą stroną. Trudno, zacznijmy bez niego. Może ma dobry powód. Ale jeśli wydaje mu się, że zlecenie samego Cesarza oznacza możliwość darmowego balu bez podzielenia się swoim talentem z innymi, cóż, czeka nas poważna rozmowa.

Vautrin przywołał służbę i spokojnym, cichym głosem polecił stukać do komnaty Jaspera do skutku, jak również w tym samym czasie szukać go po zamku.

- Wybaczcie…- powrócił do rozmowy – Powróćmy do meritum. Jaką to opowieść planujecie, po tych dyskusjach, które z pewnością prowadziliście w tych owocnych dniach? Ogromnie ciekawym.

Rozpoczęła się tedy długa dysputa, a właściwie artyści poczęli przedstawiać swoje dotychczasowe pomysły i ustalenia, nierzadko zmieniając je jeszcze na gorąco w trakcie ciekawej niezwykle rozmowy. Powoli dochodzono do konsensusu. Koncept nie był co prawda do końca gotowy, ale Vautrin kiwał głową z zadowoleniem widząc, że czas nie został zmitrężony.

- Obraz wyłonił się więc…- rzekł gdy umilkły echa wypowiedzi – Rad jestem. Przeciwny też jestem rzeczy do cna od razu rozpisaniu, czymże byliby najwięksi gdyby ich dzieła nie były po części tworzone w gorączce natchnienia, czymże byliby muzycy bez kunsztu improwizacji. Przejdźmy zatem do czynów, za trzy dni okażcie jedynie kim bohaterowie będą oraz gdzie dokładnie ich historia rozpocząć się może. Zaczniecie, a ja pojadę znowu by przywieźć wolę Imperatora. Gdyby zmienić co chciał, zawsze będzie można wątki pewne spleść na nowo, ale czas nam już pierwsze decyzje podejmować. Na dziś co powiedzieć wam mogę, to że po ostatnim spotkaniu Jego Wysokość raczył wyrazić aprobatę dla formy ballady, jako w odbiorze dla ludu łatwiejszej, choć i epos rozsądnym mu się wydaje. Zadumał się nad motywem zdrady, ale przekazać kazał iżby pod rozwagę jeszcze raz tę propozycję podsunąć, gdyż jako się wyraził: „surowo ukarany występek odsłoniętego w finale zdrajcy ostrzeżeniem dla innych być może”. Jednak sama treść zdrady w postaci zamachu na Imperatora – jak słusznie oświecony Konstantin oznaczył - tylko jako absurd poczytana być może, więc nawet tegom dla uszu Cesarza nie przeznaczył. Zły to przykład, a jego przytoczenie jak mniemam dla samego barda zgubnym okazać się by mogło, więc i podziękować jeszcze za odrzucenie pomysłu winien.

Zebrani pokiwali głowami dumając nad zasłyszanymi słowami, a Vautrin ujął wysadzany ametystem kielich.

- Dobrze więc, zatem niech zacznie się Wasza Opowieść! – podniósł nieco głos - Rozpoczynajcie pracę, niechaj popłyną słowa ku chwale Cesarstwa, niechaj Imperator pokiwa głową z zadowoleniem i wynagrodzi sowicie nas wszystkich za wysiłek. Spędzę teraz w zamku parę dni, ale nie będę stał wam na przeszkodzie – twórzcie!…- uniósł kielich wysoko i już otwierał usta do wygłoszenia końcowego toastu, gdy nagle w przestronnej sali rozległ się donośny huk otwartych z impetem drzwi.

Wszystkie głowy zwróciły się w tamtą stronę, a do komnaty wparował zdecydowanym krokiem jeden z zamkowych gwardzistów, który stał na czele straży. Stary, wąsaty kapitan stanął wyprostowany stuknąwszy piętami butów. Światła świec zalśniły w krzywych, wypukłych zwierciadłach imperialnej zbroi.

- Jak śmiesz…- rzucił zimnym, twardym tonem Vautrin, ale przerwał w pół zdania, widząc minę strażnika.
- Proszę o wybaczenie, panie, ale jest coś, o czym musisz wiedzieć jako…- chrząknął kapitan i poprawił szybko – Jeden z gości…
- Jasper. – zrozumiał Vautrin. – Znaleźliście go? Dlaczego nie przybył z wami? Mówże.
- Tak. Jasper. – kapitan odzyskał rezon i wojskowy dryl wziął górę – Melduję, że znaleźliśmy jego ciało. Na zewnątrz, pod południowym skrzydłem. Upadek z wysokości, bez wątpienia. Zabroniłem ruszać komukolwiek.
Stół zaszemrał, ale nikt nie zdążył nic powiedzieć, bo Vautrin momentalnie poderwał się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi.
- Prowadź. – rzucił sucho do kapitana, a do służby zakrzyknął krótko: - Płaszcz, natychmiast.

Echa jego słów i kroków na polerowanej posadzce rozbrzmiewały jeszcze w zapadłej ciszy. Nie trwała ona długo. Jako że gospodarz nie pozostawił żadnych wskazówek, wkradło się naturalne w takiej sytuacji zamieszanie. Podniesione głosy zaczęły komentować zaskakującą rewelację wieczoru, a w zamkowych murach rozległo się tupotanie większej ilości nóg, gdy biesiadnicy ruszyli w ślad za Vautrinem by obejrzeć na własne oczy miejsce zdarzenia…

Niełatwo było stać w cieniu zamkowych murów będąc siekanym strugami ulewnego, zacinającego deszczu. Mimo to, opatulone w płaszcze postacie, skupione wokół leżącego, nieruchomego ciała stały niewzruszenie, z trudem opierając się podmuchom wiejącej od strony posępnego boru wichury. Prastare drzewa zdawały się z dużej odległości przyglądać temu, co wyczyniały te dziwne, kruche istoty odważające się w taką pogodę wychodzić za mury swojego kamiennego schronienia.

Szalejąca ulewa nie pozwalała utrzymać ognia pochodni, więc stali tam w nieprzebytym mroku – jednak pojawiające się co parę chwil błyskawice rozświetlały na krótkie momenty to miejsce, znajdujące się zaraz poza obrębem murów. Były to straszne, przyprawiające o dreszcz momenty. W świetle błyskawic ukazywało się wyraźnie leżące na brzuchu ciało, należące bez wątpienia do Jaspera.

Błyskawica. Jasny blask wyławiający z mroku spojrzenia rozszerzonych, zdumionych oczu.

Błyskawica.
Rozrzucone na boki ramiona.

Błyskawica.
Głowa, pod nienaturalnym kątem, złamany pewnie od potężnego uderzenia o ziemię kark.

Błyskawica.
Wypływające jeszcze spod brzucha wnętrzności, mieszające się z rozległymi kałużami błota.

Błyskawica.
Ustawione wokół martwego, zmiażdżonego uderzeniem ciała postacie. Skryte pod płaszczami i kapturami, które w ciemności zdawały się mieć jednolitą, szarą barwę. Krąg. Niczym jacyś zgromadzeni dookoła ofiary kapłani którejś z Mrocznych Potęg. Popatrujące spod kapturów oczy, zza ściany ulewnego deszczu. Bijące szybko serca, na tle pomruku przetaczających się po wieczornym niebie grzmotów.

Błyskawica. Ktoś odwracający od trupa wzrok, pochylający się, z trudem panujący nad odruchem wymiotnym.

Rozmowa w hałasie ulewy, która była niemalże tak głośna jak huk wodospadu, stawała się wręcz niemożliwa. Kapitan krzyczał coś do Vautrina, pokazując uniesioną ręką jakiś wysoki punkt na murach zamku. Podążyli wzrokiem za wskazaniem. Na tle zachmurzonego czarnego nieba bryła zamku odznaczała się rozmytym przez zacinający deszcz konturem. Tylko czerń i niewyraźne kształty górnych części południowego skrzydła.
W tym właśnie momencie niebo rozcięła potężna, rozgałęziona jak konary stuletniego drzewa błyskawica. Ujrzeli przez moment, jak na najwyższym poziomie zamku, w rzędzie ogromnych zamkniętych na głucho okiennic na silnym wietrze łomotały drewniane skrzydła jednego, otwartego okna.

Okiennice południowego skrzydła wychodziły bezpośrednio na nierówne, porośnięte starymi drzewami okolice zamku. Dolna część murów była gładką, pionową ścianą, która dopiero na poziomie parteru rozszerzała się w ufortyfikowane umocnienia. Południowa ściana nie służyła niczemu poza obroną zamku, nie było tu niczego po czym można by się wspiąć by sforsować mury, a podniebne blanki i pomieszczania mieszkalne byłyby dostępne chyba tylko z bardzo wysokich machin oblężniczych. Te nie miałyby tu zresztą łatwego podjazdu, bo po kilkunastu najwyżej metrach w miarę poziomego terenu pod murami rozpoczynało się strome zbocze porosłe starymi drzewiskami o wczepionych w glebę ogromnych korzeniach. To od południowej właśnie strony prastary bór wdzierał się pod zamek najbardziej, odzyskując rok po roku z trudem wyrwane mu przez budowniczych ziemie. Właśnie na tym wąskim pasie względnie poziomej, błotnistej gleby pod samym murem, pooranej szturmującymi od strony lasu wykrzywionymi jak szpony korzeniami, leżało truchło wczoraj pełnego jeszcze życia barda.


Z przyprawiającej o zawrót głowy wysokości najwyżej położonych okiennic południowego skrzydła przy tej pogodzie ciało to nie było nawet widoczne, zlewając się z burą ziemią. Gdyby ktoś miał naprawdę sokoli wzrok, może pośród deszczu dostrzegłby małe poruszające się punkty będące w istocie strażnikami powoli ładującymi na prowizoryczne nosze to, co zostało z Jaspera. Więcej niż w jednym kawałku. Tymczasem ten, który wydał rozkaz zabrania ciała stał wraz z innymi mieszkańcami zamku już na górze. Ciemny korytarz zamkowy był bardzo wysoki, łukowo sklepiony, ale za to niezbyt szeroki. Położony był w jednej z tych nieużywanych części zamku i jak większość zamku pogrążony w ciemności. Kapitan, Vautrin i inni doszli tam, prawie w milczeniu, niosąc zapalone pochodnie, które wyławiały z mroku najpierw spiralne, kamienne, wydawałoby się nie kończące się schody, potem przestronny, opustoszały hall ze popękanymi ścianami, na których widać było prostokątne odbarwienia po wiszących tu niegdyś wielkich obrazach. Potem jeszcze po starej, ale mocnej kilkumetrowej drabinie, która prowadziła do dużego, nie zabezpieczonego klapą otworu w podłodze tego właśnie korytarza, w którym wszyscy właśnie teraz stali. Po prawej stronie długiego korytarza na twardych murach wisiało coś, co po oględzinach okazało się pozostałościami po wyblakłych gobelinach. Na nędznych resztkach zwisających z kołków obszarpanych, niegdyś kolorowych splotów musiało żerować niejedno pokolenie moli. Po lewej dłoni, rząd zamkniętych na głucho wielkich na półtora człowieka okiennic ze zmurszałego drewna podobnym był do drzwi grobowców. Widmowy ten, pokryty kurzem i pełen zapachu stęchlizny corridor najbardziej zresztą przywodził na myśl właśnie katakumby, zupełnie trudno było sobie wyobrazić iż znajduje się nie pod ziemią a wysoko ponad najwyższymi z drzew.

Grobową ciszę tego miejsca przerywał jednak jęk wichru i hałas niesionego przez niego deszczu, wdzierające się do korytarza przez jedyne otwarte okiennice. Po drugiej stronie zgromadzeni ludzie obserwowali czerń nocy, otchłań mroku rozświetlaną co jakiś czas piorunami. Grube drewniane skrzydła okna szarpane były wiatrem, wypełniając iście kościelną ciszę skrzypieniem i donośnymi uderzeniami o zamkowy mur.

Vautrin oglądał dokładnie podłogę korytarza, zamki okiennic, na koniec przyjrzawszy się uważnie kamiennej posadzce naprzeciwko okna. To ostatnie miejsce było całkowicie zalane przed deszczową wodę, która tworzyła już wielką kałużę, otaczającą nawet buty niektórych ze stojących bliżej.

- Na pierwszy rzut oka żadnych śladów walki…- mruknął mężczyzna – Skobel otwarty raczej na spokojnie, nie wyrwany. Tutaj, przy oknie, nawet jeśli coś było, teraz zalała to ta mała powódź. Żadnej krwi. Jest jeszcze coś… W całym korytarzu, założę się, że tam wcześniej też, ktoś zadał sobie trud, by pozacierać dokładnie ślady. Problem w tym, że mógł to być również sam Jasper. Dlaczego? Nie wiem, za wcześnie na wnioski.

Vautrin stał zamyślony. Nie bronił nikomu chodzenia i przyglądania się temu miejscu, a wypowiadane w głuchym korytarzu słowa wydawały się do niego nie docierać. Gdy nie pozostało już nic innego, powiedział powoli, ale pewnie:
- Dobrze, dosyć już chyba tej nieprzyjemnej historii. Jest mi wstyd, że tak znakomici artyści jak wy, goście zamku musieliście doświadczyć tak ohydnych widoków. Teraz jest to sprawa kapitana i straży, by dociec co się tak naprawdę wydarzyło, a ja osobiście dopilnuję by nie pokpiono sprawy i wyjawię wam co ustalono. Jednak jak nie przykre zdarzenie by to nie było, nie może przesłonić nam sprawy najważniejszej i nie może wpłynąć na zwolnienie prac nad dziełem dla Imperatora. Przeto ogłaszam, iż wszelkie nasze decyzje podjęte przy stole pozostają w mocy. Teraz udajmy się wszyscy na spoczynek, burza chyba powoli słabnie.

Stojący za jego plecami kapitan wysunął się przed obecnych i rzucił uprzejmie, ale dość twardo:
- Pozwólcie tędy, szlachetni goście.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 20-11-2009 o 22:15.
arm1tage jest offline