Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2009, 15:31   #11
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
-Jaką bestią bym był, jak śmiał bym odmówić opowieści istotom tak cudnym jak Wy o piękne niewiasty!! – Hoening spojrzał głęboko w oczy każdej z artystek kłaniając się nisko. Nieświadomy rumieniec, którym się pokryły dodawał tylko im uroku.

- Mistrzu Ardwinie, urocza Lisolette, pięknooka Aravio, Hefker…. - spauzował poeta. Wiedział, iż witając kota współmiernie do biesiadników, złamał właśnie kanon tabu obowiązujący na salonach. Przelotnie skrzyżował wzrok z Aravią …. to wejrzenie….jego siła….tak definitywnie było warto….- są dwie wersje owej opowieści... – podjął dalej Konstantin.
- Jedna z nich mówi o tym, że ”Armh Ghalzar” zwany „Gwiezdnym Orężem”, na który składały się ”Ghalzar Bar”, czyli ”Gwiezdna Włócznia” oraz ”Oriol Mazar” tarcza zwana ”Mapą Nieba”, stworzone z kruszcu, który z niebios opadł, a w parnych kuźniach górskiej twierdzy Karaz Ankor, pradawnego królestwa z Gór Krańca Świata, formowany został…a raczej rzekłbym, że w kuźniach, nad którymi, dzięki temu orężu, owa twierdza powstanie swe zawdzięcza….
Drugim torem jednak, podążała legenda, która o losie szyderczy, prawdą okazać się raczyła – spauzował artysta wodząc wzrokiem po słuchaczach opowieści, spojrzawszy na zdziwionego starca pośpiesznie z wyjaśnieniem raczył - Mistrzu Daree zdziwienie twe, zaiste endemicznym bywa więc czym prędzej zagadce z eksplikacją dążę.
Otóż, jak dobrze wiecie, losy me powiązanymi ze wspaniałym miastem Nuln bywają. Tam właśnie pierwszy raz historię ową słyszeć mi dano. Oczywiście w wersji młodszej, powyżej przedstawionej – z tajemniczym uśmiechem przerwał Hoening, podniósł kielich, poczym opowieści ciąg dalszy nastąpił – Nuln, perła Imperium, jak powiadają ludzie, jest miejscem niezwykłym. Miejscem, gdzie legendy ras wszelakich poznać można i to… hmm… niemal ze źródeł starszych od ludzkości…
Mając lat szesnaście powstał pierwszy epos o historii Gotreka Gurnissona, zabójcy troli, krasnoluda, który okryty hańbą w poszukiwaniu śmierci opuścił Karaz-a-Karak, Wietrzny Szczyt… Do stworzenia takiego dzieła nie starczyła pusta wiedza, ani fascynacja krasnoludzkim ludem, jego legendami i kulturą. Mimo młodego wieku znałem słabo khazalid, zainteresowanie wynalazkami i inżynierią dało kolejne profity i tak udało mi się zaprzyjaźnić z tą prastarą rasą, zyskać sympatię Krasnoludzkiej Rady Starszych. Wiele kontrowersji wśród tej wspaniałej rasy budziła profesja mego krasnoludzkiego bohatera. Jednak wyjaśnienie jej wyboru i zrozumienie, zespoliło nasze relacje na długie lata. Tak też, będąc już rosłym mężem, poznałem krasnoludzkiego mędrca z Karak Karin w Nuln goszczącego. Kadar Mądry, gdyż tak imię Jego brzmiało, najstarszy, a zarazem najmądrzejszy wśród prastarych, którego nauki zaszczytem dla ucha mego były, głosił historie z ”Księgi Początku” zaczerpnięte. W takich to okolicznościach oryginał historii owej zasłyszeć dane mi było.


Formowany przez pradawnych Slanów, którzy żyli przed ludźmi, tych którzy bez trudu podróżowali do Innego Świata, którzy ku swej przyjemności tworzyli i niszczyli, byli początkiem i końcem, tych którzy zaklinali siły natury i władali mocą kreowania rzeczywistości powstał oręż wielki - święta broń w wojnie przeciwko siłom nieczystym i wynaturzeniu wszelakiemu, której potęga była tak wielką, że na losy świata wpłynąć by mogła. Taki to oręż, ku uciesze przedwiecznych, w Górach Krańca Świata ukryty pozostał. Nim dzikie ludy wędrówkę na zachód zaczęły, lud krasnoludów szczyty zamieszkiwał i o każdą górę i podgórę z Ciemnością maści wszelakiej w szranki stawał.
Wśród ludu tego zrodził się mąż cnotliwy, którego służbą chwalebną z przydziału obdarowano Gońcem Pierwszej Kompanii go uczyniwszy. Nie lada to sztuką i odwagą odznaczyć, trza się było by wakat takowy objąć pozwolono. Mąż taki wśród bitwy zgiełku słowa dowódc,y ku pierwszym oddziałom, dostarczyć był winien, nie raz niemal na tył wrogiej armii z rozkazami śpieszył. Innymi czasy do najdalszych posterunków przebijać się zmuszany wieści kluczowe kamratom przynosił
.
Takiemu to chwatu los zgotował podarek, o którym mowa w tej opowieści.
A było to tak, że wśród misji niepewnej, korytarzem podziemnym ku kopalniom Ankor zmierzając, nie bacząc na bytność goblinów - Ciemności sprzymierzeńców, dzielnie misję swą czyniąc w rozpadlinę skalną zmuszony schronić się został. Gdzie do miejsca tajemnic, oczyma duszy zabrany, na ołtarzu Grungniego oręż wspaniałą obaczył. Rynsztunek gwiezdnym blaskiem lśniący, z drwa i kruszcu wykonany, jakiego oczy krasnoluda jeszcze nie widziały, wymyślnością kunsztu znaczna się wyróżniał. Kruszec owy właściwości trwalsze niż stal hartowana posiadał i w reakcje osobliwą z drwem wchodząc raczył. Reakcją tym dziw budzącą, iż przenikał przez drzewa strukturę swą barwą na drewnianej materii ostając i hardością swą się dzieląc. Nikt bytności tej broni świadectwa dać nie mógł, a kruszec owy gwiezdnym zwać zaczęto. Ten niezwykły duet ”Armh Ghalzar” nazwano, na który składać się raczyły ”Ghalzar Bar” ”Gwiezdną Włócznią” zwany, gdyż z żeleźcem(grotem) na wpół drzewca rozrosłym, niczym gwiezdny blask mrok przeszywać potrafił oraz ”Oriol Mazar” tarcza ”Mapą Nieba” zwana, gdyż ornamenty metalu na umbie(środek tarczy) umieszczone, własnego zarysu orężu nadały gwiaździstym niebem go przyozdobiwszy.

Wiedziony przedziwnej mocy przypływem oręż ku chwale swego ludu poprowadził i z odsieczą kopalnią Ankor wyruszył. Potężną magią oręża wsparty, ku Krańcom Świata, wrogie Ciemności przegnać raczył i lud krasnali w jedność powiązał pierwszym z królów tego ludu zostając imię Lotar I, zwany Szybkonogim, przyjąwszy. Królestwu Krańca Świata dając początek, a stolicą obrawszy warowną twierdzę, Karaz Ankor, nad kopalniami powstałą…

Jak głoszą słowa legendy nastały czasy pokoju a oręż potrzebna w miejscach odległych była. Król rozdzielił broń miedzy synów swych wielkich i z misją niesienia światła na północ i południe posłał….

Starszy z braci Kurgan Walecznym zwany na północ wyruszył, gdzie zło tego świata w mrocznych krainach pomieszkiwało, gdzie bestie nie do opisania, roiły się obrzydliwie na powierzchni ziemi. Tam pod ochronnym wpływem Mapy Nieba Kurgan wojował. Chwałą wielka się okrył i królestwu swemu w dalekiej Norce dał początek, gdzie według krasnoludzkich podań, mityczna tarcza, przy boku Pierwszego Władcy spoczywa dotychczas.

Los Gwiezdnej Włóczni jest bardziej zawiłym, młodszy z synów króla Harinem zwany, ku południu swe kroki skierował….. i tak ślad o nim oraz orężu na wiele wieków przepadł….
- Konstantin popatrzył na biesiadników i łykiem boskiej ambrozji się racząc przerwę krótką wyprawił -… jednak los zwodniczym bywa, gdyż włócznie o tak cudownych właściwościach w ”Ather’dre aihis suroe are cyu one’rh deo morte” spisano. – Hoening znowu przerwał czekając aż dreszcz podniecenia słuchaczy opuści – Tak moi mili, nie inne dzieło, jak tylko ”Księga minionych liści” wielkiego Mor-an-halla, maga, znawcę kultury i lat minionych. Jednego z najwybitniejszych elfów, jaki chadzał po tej ziemi….wieki temu….- artysta pogrążył się w zadumie, poczym podjął utracony wątek – tak i oto odnalazła się zaginiona włócznia niosąc światłość w obliczu mroku, walcząc w obronie Lasu Loren niosła śmierć stworom ciemności, podobno spoczywa gdzieś w zapomnianych świątyniach Leśnego Królestwa, gdzieś, gdzie czeka na mroku nadejście, by znów zostać poderwanym w walce ze złem….
Teraz nadeszła era ludzi, nadszedł czas, aby to ludzkie ręce dzierżyły ten mityczny oręż!! Nadszedł czas, aby po wiekach połączyć Armh Ghalzar i przepędzić mrok z naszego świata, by był wolny od krzywd i cierpienia!!

Konstantin zakończył opowieść, przechodząc się wokół stołu, popijając wino, kolejnym wywodem zgromadzonych uraczył:
- Mam nadzieję, iż opowieść miłą dla ucha była. A koncept poszukiwania zagubionego oręża godnym opowieści stać się mógłby. Mieli byśmy tu również motyw i cel na splecenie losów bohaterów ras wszelakich…. A i pewną kontrolę nad dziełem by nam to dało.
Myślę, że warto rozmysłom propozycję tę poddać. Co o Światli o tym myślicie??
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 17-11-2009, 20:12   #12
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
- Niezwykły to oręż, niezwykła historia – rzekła wolno Liselotte, patrząc na Konstantina. – Chciałabym jednak zwrócić uwagę na… zakończenie opowieści, jaką o jej poszukiwaniach moglibyśmy wysnuć. Owóż jeśli bohaterowie nasi znajdą Gwiezdną Włócznię, ludzie czekać będą nowych czynów, z jej pomocą uczynionych, może nawet szukać będą naszych bohaterów, pod ich sztandary się garnąc. Jeśli zaś Gwiezdnej Włóczni nie odnajdą, czy będzie to opowieść rozgrzewająca serca i umacniająca nadzieję? Pytanie to pod rozwagę wam stawiam, choć legendzie niczego ujmować nie chcę. Teraz jednak, jeśli pozwolicie, pożegnam się. Życzę dobrej nocy. – Wstała, skinęła głową bardom i zabrawszy z oparcia krzesła swą lutnię, wyszła.

Udało jej się nie zabłądzić w drodze do swego apartamentu. Przekroczyła drzwi i po raz kolejny zdumiała się miejscem, w którym przyszło jej mieszkać. Na intarsjowanym stoliku leżały już jej woskowe tabliczki, których używała, pisząc mową wiązaną, by nie marnować pergaminu i atramentu na skreślenia i poprawki. Najwyraźniej w międzyczasie służba rozpakowała jej rzeczy. W głębi stało wielkie dębowe łoże o rzeźbionych misternie słupkach, pod którego baldachimem mogłyby spać wygodnie trzy osoby, a w razie potrzeby pewnie i sześć. Na ścianach arrasy – po lewej od wejścia scena polowania w rozświetlonym złotem i zielenią bukowym lesie, po prawej bitwa o wioskę, położoną w zakolu rzeki. Walczące postacie niemal gubiły się wśród wspaniale oddanego pejzażu złotych i srebrnych pól pszenicy i żyta. Były to dzieła sztuki wspaniałe, lecz niepokojące. Trudno jej było oderwać od nich wzrok.
Wydobyła lutnię z futerału i rzuciła go w kąt, tak samo jak buty. Brodząc bosymi stopami w dywanie, podeszła do okna w wykuszu i otworzyła je na oścież, nie bacząc na wionący zeń chłód. Podciągnęła się i usiadła na szerokim parapecie. Jak niemal co wieczór, sprawdziła, czy wszystkie struny jej złocistogłosej Lorelei stroją. I, jak niemal co wieczór, zagrała melodię, która przez otwarte okno poniosła się z wiatrem w aksamitnie czarne niebo, ponad mroczny las.
Wszyscy dobrzy bogowie, zaklinam was w pokorze,
niech łaska będzie nad tym, którego w sercu noszę.
Cokolwiek ma się zdarzyć, cokolwiek los mu niesie,
oszczędźcie mu wszystkiego, co może jego serce
rozjątrzyć niby rana i zasiać w nim zwątpienie;
niech duszy, którą znałam, nie zdoła nic odmienić.
I brońcie go od rany, i strzeżcie od choroby,
ocalcie go od zdrady i wszelkiej złej przygody.
Usłyszcie mą modlitwę, zechciejcie jej wysłuchać –
niech żyje w zdrowiu, szczęściu przez lat dziesiątki długie.
W tym miejscu zamilkła. Zagrała kilka akordów i zaśpiewała ciszej:
A jeśli wola wasza, i mnie użyczcie łaski –
bym znowu go ujrzała, nim oczy me zagasną…

Tym razem zamilkła na dobre. Siedziała nieruchomo czas jakiś, zamyślona, wypatrując oczy w mrok. W końcu zsunęła się z parapetu, zamknęła okno i odłożyła lutnię na stół. Na poduszce znalazła nocną koszulę, jakiej nigdy w swym wędrownym życiu nie używała – bielutką jak śnieg i z obłędną ilością koronek, zapewne bretońskich. O wcześniejszej porze może zdumiałaby się po raz kolejny zafundowanym im luksusem, ale teraz po prostu przebrała się w nią, zwinęła w kłębek przy brzegu łoża i zasnęła.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 17-11-2009, 22:38   #13
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Zgadzam się z Lisolette… Co stanie się jeśli włócznia nigdy nie zostanie odnaleziona? Brak tego przedmiotu może budzić niepokój, bo co jeśli przeciwnik odnajdzie ten artefakt. Za dużo w tym wątpliwości, opowieść nie może ich budzić, nie powinno być miejsca na rozważania, opowieść ma być wartka, trzymająca w napięciu od początku aż do punktu kulminacyjnego.
- Ale wspomniałeś Konstantinie o drugim z braci przy którym mityczna tarcza do dzisiaj spoczywa. Ten przedmiot bardziej przypadł mi do gustu …
Primo Krasnolud jak raz pasujący do opowieści.
Secundo przedmiot ten jest… a kto wątpi w to niech jedzie do Norsci sprawdzić … powodzenia mu życzę.
Tertio samo miejsce gdzie się znajduje Norsca … i niezdobyty z racji oręża zamek.
Quarto tarcza kojarzy się z ochroną, budzić będzie spokój, a bohater ją noszący z dającym opiekę w trudnych chwilach.
Quinto mapa nieba, która nawet w ciemnościach pokazuje właściwą drogę. Sexto – och! Zostawmy to wyliczanie, bo mi palców zabraknie.

Zastawiam was moi mili z tymi słowami, rozważcie co powiedziałem. Dziś już jesteśmy zmęczeni, zostawmy więc te dywagacje. Jutro nastanie nowy dzień, będziemy mieli czas porozmawiać.

Żegnam Was i opuszczam w ten pełen emocji wieczór.


Nestor powoli sięgnął po wiszącą na oparciu krzesła rękojeść laski. Znalazłszy podparcie dla ciała, wolno je uniósł i udał się w kierunku drzwi.

Stuk, stuk … siedzący w sali słyszeli coraz cichsze uderzenia laski o posadzkę.

Nie spiesząc się Arwid udał się do swojej komnaty. Korytarze były oświetlone, z ciemnych zaułków wyglądały halabardy strażników. Komnata Mistrza to prawdziwa uczta dla oka. Kolumny wraz z głowicami, dębowy stół z marmurowym blatem, rzeźbione listwy, elementy kopuły, wykwintne łoże z baldachimem … Wzrok starca podążał po obrazach wiszących na ścianach … - Przecież to Jasmine … Widok portretu zmarłej żony sparaliżował Arwida …

To niemożliwe to przecież nie może być obraz Mistrza Lambrechta … przecież ten obraz wisi w mojej sypialni w Nuln. Czyżby Lutfryd wziął go ukradkiem i chciał sprawić mi tym przyjemność, ależ to niemożliwe, gdy wyjeżdżaliśmy jak zawsze patrzyłem na ten portret, a przecie wychodziłem ostatni … co więc tu się dzieje. Czy aby Vaurtrin nie posuwa się za daleko?

Arwid gotowił się do snu. Rzeczy Mistrza były już rozpakowane.
Dobry chłopak z tego Lutfryda, ma niezwykły dar ubiegania mnie, jeśli o czymś pomyślę wnet to już jest gotowe.

Poprzez uchylone okno dobiegały dźwięki lutni oraz znajomy głos Lisolette. Uczucia nie da się udawać, można je tylko grać. Fakt, że to minstrela, jedna z najlepszych w Imperium nie zwiódł Mistrza.
Czyżby była zakochana? Wkłada tyle uczucia w ten utwór.

Trzask błyskawicy przyspieszył decyzję o zamknięciu okna.

Sprawdźmy więc czy to łoże jest tak samo wygodne jak moje w Nuln. Zasypiającemu starcowi towarzyszył coraz głośniejszy odgłos padającego deszczu.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 18-11-2009, 20:23   #14
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Słuchała w skupieniu, drapiąc za uchem mruczącą z cicha kotkę. - Historia dokładnie o charakterze lubianym przez ludek wszystkich ras. - Powiedziała to tylko do swoich myśli, bo uprzedziła ją młoda bardka. Wysłuchała opinii Liselotte i odprowadziła ją wzrokiem do wyjścia.

Zdecydowanie od niej młodsza, tyle jeszcze przed nią, tyle błędów do popełnienia. Czy powinna jej zazdrościć?

Zostawszy samotnie na kobiecym placu boju , powinna poczuć się lekko nieswojo, jednak już dawno nauczyła się być ponadto, odrzucać złe języki i miażdżące spojrzenia pseudo-strażników moralności. Poza tym... Prawda była w niej. Jako wdowa i nie wdowa nauczyła się lawirować w labiryncie niedomówień i dwuznacznych sytuacji. Dopóki nie miała pewności, nadzieja, stanowiła dla niej ochronę. A właściwie, co ją obchodziło myślenie innych?

Kolejny raz chciała wypowiedzieć swoje zdanie, lecz tym razem szybszy okazał się stary mistrz. Zamiast oddawać hołd słowu jako takiemu, ja zaczynam coraz bardziej pielęgnować myśli, podążając jednoznacznie ku filozofii – zgromiła się z przekąsem w duchu. - To chyba strasząca swym widmem i zbliżająca się małymi kroczkami starość.- Dopiekła sobie na koniec tej wewnętrznej dysputy.

Kroki Arwida rozbrzmiewały jeszcze cicho w oddali, gdy uniosła się z miejsca, biorąc na ręce czarną kotkę.

- I ja udam się na spoczynek. Rzeczywiście dzień przyniósł nam moc emocji, na ukojenie ich najlepszy będzie spokojny sen. Ranek z pewnością wyklaruje nam co nieco i podsunie nowe rozwiązania. Dziękuję za miłe towarzystwo – skinęła w kierunku Konstantina i poprawiając wiercącą się niecierpliwie Hefker, ruszyła do wyjścia.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 18-11-2009, 20:30   #15
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Rano obudziło ją światło słońca. Następnym, co usłyszała, był cichutki stukot pogrzebacza o palenisko wygasłego kominka – służąca wymiatała popiół. Nim pieśniarka zdążyła się podnieść, tamta wymknęła się cicho, by powrócić po kilkunastu minutach, niosąc tacę ze śniadaniem. Liselotte podziękowała i wypytała, jak dotrzeć do komnat staruszka Arwida. Uznawszy, że mogłaby go o tej porze obudzić, zabrała Lorelei i wyruszyła na zwiedzanie zamku.

Koło południa zapukała do apartamentu Mistrza Arwida. Jej uwadze nie umknął przepiękny kobiecy portret na ścianie ani to, iż dywan był zwinięty pod ścianę. Ponadto niektóre meble wydawały się stać krzywo.
- Dzień dobry, mistrzu Arwidzie - przywitała się z uśmiechem.
- Dzień dobry. Jak minęła pierwsza noc? – zapytał starzec, również uśmiechnięty miło.
- Spokojnie- odparła. - Gdybym miała problemy ze snem na nowym miejscu, musiałabym zrezygnować z życia w drodze. A wam, mistrzu?
- Ja mogę spać doprawdy w każdej pozycji. Z wiekiem potrzebuje coraz więcej snu… - westchnął. - Czyżby wraz z nastaniem nowego dnia pojawiły się pomysły dotyczące dzieła, które ma tu powstać?
- Niestety nie. Lecz... Opowiedziałeś wczoraj, mistrzu, pewną historię.
- Przypomnij mi – poprosił. - Pamięć płata mi figle… Doskonale pamiętam to, co działo się w latach mej młodości, a nie mogę znaleźć pierścienia, który, jak mi się wydaje, tu zostawiłem – wskazał dłonią na stół, przy którym siedział. Usiadła obok i przystąpiła do rzeczy.

- Wspominałeś, mistrzu, o elfie Ferredarze – powiedziała z bijącym sercem, próbując zachować lekki ton.
- A tak, mówiłem o elfim łuczniku ... Prawdziwy bohater, heros w ciele Elfa. Widziałem pokaz jego kunsztu… Ręce sięgające strzał, wypuszczające je w mgnieniu oka… Czemu pytasz o niego?
Zmieszała się nieco, uciekła na chwilę wzrokiem. Znów spojrzała w oczy starca, mówiąc:
- Ja też go poznałam.
-Tak? Sama więc wiesz, że w mych słowach nie ma ni krzty wątpliwości. – Po namyśle dodał: -Mógłby być jednym z bohaterów naszej opowieści. Doprawdy nie znam nikogo, kto bardziej by na to zasługiwał.
- Wiem - odparła, wolno kiwając głową. Oczy jej miały dziwny, daleki wyraz. - Chciałam zapytać, kiedy go spotkałeś?
- Hmm… to było po ostatniej bitwie o Middenheim – zastanowił się. - A może to było tuż przed bitwą...? Ale nie, musiało być po...
- Czyli... niecały rok temu? – zapytała w napięciu.
- Hmmm, na to wychodzi, moje dziecko.

Milczała przez chwilę, zamyślona. Nagle, jakby przypominając sobie, gdzie jest, powiedziała tonem wyjaśnienia:
- Spotkałam go prawie dwa lata temu, ale od tamtej pory nie miałam o nim żadnej wieści. Często zastanawiałam się, co się z nim dzieje.
- Czas wojny to i wiadomości z trudem przychodzą, wojska podążają zwykle w jednym kierunku – powiedział uspokajająco Arwid. - Czy jest Ci on bliski?

Na jasne policzki dziewczyny wolno, wolniutko wypełzł rumieniec i rozlał się aż po uszu. Nie powiedziała nic.
Starzec uśmiechnął się łagodnie, kładąc wysuszoną dłoń na jej głowie. Porwała ją w swoje i przyłożyła do palącego ogniem policzka. Nie patrząc, powiedziała cicho, nie mogąc wydobyć z krtani pełnego głosu:
- Jest mi bliski. Jest mi bardzo bliski.
- Gdy go ostatni raz widziałem, był cały i zdrów... nie martw się o niego.
- Dziękuję - szepnęła.
- Czy chcesz, aby wystąpił w opowieści?
- Nie wiem... Nie chciałabym dodawać nieprawdy do jego życia. Ono samo wystarczy za najwspanialszą sagę… Ale sądzę, że zgodziłby się chętnie. Zawsze starał się budzić w ludziach nadzieję, wolę walki. – Uśmiechnęła się marząco.
- Nie musimy pisać nieprawdy – zauważył stary bajarz. - Jego bohaterskie czyny służyć mogą całej opowieści .... a to tylko jeden bohater . No i myślę, że sprawiłabyś mu miłą niespodziankę, kiedy znów się zobaczycie.
- Podobno przedsięwzięcie miało być tajemnicą? – spytała dla żartu. I tak nie miała zamiaru dotrzymywać tajemnicy w tym jednym, szczególnym przypadku. Byleby miała okazję ją zdradzić!
- W czasie pisania tak, ale potem? Kiedy już powstanie dzieło…
Nagle zastanowiła się nad tym jeszcze raz.
- Hmm... Faktycznie, opowieść musi mieć autorów...
- Właśnie .... czy nie za dużo tu tajemniczości? pierwszy raz słyszę, żeby bard miał być owiany tajemnicą... nie wydaje Ci się to dziwne?
- Całe to przedsięwzięcie jest trochę jak sen – odparła i postanowiła zmienić nieco temat. - Zwiedziłam już część zamku. Wiesz, mistrzu, że poza skrzydłem, gdzie przydzielono nam pokoje, zalega wieloletni kurz?
- Tak? nie miałem jeszcze okazji się rozejrzeć.
- W gruncie rzeczy niewiele jeszcze zdążyłam zobaczyć. Jednak to, co już widziałam, jest zastanawiające. Wygląda to tak, jakby w opuszczonym przez dziesięciolecia zamku nagle uprzątnięto i wyposażono tyle tylko, ile koniecznie trzeba, nie troszcząc się o resztę. Oczywiście, może trafiłam na jedno tylko, nieużywane skrzydło...
- Hmmmm. Znaczyło by to, że zamek został specjalnie wybrany i zagospodarowany specjalnie dla nas – zasępił się mistrz Arwid. - Czy nie wydaje Ci się, że to trochę dziwne...? Zabierać artystów do opuszczonego zamku… wystarczyło ugościć nas na dworze w Altdorfie… bez problemu zapewniono by tam spokój. Co myślisz o Vautrinie?
- Służbista... ale przyzwyczajony do dużej autonomii - stwierdziła z namysłem. - Jakby mu tylko mówiono, jaki jest problem i oczekiwane efekty, i zostawiano wolną rękę. Gdybym miała powiedzieć coś więcej, celowałabym w tajne służby lub wywiad... Ale to już prawie strzelanie na oślep.
- Tak... ciekawe jak długo jest na cesarskim dworze? Kiedy byłem częstym gościem w Aldorfie, nigdy go nie spotkałem. Ale przecie Imperium jest duże i mógł w tym czasie wykonywać inne misyje.
Dziewczyna milczała dość długo. W końcu podjęła lutnię, z którą na ramieniu przyszła, a która leżała dotychczas obok i rzekła:
- Mówiłeś, mistrzu, że lubisz pracować przy muzyce?
- Tak, to prawda. - Starzec uśmiechnął się. - Chcesz mi coś zagrać?
Uśmiechnęła się. - Jeśli chcesz słuchać...
- Oczywiście, muzyka uspokaja, inspiruje… Może wybierzemy się do biblioteki? – zaproponował. - Chciałbym coś sprawdzić, a ty, dziecko, sprawdziłabyś jej akustykę.
- Czemu nie? - oczy się jej zaśmiały. Podniosła się, gotowa pomóc starcowi, gdyby tego potrzebował. Ten jednak nie wstawał.
- Spotkajmy się więc za godzinę w bibliotece. Muszę pierwej porozmawiać ze swoim uczniem Lutfrydem.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 19-11-2009, 21:25   #16
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
W nocy długo nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, aż w końcu śpiąca na poduszce obok Hefker ofuknęła ją zagniewana.

Już dawno nie było jej tak trudno zapomnieć, już dawno nie musiała zażywać ziółek wciąż tkwiących w podróżnej sakwie. Nauczyła się zasypiać i nie myśleć, nie myśleć, a przede wszystkim nie pytać i nie szukać wszędzie odpowiedzi, dlaczego właśnie ją, dlaczego ich, dlaczego, po co...?

Dzisiejsza noc była inna. Przyniosła znowu to odpychane uczucie niepokoju, nieznanej udręki moszczącej się bezpardonowo z najgłębszych zakamarkach duszy, tę zmorę opanowującą całe jej jestestwo.

Wstała, by nie dać dosięgnąć się szponom wytworów wyobraźni i podszeptom lęków czających się głęboko w sercu.

Otwarcie okna nie przyniosło ulgi. Nie zastanawiając się więcej jak przegnać trawiącą ja gorączkę, postanowiła opanować ją w fizyczny sposób. Wzuła buty i wyszła na zewnątrz. Strażnik nie pytał o nic, bez szemrania wskazał drogę na mury.

Wpatrzyła się w rozgwieżdżone niebo, zupełnie za nic sobie mając banalność i sztampowość tej sytuacji. Wspomnienia znowu zalały ją feerią barw .

- Wyjeżdżam jutro... Zabieram cię z sobą. Te oczy nie będą więcej płakać.”

Kilka tygodni później nieświadomi cieszyli się z jego nominacji:

„Mój ty dowódco – przekomarzała się z nim przy fontannie. - Moja ty Bogini – droczył się z nią patrząc niby na figurę.”

Aż nadeszła chwila pożegnania:

„Uważaj na siebie, uważaj, bo jak ci się coś stanie... to ja ci... to ja cię zabiję!
- Dobrze kochanie, w takim razie nic mi się nie stanie, bo życie mi jeszcze miłe – roześmiał się.
- Jedź już, nie lubię pożegnań. Rozklejam się za bardzo...
- Do zobaczenia, będę tęsknił... - ruszył powoli.
- Ruf...
Odwrócił głowę.
- Tak?
- Kocham cię.
Też cię kocham słowiku."


Kolejny raz łzy pociekły po jej policzkach. Łykając te, które spłynęły do ust, otarła resztę palcem wskazującym.

Nawet gdyby chciała uraczyć się reprymendą za roztkliwianie się, okoliczności uwolniły ją od tego niespodziewanie.

Ciemną linię drzew rozświetlił przez ukradkową chwilę sygnał świateł. Zastygła w oczekiwaniu. Po krótkiej chwili seria powtórzyła się w wyraźnie ułożonym kodzie. Nic przypadkowego. Gdzieś tam, w oddali, wcale nie tak daleko, ktoś wysyłał najwidoczniej zaszyfrowane wiadomości.
Rozejrzała się w poszukiwaniu rozwiązania zagadki. Czarna ciemność była jej odpowiedzią. Nie było odzewu.

Zadrżała.

Ktokolwiek to był... Nie... To nie był ktokolwiek. Znała jego nazwisko. Właśnie ta wiedza kosztowała życie jej męża. Przynajmniej do tego starano się ją przekonywać. Lecz jak przekonać kogoś, kto kocha prawdziwie i czuje, że ma jeszcze kogo darzyć miłością?

Poszukiwała świateł długo jeszcze, lecz sytuacja nie powtórzyła się więcej. Zrezygnowana, podreptała w końcu do swojej zielonej komnaty.

Zaspała na śniadanie, na obiad nie pozwoliły jej iść zawroty głowy i ociężałość nóg. Zwlekła się ostatkiem sił woli na kolację. Tam, nie czekając na pozwolenie innych, postanowiła zabrać głos w sprawach, w których wcześniej ją prześcignięto.

- Historia przedstawiona przez mistrza Konstantina zapewne wykorzystana przez nas być może. Co do włóczni... i konsekwencji .. - Hefker zeskoczyła miękko na ziemię i jęła okrążać stół, przyglądając się zebranym wokół niego ludziom. Aravia wstała, jak urzeczona, wpatrując się w grające na ścianach cienie. - A gdyby tak zabawić się alegorią? Odwróciła się w stronę towarzyszy. - Gdyby włócznia nie istniała – potrząsnęła głową – Nie! Istniała, ale nie w takiej postaci, w jakiej spodziewaliby się jej poszukiwacze. Gdyby okazała się czymś, co jest w każdym z nas, a jej poszukiwanie byłoby jedynie drogą do odnalezienia odwagi w sobie, aby przeciwstawić się panoszącemu się złu.

Gdyby tak było, uniknęlibyśmy ryzyka, że to co stworzymy stanie się naszą zgubą.

Bohaterowie po wielu przygodach docierają do celu, a gwiezdna włócznia to... - och nie mam teraz konceptu – w każdym razie nie ... Nie wiem, taki pomysł...

- Koncepcja Mistrza Arwida również przypada mi do gustu. W tworzeniu fabuły są tu zacniejsi ode mnie. Jedyne za czym obstawać będę, to utożsamienie z bohaterem. Zachęcam i was do tego. Można tworzyć na zamówienie rasy, płci i życiorysy, można powielać czyjąś historię. Lecz nic nie zastąpi własnej kreacji. Niech każdy z nas stworzy bohatera, który zdolny będzie myśleć i czuć. Myśleć i czuć - więc żyć, czyli istnieć prawdziwie. Stwórzmy postać, która będzie nosiła w sobie namiastkę nas, a przez to stanie się prawdziwszą i bliższą rzeczywistości, która nas otacza.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 19-11-2009, 23:07   #17
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Przez kolejne pięć dni Liselotte wędrowała samotnie po zamku, jedynie w towarzystwie Lorelei. Zastanawiała się, czy nie odwiedzić znowu Arwida albo może poszukać Jaspera – wydał się jej interesujący tego pierwszego wieczoru; ostatecznie jednak nie uczyniła żadnej z tych rzeczy. Miast tego wędrowała przez pozamykane komnaty i puste korytarze, zostawiając za sobą ślady stóp odciśnięte w grubej warstwie kurzu.

Och, tak, straż próbowała ją zatrzymywać w ogólnodostępnych, pełnych przepychu rejonach. Lecz sprawiało to jedynie, że przemykała się obok nich, tym bardziej zafascynowana. Głucha cisza przenikała ją aż do szpiku kości, aż czuła się niemal ostatnią żywą istotą, dziwną aberracją, której bezczelne bicie serca za chwilę zamilknie pod naporem milczenia ścian. Lorelei zwisała milcząca na jej ramieniu, równie niema jak sama Liselotte.
Widząc, że krótki jesienny dzień ma się ku końcowi, przemykała się z powrotem ku swym apartamentom, nieledwie przerażona swą śmiałością… by kolejnego ranka powrócić znowu. Przecież działam w najlepszym interesie Vautrina, przekonywała samą siebie. Mam stworzyć wspaniałą opowieść, czyż nie? A zatem właśnie poszukuję najskuteczniejszej inspiracji

Ósmego dnia spędzanego na zamku pozostała w części, którą im przeznaczono. Spacerowała po blankach, dziedzińcach i tarasach, patrząc na las. Po nagłych wyrwach w jednolitym zielonym morzu poznawała drzewa, powalone przez burzę ostatniej nocy. Poszła na obiad, a potem usiadła na murach i grała, grała…
Gdy zmierzch zapadał nad zamkiem, siedziała już w Sali zebrań i czekała na pozostałych.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 20-11-2009, 19:13   #18
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Pożegnawszy ostatniego biesiadnika Konstantin pozostał sam w sali biesiadnej.
Zabrał ze stołu karafkę napełnioną szlachetnym winem i skierował swe kroki ku południowemu narożnikowi komnaty, gdzie znajdował się ogromny kominek. Płonące w nim drwa wypełniały ciepłem wnętrze tej ogromnej izby, a wesołe płomienie skakały po palenisku dając pokaz egzotycznego tańca cieni na ścianach komnaty.

Nalewając czerwone krople do czystego kryształu artysta zadegustowal trunku o barwie głębokiej czerwieni. Pierwsza krople napitku rozsmarowała się na wargach artysty, a receptory zaczęły proces interpretacji. To nie podlegało wątpliwości, wino na bazie szczepu Cabernet Sauvignon o wytwornym, wielowarstwowym smaku, powoli dojrzewające, ale już osiągające pełne aromaty. Ciemne, silne, klasyczne i długowieczne, pachnące czarną porzeczką i cedrem, leżakowało nie mniej niż dekadę… Konstantin był pod wrażeniem, nie mogło być pomyłki, kosztował właśnie „El Thero de Muerte,winnice południowej Sartossy, nie było wątpliwości. Młodszym być nie mogło, gdyż jedenaście lat temu Tilee nawiedziła susza trwająca niespełna trzy lata, koloryt i woń nie dawały więcej niż lat dwanaście. Była to perła w świecie win, gdzie jedna butelka warta była niespełna dwóch imperialnych wiosek.

Coś było nie tak. Ta cała feta i wytworność. Ta cała tajemniczość gospodarza, procesu tworzenia i samego dzieła. Sam Imperator przyjedzie by złożyć podziękowania tym, o których pobycie nikt nie wie, którzy ”ku bezpieczeństwo przedsięwzięcia” zostali odizolowani od społeczeństwa. Ci, którzy mieli stworzyć dzieło, którego nikt nie zapomni, które będzie wielkie, które stanie się prawdą, a jego twórcy….. pewnie dokonają żywota w złotej klatce ciemnych borów Reiklandu….i zamiast Cesarza spotkają sztylet skrytobójcy…..

Konstantin roześmiał się donośnie, śmiech rozchodził się po korytarzach pogrążonego w ciemności zamczyska. Jednym haustem wychylił „jedna wioskę” czerwonobarwnej ambrozji, po czym wyciągnął się wygodnie w skórzanym fotelu stojącym przed kominkiem. Ciepło przyjemnie rozchodziło się po ciele artysty, a panująca cisza sprzyjała rozwojowi myśli, które niczym tornado błądziły po głowie poety.
Wszystko, co dziś usłyszał, kogo poznał, wszelkie pomysły, wizje, tezy i antytezy. Tyle myśli, wszystkie musiał poukładać, jaką drogę obrać?? Który pomysł będzie najlepszy?? Jak osiągnąć wspólny konsensus?? Na jakie ustępstwa będę mógł pójść, a na co reszta musi się zgodzić?? A najważniejsze jak wybrnąć z tej całej sytuacji?? … Nie to teraz nie jest najważniejsze, teraz nic się nie liczy, tylko sztuka, po to żyję, po to się urodziłem i … po to umrę.

Nowa myśl, nowy prąd, nowa wizja, Konstantin poderwał się z fotela. Dopiwszy niemal do dna, cisnął kryształową karafką w palenisko. Dźwięk tłuczonego szkła rozniósł się echem zagłuszanym miarowym odgłosem kroków artysty.

Konstantin nie mylił się. W pijackiej gorączce przeszukiwał tą obszerną bibliotekę. Widział ich wiele, niespełna połowa życia artysty osnuta była literaturą, nie mało razy natykał się na księgi o wielkim znaczeniu, nie mało razy wielkie biblioteki nie miały nic, co mogły mu zaoferować. Jednak tu, w tym ziejącym pustka zamczysku, znalazł księgi, o jakich mu się nie śniło. Wielojęzyczne i zarazem wiekopomne dzieła, odręczne manuskrypty i kopie runicznych zapisków, księgi zakazane i jawne. Konstantin wiedział, że ta biblioteka nie jest normalną biblioteczką, jest rzetelnie wyselekcjonowanym zbiorem literackim, stworzonym ku inspiracji zebranych. Żadna biblioteka, na całym globie, nie posiadała takiej ilości białych kruków jak zbiór tego zamku. Lektura tych ksiąg zajmie tygodnie, miesiące, lata. Ta wiedza tylko czeka na to, aby z niej korzystać.
Konstantin niczym w majakach, z uporem krasnoludzkiego górnika, przekopywał uczone tomy. Białe kruki, niektóre nieotwierane od setek lat, urzekały swoimi sekretami, niczym zazdrosna kochanka trzymająca swego kawalera. Nie liczył się dzień, noc, pora snu, czy jedzenia, liczyła się wiedza, wiedza, której nie sposób było znaleźć w innym zakamarku Imperium.

Tylko czasami, kiedy głód odbierał myśli, a spierzchnięte usta domagały się napitku poeta opuszczał bibliotekę. Sypiał mało, prawie wcale, ranną porą odwiedzał łaźnie, aby ułożyć zdobytą wiedzę. Przed oczyma miał tylko jeden cel, który udało mu się osiągnąć czwartej nocy poszukiwać. W wielkim pośpiechu poeta wypisywał szczegóły na karcie pergaminu…

”Astarial Aere Athrum” – ” Księga Zbawienia”, w elfie mowie spisana przed wieloma wiekami. Wśród kart tej pradawnej księgi znalazła się opowieść o losach Aerdila – Przyjaciela Zwierząt, bohatera wojny o Loren…

…Po wygnaniu bestii, Aerdil, sprowadził spokój na Athel Loren… Wieczyste Przymierze między rasami zostało zawarte. Nadszedł czas pokoju … Włócznia Świtu po raz kolejny spełniła swe zadanie. Bohaterski Aerdil, na pamiątkę wielkiego zwycięstwa nad siłami ciemności, kazał wznieść świątynię ku czci Pana Przyrody – Karnosa, w której to złożył potężną broń by czuwała na straży Leśnego Królestwa… Świątynia jest największą siedzibą kultu Pana Przyrody od ponad tysiąca lat. Leży na południe od Parravonu, gdzie rzeka Grismerie ma swe początki. Miejsce o potocznej nazwie „Heaviel Aelthos”, co w ludzkiej mowie ”Gwiezdną Polaną” jest zwane…. Podobno nazwa wzięła się od artefaktu, który spoczywa w dłoniach posągu-strażnika, włóczni, której grot, niczym gwiazda rozświetla nocne ciemności…. Ciekawe, prawda??

Hoening śmiało zakreślał piórem, po wiekowych stronnicach księgi, fragmenty opowieści, dodatkowo poprzekładał stronice z wyszczególnionymi fragmentami szkarłatną wstążką. Chwycił pergamin oraz ową, pokrytą białą, garbowaną skórą, wiekową księgę o wykończeniach z białego złota i podążył ku Sali Biesiadnej.
Pozostawił ją tam, na środku stołu, otwartą na głównym fragmencie opowieści.. Nie omieszkał pozostawić również tłumaczenia. Wiedział, iż artyści odnajdą księgę rankiem, kiedy zbiorą się na porannej uczcie. Nadchodził szary świt, niebawem zamek obudzi się do życia, fala zmęczenia nadeszła niespodziewanie, mężczyzna udał się na spoczynek…
Zbudziły go dopiero usilne próby służki, która szturchając i krzycząc niemal do ucha poety mówiła:
- Panie wstań, Mości Vautrin jest już na zamku. Spał Pan niespełna dwie doby… Kąpiel już gotowa

Po niespełna dwóch kwadransach Konstantin wpadł do sali obrad, był prawie ostatnim…
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 20-11-2009, 22:08   #19
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny

Szum ulewy uderzył w uszy z mocą, jakby otworzyły się drzwi do piekieł. Chłodne, wilgotne powietrze omiotło jego twarz, aż zakołysał się od podmuchu wichru. Walące mocno serce i gula w przełyku… Nasiąkające błyskawicznie ubranie. Pod dłońmi czuł ciepło i niespokojny ruch, ścisnął nieco mocniej, wyczuwał ledwie jeszcze jedno bijące szybko serce… Przez jedyny moment rytmy serc zgrały się… Zamknął oczy, myśląc gorączkowo. Choć to, co czaiło się w otwierającej się przed nim otchłani zapewne zniweczyć miało zamiar, jednak nie mógł już dłużej czekać. Czuł przez skórę, że ktoś odkrył już jego tajemnicę… A teraz…

- Cóż za niespodziewane spotkanie… - głos za jego plecami wyrwał go z chaotycznych rozmyślań, aż podskoczył z przestrachem i odwrócił się zaskoczony ku stojącej za jego plecami postaci. Błyskawica rozdarła nieboskłon i oświetliła skrywające się w mroku oblicze.

- Ach, to ty… - wyszeptał i popatrzył bezwiednie na to, co trzymał kurczowo w dłoniach, a potem podniósł wzrok próbując się uśmiechnąć. – Wiesz, ja…
Postać odwzajemniła jego uśmiech. Spojrzenia spotkały się. Zrozumiał.

Zbyt późno.

Chciał szarpnąć się na bok, ale przed oczyma zamajaczył mu zbliżający się w błyskawicznym skoku kontur. Potężne pchnięcie rzuciło nim do tyłu i nagle jego stopy straciły punkt oparcia, a ręce rozpaczliwie próbowały uchwycić się czegokolwiek. To, co w nich było, wyrwało się z furkotem ale zostało po tamtej stronie… On był już po stronie piekła… Przez moment poczuł się lekko, jakby nie ważył nic, a potem otwór i inne kształty zaczęły się oddalać sprzed jego oczu z olbrzymią prędkością. W pandemonium tego, co działo się wokół niego nie słyszał nawet własnego krzyku wydobywającego się z rozwartych do granic możliwości ust…






Imperator milczał. Płótno było miejscami popękane, ale dało się to stwierdzić tylko stojąc bardzo blisko obrazu, dla siedzących przy stole wyposażonym w rzeźbione z drewna o wiśniowym kolorze nogi malowidło wyglądało na utrzymane w doskonałym stanie.

Na zewnątrz burza przybierała na sile z każdym obróceniem klepsydry. Dziś była zdecydowanie gwałtowniejsza niż ta ostatnia, po której jeszcze nie zdążyły oschnąć liście poprzewracanych drzew. Huki stawały się coraz bliższe i bliższe, aż wreszcie za zamkniętymi okiennicami szum ulewy stał się jednostajny niczym odgłos wodogrzmotów. Mimo to, potężne zamkowe mury dawały poczucie bezpieczeństwa, a ogień kominka, jak dawniejsze ogniska zamieszkujących jaskinie przodków ludzi przynosił wiarę w przetrwanie w obliczu rozszalałego żywiołu.

Zamieszkujący zamek artyści zdążyli już co nieco się zaznajomić, dlatego rozmowa była dość ożywiona, mimo braku rozpoczynającego ich pierwsze spotkanie Vautrina. Sześć dni później dyskusja przy wspólnym stole toczyła się nieskrępowana, przy czym obecni starali się nie dawać po sobie poznać niepokoju jaki niosły odgłosy bijących coraz bliżej błyskawic. Do pełnego składu sprzed tygodnia brakowało jeszcze dwóch osób, mianowicie nieokrzesanego z lekka barda oraz uczonego Konstantina. Przez te parę dni Jasper przebywał głównie w swojej komnacie „pracując nad dziełem”, ale niektórzy spotykali go czasami snującego się zazwyczaj na lekkim rauszu gdzieś po zamkowych korytarzach lub na dziedzińcu, w okolicach potężnej bramy. Teraz spóźniał się na umówione spotkanie, ale chyba najbardziej prawdopodobne było iż śpi ciężkim pijackim snem po spożyciu dużych ilości wina, którego im tu nie skąpiono. Nie wzbudzający szczególnej sympatii Jasper zresztą nie był kimś, za kim tęskniliby artyści. Zwłaszcza dotyczyło to Konstantina, któremu bard wyraźnie nie przypadł do gustu od samego początku. Cięte, pełne ironii i ledwo skrywanej złości wypowiedzi Hoeninga pod adresem niechlujnego barda nie pozostawiały wątpliwości: nulneński bawidamek niechętnie tolerował obecność grubo ciosanego Jaspera na zamku. Innym nie dane było jednak obejrzeć satysfakcji Konstantina z braku nielubianego współpracownika, bowiem obaj spóźniali się a ich miejsca przy stole pozostawały puste.

Ktoś z biesiadujących stanął akurat przy oknie decydując się na jego uchylenie. Oprócz widoku targanych wiatrem mas wody, w oświetlonym przez okna zamkowych strażnic miejscu z ledwością dojrzał malutką jak żuk z tej niesamowitej wysokości figurkę wjeżdżającego galopem do zamku jeźdźca, kryjącego się przed rozszalałym żywiołem pod grubym płaszczem. Przekazana innym przy stole wiadomość spowodowała rzucone przypuszczenie, że do zamkowych murów przybył wreszcie Vautrin.

Nie trzeba było bardzo długo czekać, by przypuszczenie to się potwierdziło. Vautrin stanął przed nimi we własnej osobie. Zanim to się jednak stało, do sali dosłownie w ostatniej chwili przed jego wejściem wśliznął się Konstantin. Hoening rozdając dworskie uśmiechy jak gdyby nigdy nic zajął swoje ulubione krzesło. Jego stan mógł się wydać zgromadzonym nieco dziwny, mężczyzna bowiem wyglądał jednocześnie na lekko zaspanego, jak również jednak wyraźnie podekscytowanego i ożywionego, z oczyma rozświetlonymi natchnieniem. Nikt nie zdążył nawet skomentować tego faktu, bo kolejny uczestnik spotkania wszedł do strzelistej komnaty delikatnym skinieniem głowy witając siedzących.

Vautrin ubrany był dokładnie tak samo jak przed sześcioma dniami, przemoczony pewnie do cna płaszcz zostawił gdzieś na dole, ale kto stał blisko, mógł poczuć jeszcze woń jego mokrych od deszczu włosów. Nie wyglądał jednak na kogoś znużonego podróżą, a przecież musiał przebyć długą drogę czarnymi i niegościnnymi borami Reikwaldu pośród tej straszliwej burzy.

- Cieszę się, że znów się spotykamy. – powiedział bez uśmiechu – Bogowie mają mnie w opiece, w ostatniej chwili uszedłem przez zwalonym piorunem pniem. Ale dotarłem. Mam nadzieję, że zadomowiliście się już tutaj i że nie brakuje wam tu niczego, ale gdyby było coś co przeszkadza wam w pracy, mówcie śmiało. Ale, czy aby kogoś nie brakuje?

Popatrzył chwilę, a potem skrzywił się samym koniuszkiem ust i westchnął.
- Pan Jasper. Można było się spodziewać, że odpowiedzialność nie jest jego najmocniejszą stroną. Trudno, zacznijmy bez niego. Może ma dobry powód. Ale jeśli wydaje mu się, że zlecenie samego Cesarza oznacza możliwość darmowego balu bez podzielenia się swoim talentem z innymi, cóż, czeka nas poważna rozmowa.

Vautrin przywołał służbę i spokojnym, cichym głosem polecił stukać do komnaty Jaspera do skutku, jak również w tym samym czasie szukać go po zamku.

- Wybaczcie…- powrócił do rozmowy – Powróćmy do meritum. Jaką to opowieść planujecie, po tych dyskusjach, które z pewnością prowadziliście w tych owocnych dniach? Ogromnie ciekawym.

Rozpoczęła się tedy długa dysputa, a właściwie artyści poczęli przedstawiać swoje dotychczasowe pomysły i ustalenia, nierzadko zmieniając je jeszcze na gorąco w trakcie ciekawej niezwykle rozmowy. Powoli dochodzono do konsensusu. Koncept nie był co prawda do końca gotowy, ale Vautrin kiwał głową z zadowoleniem widząc, że czas nie został zmitrężony.

- Obraz wyłonił się więc…- rzekł gdy umilkły echa wypowiedzi – Rad jestem. Przeciwny też jestem rzeczy do cna od razu rozpisaniu, czymże byliby najwięksi gdyby ich dzieła nie były po części tworzone w gorączce natchnienia, czymże byliby muzycy bez kunsztu improwizacji. Przejdźmy zatem do czynów, za trzy dni okażcie jedynie kim bohaterowie będą oraz gdzie dokładnie ich historia rozpocząć się może. Zaczniecie, a ja pojadę znowu by przywieźć wolę Imperatora. Gdyby zmienić co chciał, zawsze będzie można wątki pewne spleść na nowo, ale czas nam już pierwsze decyzje podejmować. Na dziś co powiedzieć wam mogę, to że po ostatnim spotkaniu Jego Wysokość raczył wyrazić aprobatę dla formy ballady, jako w odbiorze dla ludu łatwiejszej, choć i epos rozsądnym mu się wydaje. Zadumał się nad motywem zdrady, ale przekazać kazał iżby pod rozwagę jeszcze raz tę propozycję podsunąć, gdyż jako się wyraził: „surowo ukarany występek odsłoniętego w finale zdrajcy ostrzeżeniem dla innych być może”. Jednak sama treść zdrady w postaci zamachu na Imperatora – jak słusznie oświecony Konstantin oznaczył - tylko jako absurd poczytana być może, więc nawet tegom dla uszu Cesarza nie przeznaczył. Zły to przykład, a jego przytoczenie jak mniemam dla samego barda zgubnym okazać się by mogło, więc i podziękować jeszcze za odrzucenie pomysłu winien.

Zebrani pokiwali głowami dumając nad zasłyszanymi słowami, a Vautrin ujął wysadzany ametystem kielich.

- Dobrze więc, zatem niech zacznie się Wasza Opowieść! – podniósł nieco głos - Rozpoczynajcie pracę, niechaj popłyną słowa ku chwale Cesarstwa, niechaj Imperator pokiwa głową z zadowoleniem i wynagrodzi sowicie nas wszystkich za wysiłek. Spędzę teraz w zamku parę dni, ale nie będę stał wam na przeszkodzie – twórzcie!…- uniósł kielich wysoko i już otwierał usta do wygłoszenia końcowego toastu, gdy nagle w przestronnej sali rozległ się donośny huk otwartych z impetem drzwi.

Wszystkie głowy zwróciły się w tamtą stronę, a do komnaty wparował zdecydowanym krokiem jeden z zamkowych gwardzistów, który stał na czele straży. Stary, wąsaty kapitan stanął wyprostowany stuknąwszy piętami butów. Światła świec zalśniły w krzywych, wypukłych zwierciadłach imperialnej zbroi.

- Jak śmiesz…- rzucił zimnym, twardym tonem Vautrin, ale przerwał w pół zdania, widząc minę strażnika.
- Proszę o wybaczenie, panie, ale jest coś, o czym musisz wiedzieć jako…- chrząknął kapitan i poprawił szybko – Jeden z gości…
- Jasper. – zrozumiał Vautrin. – Znaleźliście go? Dlaczego nie przybył z wami? Mówże.
- Tak. Jasper. – kapitan odzyskał rezon i wojskowy dryl wziął górę – Melduję, że znaleźliśmy jego ciało. Na zewnątrz, pod południowym skrzydłem. Upadek z wysokości, bez wątpienia. Zabroniłem ruszać komukolwiek.
Stół zaszemrał, ale nikt nie zdążył nic powiedzieć, bo Vautrin momentalnie poderwał się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi.
- Prowadź. – rzucił sucho do kapitana, a do służby zakrzyknął krótko: - Płaszcz, natychmiast.

Echa jego słów i kroków na polerowanej posadzce rozbrzmiewały jeszcze w zapadłej ciszy. Nie trwała ona długo. Jako że gospodarz nie pozostawił żadnych wskazówek, wkradło się naturalne w takiej sytuacji zamieszanie. Podniesione głosy zaczęły komentować zaskakującą rewelację wieczoru, a w zamkowych murach rozległo się tupotanie większej ilości nóg, gdy biesiadnicy ruszyli w ślad za Vautrinem by obejrzeć na własne oczy miejsce zdarzenia…

Niełatwo było stać w cieniu zamkowych murów będąc siekanym strugami ulewnego, zacinającego deszczu. Mimo to, opatulone w płaszcze postacie, skupione wokół leżącego, nieruchomego ciała stały niewzruszenie, z trudem opierając się podmuchom wiejącej od strony posępnego boru wichury. Prastare drzewa zdawały się z dużej odległości przyglądać temu, co wyczyniały te dziwne, kruche istoty odważające się w taką pogodę wychodzić za mury swojego kamiennego schronienia.

Szalejąca ulewa nie pozwalała utrzymać ognia pochodni, więc stali tam w nieprzebytym mroku – jednak pojawiające się co parę chwil błyskawice rozświetlały na krótkie momenty to miejsce, znajdujące się zaraz poza obrębem murów. Były to straszne, przyprawiające o dreszcz momenty. W świetle błyskawic ukazywało się wyraźnie leżące na brzuchu ciało, należące bez wątpienia do Jaspera.

Błyskawica. Jasny blask wyławiający z mroku spojrzenia rozszerzonych, zdumionych oczu.

Błyskawica.
Rozrzucone na boki ramiona.

Błyskawica.
Głowa, pod nienaturalnym kątem, złamany pewnie od potężnego uderzenia o ziemię kark.

Błyskawica.
Wypływające jeszcze spod brzucha wnętrzności, mieszające się z rozległymi kałużami błota.

Błyskawica.
Ustawione wokół martwego, zmiażdżonego uderzeniem ciała postacie. Skryte pod płaszczami i kapturami, które w ciemności zdawały się mieć jednolitą, szarą barwę. Krąg. Niczym jacyś zgromadzeni dookoła ofiary kapłani którejś z Mrocznych Potęg. Popatrujące spod kapturów oczy, zza ściany ulewnego deszczu. Bijące szybko serca, na tle pomruku przetaczających się po wieczornym niebie grzmotów.

Błyskawica. Ktoś odwracający od trupa wzrok, pochylający się, z trudem panujący nad odruchem wymiotnym.

Rozmowa w hałasie ulewy, która była niemalże tak głośna jak huk wodospadu, stawała się wręcz niemożliwa. Kapitan krzyczał coś do Vautrina, pokazując uniesioną ręką jakiś wysoki punkt na murach zamku. Podążyli wzrokiem za wskazaniem. Na tle zachmurzonego czarnego nieba bryła zamku odznaczała się rozmytym przez zacinający deszcz konturem. Tylko czerń i niewyraźne kształty górnych części południowego skrzydła.
W tym właśnie momencie niebo rozcięła potężna, rozgałęziona jak konary stuletniego drzewa błyskawica. Ujrzeli przez moment, jak na najwyższym poziomie zamku, w rzędzie ogromnych zamkniętych na głucho okiennic na silnym wietrze łomotały drewniane skrzydła jednego, otwartego okna.

Okiennice południowego skrzydła wychodziły bezpośrednio na nierówne, porośnięte starymi drzewami okolice zamku. Dolna część murów była gładką, pionową ścianą, która dopiero na poziomie parteru rozszerzała się w ufortyfikowane umocnienia. Południowa ściana nie służyła niczemu poza obroną zamku, nie było tu niczego po czym można by się wspiąć by sforsować mury, a podniebne blanki i pomieszczania mieszkalne byłyby dostępne chyba tylko z bardzo wysokich machin oblężniczych. Te nie miałyby tu zresztą łatwego podjazdu, bo po kilkunastu najwyżej metrach w miarę poziomego terenu pod murami rozpoczynało się strome zbocze porosłe starymi drzewiskami o wczepionych w glebę ogromnych korzeniach. To od południowej właśnie strony prastary bór wdzierał się pod zamek najbardziej, odzyskując rok po roku z trudem wyrwane mu przez budowniczych ziemie. Właśnie na tym wąskim pasie względnie poziomej, błotnistej gleby pod samym murem, pooranej szturmującymi od strony lasu wykrzywionymi jak szpony korzeniami, leżało truchło wczoraj pełnego jeszcze życia barda.


Z przyprawiającej o zawrót głowy wysokości najwyżej położonych okiennic południowego skrzydła przy tej pogodzie ciało to nie było nawet widoczne, zlewając się z burą ziemią. Gdyby ktoś miał naprawdę sokoli wzrok, może pośród deszczu dostrzegłby małe poruszające się punkty będące w istocie strażnikami powoli ładującymi na prowizoryczne nosze to, co zostało z Jaspera. Więcej niż w jednym kawałku. Tymczasem ten, który wydał rozkaz zabrania ciała stał wraz z innymi mieszkańcami zamku już na górze. Ciemny korytarz zamkowy był bardzo wysoki, łukowo sklepiony, ale za to niezbyt szeroki. Położony był w jednej z tych nieużywanych części zamku i jak większość zamku pogrążony w ciemności. Kapitan, Vautrin i inni doszli tam, prawie w milczeniu, niosąc zapalone pochodnie, które wyławiały z mroku najpierw spiralne, kamienne, wydawałoby się nie kończące się schody, potem przestronny, opustoszały hall ze popękanymi ścianami, na których widać było prostokątne odbarwienia po wiszących tu niegdyś wielkich obrazach. Potem jeszcze po starej, ale mocnej kilkumetrowej drabinie, która prowadziła do dużego, nie zabezpieczonego klapą otworu w podłodze tego właśnie korytarza, w którym wszyscy właśnie teraz stali. Po prawej stronie długiego korytarza na twardych murach wisiało coś, co po oględzinach okazało się pozostałościami po wyblakłych gobelinach. Na nędznych resztkach zwisających z kołków obszarpanych, niegdyś kolorowych splotów musiało żerować niejedno pokolenie moli. Po lewej dłoni, rząd zamkniętych na głucho wielkich na półtora człowieka okiennic ze zmurszałego drewna podobnym był do drzwi grobowców. Widmowy ten, pokryty kurzem i pełen zapachu stęchlizny corridor najbardziej zresztą przywodził na myśl właśnie katakumby, zupełnie trudno było sobie wyobrazić iż znajduje się nie pod ziemią a wysoko ponad najwyższymi z drzew.

Grobową ciszę tego miejsca przerywał jednak jęk wichru i hałas niesionego przez niego deszczu, wdzierające się do korytarza przez jedyne otwarte okiennice. Po drugiej stronie zgromadzeni ludzie obserwowali czerń nocy, otchłań mroku rozświetlaną co jakiś czas piorunami. Grube drewniane skrzydła okna szarpane były wiatrem, wypełniając iście kościelną ciszę skrzypieniem i donośnymi uderzeniami o zamkowy mur.

Vautrin oglądał dokładnie podłogę korytarza, zamki okiennic, na koniec przyjrzawszy się uważnie kamiennej posadzce naprzeciwko okna. To ostatnie miejsce było całkowicie zalane przed deszczową wodę, która tworzyła już wielką kałużę, otaczającą nawet buty niektórych ze stojących bliżej.

- Na pierwszy rzut oka żadnych śladów walki…- mruknął mężczyzna – Skobel otwarty raczej na spokojnie, nie wyrwany. Tutaj, przy oknie, nawet jeśli coś było, teraz zalała to ta mała powódź. Żadnej krwi. Jest jeszcze coś… W całym korytarzu, założę się, że tam wcześniej też, ktoś zadał sobie trud, by pozacierać dokładnie ślady. Problem w tym, że mógł to być również sam Jasper. Dlaczego? Nie wiem, za wcześnie na wnioski.

Vautrin stał zamyślony. Nie bronił nikomu chodzenia i przyglądania się temu miejscu, a wypowiadane w głuchym korytarzu słowa wydawały się do niego nie docierać. Gdy nie pozostało już nic innego, powiedział powoli, ale pewnie:
- Dobrze, dosyć już chyba tej nieprzyjemnej historii. Jest mi wstyd, że tak znakomici artyści jak wy, goście zamku musieliście doświadczyć tak ohydnych widoków. Teraz jest to sprawa kapitana i straży, by dociec co się tak naprawdę wydarzyło, a ja osobiście dopilnuję by nie pokpiono sprawy i wyjawię wam co ustalono. Jednak jak nie przykre zdarzenie by to nie było, nie może przesłonić nam sprawy najważniejszej i nie może wpłynąć na zwolnienie prac nad dziełem dla Imperatora. Przeto ogłaszam, iż wszelkie nasze decyzje podjęte przy stole pozostają w mocy. Teraz udajmy się wszyscy na spoczynek, burza chyba powoli słabnie.

Stojący za jego plecami kapitan wysunął się przed obecnych i rzucił uprzejmie, ale dość twardo:
- Pozwólcie tędy, szlachetni goście.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 20-11-2009 o 22:15.
arm1tage jest offline  
Stary 23-11-2009, 23:36   #20
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Narzuciła szal na ramiona, opatuliła się nim szczelnie i ruszyła przez wypełnione hulającymi przeciągami korytarze. Przyzwyczaiła się do stojących jak słupy soli strażników, którzy pomału wtopili się w zamkowy krajobraz i stali niemal nieodzownym elementem wystroju wnętrza.

Artyści nie byli w komplecie, przywitała się grzecznie i czym prędzej kazała sobie przynieść grzanego wina z ziołami.

- Obawiam się, że nie prędko dane mi będzie pochwalić się przed wami moim śpiewem. Gardło nadal boli okropnie – odpowiedziała na uprzejme zainteresowanie jej stanem zdrowia uległemu gwałtownemu pogorszeniu po pamiętnej nocy na murach, która uraczyła ją najpierw przyprawiającym o palpitacje serca widokiem gry świateł, a potem gorączką, przytłaczającym ciężarem na piersiach i palącym niczym najzdradliwsza trucizna bólem gardła.

Omal nie rozlała, trzymanego w prawej ręce, wina w misternie rzeźbionym kubku, wzdrygnąwszy się gdy pierwszy grzmot przedarł się przez szmer deszczu, a towarzysząca mu błyskawica przeorała usiane szarymi, ciężkimi chmurami niebo.

Burze fascynowały ją od zawsze. Nieposkromiony żywioł szalejący gdzie i kiedy zechce, rzucający raz po raz jasnymi gromami, plujący ogniem, igrający z uszami i sercem, które trwożąc się przed majestatem nieobliczalności, płonie afektem ku nieposkromionej sile i oczyszczającej mocy naturalnego gniewu.

- „Niebo się gniewa „ - to mama tak mówiła zawsze, gdy kuliła się w jej ramionach, szukając schronienia w czasie szalejącej burzy.

Tak bardzo chciała móc to powiedzieć kiedyś...

Wpatrzyła się w widok za oknem. Sceneria dopasowała się do jej nastroju, czy może raczej odwrotnie, jej nastrój wydobył taki a nie inny obraz tego co działo się na zewnątrz. Być może dlatego nie od razu wyłoniła, rozmyty przez strugi deszczu, obraz postaci, poruszającej się wśród ściany wody batożącej ziemię za wszelkie przewiny tego świata.

Zaiste wielkie oddanie charakteryzować musiało tego mężczyznę. Kim był? Jaką rolę grał w tym teatrze? Bo czyż życie nie jest sztuką? Teatrem. Różne sztuki tylko odgrywa. Co było ich udziałem teraz? Komedia, tragedia, dramat? Patrzyła na maleńki punkcik zbliżający się do zamku, próbując wyobrazić sobie jak każda kropla przesiąka przez jego płaszcz a wiatr smaga i nieprzyjemnie drażni ciało. Tego co czuł i myślał wtedy, nie była w stanie sobie wyimaginować.


Rozmowy, dyskusje, plany. Był wyraźnie ukontentowany wynikiem ich bytności tutaj.

Waszmość Vautrin, na ileś zadowolony z nas, a na ile z tańca do muzyki, którą nam przygrywasz? - pomyślała, nie wiedzieć czemu. Czy to przeczucie, kobieca intuicja kazały jej węszyć w każdym geście fałsz, a w każdym zachowaniu podstęp? - To przewrażliwienie, gdyby nie Ruf ... - zaczęła tłumaczyć sobie, gdy nagłe wtargnięcie gwardzisty potwierdziło jej słuszność w nieufności.

Jasper? Nie mieli okazji poznać się bliżej, lecz jego inność, niesztampowość, a przede wszystkim drwina z konwenansów, sytuowały ją raczej bliżej niż dalej od niego.

Na wiadomość o znalezieniu ciała, dała się powieść owczemu pędowi. Ruszyła za resztą, zapominając o swej chorobie i walącym się ze wszystkimi dobrodziejstwami niebem na głowę.

Błyskawica.
Bezwładne ciało, nie pozwalające na zidentyfikowanie twarzy.

Błyskawica.
Rozrzucone na boki ramiona, wykrzywiona nadnaturalnie głowa.

Błyskawica.
Szarobura breja wnętrzności zmieszanych z błotem.

Błyskawica.

Ramię w ramię krocząc ze swymi myślami, pod rękę spacerując ze swym natchnieniem, nie rejestrując dokładnie otoczenia i wydarzeń, potknęła się tuż przed drzwiami Jaspera. Na chwilę zagościła w niej świadomość rzeczywistości i to co jej towarzyszyło.

Dziwne dźwięki dobiegające zza drzwi.
Krok do przodu.
Jęk?
Krok do tyłu.
Szmer.
Ręka tuż przy klamce.
Spojrzenie na tkwiących na swych posterunkach strażników.
Nie bądź śmieszna!
Cofnięcie ręki.
Przygryzienie wargi.
Rezygnacja.


Błyskawica.

Wyszła razem z innymi, wiedziona pospolitym i tkwiącym w każdym z ludzi uwielbieniem sensacji. Nagły dreszcz zimna przeszył ją na wskroś.
Zimna czy przerażenia?

Spojrzała na stojącą wokół trupa grupkę. Zakapturzeni, niemi prawie, tak podobni w ciemności i nieprzychylności natury. Niewzruszeni pozornie.

A ona drżała.

Najpierw światła i znaki, teraz tajemnicza śmierć. A to wszystko okraszone atmosferą huraganu i nieokiełznanej tafli wody.

Wróciła do siebie, nie czekając na innych, tak po prostu, odwracając się nagle i maszerując w stronę swej komnaty.

Dawno nie czuła się tak samotnie.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172