Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2009, 02:40   #24
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nawet ciemny całun zimnej, górskiej nocy nie był w stanie ostudzić rozszalałych strachem i wątpliwościami serc uchodźców. Jedni, zaradni, skryci w mroku, obmyślali przebiegłe plany ucieczki, inni, prości, stłoczeni wokół nowych przybyszy, z wypiekami na twarzy wypytywali o najnowsze wieści. O stan pobliskich wsi, traktów, i o wysłane na front oddziały, w których służyli ich bliscy.

A przybysze, nie mając serca wyznać prawdy, kłamali. Twierdzili, że w pośpiechu nie zauważyli dolin usłanych setkami zdeformowanych ciał obrońców, że przez mrok nie dostrzegali wypatroszonych skorup ludzi, wiszących tłumnie na osmolonych drzewach, że wydawało im się, iż słyszeli róg odsieczy i trzepot sztandarów wielkiej, elektroskiej armii i nie słyszeli potępieńczych ryków przerażenia i nieludzkiego bólu, wydobywających się z tysięcy gardeł, każdej nocy. A słuchacze wierzyli, naprawdę bardzo chcieli wierzyć. Tylko to im pozostało.

Tej nocy znaleźli się też marzyciele, wpatrzeni w ciemne, usłane gwiazdami niebo. Z resztkami gasnącej z każdą godziną nadziei, wyczekiwali obiecanej im przez kapłanów komety. Jednak dziad miał rację. Czekali na próżno.

Jedynie wyczerpani ostatnim bojem odnaleźli tak pożądany tej nocy sen.

Wycieńczony bitwą, bretoński rycerz nawet nie próbował czuwać. Ostatnie wydarzenia były zbyt dużym obciążeniem dla jego zranionego już uprzednio ciała. Gdy tylko przymknął oczy, zapadł w twardy, głęboki sen...

****

Obudziło go przeszywające zimno. Otworzył oczy i rozejrzał się po wnętrzu. Po uciekinierach nie było śladu. Chata była cicha i absolutnie pusta. Odruchowo chwycił za broń ale dotykiem napotkał tylko powietrze. Włosy zjeżyły mu się na plecach, serce zabiło mocniej. Ostrożnie uniósł się i wyjrzał przez okno. Całe wnętrze fortu zatopione było w gęstej, szarej mgle.

Wyszedł na zewnątrz. Ostrożnie. Mgła wydawała się kleista i nieprzyjemnie drażniła skórę. Gdzieś w oddali dostrzec dało się szarawe zarysy jakiejś osoby. Rycerz krzyknął, licząc, iż ktoś mu odpowie. Jego głos rozwiał się jednak gdzieś wśród mgły, przepadając w oddali. Ruszył przed siebie. Z każdym krokiem kształt stawał się coraz wyraźniejszy. W końcu pojął do czego zmierzał. Ciało martwego towarzysza Jacena, członka jego szlachetnej kompanii, unosiło się 2 łokcie nad ziemią, nabite na gruby, okrwawiony pal. Twarz miał wykrzywioną w wyrazie przerażenia i... wyrzutu?

Rycerz rozejrzał się wokół siebie. Ręce zaczęły mu drżeć. Wszędzie dookoła z mgły spoglądały na niego martwe oblicza towarzyszy z oddziału. Stał w samym środku okręgu złożonego z nabitych na pale ciał.

Po chwili usłyszał kroki...

Coś szło do niego przez mgłę, szurając nogami w żwirze. Rycerz odruchowo spiął się, stając w pozycji obronnej. Po chwili z mgły wyłoniła się mała postać. Okazał się nią chłopiec, którego dzisiaj uratowali. W opuszczonej dłoni trzymał nóż. Stanął zaledwie parę kroków od rycerza, unosząc głowę i obejmując go spojrzeniem swoich dużych, piwnych oczu.

- ... uciekłeś... - przemówił nienaturalnym, metalicznym głosem - ale twój pal na ciebie czeka.

Nagle rycerz poczuł okropny, paraliżujący ból. Spojrzał w dól. Ostrze noża tkwiło po rękojeść w jego brzuchu, po nogach ciekła zaś szeroka struga czerwieni, barwiąc już ziemię u jego stóp.

Wybudził go hałas.


Dzieci uchodźców nagle obudziły się z głośnym płaczem. Morrslieb, ponury księżyc Chaosu, wynurzył się zza swego srebrnego brata, zalewając okolicę zgniłozielonym światłem. Przez moment wydawało się, iż olbrzymie wyżłobienia na jego powierzchni ułożyły się w szeroki, złośliwy grymas. Dzieci przyległy do swoich matek. Najwyraźniej senne widziadła nadal je prześladowały, bo zaczęły panicznie i niezrozumiale krzyczeć, zalewając się łzami.

Wszyscy w forcie mieli wrażenie, że słyszą wokół siebie dziwne głosy. Ponure zawodzenie, szepty, histeryczny śmiech. W pewnym momencie na granicy wzroku pojawiły się niewyraźne, szare postacie, kryjące się w zabarwionym zielenią mroku. Drzwi do mrocznego świata potępionych dusz na chwilę stanęły otworem. Po dwóch uderzeniach serca, widziadła rozpłynęły się jednak w cieniu, z którego powstały.

Wtedy, niespodziewanie, rozpętała się Burza. Na wschodzie i północy potężne błyskawice rozcięły mroczne niebo, zamieniając noc w dzień. Z każdym dudniącym gromem, zdawały przesuwać się dalej, na południowy wschód. Mimo znacznej odległości były wręcz ogłuszające. Zwielokrotnione, odbijały się echem od pobliskich gór, zsyłając dudniące po zboczach, skalne lawiny. W końcu błyskawice spotkały się, uderzyły w siebie i w świetlistym wybuchu żywiołu burza osiągnęła apogeum. Potężne pioruny raz po raz uderzały w jeden, niewidoczny za górami, punkt.

Wielu już przypuszczało ale wypowiedział to dopiero po dłuższej chwili młodszy strażnik:

- To Wolfenburg, stolica Ostlandu... - wycedził - a z jego twarzy zniknęły resztki nadziei.

Zaledwie chwile później, pobliskie lasy zapłonęły morzem pochodni i ognisk. Mroczna armia, niczym monstrualna ośmiornica, rozlała się po najbliższych terenach, sięgając ognistymi mackami ostatnich zachowanych w pobliżu osad. Przerażające tempo postępujących płomieni nie pozostawiało wątpliwości, fortowi i jego mieszkańcom nie pozostało więcej niż pół doby.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-11-2009 o 03:21.
Tadeus jest offline