Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2009, 15:43   #21
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Stał i patrzył. Nawet udało mu się nie zabić tego głupiego rycerzyka. Na tę odległość i tak pewnie nie przebiłby tej puszki, w jaką się tamten wepchnął. Tak na dobrą sprawę, cała ta sytuacja była niepotrzebna. Mogli nie oberwać, kosztem tylko kilku wieśniaków, którzy mieliby dobrą, szybką śmierć. Przedłużanie agonii było zbędne, ale co on tam wiedział. Gdyby zwierzoludzi było dwóch - trzech więcej to wynik walki prawdopodobnie byłby całkiem inny. Ten drwal z siekierą może i był silny, ale tutaj miał wyraźne szczęście i najwyraźniej czuwali nad nim wszyscy możliwi bogowie. Dwóch pozostałych oberwało, ale żyli i nawet chodzili o własnych siłach. Tylko... co z tego? Jakby uciekał z takimi dwoma, to zabiliby ich rzucając się na wroga. Z głupotą sie rodziło. Rudiger stał więc, z łukiem w ręku i strzałami w dłoni, obserwując. W tych czasach takie stwory nie chodziły w małych grupach, chyba, że chciały nie dzielić się posiłkiem. Tu na szczęście była taka ewentualność, ale i tak czekał, aż ostatni człowiek nie zniknął za bramą. Potem oddał obowiązek wypatrywania strażnikom.

Czekał spokojnie aż entuzjazm opadnie. Ludzie byli kretynami, cieszyli się z malutkich zwycięstw i zapominali o tym, że należało wygrać wojny. Musiał się stąd wydostać! Może nie teraz, na noc, ale z samego rana. Nawet samemu, zawsze to większa szansa niż z tym motłochem, wliczając w to obrońców uciśnionych. Znalazł drwala i tego drugiego, z którym gadali przed tym całym zajściem.
-Gdyby bydła było więcej, bylibyście trupami, pierdolonymi martwymi bohaterami, o których nikt by nie pamiętał, bo też byłby martwy. Ten motłoch nie przeżyje tego co się szykuje, a ja już mówiłem, że nie zamierzam umierać razem z nim. Rano zmywam się stąd, z wami lub bez was. Ale jak który rzuci się na pierwszego lepszego stwora Chaosu to sam mu w plecy sztylet wsadzę. Ratujemy swoją skórę, zacznijcie ruszać łbami! Jak zwiejemy to przyłączycie się do armii i tam będziecie mieli chociaż szansę.


Odwrócił się i odszedł. Brama jeszcze nie była zamknięta, więc klepnął strażnika w ramię.
-Wracam po strzały, w tych czasach każda się przyda. Nie bój się, w razie czego szybko biegam i nie mam zamiaru zgrywać bohatera.
Uśmiechnął się kwaśno i wyszedł. Zbierał głównie te pociski, które wbiły się w ziemię, lub leżały luźno, nawet jeśli były zakrwawione. Nie miał zamiaru dotykać chaotyckiego ścierwa, ani używać potem tych strzał, które teraz tkwiły w spaczonych cielskach. Ale i tak kilka udało się zdobyć, a każda z nich mogła oznaczać jedno ocalone życie. Jego życie, rzecz jasna. W tych czasach nie zamierzał dbać o kogolwiek innego. I na miejscu innych robiłby dokładnie to samo. Przeżyją najsilniejsi lub najsprytniejsi, takie koleje losu. Wrócił do fortu, patrząc jak strażnik zamyka bramę.
-Mogę wam pomóc wartować. Mam niezły wzrok. Jeden patrzy, reszta śpi. - ściszył głos - I nie liczyłbym na odsiecz. Rano się stąd zmywam i radzę to każdemu. Tu tylko śmierć.
Uśmiechnął się złowieszczo.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-11-2009, 15:35   #22
 
Erwin "Hawk Eye"'s Avatar
 
Reputacja: 1 Erwin "Hawk Eye" nie jest za bardzo znany
Gdy ostatnie bydlę padło, na twarzy Erwina zagościł uśmiech.
Po raz ostatni czuł podobną satysfakcję kilka tygodni temu, kiedy spędził noc z dwoma miłymi paniami w Altdorfskiej dzielnicy rozkoszy.
Jego entuzjazm wynikał z kilku powodów.
Po pierwsze i najważniejsze, udało mu się przeżyć całą potyczkę bez najmniejszego uszczerbku - ba , nawet się nie spocił.
Po drugie, nikt z ludzi potrzebnych mu do ucieczki, nie ucierpiał na tyle by przekreśliło to jego udział w planowanej wyprawie, co więcej, okazali się bardziej sprawni niż przypuszczał. Szczególnie zaskoczył go Gustaw, który machając swoją pokaźną siekierą, bardziej przypominał krasnoludzkiego wikidajłę w szale bitewnym niż zramolałego, starego drwala.
-"Jeżeli będą sobie tak sprawnie radzić ze wszystkimi problemami, to wyprawa przez Las Cieni może okazać się zwykłym spacerkiem" – konstatował w myślach.

„Bohaterów” powracających z przedpola fortu powitał z uśmiechem na twarzy i odkorkowanym bukłakiem gorzałki.
-Pięknie się sprawiliście, muszę przyznać że już dawno nie widziałem tak szybkiej i sprawnej walki. Mości rycerzu Blaise, drogi bracie Siegfredzie i ty waleczny Gustawie pozwólcie że pierwszy wypiję za wasze zdrowie - mówiąc to spełnił szybko toast, po czym podał im bukłak.
-Napitek ten to najlepsze lekarstwo na rany, a wbrew temu co cyrulicy mówią , szczególnie korzystnie działa, gdy się go przez usta do wnętrzności implikuje.
Starał się znaleźć punkt zaczepienia, który umożliwił by podjęcie rozmowy , a następnie zręczne skaptowanie akolity i rycerzyka do wspólnej wyprawy. Wiedział że młodzieńcy są napchani ideałami o bohaterstwie i honorze, jak dobra kasza skwarkami.
-„Piekielnie ciężko będzie ich stąd wyciągnąć, szczególnie teraz, kiedy poczuli się moralnie odpowiedzialni za wszystkich tu obecnych” – myśl ta powracała i burzyła wszelkie plany.
Jak na złość, uratowana wieśniaczka podsycała swoimi podziękowaniami obawy Erwina.

Dalsze rozmyślanie przerwało mu nagłe szarpnięcie.
Gustaw i Erwin zostali dyskretnie wstrzymani przez młodzika o rozbieganych oczkach.
Odczekał aż wszyscy się oddalą, po czym krótko i treściwie wyraził swoją opinię na temat tego co przed chwilą zaszło. Zarówno Erwinowi jak i Gustawowi nie spodobały się słowa oraz ton smarkacza. Nie musiał czekać długo na odpowiedź Erwina.

-Brak kontroli nad językiem, nie jednego już przyprawił o kłopoty. Ponieważ słychać że mało jeszcze znasz świat i ludzi, tedy puszczę mimo uszu to coś nadto przed chwilą rzekł.
Prędzej czy później sam zrozumiesz, że czasami trzeba pójść krok do tyłu żeby móc zrobić pięć do przodu.
Primo.
Nikt nie ma zamiaru robić za bohatera. Ostatni jakiego znałem spoczywa na dnie Nulnijskiego rynsztoka.
Secundo.
Jak widziałeś, we trzech nie mielibyśmy żadnych szans z tą bandą kozich synów, a pewnie i tak to najmniejsze zło jakie nam grozi po drodze. Bez naszej pomocy mnich i rycerzyk byliby teraz ucztą dla tych matkojebców, a my moglibyśmy zapomnieć o udanej ucieczce. Jeżeli ktoś chce zostać bezimienną ofiarą, to tylko ty. Samodzielna ucieczka …to jest pewna śmierć.
Tertio.
Oni nie zostawią tych ludzi jeżeli nie damy im dobrego powodu, a jak widzieliście ocalenie własnego życia nie jest dla nich dobrym powodem. Na szczęście mam pewien pomysł. Trzeba ich przekonać że idziemy sprowadzić pomoc. Żeby oni w to uwierzyli, wy też musicie to zrobić.

Tak więc od teraz Rudigierze jesteś obrońcą bezbronnych i uciśnionych, który gotowy jest narazić swoje życie by ich ocalić. Ty zaś Gustawie słyszałeś o szlaku przemytników między górami środkowymi i Lasem Cieni, którym mała grupa może szybko i niepostrzeżenie przedrzeć się do Middenhaim. Mała grupa
– powtórzył z wyraźnym naciskiem na wielkośc.
-Sięgnij pamięcią drogi Gustawie, przecież do dziś ci się w głowie kołacze jak twój dziad opowiadał o podobnej wyprawie. Tak, tak pamiętasz wyraźnie…. kiedy onegdaj Wolfenburg był oblężony, tym samym szlakiem sprowadzono odsiecz dla miasta i uratowano oblężonych, a śmiałkowie którzy uratowali miasto okryli się wielką sławą. Pamiętaj, wielką sławą.

Wypowiadając te słowa Erwin był tak pewny siebie i przekonujący że sam prawie uwierzył w to co mówił. Pomimo tego że Gustaw i Rudigier dobrze wiedzieli iż cała ta historia jest jedną wielką bajką, to jednak słuchali jej z uwagą.

-Mam nadzieję że się dobrze rozumiemy ? Razem możemy ocalić swoje głowy, a przy odrobinie szczęścia to i dla tych co zostaną znajdzie się jakiś ratunek. Proponuję wyruszyć o świcie. Teraz trzeba nam odpocząć, zebrać wszystko co do wyprawy się przydać może i przede wszystkim skaptować tamtych.
Jeżeli pozwolicie, ja postaram się z nimi jakoś zręcznie pogadać.
Mam na to waszą zgodę ?
 
Erwin "Hawk Eye" jest offline  
Stary 21-11-2009, 01:19   #23
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Siegfried otarł zroszone zimnym potem czoło wierzchem dłoni i skrzywił się nieco, gdy obtłuczony bark dał o sobie znać. Ząbkowane ostrze zwierzoczłeka rozerwało jego koluczgę dosłownie na strzępy – młody akolita zanotował w myślach, by następnym razem zainwestować w porządną krasnoludzką nitowankę, zamiast wyciągać przerdzewiałe drucisko z szafy starożytnego kapłana który walkę widział ostatni raz jedno pokolenie temu.
A potem przypomniał sobie, że on, że całe Imperium, stoi w obliczu zagłady – trywialność jego problemów z pancerzem w porównaniu z groźbą końca świata sprawiła, że młodzieniec niemal się uśmiechnął.

Niemal.

Zamiast tego splunął na bok, pokrywając martwe oko przywódcy monstrów gęstą, białą mazią, i z uwagą przyjrzał się pobojowisku. Jego smutny wzrok zawisł na chwilę na nieruchomym ciele zranionego w ferworze walki rudego mężczyzny, który rzucił się na bestie mimo kalectwa. Był odważnym człowiekiem i zdecydowanie zasłużył na los lepszy niż ten który go tu spotkał. Tłoczyli się wokół niego ludzie z fortu, starając się nieumiejętnie dopomóc dogorywającemu. Ów krwawił przepotężnie – najwyraźniej cios poważnie uszkodził wątrobę… Siegfried ruszył powolnym krokiem w jego kierunku świadom że nie może zrobić nic by mu pomóc, zarzucając młot na ramię.

Z ponurą miną kapłan klęknął przy umierającym mężczyźnie. Ten utkwił w nim szalone, błagalne spojrzenie kogoś świadomego tego co go czeka… a także nieludzko się tego bojącego. Siegfried widział jak życie z zastraszającą prędkością umyka z człowieka, jak jego wzrok staje się coraz bardziej odległy i nieobecny, by w końcu zupełnie zatracić zdolność pojmowania wraz z momentem w którym dusza opuszcza zmasakrowane ciało. Twarz zmarłego była pośmiertną, stężałą, upiorną maską, wykrzywioną strachem i bólem. Akolita wzdrygnął się mimo że widok ten nie był mu obcy i delikatnie zamknął powieki rudzielca, szepcząc zbolałym podniosłą modlitwę zazwyczaj zarezerwowaną dla zmarłych nagłą śmiercią na służbie wojskowych.
Mężczyzna zginął z mieczem w ręku, w obronie Imperium i jego mieszkańców, tak jak przykazał Sigmar – Siegfried nie widział powodu by traktować jego ciało i duszę z mniejszym respektem niż ten mu należny.

Następnie zaś kapłan zatknął młot za szeroki pas i bez chwili namysłu wniósł skrwawione ciało rudzielca w obręb palisady, gdzie przywitała ich uradowana uratowana rodzina.

Siegfried odłożył truchło na bok. Nikt nie rzucał mu się na szyję – po części dlatego że był w oczach prostych ludzi kimś w rodzaju świętego męża, a po drugie dlatego że był skąpany w posoce, tak ludzkiej jak i tej należącej do pokonanych zwierzoludzi. Wnet ogarnęło go zmęczenie – rycerz gdzieś zniknął, a drwal wraz z dwoma łucznikami wymieniał na boku przyciszonym głosem jakieś komentarze, uchodźcy ruszyli z nowo nabytą rodziną do chat, więc pozostawiony samemu sobie akolita wyplątał się ze zrujnowanej kolczugi, odpiął pas i usiadł parę kroków od ciała rudzielca, opierając się plecami o palisadę. Niemal od razu, na przekór zmęczeniu, oddał się przemyśleniom...

Rzadko zdarzało się, by grupki zwierzoludzi liczącej raptem pół tuzina działały na własną rękę. Z całą pewnością byli członkami większego plemienia – pytanie tylko, czy byli zwykłymi zwiadowcami, maruderami, zbieraczami wysłanymi na poszukiwanie żywności czy, w najgorszym przypadku, przednią strażą jakiejś większej ofensywy. Opcja druga była najbardziej optymistyczna, ale nie wykluczała tego że jeśli jedna grupa natrafiła w końcu za Roezfels, to wkrótce będzie ich więcej i będą większe – zwłaszcza jeśli front będzie się przesuwać dalej na południe…

Jedynym wyjściem jest spróbować go prześcignąć.

Młodzieniec zerknął w stronę majaczących wśród mgieł gór Ostlandu. Nie mówił tego jeszcze nikomu z obecnych w forcie, ale jako mały chłopiec odwiedził Roezfels jeszcze za czasów gdy było prawdziwym miasteczkiem, nie dwie chałupami otoczonymi palisadą które cudem uniknęły losu osady nieopodal. Podróżował wtedy z ojcem karawaną kupiecką wiozącą drewno z Nordlandu do Hochlandzkich hut. Przez Góry Środka prowadził wąski, zarośnięty szlak… Już wtedy był mało uczęszczany – nie należał do najbezpieczniejszych i dobrze znanych, jednak przewoźnik twierdził że ma dokładną mapę. W istocie podróż przebiegła bez większych zakłóceń, ale kto wie, po tylu latach wiele mogło się zmienić. Sigmar jeden wie jakie szkaradzieństwa wypełzły z mrocznych górskich jaskiń wywabione zewem kolejnej inwazji Chaosu.

Czy gra była warta świeczki? Czy mógłby wziąć uchodźców i pozostałych przy życiu mieszkańców fortu i ryzykować taką przeprawę? Bardzo w to wątpił. Ci ludzie nie mieli broni, zapasów, wozów, koni, map ani porządnego przewodnika, wszystkiego czego wymaga podróż zdradzieckimi górskimi zboczami i ciemnymi dolinami. Ale czy mógłby zostawić ich z czystym sercem, mając nadzieję że przetrwa samotną podróż i na czas dotrze do Hochlandu z prośbą o wysłanie posiłków na północ? Nierealne w obecnych okolicznościach, i to o tej porze roku…

Wszystko się komplikowało, akolita nie mógł pozbierać myśli. A może ci ludzie którzy wzięli udział w bitwie ze zwierzoludźmi… Potrafili się obronić i z pewnością z niejednego pieca chleb już jedli. Być może zwrócenie się do nich z propozycją współpracy byłoby dobrym pomysłem, choć nie każdemu z nich dobrze z oczu patrzyło.

Na razie jednak młodzieniec miał zgoła inne problemy – był niezgorzej poobijany, trzeba było dopilnować by mężczyzna zabity podczas bitwy otrzymał godny pochówek by mógł rozpocząć swą długą drogę do królestwa Morra, no i rycerzowi oberwało się jeszcze gorzej niż jemu samemu – biorąc pod uwagę rozległość jego wcześniejszych ran, mógł nie dożyć rana jeśli został naruszony jakiś organ wewnętrzny albo krwawienie okaże się zbyt silne. Trzeba będzie go znaleźć i oblepić całego chlebem z pajęczyną, bo chłopaczyna dołączy do i tak zbyt długiej listy strat poniesionych tego dnia.

Tak rozmyślając Siegfried, niepostrzeżenie dla siebie samego, odpłynął w objęcia lekkiego, męczącego snu pełnego niejasnych wizji i przykrych snów...
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 21-11-2009 o 03:09.
K.D. jest offline  
Stary 21-11-2009, 02:40   #24
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nawet ciemny całun zimnej, górskiej nocy nie był w stanie ostudzić rozszalałych strachem i wątpliwościami serc uchodźców. Jedni, zaradni, skryci w mroku, obmyślali przebiegłe plany ucieczki, inni, prości, stłoczeni wokół nowych przybyszy, z wypiekami na twarzy wypytywali o najnowsze wieści. O stan pobliskich wsi, traktów, i o wysłane na front oddziały, w których służyli ich bliscy.

A przybysze, nie mając serca wyznać prawdy, kłamali. Twierdzili, że w pośpiechu nie zauważyli dolin usłanych setkami zdeformowanych ciał obrońców, że przez mrok nie dostrzegali wypatroszonych skorup ludzi, wiszących tłumnie na osmolonych drzewach, że wydawało im się, iż słyszeli róg odsieczy i trzepot sztandarów wielkiej, elektroskiej armii i nie słyszeli potępieńczych ryków przerażenia i nieludzkiego bólu, wydobywających się z tysięcy gardeł, każdej nocy. A słuchacze wierzyli, naprawdę bardzo chcieli wierzyć. Tylko to im pozostało.

Tej nocy znaleźli się też marzyciele, wpatrzeni w ciemne, usłane gwiazdami niebo. Z resztkami gasnącej z każdą godziną nadziei, wyczekiwali obiecanej im przez kapłanów komety. Jednak dziad miał rację. Czekali na próżno.

Jedynie wyczerpani ostatnim bojem odnaleźli tak pożądany tej nocy sen.

Wycieńczony bitwą, bretoński rycerz nawet nie próbował czuwać. Ostatnie wydarzenia były zbyt dużym obciążeniem dla jego zranionego już uprzednio ciała. Gdy tylko przymknął oczy, zapadł w twardy, głęboki sen...

****

Obudziło go przeszywające zimno. Otworzył oczy i rozejrzał się po wnętrzu. Po uciekinierach nie było śladu. Chata była cicha i absolutnie pusta. Odruchowo chwycił za broń ale dotykiem napotkał tylko powietrze. Włosy zjeżyły mu się na plecach, serce zabiło mocniej. Ostrożnie uniósł się i wyjrzał przez okno. Całe wnętrze fortu zatopione było w gęstej, szarej mgle.

Wyszedł na zewnątrz. Ostrożnie. Mgła wydawała się kleista i nieprzyjemnie drażniła skórę. Gdzieś w oddali dostrzec dało się szarawe zarysy jakiejś osoby. Rycerz krzyknął, licząc, iż ktoś mu odpowie. Jego głos rozwiał się jednak gdzieś wśród mgły, przepadając w oddali. Ruszył przed siebie. Z każdym krokiem kształt stawał się coraz wyraźniejszy. W końcu pojął do czego zmierzał. Ciało martwego towarzysza Jacena, członka jego szlachetnej kompanii, unosiło się 2 łokcie nad ziemią, nabite na gruby, okrwawiony pal. Twarz miał wykrzywioną w wyrazie przerażenia i... wyrzutu?

Rycerz rozejrzał się wokół siebie. Ręce zaczęły mu drżeć. Wszędzie dookoła z mgły spoglądały na niego martwe oblicza towarzyszy z oddziału. Stał w samym środku okręgu złożonego z nabitych na pale ciał.

Po chwili usłyszał kroki...

Coś szło do niego przez mgłę, szurając nogami w żwirze. Rycerz odruchowo spiął się, stając w pozycji obronnej. Po chwili z mgły wyłoniła się mała postać. Okazał się nią chłopiec, którego dzisiaj uratowali. W opuszczonej dłoni trzymał nóż. Stanął zaledwie parę kroków od rycerza, unosząc głowę i obejmując go spojrzeniem swoich dużych, piwnych oczu.

- ... uciekłeś... - przemówił nienaturalnym, metalicznym głosem - ale twój pal na ciebie czeka.

Nagle rycerz poczuł okropny, paraliżujący ból. Spojrzał w dól. Ostrze noża tkwiło po rękojeść w jego brzuchu, po nogach ciekła zaś szeroka struga czerwieni, barwiąc już ziemię u jego stóp.

Wybudził go hałas.


Dzieci uchodźców nagle obudziły się z głośnym płaczem. Morrslieb, ponury księżyc Chaosu, wynurzył się zza swego srebrnego brata, zalewając okolicę zgniłozielonym światłem. Przez moment wydawało się, iż olbrzymie wyżłobienia na jego powierzchni ułożyły się w szeroki, złośliwy grymas. Dzieci przyległy do swoich matek. Najwyraźniej senne widziadła nadal je prześladowały, bo zaczęły panicznie i niezrozumiale krzyczeć, zalewając się łzami.

Wszyscy w forcie mieli wrażenie, że słyszą wokół siebie dziwne głosy. Ponure zawodzenie, szepty, histeryczny śmiech. W pewnym momencie na granicy wzroku pojawiły się niewyraźne, szare postacie, kryjące się w zabarwionym zielenią mroku. Drzwi do mrocznego świata potępionych dusz na chwilę stanęły otworem. Po dwóch uderzeniach serca, widziadła rozpłynęły się jednak w cieniu, z którego powstały.

Wtedy, niespodziewanie, rozpętała się Burza. Na wschodzie i północy potężne błyskawice rozcięły mroczne niebo, zamieniając noc w dzień. Z każdym dudniącym gromem, zdawały przesuwać się dalej, na południowy wschód. Mimo znacznej odległości były wręcz ogłuszające. Zwielokrotnione, odbijały się echem od pobliskich gór, zsyłając dudniące po zboczach, skalne lawiny. W końcu błyskawice spotkały się, uderzyły w siebie i w świetlistym wybuchu żywiołu burza osiągnęła apogeum. Potężne pioruny raz po raz uderzały w jeden, niewidoczny za górami, punkt.

Wielu już przypuszczało ale wypowiedział to dopiero po dłuższej chwili młodszy strażnik:

- To Wolfenburg, stolica Ostlandu... - wycedził - a z jego twarzy zniknęły resztki nadziei.

Zaledwie chwile później, pobliskie lasy zapłonęły morzem pochodni i ognisk. Mroczna armia, niczym monstrualna ośmiornica, rozlała się po najbliższych terenach, sięgając ognistymi mackami ostatnich zachowanych w pobliżu osad. Przerażające tempo postępujących płomieni nie pozostawiało wątpliwości, fortowi i jego mieszkańcom nie pozostało więcej niż pół doby.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-11-2009 o 03:21.
Tadeus jest offline  
Stary 22-11-2009, 18:14   #25
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Usnął niemal momentalnie. Poharatane ciało domagało się odpoczynku. Blaise usypiał ze świadomością, że sam odpoczynek nie pomoże, potrzeba było czegoś więcej.

Nawet odpoczynek nie był mu dany. Było mu zimno, więc otulił się szczelniej podziurawionym kocem. Nic nie pomogło. Rozglądnął się. Był sam w chacie. Nie było zarówno uchodźców z zalanych przez hordy Chaosu ziem ani ludzi, z którymi kilka godzin wcześniej toczył potyczkę z zwierzoludźmi. "Ciekawe gdzie się wszyscy podziali" – pomyślał i sięgnął po miecz. Broni nie było. Z rosnącym przerażeniem wstał i wyszedł z chaty. Znalazł się w całunie nieprzeniknionej mgły, widział nie dalej jak na dwa kroki. "O Pani! Cóż się dzieje? Gdzie są wszyscy? Gdzie ja jestem?" Wytężył wzrok i dojrzał jakiś kształt majaczący we mgle.

- Jest tu kto? – krzyknął. Nikt nie odpowiedział. Blaise zrobił krok na przód, w kierunku stojącej przed nim postaci. W końcu zorientował się kto to jest. Jacen de Breville nabity na pal. "O Pani! Chroń mnie przed... Jacen! Jacen... Nie..." Zaczął łkać i ukrył twarz w dłoniach. Stał w kręgu ciał nabitych na pale. Ciał towarzyszy ze swojego oddziału. "Co się dzieje? Jakim sposobem?" Usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się do niego we mgle.

Odwrócił się w kierunku zbliżającego się nieznajomego i przyjął pozycję obronną. Bez miecza i tarczy było to bezcelowe. Odruch... W stronę bretończyka szedł mały chłopiec, który trzymał w ręku nóż. Blaise rozpoznał malca. Był to ten, którego uratował z rąk zwierzoludzi dzisiejszego popołudnia. Teraz podszedł do niego i wbił nóż w trzewia bretończyka. "Jaki pal? Czemu? Co Ci zrobiłem chłopczyku?" Osunął się w kałużę krwi, jaka rosła u jego stóp.

Obudził go hałas. Ktoś krzyczał, ktoś inny przyzywał imiona bogów. Wnętrze chaty zalane było zielonkawym światłem. Blaise wraz z innymi wyszedł na zewnątrz. Tym razem nie było żadnej mgły, wszystko tonęło w zielonkawej poświacie, jaką spowijał świat Morrslieb. Zewsząd dochodziły dziwne odgłosy. Jęki i zawodzenia, szepty i stłumione krzyki...
Blaise rozejrzał się zaniepokojony. "Pani! Miej nas w opiece. Nie daj swemu słudze umrzeć na obcej ziemi." Wydawało mu się, że kątem oka dostrzega jakieś powykrzywiane, upiorne sylwetki. Gdy się odwrócił nie było tam nikogo. Znowu ogarnęło go zimno, a serce przeszył dreszcz strachu. Gdzieś w mroku znów dostrzegł twarz Jacena wykrzywioną w spaźmie bólu. "Jesteś martwy! Pomściłem Cię! Czegóż chcesz? Więcej krwi?"
Wszystko zniknęło, w oddali usłyszał grzmot przetaczający się po niebie. Błysnęło. Raz, drugi, trzeci... Noc w świetle potężnych błyskawic zamieniła się w dzień. Wszyscy stali i patrzyli zafascynowani na widowisko rozgrywające się na niebie. Burza nie była naturalna, to było pewne. Uderzyła ze zbyt wielką gwałtownością. Jakby za cel obrała sobie jeden punkt...
- To Wolfenburg, stolica Ostlandu... - wycedził młodszy ze strażników. Ktoś jęknął.
- Sigmarze, chroń nas... Jesteśmy zgubieni... To już koniec... Uciekać, musimy uciekać... Nie ma nadziei...

Jakby na potwierdzenie tych słów, lasy otaczające Roezfels zapłonęły tysiącem ogni. Hordy Chaosu nadeszły i tutaj, aby mordować i plugawić. Zapłonęły wsie i sioła, upadały ostatnie punkty oporu. Już wkrótce fort podzieli ich los...
- Musimy uciekać – powiedział głośno Blaise, starając się przekrzyczeć huk gromów. – To miejsce wkrótce upadnie. Tutaj nie ma nadziei. Trzeba nam uciekać na południe, tam jest szansa na przeżycie. Jest tu ktoś, kto zna drogę przez góry? Czy znajdzie się ktoś, kto poprowadzi nas ku ocaleniu?
 
xeper jest offline  
Stary 23-11-2009, 08:27   #26
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Był pogrążony w głębokim śnie. Mocnym i życiodajnym. Odpoczynek po tak wielkim wysiłku był dla niego największą nagrodą. Śniło mu się jak rąbał drewno, na wielkie zamówienie. Chciał usiąść na chwilę by odpocząć i zauważył, że nie ma nigdzie jego siekiery. Z dala w lesie majaczyły sylwetki dzieci. Martwych dzieci. Wszystkie dziatki zmierzały ospałym, niemrawym krokiem w jego stronę. Gdy Gustaw wstał dzieci pojawiły się dużo bliżej. Każde z nich, jak jeden mąż otwarły usta i zaczęły piszczeć jakby to on był senną marą i czymś co je straszy. Zbudził się zaskoczony, autentycznym piskiem i płaczem dzieci z fortu. Przez moment zdawało mu się, że widział cień zwierzoludzia za staruchą z wielką brodawką na nosie. Prędko sięgnął po swoją siekierę i wstał energicznie. Wtedy zrozumiał, że nic tam nie ma i że to tylko efekt przechodzenia z snu na jawę. Wielki stres i wysiłek wpłynęły tak na jego prosty umysł. Taką miał nadzieję. Starszy człek przetarł dłonią twarz i wyszedł na zewnątrz chaty, zaczerpnąć świeżego powietrza. –Krew dla krwawych bogów…- syknął ktoś po jego lewicy. Drwal zmarszczył czoło i odwrócił się. Nikogo tam nie było. –Bogowie chrońcie swoje sługi…- wyszeptał pod nosem, nakreślając w powietrzu symbol boga umarłych. Jak bardzo się wystraszył gdy w dali huknęły pioruny. Gustlik złapał się za pierś i wytrzeszczył oczy. –To jest wasza odpowiedź?- spytał z nutką pretensji w głosie, ale wiedział, że nikt mu nie odpowie. Leśnik przełknął ślinę gdy widoczne z wierchu lasy zapłonęły. Jeśli tym płonącym drzewom będzie dane kiedyś odrosnąć to potrwa to dziesiątki lat, jeśli nie dłużej. Nie drzewa były jednak problemem. Gustaw wiedział, że same się nie zapaliły. Smród zwierzoludzi unosił się w powietrzu. Przynajmniej jemu tak się wydawało. Co też musiało się stać, że tyle tych gadzin opuściło swe kryjówki i tak zażarcie ruszyły na południe paląc i mordując wszystko na swej drodze. -Słusznie prawisz przyjacielu. Idź po swojego znajomka i zawiadom poproś też moich kolegów, Rudigera o rozbieganych oczach, oraz Erwina łucznika. Niech zabiorą swoje rzeczy i natychmiast ruszamy. Jeśli nie będziemy tracić czasu, uda nam się prześliznąć tuż pod nosem tego maszerującego na nas ścierwa. Chyba, że nie chcesz z nami iść?- spytał choć tylko jedna odpowiedź mogła paść z ust mężczyzny.
 
Nefarius jest offline  
Stary 23-11-2009, 15:23   #27
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie spał dobrze. Przez jakiś czas pomagał stać na warcie, ci strażnicy tak czy inaczej mogli się jeszcze przydać, ale byli wycieńczeni, a on też nie chciał ryzykować. Ale i on nie był wypoczęty i zmorzył go sen, gdy tylko przysiadł w bardziej wygodnej pozycji. A to, w jakim kierunku podążyły jego sny, odcisnęło piętno na jego umyśle.

Dopiero, gdy się przebudził, miał pewność, że to nie do końca był sen. A raczej niezbyt zwyczajny, chociaż to samo w sobie go nie zaskoczyło. Miewał już takie, ba, miewał je całkiem często, gdy budził się spocony i przerażony. Teraz jednak brakowało innych elementów, pozostał tylko strach, pot, drżące członki wyziębionego ciała. Co widział? Wolałby o tym zapomnieć, ale nie mógł. Piękna kobieca twarz, piękne kobiece ciało z obnażonymi wulgarnie atrybutami kobiecości. Makabryczny wyraz tej twarzy i ogromne szczypce zamiast rąk. I to jak pożerała pozbawione głowy ciałko jakiegoś dziecka. Krew rozbryzgiwała się naokoło a ona tylko się śmiała. I te wszystkie sylwetki, przemykające obok. Płonący ogień, paskudne okrzyki bojowe, krzyki zarzynanych bezlitośnie ludzi. Chaos, zwycięski Chaos. Widziany z bliska, zdecydowanie ze zbyt bliska. Przerażenie wyryło swój symbol w mózgu czarnowłosego mężczyzny. A teraz zastanawiał się, czy to... coś nie miało jej twarzy. JEJ twarzy. Zatrząsł się raz jeszcze.

Potem do jego zmysłów zaczęły docierać inne bodźce. Grzmoty, nie tak odległe echa narastającej wciąż strasznej burzy. Wolfenburg, czy wytrzyma? A raczej, ile wytrzyma? Płonące wszędzie ognie, przywołujące na myśl ognie piekielne. Chaos był już wszędzie na horyzoncie i mimo nocy, nie mogli sobie pozwolić na pozostanie w tym miejscu. Wstał, prostując kości. Nie zdjął na czas tego snu nawet pasa z mieczem, takie luksusy jak długi i wygodny sen mogły minąć już na zawsze. Miał jeszcze tajemnice, wciąż mogło im się udać. Ale fałszywa nadzieja nie było w jego stylu. Plecak z potrzebnym ekwipunkiem szybko znalazł się na jego plecach. Im szybciej ruszą tym lepiej, nie było czasu na gadanie. Sprawdzając resztę sprzętu, zagadał do strażników.
-Nie wiem jakie macie rozkazy, ale zdajecie sobie sprawę, że są już nieaktualne, prawda? Otwórzcie bramę i zbierajcie co się da.

Sam wyszedł na dziedziniec, przyglądając się znów tłoczącym się na nim ludziom. Cholerni idioci, którzy wciąż jeszcze nie pojęli, że jeśli chce się żyć, trzeba los brać w swoje własne ręce. Odnalazł wzrokiem Erwina i rudego drwala i skinął im głową, podchodząc bliżej.
-Nie ma co na nikogo czekać. Kto chce to idzie, kto nie wytrzyma tempa to zostaje. Tamci są jak zwierzęta, a te mogą biec przez cały czas. Musimy być szybsi, by przeżyć.
Determinacja Rudigera widoczna była na pierwszy rzut oka. Był już gotowy, więc skierował się w stronę bramy. Jak najdalej stąd, jak najdalej od zbliżającej się pożogi.
 
Sekal jest offline  
Stary 27-11-2009, 00:29   #28
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Było zimno. Siegfried nie wiedział, czy właśnie to wybudziło go z niespokojnego snu, ale z całą pewnością była to pierwsza rzecz którą poczuł wracając do przytomności. Było ciemno jak u kultysty pod koszulą, jakiekolwiek światło księżyca skryte było za grubą jak koc warstwą czarnych chmur.

Akolita wstał, rozcierając zgrabiałe dłonie i krokiem drżącym z przenikliwego chłodu ruszył ku wspólnej chacie uchodźców, mało nie potykając się o ciało jednorękiego rudzielca. Nadspodziewanie szybko, w miarę jego kroków, jakiś nieludzko potężny podmuch w chwilę przegnał ciężki całun wiszący na niebie i skąpał całą okolicę w srebrnym świetle. Siegfried zadygotał i przystanął, rozglądając się niepewnie.

Wtedy zza wielkiego srebrnego dysku wynurzył się jego zły brat, groźny, przyczajony jak wilk, lśniący jak pełen skaz szmaragd. Kapłan jęknął, dławiąc się własnym językiem, i pospiesznie odnalazł siną dłonią zawieszony na szyi młot.

Niczym ślepie wielkiej bestii Morrslieb, Klejnot Chaosu, otworzył się nad imperium człowieka i wbił w nie swój pusty wzrok, zalewając je upiorną zielenią.

Wokół akolity, na granicy jego wzroku, zatańczyły niewyraźne, ulotne kształty. Nagie kości i powiewające na lodowatym wietrze całuny rozpływały się gdy skupić na nich wzrok, szczerzące się czaszki straszące pustymi oczodołami zdawały się klekotać i szeptać tuż nad jego uchem. Lecz młodzieniec, choć był tego bliski, nie poddał się ich szaleństwu.

Stał, drżąc z zimna i wysiłku, z zaciśniętymi powiekami i obiema dłońmi wokół swego świętego symbolu, mamrocząc modlitwy i egzorcyzmy. I gdy wydawało się że już więcej nie wytrzyma, że pęknie, padnie na kolana i da się porwać szmaragdowemu danse macabre… bluźnierstwo ucichło – na rzecz gniewnej burzy.

I czegoś znacznie straszniejszego.

-Obrońco…- Szepnął Siegfried i zamilkł w pół zdania, ogarniając spłoszonym wzrokiem łuny pożarów. Na dziedzińcu zebrali się już wszyscy mieszkańcy fortu, przerażeni i wymieniający niepewne spojrzenia.

-Ja…- Głos akolity załamał się w odpowiedzi na pytanie rycerza. –Ja- Poprawił, tym razem z mocą. –znam drogę przez Góry Środka, ku ziemiom Hochlandu… Ale jak to, chcecie już ruszać? Po ciemku, przez Las Cieni? Na litość, to szaleństwo, poczekajcie do pierwszej godziny świtu! Nie możemy... nie uda się!- Akolita zacisnął usta w wąską kreskę i rozejrzał się. –I co zrobimy z ludźmi? Chcecie ich zostawić? Nie poradzą sobie... Poczekajmy do świtu, na południe stąd jest wąski trakt dla karawan, pomiot Chaosu nie odnajdzie go prędko. Nie damy rady zrobić tego inaczej, wyjście nocą podczas inwazji Chaosu w przeklęty las to wyrok śmierci równie dobry jak pozostanie tutaj i czekanie na zwierzoludzi…
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 27-11-2009 o 00:49.
K.D. jest offline  
Stary 27-11-2009, 03:34   #29
 
Erwin "Hawk Eye"'s Avatar
 
Reputacja: 1 Erwin "Hawk Eye" nie jest za bardzo znany
Długo nie mógł zasnąć.
Rozpamiętywal wydarzenia ostatnich dni.
Nie mógł zrouzmieć dlaczego prosi się o smierć pozostając w tej "żywej trupiarni".
Ciągle rozważał słowa Rudigiera i pomimo pewnej niechęci do jego persony, musial mu przyznac rację. Ludzie tacy jak on czy Rudigier nie przejmują się bliźnimi.
"W życiu liczy się tylko podnieta, pieniądze, gorzałka i kobiety. Wszystko inne to dyrdymały dobre dla wiejskich pachołków, tchórzliwych mieszczuchów i szlachetnych rycerzyków".
We trzech czy w pięciu, już dawno powinni być w drodze, z dala od nadchodzącej zagłady.
Targały nim wątpliwości, ważył, obliczał i analizował. Mamrotał pod nosem przekręcając się z boku na bok. Zalał go pot. Nim spostrzegł już spał.

Sen nie przyniósł jednak ukojenia zmęczonemu umysłowi.
Przed oczami przelatywały mu obrazy.
Widział twarze i słyszał głosy tych, których odprawił do królestwa Morra.
- ...Należyszzzz do nasss...Póóójdź...Czekamy....- wołali.
Miał wrażenie że są ich setki. Próbował uciec, ale nogi wydawały się go nie słuchać.
Chwycił za miecz i zaczął nim ciąć cienie które próbowaly go pochwycić. Nadaremno.
Poczuł jak jakaś siła unosi go wysoko w ciemną otchłań, by nagle go puścić. Spadał.
Czuł, że mimo iż nie widzi dna czeluści, to zaraz się o nie rozbije. Zaczął krzyczeć.
Uderzenie przyszło szybciej niż przypuszczał.
Pomimo tego że nie żył, czuł ból. Łokieć bolał niemiłosiernie.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę że spadł ze swojego leża.
Uśmiał by się zapewne ze wszystkiego, gdyby nie fakt, że dalej słyszał głosy, a w ciemnych zakamarkach dostrzegł szybko poruszające się kształty. Odruchowo sięgnął po miecz.
Nagle w pomieszczeniu zapanowała cisza, a Erwin zdał sobię sprawę iż jest tutaj sam.
Jego strach i konsternacja zostały przerwane przez krzyki dochodzące z podwórza.
Pomimo tego że nie brzmiały optymistycznie, były i tak przyjemniejsze dla ucha niż to czego przed chwilą doświadczył. Wybiegł z chaty trzymając obnażony miecz.
Dostrzegł że wszyscy wpatrzeni są w coś na wschodnim niebie.
Początkowo sądził że jest to nadchodząca burza, ale po chwili zrozumiał że jest w niej coś nienaturalnego. Setki świateł przybliżających się w kierunku fortu oraz przekazywana z ust do ust wiadomość o upadku Wolfenburga ocuciły go. Nikt nie musiał mu dwa razy powtarzać że już najwyższy czas ruszać.
 

Ostatnio edytowane przez Erwin "Hawk Eye" : 27-11-2009 o 08:45.
Erwin "Hawk Eye" jest offline  
Stary 28-11-2009, 01:13   #30
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- Panie, jak to tak? - zafrasował się wąsaty żołnierz, widząc zmierzającego ku bramie Rudigera - Czekajcie no! Ciemno tak, że ręki przed nosem nie widać, jeszcze was jakiś wraży szyp ugodzi albo w rozpadlinę wstąpicie. Do jutrzenki ino godzina albo... - widząc jednak, że jego próby spełzają na niczym, wydarł się na cały fort.
- Luuudzie! Zbierać się! Szybko! Oni już chcą iść w noc! Dawać, szybko, bo sami w forcie ostaniecie, na posiłek plugawcom!

Jak można było się spodziewać, okrzyk strażnika wywołał powszechną panikę.
- Na Sigmara! Jesteśmy zgubieni!
- W noc chcecie leźć?! To już lepiej ostać tutaj. Na śmierć poczekać, niż jej w ramiona wstępować!
- Głupiaś babo - zripostował starusze strażnik - jak tu dotrą, to śmierć będzie najmilszym co cię czeka! Słyszałaś, co się gada, oni szybkiej śmierci nie niosą!
- Dobrze prawią -
odparł niepewnie uzbrojony w miecz wąsacz - zbierać zapasy komu życie miłe! Wyruszamy niebawem!
- W rzyci, mam twoje zapasy! -
Wydarła się starucha rzężąc przeciągle - ja ostaje w chacie, a wy róbcie co chcecie! Za stara już jestem, mi i tak niebawem do Morra. Idźcie precz! - Zakończyła, zatrzaskując z hukiem drzwi chaty.
- Słyszeliście ją - wycedził strażnik, wyklinając staruchę pod nosem - baba ostaje, reszta do roboty!

Przerażenie wywołane przez zbliżającego się do fortu wroga, faktycznie dodało uchodźcom skrzydeł. Po paru chwilach pozornie chaotycznej bieganiny każdy z chłopów stawił się na placu z worem pełnym zapasów na plecach. Mieczy starczyło ino dla strażników i uratowanego uprzednio chłopa, co jednak wiele nie zmieniało - reszta stanowiła bowiem nieprzyuczone do żelaza niewiasty i dzieci.

Po odmówieniu pospiesznych modlitw, pochód opuścił fort, zmierzając ku ledwo widocznym na nocnym niebie zarysom gór.

Wykręcone, szare gałęzie tajemniczego boru szybko zakryły słabą poświatę obu księżyców, zmuszając uciekinierów do podróży po omacku. Resztki starej ścieżki, prowadzącej rzekomo do górskiego traktu, pojawiały się i znikały w pozornie przypadkowych miejscach, zmuszając do częstych zakrętów i nadrabiania drogi. Ciężko było uwierzyć, by ktokolwiek wybudował tak nieregularny i powykręcany trakt.

Wszystko w tym miejscu było niepokojące. Krótkie powiewy dziwnego, ciepłego wiatru, nienaturalny szum drzew, biała jak mleko mgła... A ptaki? Żadnego śpiewu sów. Żadnych dźwięków, buszujących w oddali nocnych drapieżników.

Były chwile, w których wydawało się uchodźcom, że zbłądzili pośród ścieżek, ciszy i mgły. Wtedy Gustaw długo obchodził pobliskie drzewa, spoglądał w ich korony i wsłuchiwał się w wycie wiatru, szumiącego nad lasem. Stawał po tym przed grupą i z natchnionym spojrzeniem wskazywał dalszy kierunek drogi. Najwyraźniej wiedział co robi, bo czasem, gdy korony drzew się przerzedzały, dało dostrzec się szczyty gór.. nadal na wprost.

Podróż w tym dziwnym miejscu wycieńczała ciała i umysły. Dzieci przez pierwsze godziny szły same, później potrzebowały pomocy rodziców, a na samym końcu nawet dorośli słaniali się już na nogach.

I właśnie wtedy uchodźców powitały pierwsze promienie porannego słońca. Las przerzedził się, a grunt pod nogami stał się obfitszy w skały. Burza nad Wolfenburgiem zdążyła się już rozwiać. Przypominały o niej tylko ciche pomrukiwania naładowanych elektrycznością chmur.


Po następnej godzinie mozolnej drogi, nareszcie udało się opuścić się tajemniczy las. Przed uchodźcami rozciągał się imponujący łańcuch ośnieżonych Gór Środkowych. Niestety oznaczało to też, trudniejszy, kamienisty teren i potężne podmuchy wiejącego z gór lodowatego wiatru, wdzierającego się we wszelkie zakamarki zaciskanego kurczowo na ciałach odzienia.

Wtedy to też Rudiger, spoglądając na okalające szczyty chmury burzowe, dostrzegł niewyraźne, krążące nad górami kształty. Wydawało się, że unoszą się na wietrze, tańcząc pośród najwyższych skał.


Czymkolwiek były, póki co były daleko, a wróg za plecami uchodźców zbliżał się z każdą godziną. Nie było rady. Grupa zagłębiła się w ośnieżonych, górskich kotlinach, to modląc się, to lamentując, to przeklinając na zmianę.

Nie minęło dużo czasu, aż trafili na pierwsze ofiary górskiej zimy. Zaraz za rozstajem drogi, łączącym trakt z innymi, dalej położonymi mieścinami Ostlandu, stał wóz z połamaną tylną osią, a obok niego skostniałe na lód zwłoki. Kawałek dalej, dostrzec dało się też szkielet zwierzęcia pociągowego i ślad po malutkim ognisku, które zdmuchnięte zostało zapewne pierwszym lepszym tchnieniem zimowej furii. Co bardziej spostrzegawczy dostrzegli wokół niego resztki obgryzionych kości.


Był to jednak dopiero początek drogi, a przeszywające zimno zbierało już obfite żniwo. Mimo żarliwych modłów do Ulryka, wiatr był bezlitosny. Opatulone ciasno w futra dzieci słaniały się na nogach, a ich policzki były wyraźnie rozpalone. Tylko z trudem i pomocą dorosłych, mogły kontynuować podróż. Nie tylko najsłabsi poddali się jednak mroźnemu żywiołowi. Po pierwszym etapie drżenia, nadszedł etap senności. Coraz trudniej było stawiać następne kroki, twarz, kości i mięśnie bolały od bezlitosnego zimna. Do tego wszystkiego, przed samym wieczorem spadł jeszcze śnieg, przeradzając się po chwili w wyjącą szaleńczo zamieć.

I wtedy, jakby w odpowiedzi na wykrzykiwane w wiatr modły, w białej zawierusze pojawiły się kształty zabudowań. Ponure zębiska, zerwanego lawiną mostu, wystawały ze zmrożonego gruntu, obok rozpadającej się, przysypanej po okiennice chaty. Ta, zapewne kiedyś należała do mytnika, teraz jednak ledwo trzymała się w pionie. Dalej drogi nie było. Pod resztkami mostu rozpościerała się imponujących wymiarów skalna rozpadlina, zasypana świeżymi odpadkami skalnymi. Pozostało schronić się w nieszczelnej chacie.

Okazało się, że był to najwyższy czas na postój. Większość uchodźców była skrajnie wyczerpana i wyziębiona, tylko z trudem utrzymywała przytomność. Dzieci majaczyły lub zapadały co chwila w sen, mdlejąc.

I wtedy, nim jeszcze udało się rozpalić ogień, w drzwiach chaty pojawił się on.


Myśląc, że to jeden z plugawych norsmenów z północy natychmiast chwyciliście broń. Jak to możliwe? Czyżby dogonili was i odnaleźli aż tutaj? Nie było jednak czasu na przemyślenia. Przybysz warknął dziko i zamachnął się w furii potężnym toporem. W ostatnim momencie wyhamował jednak, słysząc płacz zbudzonego właśnie dziecka. Rozejrzał się po izbie, spoglądając z pogardą na uchodźców. W końcu dostrzegł Siegfrieda. Dostrzegł symbol młota i splunął siarczyście na podłogę izby, mieląc w ustach jakieś charcząco brzmiące przekleństwo. Dopiero teraz zauważyliście medalion wilka, zwisający mu z szyi.

- Najsilniejsi przetrwają - zawarczał w ośnieżoną brodę - Pan Zimy podda was próbie - gdy mówił, w jego oczach malowało się czyste szaleństwo, tak charakterystyczne dla religijnych fanatyków - Wrócimy jutro o zmroku, kto przetrwa, pójdzie dalej, kto zginie zazna spokoju w objęciach Boga Wilka - to mówiąc, w mgnieniu oka zarzucił na siebie futro i zniknął w zamieci. Jeszcze parę chwil później z oddali dało się słyszeć jego szaleńcze, zwierzęce wycie.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 28-11-2009 o 02:10.
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172