Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2009, 18:14   #25
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Usnął niemal momentalnie. Poharatane ciało domagało się odpoczynku. Blaise usypiał ze świadomością, że sam odpoczynek nie pomoże, potrzeba było czegoś więcej.

Nawet odpoczynek nie był mu dany. Było mu zimno, więc otulił się szczelniej podziurawionym kocem. Nic nie pomogło. Rozglądnął się. Był sam w chacie. Nie było zarówno uchodźców z zalanych przez hordy Chaosu ziem ani ludzi, z którymi kilka godzin wcześniej toczył potyczkę z zwierzoludźmi. "Ciekawe gdzie się wszyscy podziali" – pomyślał i sięgnął po miecz. Broni nie było. Z rosnącym przerażeniem wstał i wyszedł z chaty. Znalazł się w całunie nieprzeniknionej mgły, widział nie dalej jak na dwa kroki. "O Pani! Cóż się dzieje? Gdzie są wszyscy? Gdzie ja jestem?" Wytężył wzrok i dojrzał jakiś kształt majaczący we mgle.

- Jest tu kto? – krzyknął. Nikt nie odpowiedział. Blaise zrobił krok na przód, w kierunku stojącej przed nim postaci. W końcu zorientował się kto to jest. Jacen de Breville nabity na pal. "O Pani! Chroń mnie przed... Jacen! Jacen... Nie..." Zaczął łkać i ukrył twarz w dłoniach. Stał w kręgu ciał nabitych na pale. Ciał towarzyszy ze swojego oddziału. "Co się dzieje? Jakim sposobem?" Usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się do niego we mgle.

Odwrócił się w kierunku zbliżającego się nieznajomego i przyjął pozycję obronną. Bez miecza i tarczy było to bezcelowe. Odruch... W stronę bretończyka szedł mały chłopiec, który trzymał w ręku nóż. Blaise rozpoznał malca. Był to ten, którego uratował z rąk zwierzoludzi dzisiejszego popołudnia. Teraz podszedł do niego i wbił nóż w trzewia bretończyka. "Jaki pal? Czemu? Co Ci zrobiłem chłopczyku?" Osunął się w kałużę krwi, jaka rosła u jego stóp.

Obudził go hałas. Ktoś krzyczał, ktoś inny przyzywał imiona bogów. Wnętrze chaty zalane było zielonkawym światłem. Blaise wraz z innymi wyszedł na zewnątrz. Tym razem nie było żadnej mgły, wszystko tonęło w zielonkawej poświacie, jaką spowijał świat Morrslieb. Zewsząd dochodziły dziwne odgłosy. Jęki i zawodzenia, szepty i stłumione krzyki...
Blaise rozejrzał się zaniepokojony. "Pani! Miej nas w opiece. Nie daj swemu słudze umrzeć na obcej ziemi." Wydawało mu się, że kątem oka dostrzega jakieś powykrzywiane, upiorne sylwetki. Gdy się odwrócił nie było tam nikogo. Znowu ogarnęło go zimno, a serce przeszył dreszcz strachu. Gdzieś w mroku znów dostrzegł twarz Jacena wykrzywioną w spaźmie bólu. "Jesteś martwy! Pomściłem Cię! Czegóż chcesz? Więcej krwi?"
Wszystko zniknęło, w oddali usłyszał grzmot przetaczający się po niebie. Błysnęło. Raz, drugi, trzeci... Noc w świetle potężnych błyskawic zamieniła się w dzień. Wszyscy stali i patrzyli zafascynowani na widowisko rozgrywające się na niebie. Burza nie była naturalna, to było pewne. Uderzyła ze zbyt wielką gwałtownością. Jakby za cel obrała sobie jeden punkt...
- To Wolfenburg, stolica Ostlandu... - wycedził młodszy ze strażników. Ktoś jęknął.
- Sigmarze, chroń nas... Jesteśmy zgubieni... To już koniec... Uciekać, musimy uciekać... Nie ma nadziei...

Jakby na potwierdzenie tych słów, lasy otaczające Roezfels zapłonęły tysiącem ogni. Hordy Chaosu nadeszły i tutaj, aby mordować i plugawić. Zapłonęły wsie i sioła, upadały ostatnie punkty oporu. Już wkrótce fort podzieli ich los...
- Musimy uciekać – powiedział głośno Blaise, starając się przekrzyczeć huk gromów. – To miejsce wkrótce upadnie. Tutaj nie ma nadziei. Trzeba nam uciekać na południe, tam jest szansa na przeżycie. Jest tu ktoś, kto zna drogę przez góry? Czy znajdzie się ktoś, kto poprowadzi nas ku ocaleniu?
 
xeper jest offline