Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2009, 00:28   #609
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Po kilku kopniakach, nie, po kilkudziesięciu kopniakach Kall'eh doszedł do wniosku, że sportowiec z niego żaden. No miał nawet dobrą pozycję w światowej lidze skoków w dal i pokrewnych dyscyplinach. Ale kopanie, czegoś co ledwo się toczy, nie wychodziło mu za dobrze. Co chwila rozglądał się ciekawsko z nadzieją na jakiś zwrot wydarzeń, który da mu wolność. Bo w chwili obecnej czuł się jak bez ręki. Jakież to zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy jak zobaczył ślepe oczy wcale nieślepego Chochlika. Barachłajstwo wyglądało jak paskudny goblin nie jak jakiś chochlik. Chochliki mają skrzydełka i robią psoty, podsumował.

No nic trzeba zagadać, na samą myśl wykrzywił ledwo widocznie twarz i powiedział:
- hej, psst, ty, panie goblinie... - [kopas w ślimas] jeszcze parę dni wcześniej nigdy by nie przyznał, że takie słowa przejdą mu przez gardło. - Mości goblin. Móżna na słówko?

Goblin zdał sobie sprawę, że dwarf go zauważył i odskoczył do tyłu, chowając się za załom skalny.
- Przyszli po buty! - warknął zaciekle goblin. - Nie dostaniecie!

Buty, no tak ich cel wyprawy. Cel tak ulotny jak teraz te ślimaki, na które raptem przestał zwracać uwagę. Buty, które miały im dać bez przeszkód przejść płonący las. Czemu tylko nie można poczekać, aż las zgaśnie? Kall'eh wiedział czemu, bo tutaj rządzą prawa antyfyziki, czy jakoś tak. Takie świata są dzikie i nie obliczalne. Trzeba grać w gry na zasadach miejsca, w którym się znajdują. A Kruk powiedział, że albo buty albo zwierzyna. I kolejny raz przeczucie krasnoluda nie zmyliło. Trzeba było ruszać na zwierzynę. Butów się za chciało...

- Cśsiii - Kall'eh przyłożył palucha do ust. - spokojnie, mości. Ja ni po buciory żadne.
Rozejrzał się uważnie.
- Jam, ino zapytanie mam. Ni wiesz jak si ze tłego uwolnić? - skinieniem głowy wskazał na uwięzioną rękę. - Pomóżże waćpan dla inwalidy.

Goblin spojrzał na uwięzioną rękę.
- Musieć zabrać klucz od strażnik - wskazał na wielkiego robala. - A on odda tylko jak dostanie to, czego chce. To, od czego wszystko się zaczęło i to, jak wiele się kończy, to, co śmiechem lub płaczem, to, co panika.

Kall'eh wytrzeszczył oczy z trudem powstrzymał cisnące się na usta obelgi i przekleństwa. Tętno podskoczyło jakby dostał z buta w twarz. Do jasnego ciorta, zagrzmiał w duchu, że też musiał mu się trafić goblin kaznodzieja. Czy tam jakiś mistyk. Fakt, same oczy rozmówcy przywoływały takie myśli.
- Mości goblin, prościj si nida? Przecie ja prosty dwarf jest.

Goblin wydaje jednak z siebie tylko potępieńczy rechoto-bulgot. Nic co by miało uprościć sprawę.

- I mam jeszcze jednego zapytania, ło cło chodzi ze tymy butami?

Bulgot powtórzył się. A Kall'eh nic a nic nie był bliżej wyjścia niż wejścia do tej jaskini. Stał tak ze lekko spuszczoną głową warząc słowa Chochlika. W oddali słychać odgłosy walki. Nawet jakby pragnienie pomocy kompanom było jego jedyną i największą potrzebą nie jest w stanie się ruszyć dalej niż na krok do tej cholernej ściany. Świadomość tego denerwuje go jeszcze bardziej. Bierze duży rozpęd i kopie ślimaka tak by doleciał do tego całego strażnika.

Nagle jak z za grobu pojawił się nieopodal Barbak. Był jakiś zmieniony, gdyż miał wielkie toporzysko wystające z korpusu. No ładne cuda.
- Kall’eh! Pomóż proszę! Wyciągnij to cholerstwo!

Kall'eh spojrzał na niego unosząc jedno z brwi. Prawe. Bo niby jak ma to zrobić do jasnej cholery. Telepatią? Czas jednak naglił i trzeba było działać. Nie wiadomo co się jeszcze wydarzy dlatego też, Kall'eh zaczął jedną nogą ściągać buta z drugiej nogi. Po chwili w stronę orka podążyła bosa stopa.

- Stój prosto tom złapie i wyszarpam. - rzucił do Barbaka.
Gdy było już po wszystkim (czyli: ostrze wyciągnięte a ork reanimowany przez mikroskopijną florę zamieszkującą zbroją wojownika). Ork zwrócił się do Krasnoluda tymi oto pamiętnymi słowami:

- Dziękuję brodaty przyjacielu. Mam nadzieje, że nie będę musiał odpłacać Ci nigdy podobną przysługą!

- Jam tysz. - oparł, ze zgrozą wyobrażając se stopę wielgaśnego orka, spoczywającą na rękojeści jego pieszczocha. - Jam tysz - powtórzył.

Barbak jeszcze chwilę się krzywił nie wiadomo jednak czy na wspomnienie bólu czy stopy Kall'eha. Gdy już było dobrze po wszystkim Szamil zadźgał kogoś w sutannie. Karłowi przez myśl nawet nie przeszło, że mógł być to ktoś konkretny. Ot ktoś zły i nie dobry się napatoczył. Po wymianie zdań między Szamilem i Barbakiem, elf zapytał się krasnoluda czy ma linę.

- móże i mom ale nie mam jak zaglondnonć do torby. - i wtedy jeszcze raz pokazał się ten parszywy goblin. Powiedział swoją wiązankę i kazał wypadać z jego domu. Kall'eh pokręcił głową z rozpaczą - wicie ło cło temu chodzi?
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline