Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2009, 16:04   #122
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Cisza. Jego pytanie zbyte zostało milczeniem zarówno przez lembasa jak i goblina ze strzykawką. Nie miał posłuchu w drużynie, ignorowali go. Czyżby był za słaby? Czyżby kierowali się oni siłą i możliwością zadania jak największego bólu w swych ocenach? Czyżby byli aż tak okrutni? Takie myśli kłębiły by się w głowie małego kucharza, gdyby nie wychowanie w zielonej wiosce. Znał dobrze te prawa, prawa silniejszego. Starał się dostosowywać do reguł gry najdokładniej jak umiał. I mimo wątłej postury miał pewien atut.

Jednakże oni woleli brudniejsze metody wyciągania informacji. Pomimo słodkiego i w miarę ciepłego tonu w jaki przybrał bladolicy elf swe słowa, jego intencje były demoniczne. Elf albo zbyt bardzo ogłuszony albo nadal nieufający Civrilowi milczał. Tym samym sprowadzając na siebie jego zemstę. Nie. On tego nie robił z zemsty. Nie chciał wymierzyć sprawiedliwości za okropny czyn jakiego dopuścił się assasyn. On to robił z przyjemności. Widać to było w jego oczach.
Na samym początku Zank nie wiedział co się dzieje. Dziwne konwulsje, niemy krzyk, widoczne cierpienie. Jakby jakieś niewidzialne maszyny zadawały nie liche tortury niedoszłemu pogromcy wesołek gromadki. Jednak gdy zobaczył wybrzuszenia na nogach i wystające kości makabrycznie splatające się w zawiły wzór, czuł że to skutek magii. Czuł, że nie chciał być na jego miejscu. Odczuć tego bólu. Po prostu nie chciał.
Gdy upadły odchodził, Zankowi przypomniało się coś. Miał mu kupić kuszę. Myślał nad oddaniem jej rano, ale lepiej mieć takiego osobnika po swojej stronie. Spojrzał tylko na "elfie" dzieło sztuki i wzdrygnął się mimowolnie. Szybko podbiegł do swego klepiska i podniósł leżącą tam kusze wraz z kołczanem.
- Eee... Civril! Zank kupić Ci ta kusza, tak jak ty prosić. Proszę. Zank jest dobry. Zank pamiętał.

*

Gdy wracał już do swego łóżka drugi karzełek o zielonej skórze majstrował swą strzykawką przy głowie zmarłego skrytobójcy.
- Zank, mówiłeś coś, że chcesz pomóc w przesłuchiwaniu, tak? Dobrze się składa, bo bardzo nam jest potrzebna pomoc. - Szarozielone zęby pojawiły się na wykrzywionej twarzy Takiego.
- A tak! Zank dobry. Zank pomorze!
- Ghardulu możesz go przytrzymać? Pomożecie?
- A nie! Zank dobry! Zank nie chce! - jednak jego głos szybko zanikł pod stertą zielonych ciał. Akcja obezwładnienia była szybka i sprawna. Nie obyło się też bez jednego guza szybko rosnącego pod dziurawą miską. Ostatnim co pamiętał to goblin przykładający mu metalową i ostrą igłę do ucha. Ból. Ciemność.

*

Głos. Męski, niski, stanowczy. Głos pełen złości. Niosący ze sobą wiązki pogróżek i wyzwisk. Owy głos powoli docierał do jego jaźni.
- Czołgaj się! Tak! Szybciej! No gdzie te dupsko wystawiasz?! Jak będziesz je tak wypinać to jaki khazad ulży sobie! Wstawaj! Biegiem! Piruet! No jak go kuźwa robisz! Przez lewe ramię! Nie widzisz manekina?! I jak ty trzymasz ten sztylet?! Mamusia tak lizaczek uczyła? Zrób to porządnie bo wrócisz do tego swego zapyziałego lasku! No! Następny... - głos dudnił w głowie goblina. tylko czemu wszystko było po elfiemu?

Ciemność.

Polana. Kilka krzaków. Jedna latryna i pieniek. Na pieńku wysoki elf odziany w czarne szaty. Stoi z rękami z tyłu. Oczy ma zamknięte. Twarz spokojną. Za nim jakieś szmery. Z lewej przyczajona sylwetka ze sztyletem w dłoni. Nagle elf otwiera oczy. Szybkie spojrzenie na okolicę. Spokój. Opanowanie.
- Czterdzieści, koniec! Azymut dwadzieścia trzy stopnie! Za krzakiem, Silvas! Azymut trzydzieści siedem! W latrynie, Kalhatis! Azymut sto dziewięćdziesiąt dwa! W trawie, Elesis! Wymienieni oblali, reszcie gratuluję i zapraszam dalej.

Ciemność.

Wciąż ciemność. Jednak słabe zarysy i kontury przedmiotów wskazują na jakieś mieszkanie. Trzy łóżka. Trzy śpiące postacie. Już się nigdy nie obudzą. Nie zauważyli nawet chwili swej śmierci. Cień wymykający sie chyłkiem przez okno.

Ciemność.

- On jest najlepszy, książę.
- Zawsze znajdzie siÄ™ ktoÅ› lepszy.
- Nie od niego. O n NIE ma wad.
- Nie odcięliście mu jeszcze języka! Jeśli wpadnie...
- Nie wpadnie. Zapewniam Cię, książę.
- Zawołaj go. Chce go zobaczyć skoroś tak go wychwalasz.
- On stoi za tobÄ…...
Sztylet. Ciecie. Krew. Osuwające się ciało.

Ciemność.

Pokój. Prosty, jedno łóżko, bez narzuty, jedna skrzynia. Na łóżku skulona postać. Trzyma coś przy ustach, jednak nie widać dokładnie co. Ukrywa się. Zank odczuwa przerażenie, podekscytowanie, podniecenie. Nie wiedząc czemu. Jakby tam był. Jakby coś skrywał. Nagle drzwi do pokoju otwierają sie z hukiem. Wpada trzech młodych długouchych.
- A nie mówiłem? On to naprawdę robi!
- Chłopaki... Nie mówcie...
- Heh! Królik! Dziwoląg. A na panienki z nami wyjść nie chciał!
- Chłopki! Litości! Nie mówcie mistrz...
- Mamy milczeć? Nie dość że wpieprzasz to świństwo to jeszcze mamy milczeć? Mistrz już tu idzie.
- Nie... - ciche słowo niczym łkanie.
Strach. Panika. Sztylet w dłoni...

Ciemność.

Smród. Wilgoć. Rynsztok. Ciemny zaułek. Elf, ubrany w szmaty czołga się w strudze ścieków i bogowie wiedzą czego. Zwija się. Płacze.
To nie tak miało być. To nie tak...
- Chcesz zarobić trochę monet? - głos z góry. Ciepły, miły, dający nadzieję - Chodź ze mną. To nie będzie trudne... masz to jako zachętę. - Mały, podłużny, pomarańczowy przedmiot. Szybko zniknął w szczękach elfa.

Mężczyzna postawnej budowy. Okuty blachą. Mistyczne symbole przypominajace różę wygrawerowane na zbroi. Siedzieli na przeciwko sobie w jakiejś karczmie. Gwar i zapach gorącego piwa. I błogi smak w ustach. Mężczyzna uważnie przyglądał się elfowi. Co chwila przeczesywał swe szatynowe włosy. Zza jego pleców widniała rękojeść miecza dwuręcznego.
- Ich nie jest dużo. Dasz sobie radę. Masz tutaj... - skórzana sakiewka wielkości czaszki gnoma wylądowała na stole - Przyda Ci się to. Resztę zapłaty po zleceniu. Liczę na ciebie. To tylko kilku zielonych.

Ciemność.

Ciepły głos. Wręcz dodający otuchy.
-Bracie, nie zmuszaj mnie do drastyczniejszych metod.
Cisza.
-Nie pozostawiasz mi wyboru bracie. Przykro mi z tego powodu.
Nagły ból. Wręcz nie do opisania. Nogi. Pękające kości. Cierpienie. Ciemność.

*

Znów ból. Tym razem słabszy. W głowie. Zank obudził się. Otworzył oczęta. Wspomnienia zostawiły mały ślad w jego umyśle. Taki jak tępe łupanie w czaszce. Do tego to ukłucie... Taki chyba nie był wprawnym pielęgniarzem. Światło powoli wstającego dnia wdarło się do izby dodając nieco otuchy. Ale tylko nieco.
- Zank, pamiętasz kto wysłał tego skrytobójce? Czemu nas zaatakował? - powiedział jego oprawca.
- A żeby cię... Zrobić mi coś takiego... Mnie? - Zank otrzepał głowę. Chciał pozbyć się bólu. Nie tak łatwo. Do tego ten nagły głód. Głód czegoś... soczystego? - Taa... Zank pamięta. Szatyn. Duża blacha i wielki miecz... I taki kwiatek na płycie. To przez niego Zank tak cierpieć?
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline