Jakiś niezwykły choć dziwnie swojski i nieśmiały odruch popchnął Szramę do siedzącego na ziemi hobbita. Dźwignąć zrozpaczonego niziołka na nogi i dodać otuchy - pewnie mizernej i wątłej... Bo jakiejż by mógł dodać?
I z taką nie zdążył. Zamarł za nim z na wpół wyciągniętą ręką, niezdarnie pochylony w zielonej poświacie. Zapomniał o zdrętwiałym barku i sączącej się z nadgarstka krwi. O Haerthe i przeklętym Bree. O po kryjomu nieodżałowanych, ognistych lokach. Dopóki migotliwe powidoki przesłaniały świat.
Potem schylił się szybko i w mgnieniu oka z krótkiego, godnego hobbiciej ręki zamachu, posłał w ślad za sokołem nieduży kamień.
Drugi rozbłysk nie poruszył Szramy tak jak bolesny wyrzut w spojrzeniu Manfennasa ani widok skąpanych w zielonej poświacie, trupich twarzy towarzyszy. W gruncie rzeczy, nie całkiem świadomie, ale gdzieś głęboko w środku - spodziewał się go. Tak, drugi rozbłysk - odpowiedź - stanowił uzupełnienie. Domykał całość. Oczy elfa... zimne gwiazdy... I niziołkowi, choć sobie nory w ziemi upodobał i człowiekowi nawet... który szuka w mroku kompana... potrzebne jest słońce, długouchy... Co im po gwiazdach... Co im po zimnych gwiazdach...
... A może i pod nami, długouchy... Pod nami raczej... Ha! Kto by się takich przyjaciół po pierworodnych spodziewał, taka wasza mać...
Splunął siarczyście przez ramię w mgłę i zrobił bardzo ciężki, na starca wspomnienie, krok. Oparł dłoń na niziołkowym ramieniu, schylił się do kędzierzawej głowy i czy to sobie, czy hobbitowi dla dodawnia odwagi, powiedział:
- Pamiętasz moją chabetę, jabłkowy hobbicie? Nie patrzyła, że ramię masz krótkie, ale że jabłko dobre. Potem... potem i ode mnie wzięła.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 28-11-2009 o 02:05.
|