Sabine Schwartzwissen
Dzień minął szybko, nawet zdecydowanie zbyt szybko. Gdy tylko wyszła z budynku laboratorium
Gerhard przypomniał jej, że dzisiaj miała jeszcze odebrać dokumenty ze szkoły dotyczące egzaminu na certyfikat językowy. Ledwo zdążyli je odebrać...
Potem, jakby nigdy nic zadzwoniła ciotka z pytaniem:
"Czy nie ma ochoty na obiad gdzieś na mieście?" Gdzieś na mieście okazało się uroczą knajpką z tarasem krytym szkłem
Podczas obiadu wyszło co prawda na jaw, że ciotka była z kimś umówiona, kto w ostatniej chwili odwołał spotkanie i po prostu...
Sabine jednak cieszyła się z każdej chwili - ostatnio jakoś bardziej potrzebowała tej bliskości... tej świadomości, że ma kogoś na kogo może liczyć...
Po lunchu
Sabine wpadła jeszcze na "szybkie zakupy" przerwane wiadomością od
Kurta: "Będę czekał pod domem o 18:30. Co prawda możemy się spóźnić, ale po co? :)" Wróciła do domu uświadamiając sobie, że ma jakieś dwie godziny na przygotowanie się...
Punia jakby rozumiała, że nie jest to najlepszy moment na czułe wylegiwanie się na kolanach i z wysoko uniesionym ogonkiem odmaszerowała w kierunku fotela... Zwinęła się w kłębek i spod przymkniętych powiek obserwowała krzątaninę dziewczyny...
Kilka minut przed wyznaczoną godziną
panna Schwartzwissen znalazła się na parkingu pod domem, gdzie
Kurt już czekał. Uznała, że wygląda dziwnie - do tej pory widywała go tylko w luźnych ciuchach... Teraz w smokingowych spodniach z szerokim pasem, idealnie śnieżnobiałej i uprasowanej koszuli... wyglądał dziwnie i zachowywał się też inaczej, jakby sztywniej...
Kiedy siedziała w samochodzie radio po raz kolejny przypomniało o zamknięciu kilku ulic w Essen. To tłumaczyło dlaczego
Kurt jechał jakimiś bocznymi drogami, w końcu znaleźli się pod Galerią.
Gdy zatrzymali się na czerwonym dywanie
Sabine poczuła się jakby była gwiazdą na jakiejś gali; zwłaszcza, gdy, jak na filmach,
Kurt oddał kluczyki boyowi i podał jej rękę:
- Gotowa?
Skinęła głową i w błysku fleszy przemaszerowali po dywanie. W foyer ich zaproszenia zostały zweryfikowane, a oni sami sprawdzeni jakimiś wykrywaczami.
- Wolverine by nie wszedł - zachichotał kiedy kelner prowadził ich do stolika...
*****
Sabine Schwartzwissen &
Eric Gower
Sala na której miała odbyć się przyjęcie potrafiła zrobić wrażenie... wszystko tonęło w żółtawym półmroku. Olbrzymie telebimy pokazywały grafiki i animacje...
Oboje zdziwili się kiedy kelnerzy przyprowadzili ich do tego samego ośmioosobowego stolika. Ustawiony trochę z boku dawał doskonały widok na salę, a jednocześnie można było dość swobodnie do niego dotrzeć. Miejsca były opisane niewielkimi karteczkami. Gdy siadali kelner usunął ich nazwiska z zastawy i zapytał czy coś podać do picia, ewentualnie jakieś przekąski...
Kurt odczekał, aż
Sabine złoży zamówienie, po czym sam poprosił o wodę niegazowaną i tatar. Pytająco spojrzał na
Erica – tajemniczy uśmiech nie znikał z jego twarzy ani na chwilę.
Sala szybko zapełniała się, aby przed dwudziestą być już pełną. Punktualnie o dwudziestej telebimy rozbłysły popiersiem rudowłosej kobiety:
- Witajcie Drodzy Przyjaciele. - uśmiechnęła się słysząc delikatnie oklaski
- Jak wiecie zawsze staram się przygotować jakąś drobną niespodziankę, która uświetnia nasze spotkania. Tym razem zagłębiamy się w sztukę młodych twórców. W coś co być może dla wielu krytyków jest sztuką ulicy, bazgraniem po murach, niewartym zachodu i wspomnienia wandalizmem. Jednak zauważmy w tym sztukę. Sztukę być może inną, inaczej wysublimowaną, inaczej ukształtowaną, korzystającą z innych wzorców i korzeni, ale... sztukę. Aby pokazać w jaki sposób powstaje tego rodzaju sztuka poprosiłam o pomoc ludzi, którzy zajmują się tym rodzajem sztuki zawodowo. W holu szklanym dzisiejszej nocy powstanie obraz namalowany na waszych oczach przez ulicznych graficiarzy... Ah, przestańcie – powiedziała kokieteryjnie na głosy zdziwienia, czy zaskoczenia i sala zakrztusiła się własnym śmiechem – mamy tylko mały problem, który rozwiązujemy. Dlatego bardzo was przepraszam, ale chwilowo nie mogę do was dołączyć. Wybaczcie mi proszę to foux pas i... bon apetit!
Ustawiony gdzieś z boku kwartet smyczkowy rozpoczął spokojną klasyką, a obecni pogrążyli się w rozmowach. Kelnerzy zaczęli się uwijać po sali roznosząc pierwsze potrawy i ostatnie przystawki.
- Rozumiem, że gospodyni się spóźnia? Co było zresztą do przewidzenia... - powiedział mężczyzna który podszedł do stołu
– wino, czerwone słodkie i deskę serów. - Panno Schwartzwissen – powiedział, gdy kelner odszedł
– jest mi bardzo miło poznać, Markus Stein, mam nadzieję, że chłopaki pani pomogli? Jeżeli kiedyś będzie pani czegoś potrzebowała – nasze laboratorium jest do dyspozycji...
- Pan Eric Gower jak mniemam? Naprawdę... - „kchmm”
Kurta było aż nazbyt znaczące
– wiele o panu słyszałem... Lukrecja nie może się pana nachwalić – dokończył i obrócił się w kierunku Kurta:
- Kaszelek? Pogarsza się koledze? Mniej palić więcej się ruszać...
- A ty za to się zestarzałeś...
- Ludzie... patrzą.
- To nie zaczynaj! Oh, nie będę kosztował – powiedział do kelnera
– dobrze znam gust madame Rosenthall... Dziękuję serdecznie. Mam propozycję pogadajmy o czymś, byle nie o sztuce ulicy... Z tego tematu jestem słaby... Może nawet lepiej, że jesteśmy w tak małym gronie; można będzie porozmawiać zdecydowanie otwarciej... - zakończył i uśmiechnął się:
- Zamówimy coś do jedzenia? Coś do picia może? Sabine nie mogła się pozbyć wrażenia, że mężczyzna, którego widziała rano był identycznej budowy i postury, ale znacznie młodszy...
*****
David Mallory
Było kilkanaście minut po północy kiedy
David znalazł się pod Galerią Rosenthall. Od strony ulicy po prostu trzeba było zobaczyć budynek...
Kolory zmieniały się co kilka, kilkanaście sekund, sprawiając, że budynek zdawał się żyć i tańczyć w rytm jakiejś niesłyszalnej muzyki. On sam zwolnił i jakoś nie dziwił się ludziom, którzy spoglądali na iluminację z zapartym tchem i rozdziawionymi ustami. Na terenie galerii było tylu ochroniarzy, a na parkingach przed galerią tyle limuzyn z VIPowskimi blachami, że starczyłoby na obdzielenie kilku obiadów u premiera.
Przebrał się i podszedł do jednego z ochroniarzy. Podał nazwisko i po chwili pojawił się kelner. W międzyczasie „sztywne kołnierzyki” zdążyły sprawdzić czy czasem nie ma przy sobie gnata, albo materiałów wybuchowych.
Wszedł za kelnerem do jednego z budynków Galerii. Potężne przestrzenie, zastawione obrazami, rzeźbami, tekturowymi ściankami z graffitti; dziesiątki ludzi w strojach bardziej przypominających galę oskarową czy bal u Prezydenta... Nie chodziło, o to, że
David nie bywał na takich przyjęciach – choć przeważnie jako ochrona... Jednak to przyjęcie potrafiło zwalić z nóg, zwłaszcza jak jego wzrok wyławiał z tłumu tą czy inną twarz z pierwszych stron gazet...
Kilka sal, kilka minut slalomu pomiędzy rozbawionymi ludźmi. Nawet nie wyglądał jakoś strasznie "inaczej" - wielu mężczyzn było w marynarkach, spotrowych koszulach, a nawet bluzach z kapturem... Pewnie kosztujących kilka średnich krajowych bo uszytych za zamówienie przez Armaniego, czy innego Versace...
- Stolik na wprost pana - powiedział kelner, ukłonił się i odszedł.
David podszedł do stolika, część zastawy była nieużywana, widocznie nie wszyscy zaproszeni goście przybyli...
*****
Sabine Schwartzwissen &
Eric Gower &
David Mallory
- Przepraszam państwa, moje nazwisko Werner i...
- Czekałem na pana - mężczyzna ubrany w coś co wyglądało na jakąś imitację munduru odwrócił się i wtedy
David dostrzegł oczy. Twarz była inna, starsza niewątpliwie, ale oczy należały do
Markusa Steina - Tak, to jest część mojego mojo... Markus wstał od stołu:
- Wybaczcie – muszę was na chwilę opuścić... Proponuję coś zjeść panie Werner, kuchnia tutaj jest wyśmienita... Naprawdę polecam. O! Państwo się chyba znają... Jak mniemam? - dodał spoglądając na podchodzącą kobietę.
- Lukrecja Rosenthall - delikatnie skłoniła głowę
- wybaczcie, że dopiero teraz do was dołączam, ale - mówiąc między nami, tak całkiem szczerze, w moim wieku przygotowanie takiego przyjęcia i te wszystkie miłe rozmówki z tymi wszystkimi VIPami męczą mnie straszliwie. Jeszcze z niektórymi trzeba zamienić kilka słów jak już się człowiek spóźnił... Ale nieistotne... Bardzo się cieszę, że przyjęliście moje skromne zaproszenie. Armand podaj mi kieliszek wina proszę... Dla Was? - stojący za jej plecami lokaj rozejrzał się po zgromadzonych czekając na ewentualne zamówienia...
Ciężko było powiedzieć coś o wieku madame, na pewno nie była nastoletnią osobą, ale przy dzisiejszych kosmetykach, dietach, zabiegach...