Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2009, 16:44   #38
enneid
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Dźwięk drobnych skrzydeł poruszających się z oszałamiającą szybkością, wybił się ponad chaotyczną katatonię odgłosów dżungli, oznajmiając, że po ledwie kilku sekundach kolejny owad chciał kąsać kark jedi. Nejl szybkim ruchem przepędził irytujące stworzenie i wyszedł z lepkich zarośli na w miarę pustą ściółkę lasu. Wrogie środowisko Rodii zaczynało go mocno irytować. Nie było chwili wytchnieniami od robactwa, przedzieranie sie przez gąszcz było bardzo męczące, a przy tym wilgoć i temperatura sprawiały, że jak nigdy dotąd marzył o rześkim prysznicu. Pewno nie jeden jedi zachwyciłby się tą intensywnością żywej mocy przenikającej całą planetę, ale jego na ziemię szybko sprowadziły dziesiątki bąbli na ciele czy wszechobecna duchota i ciągle powracająca myśl co właściwie tutaj robi. Niemniej starał się tłumić w sobie te negatywne emocje. Bo co właściwie one mogły zmienić? Znalazł się w środku dżungli, podczas gdy miał do wykonania zadanie, a to wymagało od niego efektywnego działania, i na chwilę obecną wspierania swym mieczem Shalulirę...
A Lira walczyła... efektownie. Rzadko w świątyni widziało się w akcji miecz o podwójnym ostrzu. Była to raczej kontrowersyjna broń, która wykraczała poza ramy filozofii i tradycji jakie otaczają ten symbol jedi, dlatego przeważająca większość członków zakonu używała tradycyjnych mieczy świetlnych. Ricon wprawdzie nie przywiązywał do tego większej roli. Owszem, od dzieciństwa znał ten metaliczny walec, który zawsze miał przy boku. Spędził setki godzin, trzymając go w rękach i ćwicząc dziesiątki cięć i sparowań. Nie raz ratował go od śmierci i pewno czuł by się nieswojo, gdyby nagle go stracił. Ale jednak była to tylko rzecz, w prawdzie śmiertelnie niebezpieczna broń w doświadczonych rękach, ale jednak tylko rzecz. Dlaczego ją traktować inaczej? Niemniej młody rycerz musiał przyznać, że jego towarzyszka włada tą bronią naprawdę dobrze.
W końcu Nejl, częściowo z chęci uczynieniu trudnej wędrówki choć nieco bardziej znośnej, a częściowo z ciekawości postanowił zagadnąć swą towarzyszkę:
- Walczysz dość nietypowym stylem... Mało jedi decyduje się na zgłębianie walki mieczem o podwójnym ostrzu. Skąd to upodobanie do takiej broni?

Rozgrzana, czy też może lepszym słowem powinno być rozruszana dzięki tym chwilom walki w dżungli, Lira zerknęła kątem oka na swego towarzysza akurat w momencie, gdy to odsuwała od siebie jakąś zwisającą gałąź zagradzającą drogę jej głowie.
-Skąd? – Mruknęła zaledwie cicho, ponownie zadając pytanie, tym razem sobie samej. Nigdy tak naprawdę nad tym głębiej nie rozmyślała. Dlaczego akurat na taki padło? Czy to zaledwie wygląd takiego miecza świetlnego ją sobą zauroczył? Czy też coś jeszcze, coś dostrzegalnego tylko dla tych, którzy zasmakowali tego owocu?
-Bo jest piękny. Idealny, ale także i kapryśny, jak i miecz o podwójnym ostrzu zdający się mieć swoją dwoistość natury. Z jednej strony skomplikowany i ciężki do okiełznania, ale za to potrafiący się odpłacić wspaniałym zgraniem w walce, gdy Jedi wytrwały będzie w ćwiczeniach z nim.
Lica kobiety złagodniały nieco, kiedy to uśmiech rozmarzony nieco zarysował się na wargach w czasie opowiadania o tym skarbie fioletowym. Może trochę wszystko nad interpretowała, może zbyt daleko spoglądała i wyciągała na wierzch swe własne przemyślenia odbiegające miejscami od nauk Jedi, może.. po prostu była dumna z siebie.
-Było to wyzwanie, które z przyjemnością podjęłam. Trudne i żmudne na początku, jednak zakończone tym czego byłeś świadkiem.

Odpowiedź nieco zaskoczyła Nejla, jakby usłyszał recenzje jakiegoś baletu z opery na Courscant, a nie opis stylu trudnej do okiełznania i niebezpiecznej broni. Do pewnego zresztą stopnia nie rozumiał tej fascynacji fechtunkiem jaka zostawała wśród wielu jedi nawet po pasowaniu na rycerzy. Czy naprawdę miecz świetny miał wyrażać życie jedi? Czy też w klindze dostrzegali rodzaj relaksu, odskoczni w codziennych misjach i obowiązkach? Wolał jednak nie poruszać teraz tego tematu.
Pozwolił sobie natomiast na chwilę ciszy gdy schylił się, by przejść pod zwalonym konarem.
-Twoja biegłość w walce jest w istocie imponująca... Jeśli o mnie chodzi, zgłębiam tylko klasyczne Soresu, ale nie mogę powiedzieć bym miał smykałkę do ciosów, czy parowań tą zieloną klingą- tu poklepał rękojeść swego miecza z lekkim uśmiechem, która akurat była odsłonięta. Chwilę później dodał, chcąc podtrzymać rozmowę.
-Twój mistrz na pewno jest ciebie dumny. Też zgłębia tajniki tego stylu?

I znowu nastąpiła zmiana na twarzy Liry. Jej mimika, oczy, wargi.. kiedy zdarzało się kobiecie zapomnieć, tedy z łatwością potrafiły oddać sobą skrywane głęboko we wnętrzu niechciane emocje. Jak i teraz, gdy to zęby zazgrzytały o siebie bezwiednie, a spojrzenie poważniejszym się stało, wydawało się w dziwny sposób.. przesiewać rzeczywistość.
Przez ten cały czas, najpierw podróży na planetę, a potem tego całego biegania i chowania się w dżungli, była na tyle wszystkim zaaferowana, że zdołała od siebie oddalić te wszystkie wcześniejsze rozważania o domniemanej śmierci jej Mistrza. Dopiero teraz znowu ją nimi uderzono, wylano na nią kubeł tych zimnych myśli, a wspomnienia ceremonii aż nazbyt wyraźnie się ukazały w umyśle. Te współczujące słowa, współczujące spojrzenia.. od tego wszystkiego aż się gotowało w ciele bladym.
-Nie, ale był mi bardzo pomocny.
Odpowiedziała krótko, a ton jej głosu wskazywał na zakończenie tematu jej Mistrza. Lira sama zdawała się mieć aż za bardzo dwoistą naturę, skoro rozmarzenie i swoboda w rozmowie dzieli zaledwie moment od niezadowolenia i gwałtownego wyciszenia.

Nejl spojrzał na towarzyszkę zaskoczony tak niespodziewanym obrotem sprawy. Ton jej głosu był wystarczająco sugestywny, ale to nie były jedyna rzecz jaka zdumiała rycerza. Wyraźnie bowiem wyczuł zmianę w jej emocjach, które tak jej aurę w mocy. Czuł tą swobodę, rozmarzenie, gdy mówiła o swym wyborze, i nagle... co to właściwie było? Gniew, gorycz? Nim jednak rozeznał cokolwiek, Lira zamknęła swe emocje pozostawiając jedynie ciszę...
Czyżby wspomnienie mistrza było dla niej aż tak trudne i bolesne? Co się z nim mogło stać? Czyżby zginął? Może w ostatnich wydarzeniach na Genosis...
A może coś innego? Nejl nie znał odpowiedzi i wątpił by Shalulira chciałaby ją zdradzić, a na pewno nie teraz. Rycerz kiwną więc tylko głową i w ciszy znów kroczyli obok siebie, jakby w dwóch osobnych światach...

W końcu, gdy do listy skrytych marzeń młodego rycerza, prócz rześkiego prysznicu, coraz mocniej dochodziło pragnienie drzemki w suchym łóżku, bez brzęczącego powietrza, a mrok lasów jeszcze mocniej się uwydatniał przy zachodzącym słońcu, ujrzeli przeźroczystą ścianę potężnego bąbla. Nic dziwnego, że rodianie się odgradzają od dżungli. Trudno byłoby żyć ciągle walcząc z stworami wszelkiej maści, nie mówiąc już o owadach, które w tych lasach były wszechobecne. Nareszcie. Nejl poczuł pewną ulgę, choć jeszcze musieli znaleźć sposób by dostać się do środka niezauważeni.
Znów, już niemal odruchowo mlasną dłonią o kark, czując jakiś nieprzyjemny dotyk. Jak się jednak okazało zamiast kolejnego irytującego insekta łaskotały go pnącze zwisające z pobliskiego drzewa. Na słowa Liry tylko kiwnął głową i uśmiechnął się do siebie. "Zawsze jest jakieś wyjście, trzeba tylko konsekwentnie iść w jedną stronę"- jak to kiedyś powiedział Xalius, gdy kluczyli po piwnicach świątyni po ciszy nocnej. To wspomnienie dodało energi Riconowi, który ruszył za Lirą w wskazanym przez nią kierunku.

Tym razem już droga była znacznie krótsza i szybko znaleźli się w pobliżu wrót. Rycerz przystanął w zaroślach miarę bezpiecznej odległości i przyjrzał się uważnie wejściu. Mieli jak się dostać do środka, pytanie tylko, czy to na pewno była najlepsza droga. Jakże wygodniejszą metodą było lądowanie statkiem dyplomatycznym w tutejszym kosmoporcie... W prawdzie nie poznali by wtedy pewno fascynującej przyrody Rodii, ale jakoś, ale i tak Nejl wybrałby tą pierwszą opcję. Nie mieli jednak tego luksusu, pozostawało wiec jak najdyskretniej dostać się do środka.
Nejl zrównał oddech, a harmider latających wkoło owadów stopniowo zanikał w umyśle jedi. To co czuł, słyszał widział i smakował przestało mieć znaczenie. Skupił się na tym ostatnim zmyśle, tym nieopisanym, tym najbardziej osobistym. Czym była dla Ricona moc? Najbliższy w opisie był nurt rzeki. Nie dało sie go tak po prostu kontrolować. Jego siła była, niepowstrzymana, nieogarniona, w równym stopniu mogła tworzyć co niszczyć... Nie można było ją okiełznać, można było dać się jej prowadzić i odgadywać jej subtelne zawirowania, gdzie nurt był bezpieczny, a gdzie tkwiły przeszkody zakłócające wiry mocy. I to w tych wirach rycerz starał się dostrzec niebezpieczeństwo. Czy ktoś tam na nich czekał, ktoś chiał zaatakować?
Moc na nic jednak nie wskazała, Ot, zwykłe przejście do wnętrza ogromnego bąbla, żadnej straży, czy też nikogo, kto mógłby im zagrozić... Przez chwilę Ricon jeszcze przyglądał się włazowi, po czym zwrócił się do Liry:
-Nie wyczuwam żadnego zagrożenia. Nikt chyba specjalnie nas tutaj nie oczekuje, więc może po prostu wejdźmy do środka?...- znów spłoszył dłonią kolejnego owada gotowego wlecieć mu do ust- Bo raczej łażenie po dżungli i szukanie bardziej subtelnego wejścia będzie się mijać z celem
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 28-11-2009 o 16:47.
enneid jest offline