Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2009, 21:46   #31
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Vautrin z uniesieniem brwi obserwował Hoeninga wygłaszającego dramatycznym tonem swe pytanie.

- Ależ mogę odpowiedzieć już zaraz…- zapewnił, skłoniwszy lekko głowę – Bywałem w wielu zamkach, i jeszcze się nie zdarzył mi taki, gdzie jakaś kucharka czy dworzanin nie przysięgałby o podzwaniającym kajdanami lokalnym duchu… Jeśli mnie pytasz o zdanie, to umysł ludzki w sprzyjających warunkach sam wytwarza sobie wszelakie doznania, a przemykającą mysz imaginacja rozdyma do skrobiącego w drzwi potwora. Wybaczcie, ale to wy, artyści, samiście winni przez wasze pieśni i ballady temu, że lud prosty, jak choćby i nasi chłopcy ze straży zamkowej, sił nadprzyrodzonych w zamczyskach wszędzie szuka. Bo ze świecą szukać ballady z zamkiem, gdzie ducha by nie było. Ale, jeśli mości Konstantinie spokoju więcej przez to zaznasz, to obiecuję że popytam u ludzi zamkowych jeszcze w tej materii.

Drobiny kurzu wirowały jeszcze przed jego obliczem, podniesione w powietrze zamaszystymi gestami Hoeninga. Ten patrzył jeszcze długo, ale w końcu odszedł powoli z korytarza, pozostawiając za sobą już tylko Liselotte, na której pytanie cichym głosem odpowiedział Vautrin. Usłyszeli jeszcze niosący się po zamku huk okiennicy domykanej z impetem przez kapitana.



Trzy dni później, te same osoby, które jako ostatnie rozmawiały wtedy w tamtym przypominającym grobowce korytarzu, spotkały się ponownie w sali obrad. Mimo, że spotkanie umówiono dopiero na południe, niektórzy zjawili się w pod wiszącymi u sufitu wielkiej komnaty zdobionymi złotymi nićmi sztandarami już z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca.
Liselotte, która zbudziła się tej nocy bardzo wcześnie, nie mogąc spać postanowiła przemyśleć pewne sprawy już na miejscu, gdzie dotarła pierwsza. Czuła się dziwnie, sama w tej olbrzymiej sali, gdzie każde stuknięcie jej buta zdawało się nieść echem niczym w górach. Świtało. Obserwowała z wyżyn zamku niesamowite barwy wschodu nad borem. Na zewnątrz było chłodno i stosunkowo bezchmurnie, ale za to korony masywnych drzew były niemiłosiernie targane potężnym wiatrem, którego wycie powodowało ciarki na plecach dziewczyny.

Nagle poczuła, że nie jest już sama. Odwróciła się płochliwie. W drzwiach stał Vautrin, wyraźnie zdziwiony jej obecnością o tej porze. Przywitał się uprzejmie, zapraszając ją do stołu. Niedługo potem, przy przyniesionym przez służbę obfitym śniadaniu, rozmawiali. Liselotte opowiedziała na jego prośbę o swoim pomyśle na bohatera, i choć koncept wymagał rozwinięcia, Vautrinowi idea młodej akolitki przypadła do gustu.
Konwersowali, nie spiesząc się. Wiatr o rzadko spotykanej sile dął, hulając również po zamkowych korytarzach. Słońce dawno wyłoniło się nad linię drzew i pięło się coraz wyżej, a tymczasem sala zaczęła powoli zapełniać się kolejnymi gośćmi. Artyści, z zachowaniem zasad etykiety, dołączali do rozmowy, dzieląc się swoimi bardziej lub mniej dopracowanymi już pomysłami Opowieści. Niektórzy woleli jednak zaczekać z tym do oficjalnego rozpoczęcia spotkania. Jak ostatnio, byli i tacy, którzy na miejsce przybyli dopiero w ostatniej chwili. Tym razem jednak, nikogo zdawało się nie brakować o wyznaczonej porze.

Oczywiście, nie licząc Jaspera.

- Piękne Damy, szlachetni Panowie…- rozpoczął Vautrin, czyniąc honory Gospodarza – Słońce stoi w zenicie, tak więc czas mi otworzyć nasze umówione spotkanie. Tak się składa, że dyskusje nasze toczą się dziś już od świtu, jednak miały one charakter wstępu. Teraz, przy pełnej obsadzie, prosiłbym o publiczne przedstawienie owoców swojej pracy.

Rozpoczęła Liselotte, krótką charakterystyką swej akolitki, przy akompaniamencie akceptujących pomruków. Był to jednak dopiero początek… Spotkanie zaczęło przeradzać się w prawdziwy występ kolejnych artystów, którzy powoli decydowali się odkrywać przed innymi swoje talenty. Aravia oczarowała wszystkich, deklamując swą poetycką opowieść przy tajemniczych dźwiękach instrumentu… Ledwo co skończyła, niczym na konkursie głos zabrał kolejny artysta - Konstantin, z równym zapałem komplementując poprzedniczkę, co z dramatyczną emfazą przedstawiając swoją historię – w dodatku wciągając do niej Liselotte… Po raz pierwszy, zgromadzeni zaczęli widzieć przed oczyma duszy niejasny jeszcze zarys swej Opowieści…

Zgromadzeni rozmyślali jeszcze nad dwuznaczną naturą bohatera Aravii. Myśl kobiety była zawoalowana, ale różnymi drogami – jak choćby podobieństwem niewieściego serca Liselotty – artyści zmierzali do serca zagadki. Czy rzeczywiście ją rozwiązali? Vautrin popatrzył na Aravię jakoś tak… Inaczej niż do tej pory… Dziwny był to wzrok, pełny ni to podziwu, ni to smutku? Jednak nie powiedział nic…

Głos zabrał wreszcie stary Daree. Głos Mistrza był miejscami jak kubeł zimnej wody na rozgrzane młode głowy, ale jednak biorąc pod uwagę całość wypowiedzi, Arwid akceptował główną linię pomysłu skonstruowanego przez Hoeninga.

Gdy z ust starca padło imię jednej z Mrocznych Potęg, Vautrin odezwał się, pierwszy raz od długiego już czasu, do tego co niezwykłe w tym towarzystwie – wchodząc w zdanie Arwidowi Daree.

- Mistrzu, wybacz, ale nie mogę pozwolić nawet na wypowiadanie tych bluźnierczych imion w Domu Imperatora, Niosącego Światłość… - zaprotestował zdecydowanie – Wiem, że by sobie tego nie życzył, więc upraszam wszystkich: nie plugawmy naszego grona i tych starych murów tymi obrzydliwymi słowami, których nikt, nawet w dobrej wierze, nie powinien używać. Sam dźwięk tych sylab może być niebezpie…

W tym to właśnie momencie rozległ się huk, znajomy huk, huk otwieranych nagle wielkich odrzwi tej pysznej komnaty. Taki sam huk, jaki usłyszeli wtedy gdy do sali wpadł kapitan niosąc wieść o śmierci Jaspera. Toteż teraz wszyscy, z poczuciem przeżywania na nowo tej samej chwili, z bijącymi sercami zwrócili szybko swe oblicza ku drzwiom, oczekując najgorszego.

Złowroga była to chwila, gdy plugawe imię Pana Pokus jeszcze wisiało w powietrzu i dziwny dreszcz przeszedł po siedzących przy stole, ale tymczasem w otwartych drzwiach nie okazał się nikt. Za to do sali wpadł ze świstem, śmiało, wiejący zamkowym korytarzem wicher, niosąc ze sobą porwane do tańca leśne liście…

Milczenie trwało, gdy liście wirowały jeszcze chwilę nad stołem, a gdy opadły – dopiero wtedy w na wpół otwartych drzwiach pojawiła się nieśmiało jasna twarz wystającego zwykle po drugiej stronie halabardnika.

- O wybaczenie proszę, Czcigodni… - pobladły strażnik patrzył na Gospodarza – Jeden ze służących wziął i zostawił jedno okno i…
- Każcie go wybatożyć. – powiedział beznamiętnie Vautrin – Dwadzieścia razów. Nie dość, że goście przez nieudolność waszą dni temu parę lękać się musieli, teraz jeszcze spokój ich i natchnienie burzycie. Wyjść.

Żołnierz stuknął obcasami i w sali rozległ się dźwięk domykanych ostrożnie od tamtej strony drzwi. Vautrin uśmiechnął się lekuchno do Arwida.
- Proszę, kontynuuj.

Nastrój był już zgoła inny, ale stary Mistrz niejedno już w życiu widział, więc pierwszy otrząsnął się i rozejrzawszy się po wodzących po sobie oczyma biesiadnikach podjął przerwany wątek. Arwid jak gdyby nigdy nic przeszedł do pointy, kończąc swoją wypowiedź mocnym akcentem, a w zasadzie dwoma. Pierwszym akcentem był bohater, którym, gdy jego imię padło, Arwid wyraźnie zaskoczył wszystkich zgromadzonych, czego dowodem były szeroko otwarte usta innych… Zaiste, stary Daree znał metody, jak wprawić w zdumienie słuchaczy. Drugim akcentem był zarys walnej bitwy w Opowieści, który Arwid rzucił niemalże od niechcenia, zwracając wzrok ku Vautrinowi.
Tymczasem Konstantin, w którym najwyraźniej odezwał się duch rywalizacji, znów zabrał głos perorując soczyście – układany nocami zarys Opowieści wypłynął z jego ust, a inni zaczęli się od razu nad nim zastanawiać. Zawtórowała mu Aravia, odpowiadając również Arwidowi na jego słowa… Jakieś palce zacisnęły się mocniej na kielichu, któreś policzki zaczerwieniły się bardziej…Wiatr za oknami zawył jeszcze mocniej, jak gdyby sama natura także chciała ubarwić odpowiednim tłem narastające przy stole emocje…
Vautrin uśmiechnął się.

- Brawo! – klasnął w dłonie – Teraz wiem, żeście prawdziwi artyści i jak na artystów przystało serca wasze otwierają się i emocje do głosu dochodzą. W takim to kotle tylko Opowieść dobra się warzy, bo bez ognia pod kotłem potrawa nigdy szlachetna nie być nie może!

Wstał. Po chwili echo w sali poniosło odgłos jego kroków, gdy począł przechadzać się, jak pierwszego dnia, dookoła komnaty za plecami siedzących.

- Nie przepraszaj, o Pani… - Aravia usłyszała jego głos tuż nad swoim uchem, a odgłos kroków zacichł nagle – Bo moim słowom nie w szranki z waszymi stawać. Jam tylko piórem, którym wodzicie, kreśląc zamysły Wasze. Jabłonią, na której zawisną owoce Waszych talentów. Bardziej rad być nie mogę, gdy słowa Wasze jedne przez drugie płyną, Waszych to słów czekają, nie moich. Zawsze przeto, nie hamujcie się i mówcie, piszcie, twórzcie – mnie tylko zadowolenia przysporzyć tym możecie.

Ruszył dalej, mówiąc entuzjastycznym tonem:
- A skoro przy Twojej osobie jesteśmy, Aravio, poruszyłaś to, com chciał sam z siebie rzucić… Miłości! Miłości trzeba, święte słowa Twoje, niewiasto! Czymże byłaby pieśń dla ludu bez gorącego uczucia! Posłyszałem tu dwa koncepty, które od razu mi ku sobie z pożytkiem w myśli zdążyły… Cóż powiecie na uczucie tak dwóch różnych ludzi – nieokrzesanego barda i tej, co w duszy święty ogień wiary nosi? Lud pochwyci tę historię – oto mężczyzna z krwi i kości, mężczyzna miecza i prostego trunku jak zwykli imperialni wojacy połączony węzłem miłości z podążającą wyżynami oddania Sigmarowi akolitką. Czyż trzeba lepszego przykładu zjednoczenia dwu stanów? A może dla Niej ze złej drogi zawróci? Ileż możliwych dróg, a każda dla nas korzystna …Rozważcie.

Kroki nie ustawały…
- Ale od szczegółów nie rzecz zaczynać. – uspokoił nieco ton – Pozwólcie podsumować do tej pory. Ramy, a piękne to ramy, przez mości Konstantina stworzone przekonują, gdyby kto jednak chciał jeszcze w tej potrawie mieszać – śmiało! Szczegóły dopracować trzeba, jednak to i już w trakcie prac robić można. Jednej decyzji trzeba – czy historię od samego początku w balladzie osadzać, pozwalając poznać się bohaterom, czy już dalej jako drużynę jedną słuchaczom przedstawić? Co do bohaterów… Gdym otrzymał uprzednio od Mistrza Daree pergamin z pomysłem świeżym, zaskoczył mnie on, alem rzecz dobrze przemyślał. Dobry to zamysł! Historia dla prostych ludzi być musi, więc i ludzie z wadami jak i oni przykład też dawać muszą: pokażmy – nie trzeba wcale być świętym, by chwałę Imperium nieść! Pokażmy – nawet jeśliś na złej może drodze, nie jest jeszcze za późno by się odmienić i chwałą się okryć!

Vautrin zatrzymał się na chwilę nad Konstantinem.
- A że nie wiemy kim był naprawdę? – spojrzenia Vautrina i Hoeninga spotkały się – A cóż to znaczy, naprawdę? Czy jeśli opiszesz go odpowiednio Panie, na deskach teatrum nulneńskiego wystawiwszy, kto będzie śmiał zaprzeczyć temu, iż w obronie Middenheim stawał? Kto jednemu, który kłam twoim pięknym słowom zada, spośród tysięcy oczarowanych Twoją wizją, uwierzy?
Po chwili już Konstantin odprowadził idącego dalej Vautrina wzrokiem.

- Mistrz Daree mówi nam… - Vautrin podniósł głos, donośne słowa rozległy się echem dookoła - … nie łączmy spraw osobistych z tworzoną historią… Lecz gdzie przebiega granica? Czy wszystko, co opowiadacie o sobie innym, zawsze jest tylko i wyłącznie czystą prawdą? Czy musimy wiedzieć, kim jest tak naprawdę tajemnicza Mealisandre? Ja mówię – nie! Niechaj wywrze wrażenie na tysiącach, dziesiątkach tysięcy – czy żyć wtedy będzie życiem przez Was stworzonym? Ja mówię – tak! Bohaterów Waszych tkajcie czy to z fantazji, albo i własne Wasze imiona nawet dawajcie! Wolna wola!
Vautrin stanął za swoim własnym krzesłem, a jego palce jak pająki usiadły na rzeźbionym oparciu.

- Pamiętajcie jednak… - powiedział ciszej – To co stworzycie, stanie się prawdą. Prawda może być też siłą niszczycielską, bo nie znosi ona półprawd i fałszu…To chyba miał na myśli Arwid Daree dając Wam w darze swoje ostrzeżenie. Sami zdecydujcie, jak wielkie ryzyko jesteście w stanie unieść dla sztuki. Dramat… Jest szczególnie piękny, nieprawdaż?

Kończył to zdanie wpatrzony w Aravię, ale zaraz przeniósł wzrok na starca.

- Pomysł twój, Mistrzu, z wielką bitwą, która nie odbyła się jeszcze, nie jest niemożliwy do zrealizowania. Jak powiedziałem, by słowa stały się prawdą, oprócz ich piękna trzeba także i działania. Im piękniejsze i dumniejsze słowa, tym trudniejsze działania. By ludzie uwierzyli w to o czym mówisz, oprócz waszej Wielkiej Opowieści potrzebne będą wielkie działania. Ale nie jest to niemożliwe. Po prostu tylko kosztowne.

Zrobił pauzę.
- Poddaję rozwadzę i to, że prawda większą ma moc, gdy z innymi, powszechnie znanymi prawdami się łączy. Dlatego nie wiem jednak, czy nie mocniej byłoby iść za radą mości Konstantina i osadzić wydarzenia w tle już znanym, jak choćby wyprawa Imperatora w obronie grodu na skale. Kluczem byłoby… Przekonanie ludzi, że powodzenie tej wyprawy od innych zdarzeń zależało, a na włosku wisiało, a gdyby nie Bohaterowie… Kolejna rzecz do rozstrzygnięcia, co pod obrady jeszcze poddaję.

Vautrin usiadł i napił się wina, z rozkoszą płukając świetnym trunkiem gardło nieco ochrypłe już od długiej przemowy.

- Ostatni to czas, by nad całością się zastanowić i na pewne rozwiązania publicznie kreskę swoją oddać. Potem na dwór cesarski koncept cały zawiozę, gdzie z niecierpliwością go oczekują. Dyskutujmy zatem, i zdążajmy do końca obrad. Już ponownie głos Wam oddaję, bo widzę, że do głosu niektórym pilno. Zanim jednak to się stanie, pozwólcie że obietnicy dotrzymam i na moment tylko temat zmienię, Jaspera imię jeszcze raz przywoławszy.

Zgromadzeni poruszyli się na miejscu, a Vautrin zmienił nieco ton, z zaangażowanego na dość służbowy i wyważony:
- Przez trzy ostatnie dni zajmowałem się tą sprawą. Pogłoski o rzekomym duchu, jak obiecałem nie ostawiłem, a wypytałem zamkową straż: nie zasłyszałem niczego oprócz zwykłego plecenia z brakiem konkretów. Mimo to poleciłem obejście całego zamku i meldowanie o wszystkich podejrzanych hałasach, które wykraczałyby poza tajemnicze skrobanie czy ciche stukanie.
Ja zaś zająłem się rzeczami namacalnymi.
Zacząłem od obejrzenia ciała, przez co stwierdziłem, jak i zresztą doświadczony w ranach kapitan, iż o żadnych obrażeniach poza obrażeniami od upadku nie mogło być mowy. Na miejscu wypadku nie odnalazłem nic, co mogłoby świadczyć o tym, iż odbywała się tam jakakolwiek walka. Przyznam, że w chwili gorącej ku teatralnemu rozwiązaniu zagadki się skłaniałem, morderstwo podejrzewawszy… Dałem się ponieść emocjom, a zdarzenia takie jak choćby zameldowany mi przez strażników fakt, iż zaraz po znalezieniu ciała napotkano mości Konstantina pod drzwiami komnaty ofiary, tylko ten mój stan podsycały. Jednak na zimno rzecz przeanalizowawszy, jak również odnalazłwszy w komnacie Jaspera pozostawiony przezeń na stoliku testament – do jednego wniosku doszedłem…

W zapadłej ciszy zdawało się, że nawet wiatr za oknami przycichł by usłyszeć dalszy ciąg.

- Otóż myślę…- powiedział Vautrin, patrząc na każdego z nich z osobna - …iż Jasper wyskoczył z otwartego przez siebie okna. Ponadto, myślę, że nie był tam w tamtej chwili sam. Nie będę owijał w bawełnę, stawiam na to, że ktoś był z nim w tamtej chwili. Ktoś z Was…

Ktoś westchnął ciężko. Ktoś syknął.

- Nie mam dowodów…- powiedział mężczyzna powoli, a potem zaczął dla odmiany mówić dość szybko – Nie wiem, jaki wpływ miała ta tajemnicza osoba na to, że Jasper zdecydował się zakończyć swój żywot. Możecie mnie znienawidzić za to, co teraz powiem – ale najważniejsze jest dla mnie to, by Opowieść powstała, dlatego nie będę drążył dalej tej sprawy dla dobra nas wszystkich. Sprawy Cesarstwa muszą zawsze być pierwsze przed sprawami jednostek. Nawet wybitnych. Jednak chcę by ta osoba wiedziała, że jeśli miała ona jednak coś wspólnego ze śmiercią barda i jeśli zagrozi komukolwiek z innych tu obecnych – użyję wszystkich środków będących w moim posiadaniu, by nigdy nie opuściła tego zamku. Co dalej? Jasper przepisał cały swój dobytek niejakiemu Toro Guldenowi, właścicielowi pewnej gospody w mieście Grunburgu. Dziś nad ranem moi ludzie wyruszyli już z ciałem, by zwrócić je tamtejszej rodzinie i z rzeczami barda, by dopełnić ostatniej woli zmarłego. To wszystko.

Twarz Vautrina była niewzruszona i poważna. Mężczyzna siedział, patrząc zamyślony przed siebie. Wicher za oknem znowu przybrał na sile. Urwane gałęzie z leśnych drzew co jakiś czas uderzały o bryłę zamku…

- Najważniejsza jest Opowieść…- powtórzył mocnym tonem – Oddaję Wam głos…Ach, byłbym zapomniał...Tytuł, moi Drodzy, Tytuł!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 30-11-2009 o 06:52.
arm1tage jest offline