Kilka godzin po zmroku wrócił Tris. Miał szczęście, że nie został postrzelony przez nadgorliwych łuczników, którzy byli bardziej niż gotowi do walki. Thoer wyszukał wzrokiem postawnego dowódcy i, gdy w końcu odnalazł w mroku jego sylwetkę, podjechał do niego i zeskoczył z konia.
- Nareszcie! Jakie wieści? - spytał okaryjczyk. Najwyraźniej martwił się nieco o swego zwiadowcę.
- Albo trzy mile w las znajdują się duże siły wroga, poruszające się bezszelestnie i nie palące ognisk, albo jesteśmy w miarę bezpieczni. - wyrzucił na jednym tchu Tris, szukając wzrokiem pełnym satysfakcji Elisy. - Ta grupka, którą nasza towarzyszka - akcent na ostatnie słowo - wzięła za forpocztę, jechała wcześniej przez las przez około dwie mile. Żadnych śladów, dźwięków czy ogni poza tym. Chyba nocowali w szałasie na jednej z polan leśnych. To wszystko. A co się działo tutaj? - rzekł i zaczął przypinać pas na swoje dawne miejsce.
__________________ W każdej sekundzie rozpadamy się i stajemy się nowym człowiekiem, w którym coraz mniej jest tego, kim byliśmy przed laty. |