Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2009, 22:29   #16
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kallor nie okazywał postawą ani gestami żadnych konkretnych emocji, ale można było odnieść wrażenie, że całkiem się cieszy z niewielkiej ilości pytań, które mu zadano. Mógł oczywiście myśleć, że albo wiecie już tak dużo, albo pytań nie umiecie sformułować, ale tak czy inaczej, odpowiadało mu to. Nie był z tych towarzyskich i rozmownych, a sprawy wyjaśniał prosto i szybko. Konkretnie też odpowiedział Alexandrze.
-Nie wiem, co oznacza "ON". Ale przemyślę to, masz rację, że musiał być to ktoś ważny. Ale możemy brać pod uwagę również pomniejszych bogów. Nie znałem tego elfa osobiście.
Nad kolejnymi pytaniami myślał dłużej, w swoim zwyczaju siedząc przez ten czas nieruchomo i nie zwracając na nic uwagi. Ale odpowiedź była bardziej konkretna.
-Elf najwyraźniej wiedział co wpisuje. Nie pamiętam, który z Henrych rządził wtedy podczas Ognistej Zagłady, ale oni nie różnią się od siebie za wiele. Prawdopodobnie Lord Henry to właśnie Strigorii, kim lub czym jest - nie wiem, ale jakoś umie przedłużać swoje życie. Jestem też pewien, że tutaj w Tsurlagol część osób to wie, ale wszyscy milczą, nie chcąc zawisnąć. Każda legenda ma cząstkę prawdy, może ów czarodziejka jest przy nim od dawna i to jej moc daje im wieczne życie? Ciężko powiedzieć. Córki za to pojawiły się dość niedawno.
Napił się wody, z kubka, który zmaterializował się w jego dłoni.
-Widziałem już tych osobników, ale nie wiem jeszcze kim są. Dowiem się niedługo, poinformuję.
Wstał, jako, że pytania się skończyły.
-Miejcie się na baczności i podążajcie za tropem. Każdy wasz sukces przybliża nas do celu. Alexa wie jak się ze mną skontaktować, bedę w Midd przez chwilę, potem w wieży Hornów. Żegnajcie i... powodzenia.
W jego beznamiętnym głosie zabrzmiała jakaś nuta emocji, ale chwilę potem już go nie było. Zniknęła również psioniczka, ale ona powróciła po dość krótkiej chwili. Czas w innej czasoprzestrzeni biegł inaczej, tam bowiem trafiła, chociaż sama nie do końca zdawała sobie z tego sprawy. Za to miała chwilę na osobności ze swoim mistrzem.

Reszta wieczoru, noc i następny dzień wróciły do normalności - każdy wykonywał swoje proste czynności, a nowo poznani zostali dokładniej przedstawieni, albo przynajmniej poznali imiona wszystkich tych, którzy już w sprawę byli zamieszani. Nocą nie było sensu już nic tłumaczyć, toteż utuleni do snu muzyką Lilli położyli się do łożek, których znów zrobiło się nieco za mało.
A potem, w dzień, trzeba było tłumaczyć i opowiadać. Który to już raz? Opowiadać o dwunastu zagubionych świecach strzegących więzienia potężnego smoka. Na szczęście skrócona część tej opowieści nie była trudna - ot, dwunastu osobników żyjących sto siedemdziesiąt lat temu stworzyło wzór i przelało część swojej mocy do świec strzegących więzienia. A teraz świece wróciły do właścicieli - odzyskali już pięć z nich, kolejne siedem czekało. I następny cel - Strigorii - znajdował się gdzieś w tym mieście, Tsurlagol. Bo gdzie indziej szukać jego założyciela, lub szczątek owego założyciela. Tylko potem były pytania, dopytywania i szczegóły. O tych, którzy już byli, o mocy świec, o tym, że tylko jedna osoba najczęściej zna prawdę o tym, kto jest następny. Na szczęście dzień jest długi, a niewielu z nich miało jakieś konkretne zajęcia. Tylko Jens znów poszedł na krótkie polowanie, chcąc zdążyć powrócić przed wieczorem. Tak, właśnie. Wieczór tego dnia miał być zupełnie inny, dla wszystkich.

***

Albert spędził na prawdziwym szykowaniu się wcale nie tak wiele czasu. Najlepsze posiadane przez niego ubranie, zadbanie o czystość i schludność, nawet wyczesanie czarnych włosów. Ale na dobrą sprawę, ileż to czasu mogło zająć? Niewiele, niestety dla pochłoniętego przez myśli młodzieńca. Gdy nie miał co robić, atakowały go myśli. Jak będzie? Jak zachować się przy członkini szlacheckiego rodu, którego głowa jest namiestnikiem miasta? Co powiedzieć? Wiedział dokładnie jakie krążyły plotki na temat Alissy, ale nawet nie wiedział, czy były prawdziwe. Spotykała się z różnymi ludźmi, ale każdy z nich mógł potem równie dobrze kłamać, nawet zmuszony przez aparat władzy. Nie mógł skupić się na niczym, a coś tak skomplikowanego jak tworzenie mikstur w ogóle nie wchodziło w grę. Wreszcie jednak nadszedł wieczór i jak tylko słońce chyliło się ku zachodowi, Albert ruszył ku karczmie.

Gdy przyszedł, oczywiście jeszcze jej nie było. Zresztą pospieszył się, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach i czekał jeszcze z pół dzwonu na pojawienie się Alissy. Najgorzej było wytrzymać spojrzenia tutejszych bywalców, taksujące go od góry do dołu, zawistne, nieprzyjemne lub ciekawskie. Plotki rozchodziły się w tempie błyskawicy w tym mieście, a zdawało się, że im mieścina większa, tym trudniej będzie im krążyć. Ale i kilku ludzi z poprzedniego wieczora kojarzył. W pewien sposób zdobył tu uznanie, ale niekoniecznie sympatię. Każde z nich chciałoby być tym wybrańcem. Ale Albert nie doczekał się na pannę Henry w tym przybytku, zjawił się za to członek Ostrzy w pełnym uzbrojeniu, po czym wskazał kapłanowi wyjście.
-Panna Alissa czeka. Proszę ze mną.
Cóż, dziewczyna najwyraźniej nie miała zamiaru zawierać bliższych znajomości w podrzędnej karczmie.

Powóz, którym podjechała, był piękny i ogromny. W środku pewnie i z kilkanaście osób by się zmieściło, a na zewnątrz wciąż było miejsce dla woźnicy i czterech Ostrzy. Czarny, zdobiony srebrnymi ornamentami, był na prawdę cudownym okazem. Ale to nie dla niego tu przybył, a to, co kryło się w środku, było znacznie piękniejsze od jakiegoś tam przedmiotu. Alissa Henry przywitała go pięknym, pełnym uśmiechem, podając mu do ucałowania swoją smukłą, zimną dłoń. Ubrana była w jedwabną, czerwono-złotą suknię, która nie miała ani dekoltu, ani rozcięć na dole, za to była tak lekka i zwiewna, że Albert już po kilkunastu sekundach wiedział, że dziewczyna pod nią nie ma zupełnie nic, a i wyobrażać sobie nie musiał wiele, gdy materiał napinał się na jej kształtnych piersiach. Prowokowała i była tego świadoma. Gdy drzwiczki się zamknęły, powóz ruszył.
-Wybacz niedogodności, ale nie wiedziałam, gdzie mieszkasz. Następnym razem podjadę pod same drzwi.
Roześmiała się perliście, a kosmyk rudych włosów wyrwał się z pięknie ułożonej fryzury i opadł na oko. Odepchnęła go bezwiednie i niespodziewanie podała chłopakowi dłoń.
-Nie mieliśmy ostatnio czasu nawet się odpowiednio przywitać. Jestem Alissa.
Znów ten uśmiech. Opanowała jego umysł i nawet mu to nie przeszkadzało. Ledwo wypowiedział swoje imię. Przez całą drogę mówiła prawie tylko ona, nawiązując do spraw całkowicie neutralnych. Ale w końcu dojechali.

Karczma była jakieś pięć razy większa od tej, w której spotkał dziewczynę po raz pierwszy. I nawet nie trudziliście się z wejściem przez główne wejście - otworzono boczne drzwi, gdzie poprowadzono intymnym korytarzem do zupełnie odizolowanego pomieszczenia, gdzieś na uboczu. Był tu stół i dwa bardzo wygodne, wyściełane krzesła. Sam wystrój również obfitował w atłas, jedwab i miękkie, przywożone z daleka materiały pełne wzorów i kolorów. Lokal dla wyższych sfer. Kelner nalał wina. Były również potrawy, ale raczej nawet Alissa nie przyjechała tu jeść. Upiła łyk wina, trzymając przez chwilę kielich przy ustach i uśmiechając się tajemniczo. Byli sami, kelner wyszedł, podobnie Ostrza. Gdy przemówiła, Albert aż zadrżał. Jej głos był hipnotyczny i tak zmysłowy, jak tylko można było sobie wyobrazić.
-Pewnie zastanawiasz się, czemu ty? Wszyscy na początku się zastanawiają.
Wstała nagle, powoli okrążając stół. Wszystkie jej krągłości kołysały się pobudzająco.
-Znam opowieści na swój temat. - zachichotała, teraz zupełnie jak młoda dziewczynka - Wiedz jednak, że niewiele jest prawdziwych. To tylko... wstęp. Jeśli mnie zaciekawisz, mogę być zadziwiająco wierna. Bardzo zaciekawisz.
Podeszła blisko, bardzo blisko. Czuł chłód jej dłoni na swojej szyi, dotyk materiału sukni na swojej głowie. Jej piersi były niemal na wysokości jego oczu. Przełknął ślinę.
-Nie bój się, gryzę delikatnie.
Znów ten hipnotyzujący śmiech. Nagle sięgnęła po rzemień, wyciągając na wierzch symbol Kelemvora.
-Tym mnie zainteresowałeś, Albercie. Opowiedz o tym. Czemu czcisz śmierć?
Wciąż się uśmiechała. Przysunęła bliżej krzesło i usiadła na nim, zakładając nogę na nogę. Była cudownie piękna. Idealna. I tylko gdzieś głęboko w umyśle kapłana pojawiała się ostrzegawcza nuta. Że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Że to nie on jest tu drapieżnikiem mającym swoją ofiarę na wyciągnięcie ręki. Oj, nie on. Brązowe oczy dziewczyny lśniły, czekając na odpowiedź. Podniecające było nawet to, jak piła czerwone jak krew wino. Zauroczyła go? Nie czuł przymusu, a ona nie rzucała czarów. Nie musiał odpowiadać, ale wiedział, że tylko tak może ją zainteresować.

***

Alexandra wywołała swoją kreacją niemałą sensację. Była piękna, to pewne, ale gdy widziało się ją na dodatek w takiej dzielnicy... nie można było przejść bez oglądających się głów. Alex był wyraźnie w niebie, a jego policzki pokrywał rumieniec.
-P... Pięknie wyglądasz.
Uśmiechnął się, a potem roześmiał.
-Wybacz, kompletnie nie wiem jak się zachować. W operze byłem raz i było to z Pugglem, sama rozumiesz...
Wzięła go pod ramię i poszli, na szczęście niedaleko - powóz już czekał. Nie był jakiś wystawny, ale wystarczający do tego, by wygodnie przejechać na drugi koniec Tsurlagol. Towarzyszący jej chłopak również ubrał się całkiem ładnie, ale po mieszczańsku - nie szlachecku. Prosta tunika i spodnie, chociaż z dobrego materiału, wszystko w ciemnych barwach - niektóre przyzwyczajenia ciężko zmienić. Nie wziął tylko broni, z którą nie wpuszczali do takich przybytków jak opera, zresztą w końcu miasto miało być bezpieczne, a powóz miał również odwieźć do domu po skończonym przedstawieniu.

Podróż była dość długa, ale wyruszyli również ze sporym wyprzedzeniem - przed budynkiem opery pojawili się nawet za wcześnie. Co też miało swoje zalety - ich powóz był jednym z biedniejszych, które podjeżdżały pod główne wejście i możliwe, że był jedynym wynajętym i przeznaczonym dla zwyczajnych mieszkańców. Niewielu go jednak widziało, gdyż odjechał szybko. Zaś sam gmach był... imponujący. Zbudowany z białego kamienia, przypominał trochę największe krasnoludzkie świątynie i bardzo możliwe, że to brodaci rzemieślnicy go projektowali i budowali. Ogromna kopuła była widoczna już z daleka, a marmurowe schody pięły się całkiem wysoko w górę. A dalej? Było tylko lepiej. Czerwone dywany, piękne gobeliny i atłasy. Wystrój surowy i bardzo gustowny, co i rusz pokazujący kunszt budowniczych - nawet każda balustradka była małym dziełem sztuki. Nie było dziwne, że bilety były drogie i trudno dostępne.

Ludzie również odpowiadali temu wystrojowi. Preferowano tu najwyraźniej kolorowy, pstrokaty styl kupców, którzy dorobili się małych fortun i tak chcieli okazać swój status. Podobnie jak ich żony - albo próbujące zaimponować ozdobami, albo ozdobami i pokazaniem sporego kawałka ciała. Ale i było sporo znacznie gustowniej i nie oszukujmy się - lepiej ubranych ludzi. Alexandra łatwo rozróżniała grupy społeczne, w przeciwieństwie do Alexa - sama przyciągając bardzo wiele spojrzeń. Prezentowała się pięknie, zwłaszcza na tle przeciętnych kupieckich żon. Wzrok wielu mężczyzn śledził ją uważnie, zaś towarzyszący jej chłopak nie do końca wiedział co można było z tym zrobić. Aż wreszcie jeden z pstrokatych i trochę zbyt przy tuszy mężczyzn w średnim wieku podszedł do niej i ucałował w dłoń.
-Moja piękna pani, wygląda pani na zagubioną. Jam Torres de Avinion! - prawdopodobnie sam sobie to wymyślił - Może szuka pani męskiego ramienia?
Jawna obelga nie uszła uwadze Alexa, który zacisnął pięści i poczerwieniał jeszcze bardziej. Ale zanim stało się coś złego, uwagę wszystkich zwrócił kto inny.

Do środka weszła para wysokich ludzi. On w czarnym smokingu, gustowny i majestatyczny, z krótko przyciętymi czarnymi włosami i niewielką bródką. Za ramię trzymała go posągowo piękna kobieta w karminowej sukni, ciągnącej się za nią po podłodze. Rozmowy umilkły, gdy wszyscy pochylali się w ukłonach. Lord Victor Henry wraz ze swoją małżonką budzili powszechny podziw i szacunek, to było widać od razu. Przeszli, wymieniając delikatne ukłony z niektórymi ludźmi. Otworzono sale i można było ruszyć ku wejściu. Ku uldze Alexy, chłopak pociągnął ją ku innemu wejściu, pstrokaty kupiec z wielkim rozczarowaniem odprowadził ich wzrokiem.
-Mamy bilety na balkonik. Znajomości Pugglego.
Mrugnął do niej, teraz bardziej rozluźniony. Weszli na mały balkonik, na którym stały dwa krzesła i zasłonili zasłony. Na dole gromadzili się ludzie w ogromnej sali, a jeszcze dalej znajdowała się scena, na którą wychodził właśnie jakiś mężczyzna. Widać było też część innych balkonów, w tym ten, na którym zasiadła namiestnicza para, ale wszystkie były dobrze zaciemnione. Ciekawe czy wszyscy w takich intymnych miejscach w pełni skupiali się na sztuce.
-Byłaś już kiedyś w takim miejscu?
Wyglądał teraz na całkiem zadowolonego. Przyglądał się jej, ale nie nachalnie. Raczej z czystym podziwem.

***

Angela znów zniknęła na pół dnia, ale kazała Jensowi, Gabrielowi i Quinnowi być przed wieczorem w budynku. Sama zjawiła się, gdy słońce jeszcze stało na niebie dość wysoko, dokonując "przeglądu". Przy "nowym" skrzywiła się i wcisnęła mu w ręce ubranie z ciemnej, wytrzymałej skóry.
-Przebierz się, może się przydać.
Gdyby chciała, mogłaby dowodzić jakimiś ludźmi. Była ładna, chociaż zimna i niedostępna. I groźna, w czarnej dopasowanej skórze, na której pobłyskiwały ćwieki i rękojeści noży. Większość była dobrze schowana, ale to nie polepszało sytuacji - wszyscy wiedzieli, jak jest uzbrojona. Tego dnia niektóre ostrza pokryła trucizną.
-Idziemy głęboko do slumsów. Miejcie oczy dookoła głowy.
Podeszła do Quinna i pomacała go po bicepsie, jakby sprawdzając czy coś jest warty.
-Mam nadzieję, że nie tylko przystojną mordką możesz się pochwalić, chłopcze.
Spojrzała mu głęboko w oczy i lekko poklepała po policzku. Dwóch pozostałych już znała, więc uniknęli tych "badań".
-Gotowi? To idziemy.

Prowadziła pewnie. Ściemniło się już, a na niebie pojawiły się jakieś chmury, częściowo zasłaniając gwiazdy. Widoczność w mrocznych alejkach była niewielka, a groźny cień Cienistej Twierdzy nawiedzał to miejsce nawet w nocy, czy to przez złudzenie czy działanie jakieś całkiem nieprzyjemnej magii. Może dało się do tego przyzwyczaić, ale ta dzielnica była najbiedniejsza raczej nie przez przypadek. Coraz węższe, coraz słabiej utrzymane i coraz bardziej pokryte błotem i syfem uliczki, przy których stały coraz bardziej rozpadające się chałupy, pobudowane jedna przy drugiej, bez jakiegoś większego planu, sensu i rozumu. Wiele z nich prawie się zapadało. Przy nieźle utrzymanej reszcie miasta było to nawet dziwne, chociaż z drugiej strony - nikt rozsądny nie chciał mieszkań w wiecznym cieniu. Dusza również mogła się nim pokryć.

W końcu prowadząca ich dziewczyna skręciła w boczną alejkę bez wyjścia. Dalej był już tylko miejski mur, sięgający wysoko w górę. Nawet nie dało się zobaczyć na nim strażników, o ile jacyś byli. Dała im znak, by zatrzymali się u jej wylotu.
-Tylko pilnujecie. Ja załatwię resztę.
Ustawili się w cieniach, próbując wyglądać całkiem niepozornie i na miejscu. Dookoła były piętrowe, drewniane i rozpadające się chaty, których ściany przeżarte były pleśnią, spróchniałe często całkowicie. Brak słońca zabijał i budynki.
Angela ruszyła dalej i mogli widzieć, jak z cieni przy murze rusza się dwóch ludzi. Zaczęli rozmawiać, za daleko by słyszeć słowa. Coś przeszło z rąk do rąk. Podanie sobie dłoni na pożegnanie. Kilka krótkich chwil, prosta wymiana. Świst bełtów był niespodziewany.

Nie celowali w nieistotnych ochroniarzy przy wylocie alejki. Pociski były dobrze wymierzone, przynajmniej kilka trafiło zarówno czarnowłosą dziewczynę jak i dwóch jej rozmówców. Zagrała stal, gdy ostrza były wyjmowane z pochew. To nie było daleko, ale ludzkie postaci w kapturach na głowach pojawiły się praktycznie znikąd. Kilka zeskoczyło z dachów, kilka wybiegło z budynków. Nie mogli ich śledzić, ale najwyraźniej udało się im z kontaktami Angeli. Teraz z krótkimi mieczami i sztyletami biegli dokończyć swoje dzieło. Nożowniczka i przynajmniej jeden z trafionych mężczyzn jeszcze dychali. Ale ci tutaj na nowicjuszy nie wyglądali. Osiem sylwetek morderców wyłaniających się z ciemności. Nie ładowali kusz, one były tylko na początek. Zaczął się taniec. Pierwszy zagrał łuk Jensa, strzała zatrzymała jednego z nich. Ale to nie była broń na zwarcie. I nie trójka ochroniarzy była głównym celem. Głównym celem było dobicie trafionych.

***

Lilla i Katrina zostały w chacie same. Jako ostatni wyszła Angela, ciągnąc za sobą pozostałych mężczyzn. Kobietom nie zaproponowała i nie do końca było to dziwne. Chociażby biorąc pod uwagę profesję paladynki. A magiczka na miastową nie wyglądała zdecydowanie i nawet nie wychodząc na zewnątrz czuła się niepewnie i obco. Ktoś przez większość żyjący w lesie powoli przyzwyczajał się do smrodu, wiecznego gwaru i wielkości miasta. Ale dziewczyna miękka nie była, więc i lęk powoli chował się głęboko. Zaś wieczór był po prostu spokojny, pozwalający się lepiej poznać, zaś Katrina miała darmowy występ i to całkiem prywatny - gdy Lilla wzięła swój instrument do rąk. Stawała się całkiem inna, gdy grała lub śpiewała. Znacznie delikatniejsza, a zaklinaczka wychwyciła w tym nutę magii. Świat zaskakiwał na każdym kroku, a nowe możliwości pojawiały się na każdym kroku.

Spokój zmienił się w niepokój w chwili, gdy wieczór powoli zamienił się w noc. Obie zdążyły przebrać się już do spania i ułożyć na siennikach - teraz już w odpowiedniej ilości, gdyż Alex zadbał o to wcześniej tego dnia. Nie zdążyły jednak usnąć. Pierwsza usiadła Katrina, szepcząc ciche słowa. Jej palce wykreśliły jakiś wzór, jakby chciała się czegoś upewnić. Rozgniotła grudkę ziemi i aż westchnęła.
-Magia! Ktoś sonduje ten budynek.
Wstały obie, coraz bardziej zaniepokojone. Gdzieś skrzypnęła jakaś deska. A może to złudzenie? Gdy rozległo się łomotanie do drzwi, podskoczyły obie. Gruby, męski głos pobrzmiewał stanowczością.
-W imieniu straży otwierać drzwi!
Lilla chwyciła miecz i podbiegła do drzwi, wyglądając przez szparę na zewnątrz. Stał tam mężczyzna, w barwach Ostrzy, chociaż było na tyle ciemno, że nie dało się bliżej przyjrzeć. Obie włożyły na siebie jakieś normalne ubrania, paladynka podeszła do drzwi, otwierając je.

Tylko bojowe wyszkolenie uchroniło ją przed natychmiastową śmiercią. Mężczyzna faktycznie był ubrany jak strażnik, ale tylko na pierwszy rzut oka. Za to widząc otwierane drzwi rzucił się w bok, a gdzieś za jego plecami po drugiej stronie wąskiej uliczki pojawiło się dwóch kuszników. Lilla nie zastanawiała się, rzucając się na podłogę. Celowali w pierś, a ona nie była tak szybka, jakby chciała. Jeden z bełtów zahaczył o skroń, zostawiając krwawą szramę, płytką, ale bardzo bolesną. To w pełni przywróciło dziewczynie trzeźwe zmysły. Drugi z bełtów wbił się w ścianę za nią, ale tamci już sięgali po miecze. Rzuciła się do pokoju, chwytając swój. Katrina tkała już jakieś zaklęcie. Ale były tu same, uwięzione w jednym z pokoi, z małym i brudnym oknem na zewnątrz. Gdzieś tam byli zabójcy i prawdopodobnie - mag. Pierwsi z nich już wpadali do pomieszczenia. Mieli zabić dwie kobiety, czy spodziewali się oporu? Mieli kolczugi i krótkie miecze, dostosowane do walki w ciasnych pomieszczeniach. Rozpoczęła się walka na śmierć i życie.
 
Sekal jest offline