Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2009, 19:43   #46
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Bassssssta! –syknął w południowym, cudzoziemskim języku Vautrin, przeciągając środkową syczącą głoskę i wstał zdecydowanie, gdy rozległo się plaśnięcie rzuconej w twarz Arwida rękawicy. Syknął niczym wąż, i niczym wąż się poderwał, ale też szybko opanował się i puszczając mimo uszu ostatnią propozycję Daree rzucił rzeczowym, chłodnym tonem:

- Wybaczcie, drodzy Goście, ale myślę, że ten wątek waśni między wami jest na dziś rozstrzygnięty – wedle waszego życzenia. Do końca miałem nadzieję, że nadejdzie opamiętanie. Teraz jednak już dość, są między nami Damy, nie trwóżcie ich więcej swym gniewem! Co do szczegółów… Oczywiście, sprawa honoru to sprawa honoru i jeśli macie zamiar zadośćuczynienia ujmy na honorze w walce dochodzić, nie mam ja mocy zgodnego z rycerskim prawem tego sądu Wam zabronić. Przypominam jednak…- rzekł z naciskiem - …kto mianowicie oczekuje z niecierpliwością na wymierne efekty naszej pracy, a jednego z tych którzy pracę tę mieli wykonać nie ma już wśród żywych. Zatem pozostaje jak najszybciej sprawę tę zakończyć, by móc bez zwłoki przystąpić do właściwego zadania.

Vautrin oparł dłonie na stole i popatrzył najpierw na Arwida, a potem na Konstantina i spokojnym, ale bardzo oficjalnym tonem oznajmił:

- Jeśli tak waszmościom spieszno, za dwa dni rankiem rzecz rozstrzygniecie. Jak mówiłem, jutro rano muszę wyjechać, by zgodnie z rozkazem w wyznaczonym czasie na cesarskim dworze się stawić. Ale, by mieć pewność, że wszystko jak należy się odbędzie, pozostawię Was w rękach Wernera Schwarzenbergera, kapitana zamkowej straży. On to już nie raz w murach tej twierdzy na straży porządku i właściwego obyczaju nad pojedynkami trzymał pieczę. Sam był niegdyś szampierzem, i to ponoć dobrym, zresztą to że jeszcze żyje jest dowodem na jego umiejętności. Zna on protokół i lokalne prawo, czuwać będzie nad jego przestrzeganiem. Wydam mu jeszcze dziś odpowiednie rozkazy, mianowicie jutro w południe spotkacie się na zamkowym dziedzińcu, gdzie przekaże Wam wszystkie szczegóły, będzie chciał też o tej porze poznać Waszych sekundantów. Pojedynek odbędzie się następnego dnia o świcie, jako zwykle w naszym obyczaju. Wiedzcie, że o satysfakcję ma chodzić, zatem nie dopuszczę do krwawej rzeźni i wyraźny rozkaz wydam by pojedynek odbył się do pierwszej krwi – choć i w takich przypadkach to wystarczało, by znaleźć się w domenie Morra. Zwycięzca, satysfakcję posiądzie. Przegrany, jeśli żyw ostoi – przeprosiny publiczne będzie winien. Potem zaś, jak każe obyczaj, sprawę w niepamięć puścimy.

Vautrin napił się duży haust wina, jakby zaschło mu w gardle po długiej przemowie.
- I to…- kończył wątek – to musi być wszystko, o czym dziś tutaj na temat waśni rozstrząsać będziemy. Ani słowa więcej. Teraz, upraszam, zajmijmy się już tylko utworem… Panie Hoening, Panie Daree - odwołuję się od teraz do Waszego poczucia profesjonalizmu – oddzielcie emocje od konceptu, i zaprzęgnijcie wasze talenta do dalszej pracy!

Tak jak dzień był bezchmurny, choć wietrzny – a trwający właśnie wieczór przyniósł nadciągające nad zamek ciemne chmury – to taki też obrót przyjmowała sytuacja wewnątrz zamkowych murów. Rano jeszcze zgodni i weseli, mieli teraz czoła zasnute ciemnymi chmurami właśnie, a w oczach niebezpieczne błyski. Zapowiadała się kolejna deszczowa noc…

Jeśli nawet kto ze zgromadzonych miał ochotę jeszcze co dodać do tej niespodziewanej wymiany ognia między artystami i ich dramatycznego finału, słowa Vautrina sprawiły na razie, że przy stole po raz pierwszy od dość długiego czasu zapadła cisza. Atmosfera, pomimo narzuconej zmiany tematu nadal była gęsta jak sylvańska mgła… Mężczyźni, którzy dopiero co skrzyżowali ostrza argumentów, siedzieli teraz naprzeciw siebie popatrując sobie w oczy, oddychając wciąż szybko, milcząc w pewien charakterystyczny i zacięty sposób. Daree zaciskał palce na rączce laski tak bardzo, że zdawało się że zaraz pęknie… Kobiety zastanawiały się, jak będą teraz wyglądały dalsze stosunki między Daree a Hoeningiem – niezależnie nawet od wyniku pojedynku. Czy rzecz na tym się zakończy? Nie sposób było tego odgadnąć, bo po twarzy starego Arwida nie można było jednoznacznie stwierdzić, czy lęka się nadchodzących zdarzeń, czy jest pewien swego. Konstantina chyba tylko wyuczone na dworach maniery powstrzymywały przed wybuchem, ale widać było, że gniew jego ku Arwidowi płonie jak pochodnia… Wydawało się tylko kwestią czasu, aż płomień ten zamieni się w pożar…

Na razie jednak Vautrin, wyczuwając wciąż u obecnych błądzenie myśli po tematach nie związanych bynajmniej z utworem, poszedł za ciosem i zdecydowanie pociągnął dyskusję po zmienionych już przez siebie torach.

„Każdą pracę wykonuj, jakby była ostatnią w twoim życiu…” – powiedział z powagą Gospodarz – zaiste, piękne i mądre to słowa… Tak, nie wiemy, coż przyniesie nam Przeznaczenie i to, co pozostawimy po sobie będzie tym, po czym sądzić nas będą, gdy prochy nasze rozwieje wiatr…Każde z dzieł naszych może być ostatnim…

Sentencja ta, w obliczu nadchodzącego pojedynku, brzmiała teraz złowieszczo. Wcześniej, zanim narodziła się jeszcze waśń, Vautrin przysłuchiwał się toczącej się dyskusji, sącząc od niechcenia karmazynowy trunek z kryształu. Jednak widać było, że z niezwykłą uwagą analizuje wypowiadane propozycje. Teraz mówił dalej, nawiązując do dopiero co zasłyszanej mądrości ludowej rodem z grunburskich slumsów.

- Zaczniemy zatem o czasie, gdy jeszcze istniał Wolfenburg, a Kislev najechały pierwsze Hordy które dopiero forpocztą inwazji okazać się miały…- kontynuował – Zręby historii, które już mamy, posłużą by snuć nici Opowieści i wypełnić ją zdarzeniami, a może i w całkiem nową stronę ją skierować, kto wie…Dziś jeszcze mówić o tym będziemy, aż początek Opowieści z naszych obrad się wyłoni, a potem ostawię Was samych, byście snuli dalej swe wizje. Ale zanim to nastąpi, pora nam obrać ostatecznie Tytuł.

- Ponownie więc zapytanie moje ku tobie, droga Liselotte, kieruję…- ukłonił się lekko Vautrin – Proszę, powiedz nam, dokonałaś już wyboru?

Spojrzenia zebranych utkwiły w długowłosej dziewczynie. Milczała dłuższą chwilę, jakby onieśmielona skupioną na niej uwagą tylu znacznych osób. Czy rzeczywiście się przejęła, czy było to grą tylko, jako że przecież jako artystce nie raz zapewne przychodzić Jej musiało stawać przed liczną i utytułowaną publicznością? W każdym razie milczała bardzo długo…
W końcu jednak, przemówiła swym dźwięcznym, melodyjnym głosem…




Ostatnie dyskusje przed rozpoczęciem tworzenia Dzieła trwały jeszcze długo w noc…Aż do świtu okiennice sali obrad były jasno rozświetlone, widoczne były jako jasne punkty nawet z dużych odległości pośród zapomnianych przez ludzi ostępów rozległego boru otaczającego zamek. Zamkowa służba słyszała długo głosy obradujących, czasem podekscytowane i podniesione, czasem wyciszone i wyważone. Zza zamkniętych drzwi dobiegały także czasem piękne odgłosy melodii bajecznych instrumentów, urokliwego śpiewu czy recytacji. Czasem nawet odgłosy kłótni. To wszystko skończyło się wraz z nastaniem blasku świtu. Artyści, uzgodniwszy wszystko co było do uzgodnienia, rozeszli się do swych komnat gotowi do rozpoczęcia prac. Ale w myślach wszystkich grała też niespokojna pieśń, której finał miał rozbrzmieć za dwa dni o świcie…

Vautrin wyjechał następnego dnia, pożegnawszy się z każdym z osobna. Przed odjazdem życzył jeszcze natchnienia, jednocześnie powtarzając, że nie będzie go czas jakiś, gdyż tym razem musi udać się na sam cesarski dwór do stolicy, co razem z powrotem zajmie co najmniej kilkanaście dni. O pojedynku mówić nie chciał, grzecznie zaznaczając, iż zdanie swoje już wyłożył i że kapitan zadba o wszystko.
Rzeczywiście, tak się też stało…

A potem, gdy było już po wszystkim… Artyści przystąpili do tworzenia Opowieści. Zanim jednak się to stało, o świcie wiadomego dnia miały się rozegrać wydarzenia, mające potem wpływ na dalsze losy artystów…

W dalszych dniach, mimo różnic między twórcami, dość szybko udało się wypracować metody współpracy, przynajmniej względem niektórych… Część czasu artyści poświęcali na tworzenie indywidualne, przygotowując idee bądź całe fragmenty. Niektórzy zamykali się w swoich komnatach, inni woleli tworzyć w ruchu przechadzając się po zamku i odkrywając miejsca, w których natchnienie przychodziło im łatwiej. Wertowano stare tomy w poszukiwaniu inspiracji. Potem spotykano się i w toku nierzadko burzliwych rozmów i obrad powoli wypracowywano kształt Opowieści, który zaczął dzień za dniem zapełniać pergaminy.

Dni mijały. Były coraz chłodniejsze, pochmurne i najczęściej deszczowe. Czasem nad zamkiem grzmiało, ale nie zdarzała się póki co burza w sile podobnej do tej z nocy, w której zginął Jasper. Prastare drzewa Reikwaldu zdawały się przypatrywać temu wszystkiemu, co działo się w zamku w prawie idealnym milczeniu, zadowalając się nieustannym szumem. Ale dla artystów świat zewnętrzny jakby zniknął – z każdym wschodem i zachodem słońca zagłębiali się coraz bardziej w świat Opowieści, oddając się swemu prawdziwemu powołaniu – Tworzeniu, z coraz to większym oddaniem.
Dyskutowano w przypadkowych spotkaniach oraz na oficjalnie zwoływanych obradach we wspólnej sali. Rozmawiano. Kłócono się. Muzykowano. Śpiewano, odbywano próby. Improwizowano. Opowieść zaczęła żyć, nierzadko zbaczając ze wstępnie określonych torów na takie ścieżki, które zaskakiwały nawet samych twórców. Istotnie, tak bogaty miszmasz różnych talentów, doświadczeń i temperamentów dawał końcowe efekty, które wykraczały poza to, czego artyści dokonywali do tej pory indywidualnie. Stary zamek zamienił się w tych dniach w prawdziwą Świątynię Sztuki, akademię wymiany swobodnej myśli, teatr artystycznych wizji...

A jednak… Poza tym wszystkim istniało też w tym samym czasie drugie życie zamku… Zarówno w kręgu samych artystów, jak i poza nimi, działy się równolegle jeszcze inne rzeczy… Stare zamkowe mury bywały świadkiem zdarzeń, które nie zawsze miały bezpośredni związek z samym aktem tworzenia Dzieła…

Sztuka.

Życie.

Śmierć?
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline