Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2009, 02:39   #20
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Myślisz, że wróci? - myśliwy przyglądał się niewielkiemu staremu wyrębowi zza gęstych krzewów pachnącej trzmieliny, które rosły na skraju niewielkiego lasu. Leżący na ziemi wilk strzygł co i rusz uszami choć nie wyglądał na specjalnie zaabsorbowanego polowaniem. Sporadycznie tylko poruszał ogonem, lub zerkał na Jensa. Wyglądał na spokojnego i chyba zadowolonego. Jak widać można było żyć bez stada. Uniósł na chwilę głowę jakby zaalarmowany jakimś odgłosem, ale po chwili znów opuścił ją na ziemię i sapnął z niemal ludzkim zniecierpliwieniem. Można było pomyśleć, że pytanie Jensa go rozdrażniło. Ponownie spojrzał na niego orzechowymi oczami i znów odwrócił wzrok. To nie było zniecierpliwienie. Wilk po prostu pojmował świat inaczej i nie widział w tej sytuacji niczego co mogłoby kazać mu się bać, czy denerwować. Wszystko więc MUSIAŁO być w porządku. To też przekazywał myśliwemu pozornie nic nie znaczącym zachowaniem. Jens nie musiał się zastanawiać. Znał już wilka wystarczająco dobrze.
Czekali więc. W ciszy ucywilizowanych ostępów. Trudno było okolicę nazwać inaczej. Ślady ludzi były wszędzie. Zbieraczy, drwali, zielarzy, myśliwych i innych. Nie miał nic przeciwko temu tak długo jak nie dochodziła do tego bezmyślność prowadząca do stworzenia z każdej morgi pola uprawnego. W tym jednak miejscu już od początku nie widzieli dziś innego człowieka. A i śladów było mniej. Za to tropów zwierząt nie brakowało. Dlatego właśnie tu się zaczaili z Miszką na parę saren, która tędy zwykła wychodzić do pobliskiego strumienia. Przyuważył je dwa dni temu, gdy szukali z Albertem paru rzadszych ziół na ugorze po drugiej stronie. Tutaj się jednak nie zapuścili. Dopiero dziś Jens to zrobił. Nie specjalnie zważał na to, że go dwóch chłopów ostrzegało, iż w okolicy wieczorami dytko straszy. Wielki świński korpus na pajęczych nogach uwitych ze słomy. Tak powiadali. Aż się dziwnie na sercu robiło na myśl, że rok temu samemu się podobne brednie wygadywało...

Miszka podniósł łeb i zamarł w bezruchu. Rozbiegane po okolicy, ciekawskie oczy skupiły się na ofierze. Odruch drapieżnika był bezwarunkowy. Jens też je dostrzegł. Cztery niewielkie kozice i nie większy od nich kozioł. Sarny rozejrzały się po wyrębie. Wiatr był od strony płaskiego wzgórka. Nie mogły go wyczuć. Myśliwy zdjął z pleców stary łuk i ostrożnie nałożył strzałę. Jakoś tak instynktownie wyszeptał krótkie podziękowanie. Strzała pomknęła. Przeciągłe jęknięcie roznosiło się po okolicy nim nie podszedł do trafionej zwierzyny i nie dobił sprawnym ruchem. Dziś nie wróci z pustymi rękoma jak dwa dni temu. Spojrzał na Miszkę.
- Po prostu mi jej brakuje.
Dytka nie widzieli.

***

Klepnął Quinna po plecach gdy ten zarżał donośnie.
- Przyzwyczaisz się

Angela umiała czytać miasto. Czy to dlatego, że było jej rodzinnym, czy po prostu było bardziej zrozumiałe niż dzicz, tego Jens nie wiedział, ale nie miał wątpliwości, że choć intencje Angeli nie koniecznie są jasne, to dziewczyna wie co robi. Quinn, który ruszył z nimi wydawał się również rozumieć te wszystkie niuanse. Pozornie droga bez różnicy, a jednak... Dobrze było jednak mieć przynajmniej wrażenie, że wiedzą gdzie idą. W końcu się zatrzymali. Ciemność alejki była trudna do przeniknięcia wzrokiem. Stojąca pod murem postać Angeli dobijającej jakichś interesów z nieznajomymi, nie budziła najlepszych skojarzeń. Ale z drugiej strony idąc tu, zdecydował się jej zaufać. W końcu na swój delikatny sposób poprosiła o pomóc. Starał się więc jak mógł. Patrząc na Quinna jakby słuchał jakiegoś dłuższego opowiadania, co jakiś czas kiwał głową ze zrozumieniem i ręką przejeżdżał po ostrym zaroście brody. Odkąd czarodziejka odeszła, nie specjalnie czuł potrzebę golenia się. Czas był po temu... No niechże ta dziewczyna już wraca. Chwile jednak mijały. W ciemności nie wszystko było wystarczająco widoczne... Co raz bardziej kusiło go, by założyć znaleziony w grobowcach pas... Szczęk cięciwy był twardy i głuchy. Prawie bez charakterystycznego dla łuku drżenia. Kusze zakończyły spotkanie nożowniczki. Zobaczył jeszcze jak jej sylwetką targnęła siła samego uderzenia bełtów, nim na ulicę wyległy z domostw i z dachów ciemne postaci... Już po niej. Tego nie można było przeżyć... Niech to szlag! Łuk Lorei błyskawicznie znalazł się w jego rękach. Przyzwyczajony już do walk nie pozwalał, by zbierająca się w gardle gula spowodowana śmiercią antypatycznej towarzyszki przeszkodziła w strzale. Krzyk był krótki. Quinn biegiem pognał w kierunku Angeli.
- Walcie prosto do niej! Prosto! - krzyknął do Gabriela i Quinna, by się nim nie przejmowali i szybko wskoczył w biegu na jakąś beczkę stojącą przy jednym z domostw obok, a z niej na daszek przybudówki. Spróchniałe drewno zatrzeszczało pod miękkimi butami myśliwego gdy mając już zdecydowanie lepszą widoczność z góry, instynktownie wybierał najbliższych Angeli zbirów. Stąd też zobaczył, że dziewczyna jeszcze żyje. Quinn dopadł jej pierwszy, a zaraz za nim Gabriel. Jens odetchnął. Chociaż tyle... Znów strzelił. Łuk dźwięcznie zadrżał. Strzały nie zabijały równie skutecznie co bełty z kuszy. Zwłaszcza gdy nie było ani czasu ani widoczności na dokładne celowanie. Ale trafieni, choćby lekko ruszali się dużo ślamazarniej. Trucizna działała. Tamci też w końcu dopadli rannych. Przy murze zakotłowało się, a Jens musiał mierzyć dokładniej, by nie trafić swoich. Strzelał do tych, którzy próbowali obejść dwóch obrońców, lub podstępnie ich usunąć. Cała nadzieja w wielkim Gabrielu...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline