Na dźwięk głosu mężczyzny wyrwał Sabrie z rozmyślań. Podniosła się powoli mając nadzieję, ze nie zaczerwieniła się ze wstydu. Tak się dać podejść! Co za sromota... Sorbus zapewne nie był pierwszym lepszym "zielarzem", nie usprawiedliwiało jej to jednak w żaden sposób.
- Dziękuję za ostrzeżenie; wrócę więc do gospody. Jestem Sabrie, ochroniarz, a w tej akurat chwili pomagam przy weselu - jak widać. - puściła do niego oko, bardziej by nie wyjść na gbura niż z innych powodów. - Ty też należysz do "obsługi"? Przyznam jednak, że ciekawa jestem co to za możni państwo się pobierają... - zagaiła chętna plotek. Równocześnie ruszyła szybkim krokiem w stronę karczmy i kuźni, uważając też kątem oka na Sorbusa - wiadomo kto zacz? Wyrzucała sobie, że tak beztrosko zostawiła Kastusa i Dru. To, że byli w karczmie wcale nie znaczyło, że byli bezpieczni. Co za problem dać kapłanom po łbach i wywieść armatę? A ona nie pozwoli, by kto inny sprzątnął im ją sprzed nosa.
Poza tym nie miała najmniejszego zamiaru brać udziału w tej ślubnej szopce - najęto ją do ochrony, nie do prowadzenia kabaretu. |