Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2009, 23:00   #47
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Słowa Vautrina niczym grom z jasnego nieba spłynęły na zwaśnionych. Konstantin przy Daree stojący wyprostował się machinalnie w oblicze mówcy wpatrzony. Nie dodał nic więcej i posłusznie na miejsce swe wrócił. Siedział tam czas jakiś w milczeniu pogrążony swej przewrotnej naturze opamiętać się pozwoliwszy. Mimo, iż posępnego wzroku starca nijak było uniknąć nie dużo wody upłynąć musiało, aby poecie humor powrócił. Nim uroczej Liselotte finał występu nastał, nijak śladu waśni w postawie artysty było szukać, jakby sprawa waśni nie jego dotyczyć miała. Uśmiech odzyskawszy dalszy koncept pochwycił i żywo w dyskusji głos zabierając opiniami swymi biesiadników raczył. Z wielkim zainteresowaniem zdaniom Pań się przysłuchiwał, a przy każdym wystąpieniu Aravii z nadzieją czekał na słowa dalszej opowieści.
Kiedy świt do komnaty zawitał i obrad zaprzestano. Gdy cała wiara ku komnatom podążać zaczęła, poeta swe kroki z Aravią zrównawszy prośbę swą wielką, niemal błagalnym tonem, do dziewczyny skierował:

- Wybacz o Pani, iż frasuje majestat Twój piękny. Jednak pod urokiem Mealisandre wielkim jestem. Pani, zaklinam Cię na wszystkie świętości!! Pozwól mi opowieść Twą usłyszeć raz jeszcze i pozwól dalsze losy bohaterki poznać. Twa wizja zmysły me omotać zdążyła i ku opuszczeniu mej głowy zbytnio się nie kwapi. Szczerym z Tobą będąc – jam Jej losem urzeczony. Ona niczym narkotyk działać na mnie zaczęła…
Jesteś wielką artystką Aravio – mówił Hoening patrząc w oczy dziewczyny – nigdy jeszcze takiego występu obaczyć dane mi nie było. Więc nie dziwuje mnie, iż starzec o próbkę Twego talentu zazdrosny się zrobił. Czym gniew mój ku sobie skierował.
Błagam Cię usilnie, nim do pojedynku dostąpię, pozwól mi raz jeszcze o losach Mealisandre usłyszeć…


Na komnaty wróciwszy spokoju myśli zaznać nie zdołał. Poeta wyjrzał przez szeroko
otwarte okiennice. Zadumał się wielce w prastarym lesie spojrzenie swe utkwiwszy.
Poranek był mroźny i pochmurny wielce, lecz szczęśliwie deszczu niebiosa poskąpiły. Ciężka mgła leniwie błądziła między wiekowymi drzewami całując na pobudkę leśnych mieszkańców puszczy.

Ptasi skrzek, siadającego na blankach kruka sprowadził ponownie na zamek rozmarzonego poetę.

Dziedziniec tonął we mgle. Wzdłuż otaczających go korytarzy błądzili zamkowi strażnicy.
Gdzieś przy stajniach słychać było jeszcze odgłosy szwędających się pachołków, głos Vautrina wydającego ostatnie rozkazy dowódcy zamku. Konstantin skierował swe kroki w tamtym kierunku.

- Widzę Mistrzu, że jeszcze nie śpicie! – Gospodarz przywitał artystę.

- Witam Panie, więc do drogi się sposobisz. – rozpoczął poeta – Przepraszam, że zmąciłem spokój obrad.
- Nie przepraszaj...- powiedział Vautrin wsiadając na konia - Dla Was, artystów, emocje są wszystkim, bez nich bylibyście niczym...A honor rzecz święta. Dlatego rozumiem Was...

- Jednak nic na to poradzić nie zdołam, iż Daree podupadłym na talencie będąc na młodych i pełnych weny się odgrywa – jak na wspaniałej Aravii, czy mnie nieszczęsnym
. – kontynuował poeta.



- Może tak, może nie...- Vautrin ściągnął nieco cugle - Czy nie miałeś jednak wrażenia, że Daree Cię sprowokował, przyjacielu? Może masz być kolejnym trupem?

- Być może. Nie ukrywam przez myśl mi przeszła taka teza. Jednak bardziej dziwuje mnie fakt, że starzec młodzieńca na pojedynek wywołuje. Tak jakby śmierci szukał…hmmm
– zadumał się artysta – wydaje mi się, że zgorzkniał na starość nieszczęsny – to przykre.

- Nie wiem sam, co o tym myśleć...Równie dobrze mógłbym pomyśleć to samo o Tobie, Panie. Ty również nie pozostawałeś mu dłużny w prowokacji...
– dodał gospodarz- kazałem wzmocnić straże, nie zawadzi...

- Słusznie uczyniłeś Gospodarzu. Jednak nie wiem czy zauważyłeś. Usilnie próbowałem sytuacje załagodzić, ale tchórzem nie dam się nazywać, bo kim bym był, gdybym taką zniewagę puścił… - tłumaczył Hoening rozkładając teatralnie ręce.

- To prawda...Jego dążenie do konfrontacji jest rzeczywiście zastanawiające...Cóż, mam nadzieję teraz tylko, że na ranach się skończy.- zadumał się Vautrin - Ale dość jużem powiedział, o pojedynku dalej Schwarzenberger opowie. Mi czas w drogę, jeśli przed nocą jeszcze mam następnego konia, dojśc. Bywaj, Konstantinie...

Gospodarz spiął swego rwącego rumaka, rżenie konia rozeszło się echem po zamkowym dziedińcu.

- Bywaj! – zawtórował artysta - Szczęśliwego powrotu życzę!

- Gdyby to nasze ostatnie spotkanie być miało...Zaszczytem było poznać Cię, mości Hoening!

To mówiąc, krzyknął na wierzchowca i po chwili już tylko kurzawa została po nim na dziedzińcu…

- Do usług gospodarzu. – raczej do siebie rzekł poeta kłaniam się dworsko odjeżdżającemu.

Tętent rozległ się echem po dziedzińcu, gdy jeździec gnał już przez główną bramę.

Wreszcie zmęczenie dopadło Hoeninga , który żwawo podążył ku swym komnatom, gdzie przed południowym spotkanie zaznał relaksu i odpoczynku…
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline