Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2009, 08:25   #48
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Zanim grono artystyczne na dobre powzięło prace nad dziełem, miały miejsce zdarzenia będące skutkiem poróżnienia się dwóch utytułowanych artystów. Noc minęła szybko, i ani się obejrzeli, jak słońce zaczęło zbliżać się do najwyższego punktu na nieboskłonie.

W samo południe, dziedziniec zamkowy był świadkiem zgromadzenia wielu osób, gdzie dało się wyczuć nieoczekiwanie podniosły, uroczysty wręcz nastrój. Przybyłych powitał stojący w asyście halabardników Werner Schwarzenberger, wszyscy strażnicy prężyli się, wyprostowani jak struny, na samym środku dziedzińca, jak gdyby pełnili wartę honorową. Powagi scenie dodawał wielki sztandar z oznaczeniami cesarskimi, trzymany pewnie przez dowódcę, co świadczyło chyba o tym, iż dzierżący go człek występuje tutaj urzędowo.

Dzień był dość pogodny, co było już rzadkością o tej porze roku. Choć czuć było wyraźnie rześki chłód, na zamkiem nie przesuwały się jak w ostatnich ciemne chmurzyska, a nawet świeciło słońce, co prawda bladym blaskiem, ale zawsze. Dzięki temu mimo iż przestrzenie pod arkadami były zacienione, to dziedziniec był wyjątkowo jasno oświetlony, aż promienie odbijały się lekko w wypolerowanych zbrojach żołnierzy. Wiatr niósł do nozdrzy intensywny zapach lasu, a wdzierając się pod ubiory zimnymi palcami, przynosił również obietnicę nadchodzących mroźnych dni...

Stary kapitan, ten sam który całkiem niedawno przerwawszy obrady obwieścił był śmierć Jaspera, miał arcypoważną minę, a na widok przybyłych krótkim żołnierskim gestem opuścił i podniósł głowę, podkręcając zaraz sumiastego wąsa. Był to mężczyzna potężnej budowy, o dość zmęczonej już życiem, pooranej zmarszczkami i zasklepionymi dawno bliznami twarzy. Dziś był odziany w bardziej paradny sposób – na imperialnym pancerzu, doczyszczonym do błysku, widniały jakoweś odznaczenia, a do boku przypasany miał długi miecz o wyraźnie ozdobnej głowni. Dwaj jego kompani nie wyróżniali się zbytnio od zwykłego ich dziennego wyglądu, ale zachowywali się bardziej oficjalnie, stojąc na baczność i nawet nie patrząc w oczy żadnemu z z przybyłych. Konstantin rozpoznał w jednym z nich strażnika napotkanego wtedy przed drzwiami Jaspera, ale wartownik nie wydawał się czynić ku artyście żadnych powitań.

- Witam wszystkich. – rzekł krótko Werner i zaraz, po wojskowemu, przeszedł od razu do rzeczy – Nie traćmy czasu, jesteśmy tu w sprawie pojedynku. Jako kapitan straży i były szampierz dopełnię ceremonii. Cesarski to dom, więc inaczej być nie może, niż zgodnie z kodeksem prawa pojedynek odbyć się musi. Jako i według kodeksu honorowego, rzecz jasna. Tak to każdy pojedynek musi odbywać się podług prawa właściwego dla obszaru, prawa prowincji. W prowincji, w której się znajdujemy i na tym obszarze ustanowiono ostatnie prawo miejscowe dotyczące pojedynkowania się w 2420 roku.

Mówiąc o tym prawie, Schwarzenberger mechanicznie i chłodno recytował zdania, widać było że powtarza z pamięci to, co pewnie przyszło mu gadać dziesiątki już razy. Zrobił przerwę, po czym położył bezwiednie dłoń na rękojeści swojego miecza.

- Doszły mnie już słuchy, iż ktoś z uczestników zamiarował wystawić do pojedynku przedstawiciela, względem szampierza. Otóż w świetle kodeksu dla ziemi, na której zamek ten stoi, nie jest to możliwe. Pojedynek, o którym mówimy, odbędzie się podług kodeksu honorowego. Znaczy to, że osobiście stanąć na ubitej ziemi musicie. Prawo cesarskie dla tej prowincji dopuszcza udział szampierza jedynie w tak zwanym pojedynku sądowym, gdzie skazany dowodzi swej niewinności przed sądem bożym. Innymi słowy, gdy pojedynek taki zostaje uznany za środek dowodowy w przewodzie sądowym. W tym przypadku, oczywiście o pojedynku sądowym mowy być nie może.

Strażnicy milczeli. Ich dowódca przez chwilę również stał bez wydawania głosu, patrząc uważnie na efekt, jaki wywarły jego słowa. Mina jego, a była to prawdziwa mina zatwardziałego służbisty, od razu dawała pewność, że prędzej zeżre on własny miecz, niż odstąpi od zapisanych w prawie reguł.

- Zatem, oto reguły... - powiedział oficjalnym tonem. Zaczął zaraz je wymieniać, głośno i wyraźnie, każdy akapit akcentując oddzielnie, jakby odczytywał treść odezwy.

- Jako osoby wysoko urodzone, będziecie się strzelać z pistolów.

Wypowiedziane dobitnie zdanie rozniosło się echem po dziedzińcu, odbijając się od starych, strzelistych zamkowych murów. Jakiś ptak chyboczący się na szczycie jednej z wieżyc zakrakał głośno i skrzekliwie. Jeden z halabardników popatrzył w tamtą stronę, nie poruszywszy nawet głową.

- Zgodnie z dekretem cesarskim, który obowiązuje dla obszaru tego zamku i przylegających mu regionów, wydanym jeszcze na wniosek pierwszego z fundatorów tej twierdzy, pojedynki osób wysokiego urodzenia na tym terenie rozstrzygane być mogą wyłącznie przy użyciu broni palnej. Osobiście sprawuję pieczę nad pistoletami pojedynkowymi złożonymi w zamkowej zbrojowni na takie okazje.
Pojedynek odbędzie się o świcie. Wymiana strzałów odbędzie po odliczeniu określonej ilości kroków. Mości Hoeningowi, jako wyzwanemu przysługiwać będzie prawo wyboru kolejności: czy wystrzały następować będą odliczeniu kroków i po komendzie (dowolność czasu), czy też naprzemiennie (wtedy dokonane zostanie losowanie pierwszego strzelającego) . Sekundanci pojedynkujących się ustalić mają wspólnie ilość kroków. Honorowe minimum wynosi dwanaście kroków, a najcześciej strzela się z kroków trzydziestu. Oczekuję wizyty sekundantów obu stron przynoszących odpowiednie decyzje dziś do zmroku. Pojedynek uznajemy za zakończony po pierwszej krwi odniesionej w wyniku postrzału bądź zejściu śmiertelnym.
Godzinę przed świtem oczekuję Panów wraz z sekundantami, w tym miejscu gdzie właśnie się znajdujemy, skąd udamy się na miejsce pojedynku.-

Jeszcze nie wybrzmiały ostatnie słowa, a rozległ się stuk obcasów kapitana uderzających o siebie. Żołnierz skłonił się lekko, bez uśmiechu.

- Czekam na sekundantów w strażnicy. Radzę zażyć spoczynku, pewna ręka może jutro decydować o życiu lub śmierci. – rzekł na koniec.

Na znak Schwarzenbergera halabardnicy stuknęli o bruk końcami halabard i wszyscy trzej ruszyli równym marszem ku zabudowaniom straży znajdującym się na głównej bramie. Ich miarowy krok niósł się echem na zamkowym dziedzińcu, a siedzące całymi chmarami na blankach czarne ptaszyska zdawały się przyglądać temu wszystkiemu z wyjątkowym zainteresowaniem...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline