Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2009, 11:06   #163
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Dagata

Szła cicha, odrętwiała i wyprana z uczuć. Pusta w środku, jak szmaciana kukła, którą można rzucać bezkarnie z kąta kąt i zostawić, byle gdzie, kiedy spełni swoją funkcję, lub znudzi się bawiącym się nią istotom. „Istotom Wyższym”- to określenie brzmiało w jej świadomości, jak obelga. Rozdarły jej duszę, złamały serce, spustoszyły umysł. Sprawiły, że bała się, jak nigdy dotąd. Nie, nie o siebie się bała. Strach, który niemal ją obezwładniał dotyczył tych, których los związał z nią tego dnia, gdy spotkała Karolinkę. Czuła, że nie zdoła przeżyć o zdrowych zmysłach, jeśli będzie musiała patrzeć na śmierć kolejnego z towarzyszy. Za wszelką cenę pragnęła ich ocalić. W Domu Śmierci nie pozwolono jej wybrać własnej śmierci w zamian za któregoś z nich. Kiedy prosiła o to sądziła, że zostanie wysłuchana. Jednak w chwili, kiedy przeszył ją ból umierania przyszła też i wizja. Przyniosła jej pewność, że jeśli ona nie pozostanie przy życiu, zginą wszyscy. Zobaczyła ich wspólną przyszłość… a właściwie jej… brak. I wtedy, kiedy świadomość klęski i zagłady odebrała jej niemal rozum, ktoś wezwał ją. Zażądał jej powrotu, równocześnie skazując kogoś innego.
Przeżyło ich zaledwie czworo. Nie potrafiła już nawet poczuć radości, ni ulgi na ich widok. Był tylko smutek i strach odpowiedzialności za ich przyszłość, za powodzenie misji, który ciężarem ponad siły przytłaczał jej barki. Straciła nadzieję na to, że któreś z nich przeżyje. Pragnęła powiedzieć im jeszcze kim się dla niej stali. Kim stał się dla niej Żołnierz z innego Świata. Zatrzymać choć na chwilę jego bliskość. Wdychać jego zapach i poczuć ciepło silnych dłoni. I jakoś nie miało dla niej teraz znaczenia, że pochodzili z różnych światów, różnych rzeczywistości. Nie należeli nawet do tego samego gatunku. Nie uczyniła jednak żadnego gestu, nie zdradziła się ani jednym słowem. Może dzięki temu nie będzie aż tak trudno umierać? Jeśli nie jej, to przynajmniej jemu. Był wolny i chciała, by taki pozostał do końca. Nie miało sensu obciążać go bagażem własnych rozterek i pragnień.
Wędrówka ku Sercu Wszechświata trwała długo, lecz dla zatopionej w myślach Wiedźmy skończyła się aż nazbyt szybko. Nadchodził kres ich tułaczki, a ich przeznaczenie miało się dopełnić. Serce Wszechświata mimo, iż umierało, tętniło nadal ogromną mocą przyzywając ją, jak blask pochodni przyciąga nocnego owada. Wkrótce pochłonie ich bezpowrotnie. Nawet jeśli wykonają zadanie, jeśli przywrócą porządek wszechświata, sami już najpewniej nie skorzystają z owoców swoich wysiłków i poświęcenia. Czy miało to jednak znaczenie, jeśli umożliwią przetrwanie niezliczonych mieszkańców światów, którym groziła całkowita zagłada? Większość tych stworzeń nie dowie się nawet, co tak naprawdę im zagrażało. Nie dowiedzą się, że zawdzięczają swoje istnienie kilkorgu straceńcom wiedzionym naiwnymi ideami.
Szczebiot Karolinki ucichł nagle, a cisza, która zapadła przeszyła Wiedźmę mrozem. Kilka słów pożegnania zroszonych łzami dziecka przypieczętowało kolejne bolesne rozstanie. Nie zdążyli Nawet zareagować.
Z rezygnacją wstąpiła w krąg światła za Timem i Lorelei.
- Z czym przychodzicie? – bardziej poczuła, niż usłyszała pytanie. Ukryty pod bluzą na jej piersi Grzebień zadźwięczał wprawiony w wibrację, jakby sam odpowiedział za nią i nie przestawał drżeć i dźwięczeć, kiedy w jednej sekundzie została otoczona świetlistymi kręgami i odcięta od dwójki przyjaciół. A więc STAŁO SIĘ…
Straciła ich z oczu.
- Niech Wam błogosławią wszystkie jasne moce, przyjaciele! – krzyknęła.
Świetliste kręgi migotały coraz prędzej, przyprawiając ją o zawrót głowy. Zmrużyła oczy. Mocniej przycisnęła dłonią miejsce na piersiach, gdzie bezpiecznie ukryła Grzebień. Śpiewał, jak dziesiątki srebrzystych dzwoneczków poruszanych wiatrem. Światło przygasło i rozwiało się.
Stała na pomoście o ażurowej, metalowej powierzchni. Pod nią rozciągała się bezdenna otchłań poprzecinana wzdłuż i w szerz setkami podobnych pomostów, kładek, drabinek opadających, lub pnących się na różne poziomy. Wszystko tonęło w pasmach mgły, która niejednolicie, to zakrywała, to odsłaniała pajęczynę ścieżek w przestrzeni, dając Wiedźmie pojęcie o jej ogromie.
Dagata przyjrzała się podejrzliwie i postąpiła krok naprzód wąskim chodnikiem, oceniając jego stabilność i trwałość konstrukcji, której był częścią. Pomimo, iż całość wyglądała na bardzo delikatną i nietrwałą, nic nawet nie drgnęło. Naparła całym ciężarem na wysuniętą nogę i zrobiła kolejny krok. Odpowiedział mu kompletny bezruch i głucha cisza. Nic nie zatrzeszczało ani nie zgrzytnęło. Pewniejszymi ruchami postąpiła dalej starając się nie patrzeć w dół. Tylko w którą stronę miała się teraz udać?
Paradoksalnie wobec martwej ciszy panującej na zewnątrz, wewnątrz Czarownicy pulsowało echo potężnej mocy Serca Wszechświata. Wspierana coraz silniejszym głosem śpiewu i rezonansem boskiego przedmiotu, którego stała się strażnikiem, bezbłędnie obrała właściwy kierunek. Była o tym przekonana. Śpieszyła się stąpając lekko i pewnie po tonących w mlecznych pasmach wąskich kładkach, długich rampach, drabinkach pnących się na wyższe poziomy, podestach i schodkach. Im wyżej wchodziła, tym mgła stawała się gęstsza tak, iż miejscami na kilka kroków nie widziała wokół siebie nic prócz szarej zasłony.
Skoncentrowana na przyzywającym ją źródle ogromnej mocy, szła ku swemu przeznaczeniu. Nie myślała o sobie, o swoich lękach ani pragnieniach. Na to było już zbyt późno. Recytując w myślach modlitwę do Czwórjedynej, całym sercem błagała ją o powodzenie dla Lodowej Róży i Thymoti’ego. Prosiła, by Wielka Matka pomogła wykonać jej najważniejsze zadanie jej życia bez lęku i nie zawieść zaufania towarzyszy w chwili próby. Za wszelką cenę, Nawet za cenę własnego życia. Tylko ostatnia prośba wydała się jej zbyt egoistyczna i wbrew szczerym intencjom –nieziszczalna: by Tim przeżył.
Przetarła powieki, spod których mimo woli potoczyły się gorące łzy, zacisnęła zęby i przyśpieszyła kroku. Nie mogła zawieść. Cokolwiek miało się stać, musi dotrzeć do miejsca, w którym użyje Grzebienia. Nie wiedziała jeszcze w jaki sposób rozpozna cel i odpowiedni moment, ale…
… zatrzymała się, jak wryta. Po wspięciu się na kolejną rampę ujrzała przed sobą wysoki, lśniący szlachetną stalą panel i wiedziała, że to jest właśnie to, czego szukała. Serce zabiło jej, jak szalone i po raz pierwszy od długiego czasu rozradowana poczuła prawdziwą ulgę. Wyjęła Grzebień i mocno ściskając go w dłoniach, niemal jak uskrzydlona pobiegła ku tajemniczemu urządzeniu.
Jedynie kątem oka spostrzegła lekki ruch, zawirowanie oparów mgły. Nie zdążyła zatrzymać się, kiedy z łoskotem wyłonił się z niej koszmarny stwór o bladym, jakby pajęczym ciele i niemal ludzkiej głowie bez twarzy. Nie zauważyła go żadnym ze swoich wyczulonych zmysłów. Stwór zaś nie czekając aż jego ofiara otrząśnie się z zaskoczenia i zareaguje, uderzył jednym ze swych połączonych z segmentów ramion. W jednej chwili z głuchym jękiem uderzyła plecami o podłogę rampy. Grzebień wypadł jej z rąk i ślizgiem poleciał aż pod podest z panelem. Nie miała szansy na próbę odzyskania go w tej chwili. Łapiąc oddech, w ostatniej chwili wzięła się w garść unikając następnego ciosu. Nie mając czasu podnieść się na nogi przetoczyła się na bok. Potem jeszcze raz i jeszcze. Coś wysysało całą jej moc. Stała się zupełnie bezsilna wobec szkaradnego monstrum. Mogła zaufać jedynie zręczności swojego młodego, gibkiego i silnego ciała. Spróbować uciec spod gradu miażdżących uderzeń. Nie miała wątpliwości. To musiała być jeden ze strażników. Jeden z ocalałych jakimś cudem Korektorów.
Wysiłek wkładany w nieustanną czujność i błyskawiczne uniki, zdawał się iść na marne. Pokraczny strażnik sukcesywnie spychał ją na krawędź rampy. Chwyciła odruchowo rękojeść swego noża. Chlasnęła po gładkiej powłoce ramienia, które z łoskotem rąbnęło tuż obok jej twarzy. Nie zobaczyła czy zdziałała cokolwiek. W tym samym momencie straciła punkt oparcia i przeleciała poza krawędź rampy. Przez myśl, jak błyskawica przemknęło jej, że oto spadnie w bezkresną przepaść i za chwilę roztrzaska się o stalową konstrukcję.
Rozpaczliwie wymachując rękami, nagle trafiła na coś materialnego. Palce same zacisnęły się na poręczy pomostu. Szarpnięcie omal nie zerwało rozpaczliwego chwytu. Z wysiłkiem zdołała podciągnąć się w górę na tyle, by znaleźć oparcie dla łokci i ramion. Powoli wgramoliła się na pomost. Zdyszana, mokra od potu, leżała chwilę, próbując określić pozycję swoją i swojego prześladowcy. Nie zauważyła żadnych sygnałów świadczących o tym, że może być gdzieś w pobliżu niej. Najciszej, jak mogła pobiegła kawałek w kierunku przeciwnym do panelu, przy którym upuściła Grzebień. Kiedy osądziła, że oddaliła się już dostatecznie, zatrzymała się, zdjęła swój łuk z ramienia i rzuciła nim jak najdalej mogła. Trafił idealnie. Spadł ze schodków wydając serię stuknięć. Nasłuchiwała. Gdzieś nad sobą usłyszała chrobot i zgrzytanie. Korektor podjął trop. Dziewczyna zawróciła i popędziła przed siebie, szukając najkrótszej drogi na odpowiedni poziom. Była blisko. Zobaczyła majaczącą we mgle stalową kolumnę panelu. Ostrożnie, na lekko ugiętych nogach zbliżała się do porzuconego Grzebienia, w każdej chwili gotowa do odwrotu.
Wtedy nagle, bez ostrzeżenia coś ze świstem przecięło powietrze. Uderzyło ją z tyłu w prawy bok na wysokości pasa. Westchnęła boleśnie i spojrzała w dół. Wokół wystającego z brzucha grubego, jak palec, ostrego pręta wykwitała mokra, ciemna, wciąż rosnąca plama. Kolejny, długi na łokieć ostry pocisk przeszył jej nogę tuż powyżej kolana. Padła na podłogę. Wiedziała, że Korektor za chwilę ją dopadnie. Ciągle jednak pozostawała jej nadzieja, że zdąży, że Lodowa Róża zacznie działać zanim…
Skamląc z bólu poczołgała się dalej, chcąc dotrzeć do leżącego już niedaleko Grzebienia.
- Lorelei… błagam… śpiesz się… nie zdążę… błagam cię… daj mi wyłączyć Serca na czas.
Już niemal dosięgła Grzebienia… podłoga zadrżała. Coś ciężkiego zeskoczyło gdzieś z góry. Wyrwało pręt z jej boku.
- Thymoti!!!
Mdlący ból prawie odebrał jej przytomność. Stwór chwycił ją i niemal zdusił. Wola przetrwania, kazała jej jednak walczyć. Tim czekał na wyłączenie Serca. Musiała to zrobić… musiała…
…wyrwać się… odszukać Grzebień… wyłączyć… wyłączyć Serce…
- Lorelei… -chciała krzyczeć, lecz z jej ust wydobył się tylko jęk.
- Tim… - wyrzęziła.
Widziała go. Stał na jednej z wąskich kładek.
- Przebacz… zawiodłam… przebacz…
 
mataichi jest offline