- Pearl...
- Mary...
- Ann...
- Lily...
Dziewczęta przedstawiły się po kolei.
-
Byłyście kiedyś na weselu? Jakimkolwiek... - dodał, uprzedzając ewentualne pytania.
-
Każda, i to parę razy - odezwała się
Pearl, szczupła blondynka. -
A Mary i Lily były nawet druhnami.
-
Na weselu mojej siostry - wyjaśniła
Mary, brunetka dla odmiany, ale równie szczupła.
-
Świetnie - ucieszył się
Roger. -
To z pewnością wiecie...
-
Pamiętam każdy szczegół - przerwała mu
Lily. Również brunetka, ale wyższa o pół głowy od
Mary.
-
Jeszcze lepiej - powiedział
Roger. -
Jeśli przypadkiem o czymś zapomnę, to będzie mi miał kto przypomnieć.
-
Na przykład o serduszkach nad krzesłami państwa młodych? - roześmiała się
Ann. Szatynka. Najlepiej z całej czwórki rozwinięta w niektórych, tych właściwych, partiach.
Roger mógłby się założyć, że gdyby zechciała wystąpić na wieczorze kawalerskim wzbudziłaby powszechne zainteresowanie.
-
Na przykład - uśmiechnął się
Roger. -
A teraz zobaczymy, czym dysponujemy.
W kilkunastu pudłach znajdowały się ozdoby, którymi można by przystroić ze dwa wesela i nikt nie byłby zawiedziony.
Dziewczyny sprawdzały zawartość pudeł, dzieląc je od razu na trzy części - altanka, przyjęcie na dworze i sala główna. Dwa kartony miały specjalne przeznaczenie, o czym przekonała się
Pearl, która wyciągnęła na światło dzienne świeczkę o charakterystycznych kształtach. Natychmiast rzuciła ją z powrotem, cała czerwona na twarzy.
-
To... na wieczór kawalerski - wyjąkała. -
Mama by mnie na tydzień zamknęła w pokoju, gdyby wiedziała...
-
Moja nic nie powie - pokręciła głową
Lily. -
Bylebym trzymała się z dala od sali i panów w ten wieczór.
-
Wszak prawo nocy najwyżej tancerki obejmuje - powiedziała czerwona jak buraczek
Pearl.
-
Jak panowie się rozochocą, to nie tylko za tancerkami się oglądają - uświadomiła ją
Lily. -
Tek też i w wieczór ten tylko służący panów obsługują. Chyba że tancerka jaka za kelnereczkę się przebierze. Usłyszałam przypadkiem - zdradziła źródło swej wiedzy -
jak moi bracia rozmawiali.
-
Przypadkiem - roześmiała się
Ann. -
Znam takie przypadki.
-
A... -
Mary skinęła głową ze zrozumieniem. -
Wszak Edgar w Waterdeep przez trzy lata był.
-
I opowiadał -
Lily mówiła dalej -
jak raz panienka z tortu wyszła. Przyodziana była jeno... - zamilkła, przypomniawszy sobie widocznie o obecności
Rogera, bo na niego spojrzała. I zarumieniła się, prawie niczym
Pearl poprzednio.
Roger stłumił uśmiech.
- Z
atem zostawmy te dekoracje na sam koniec - powiedział. -
Jeśli któraś z was nie chce, to ostatecznymi szczegółami w tamtej sali sam się zajmę.
Dziewczęta skinęły głowami, a
Rogerowi się zdawało, że
Pearl odetchnęła z ulgą.
-
Od czego zaczniemy? - spytała
Mary.
-
Od tego, co pierwsze rzuca się w oczy. Od dekoracji stołów na zewnątrz.
- Postaramy się, żeby jak najlepiej było. Pani Bianka mówiła - powiedziała Ann -
że to wielcy państwo. I że dzieci wpływowych rodzin w Waterdeep biorą ślub.
Stoły były już poustawiane. Wystarczyło tylko ponakrywać je obrusami, postawić dekoracje...
wazoniki...
świeczniki...
przybrać krzesła...
Powieszenie ozdób przy wejściu do budynku stanowiło uwieńczenie pracy.
Widać było, że chociaż pracować trzeba było szybko, to dziewczynom nie sprawiało to żadnej trudności. Jedna drugiej pomagała, poprawiały po sobie drobne niedociągnięcia. Dogryzały sobie żartobliwie, tratując całe przygotowania jako świetną zabawę.
Na szczęście nie trzeba było nic kombinować. Wszystko było gotow, wystarczyło tylko poustawiać, poukładać, przymocować... Po dobrej godzinie stoły były przygotowane na przybycie gości.
-
Świetna robota. Pearl, poproś panią Biankę, by rzuciła okiem na nasze arcydzieło. Mary... przejdź się proszę do kuźni, do tego kapłana Gonda. Kastus mu na imię. Spytaj, czy pamięta o przygotowaniu symbolu Gonda. I wracaj szybko, bo wkraczamy do środka.
-
O matko - jęknęła
Ann, wyciągając długachny kawał kolorowej materii. -
Toż to na sufit ma przyjść.
Rzuciła materiał i wybiegła.
-
Tom! - Dało się słyszeć, choć już na dworze było. -
Tom! Drabinę dawaj!
Po chwili wkroczyła do sali, prowadząc za sobą wysokiego chłopaka niosącego wysoką drabinę.
-
Tam ją postaw. I wynoś się!
-
Pomogę wam - zaproponował
Tom. -
Drabinę chociaż przytrzymam...
-
Wynocha! -
Ann wskazała mu drzwi. -
Przytrzymać drabinę. Dobre sobie! Nie będziesz mi pod kieckę zaglądać, gdy po wyżkach chodzić będę. Już! Tom położył uszy po sobie i wyszedł.
Dziewczyny rzuciły się w wir pracy.
-
Jedno serce tylko? - zdziwiła się
Pearl.
-
Za to jakie wielkie - powiedziała Mary. -
Lepsze jedno, duże, niż dwa malutkie.
Praca nad urządzaniem wielkiej sali zajęła więcej czasu, niż przygotowania na dworze. Najgorsze były draperie, które trzeba było starnnie przymocować, by która nie spadła na głowę weselnym gościom.
-
Ale by była awantura! -
Pearl za głowę się złapała. Z całej czwórki ona najpoważniej traktowała całą pracę.
-
Goście by mieli co wspominać - roześmiała się
Lily. -
Chodź mi lepiej pomóc owinąć to coś wokół kolumny. Mary, przysuń tu drabinę...
W niektórych sprawach
Roger służył pomocą, w niektórych - jak przytrzymywanie drabiny - był tylko biernym obserwatorem. Być może nie zostałby przepędzony jak Tom, ale nie chciał tego sprawdzać na własnej skórze.
W końcu wysiłki zostały uwieńczone pełnym powodzeniem. Sala wyglądała wspaniale.
-
Nawet ci wielcy państwo nie będą mogli nic nam zarzucić - powiedziała
Lily.
-
Racja -
Mary, z miną wielce doświadczonej osoby pokiwała głową. -
Spisaliśmy się.
-
Jesteście wspaniałe! - przytaknął
Roger. -
W nagrodę zafundujemy sobie najwspanialsze wino z weselnych zapasów.
- Ale ja... -
Pearl zawahała się. -
Jak się mama dowie...
-
Nikt jej nie powie ani słowa - zapewniła ją
Mary. -
A parę kropel ci nie zaszkodzi.
- W takim razie przenosimy się do altanki - powiedział
Roger. -
Tam nikt nie będzie się kręcić. A tę salę zamkniemy, by nikt tu nie wszedł i nie nabroił. Warto by tylko zdobić coś do przegryzienia, by sił nabrać.
- A to już zadanie dla Ann - powiedziała
Lily. -
Jak się umizgnie do kucharza, to wszystko dostanie. No, może oprócz tortu weselnego...
- Ja ci dam 'umizgnie' -
Ann żartobliwie stuknęła ją w głowę. -
On mnie po prostu lubi.
Dwie paczki przeznaczone do małej salki natychmiast tam przeniesiono, a resztę, w dwóch turach, zaniesiono do altanki.
Mary zniknęła na chwilę i wróciła, niosąc wielki symbol.
-
Zrobione - oznajmiła. -
Poświęcony. Pan Kastus powiedział, że potem przyjdzie i poświęci całą altankę.
Po chwili zjawiła się też
Ann, niosąc zastawioną tacę.
-
Z błogosławieństwem pani Bianki - powiedziała zadowolona. -
I jeszcze to... - Z kieszeni fartucha wyciągnęła butelkę. -
Powiedziała tylko, żebyśmy uważali na Pearl.
-
Z pewnością tak nie powiedziała -
Pearl prawie się obraziła.
-
Dobra, dobra -
Roger stłumił spór w zarodku. -
Koniec dyskusji. Pół godziny na odpoczynek, a potem do roboty.
W zgrabnych dłoniach dziewczyn altanka zmieniła się nie do poznania.
Tuż nad wejściem
Roger zawiesił symbol Gonda.
"Jak ten coś zwiąże..." - pomyślał żartobliwie.
-
Te resztki zaniesiemy do stajni - zaproponowała
Pearl. -
A potem zabieramy się za małą salę.
-
Wszak nie chciałaś brać w tym udziału - stwierdziła zaskoczona
Lily.
-
Jak wszystkie, to wszystkie - powiedziała
Pearl. Widocznie wino dodało jej animuszu.
W dwóch paczkach, oznaczonych malutkimi literkami WK, znajdowały się przedmioty umożliwiające stworzenie odpowiedniego nastroju w salce przeznaczonej na ostatnie kawalerskie szaleństwa pana młodego. Oprócz wspomnianych wcześniej świec były odpowiednie
nastrojowe świeczniki...
kształtne wazoniki...
przyciągające wzrok kieliszki.
Gdy na ścianach zawiesły czerwone kotary, a na krześle przeznaczonym dla pana młodego pojawiła się ozdobiona sugestywnym malunkiem poduszka,
Roger powiedział:
-
Nie będę was już narażać na większe zgorszenie. Jeszcze mnie kto oskarży o deprawowanie nieletnich. Pearl zarumieniła się, zaś
Ann podniosła głowę.
-
Ja jestem dorosła! - powiedziała.
-
Ja też - dołączyła się
Lily.
-
Już! -
Roger klasnął w dłonie i wskazał drzwi. -
To nie dla was, panienki. Poczekajcie na mnie za drzwiami. Sam już powkładam te świeczki. I rozwieszę resztę ozdobników.
Dziewczyny wyszły.
Roger sięgnął do większego z pudeł i wyciągnął kilka kobierców.
Gdy skończył, obrzucił wzrokiem całe pomieszczenie. Wszystko było na miejscu. Brakło tylko tancerek. Ale to już nie był jego problem.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
-
Moje drogie - powiedział do czekających na niego dziewczyn. -
Jestem zachwycony. Byłyście wspaniałe. Według mnie zasłużyłyście na wolne. Przed panią Bianką będę was wychwalać pod niebiosa.
Sam miał teraz w planach małą kąpiel. A potem wyprawę do kuźni. Ktoś powinien pilnować przesyłek. I tej większej, i tej mniejszej, bardziej kłopotliwej.
-
Ostatnia prośba... Może mi któraś z was załatwić wodę do kąpieli?
- Mamy łaźnię - powiedziała
Mary. -
Wskażę drogę.