Wątek: Trudna Sprawa
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2009, 19:36   #200
Lotar
 
Lotar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwu
Krzyk kapitana rozbrzmiał w głowach bohaterów donośnie tak jakby dostali nie raz obuchem w czupryny. Ludzie w czarnych mundurach, odpowiedzialni za wymiar sprawiedliwości w Marienburgu dopadli czteroosobową grupkę, z której krasnolud nie miał zielonego pojęcia co się wokół niego działo, Bretończyk był osobą o wątpliwym zaufaniu, a Albrecht lepiej od machania mieczem opanował sztukę bazgrania piórem. Jedynym człowiekiem, który mógł zaradzić nieuchronnie zbliżającym się problemom był Vladimir Tabasco. Nowy człowiek grupy, który zaskarbił sobie zaufanie drużyny zdobyciem wartościowej poszlaki w sprawie krwawej bestii. Nie stał i gapił się na nadbiegających milicjantów, ale próbował zaradzić problemom. Szybkie spojrzenie na pas, gdzie powinny tkwić dwa pistolet kurkowe, które pozwalały jednym, precyzyjnym strzałem pozbyć się wrogów. Mężczyzna dysponował tylko jedną wolną rękę – lewą, gdyż prawa musiała podtrzymywać Snoriiego. Już dłoń sięgała do jednej z samopał, ale łowca zobaczył kątem oka, że z pobliskiej uliczki wyjeżdża karoca.
- No nareszcie. - Warknął, chyba głośniej niż zamierzał Bretończyk. W jego głosie można było wyczuć nutkę strachu. Gdy powóz podjechał bliżej, mężczyzna uwolnił się od ciężaru w osobie ramienia Snoriiego i ramie w ramie z woźnicą zaczęli uciekać jak najdalej. Vladimir nie był aż takim mięśniakiem, żeby sam dać radę utrzymać krasnoluda. Ten „gruchnął” z nie małym hałasem na nierównie, wybrukowaną ulice. Łowca zostawił w spokoju pistolet, swój wzrok zwrócił na wóz, który teraz był na wyciągnięcie ręki. Na oko widać było, że został zbudowany z ciemnego, bukowego drewna pomalowanego cienką warstwą brązowej farby. Ciągnęły go dwa śniade konie, potężnej postury, które niepokojąco parskały i stukały podkowami o brudny bruk.
- Wsiadaj do cholery! - Tabasco wrzasnął na Albrechta otwierając drzwi karocy.
Poświęcając całe swe siły próbował po prostu wrzucić Snoriiego do środka. Złapał go za ramiona i nieźle się naprężył, żeby zarzucić ciężkie cielsko na swoje plecy. Udało się, ale przez chwilę myślał że się rozerwie. Od razu siłą rozpędu cisnął krasnoluda na jedną z dwóch, obitą aksamitem ławę w środku karocy. Zaraza potem do wozu wpadł oręż mięśniaka, o którym prawie zapomnieli. Vladimir musiał sobie usiąść, czuł się jak styrany wół. Zapomniał o milicji, o Albrechcie który miast wsiadać dalej stał jak zaczarowany i nie zauważył nadchodzącego czarodzieja, mruczącego coś pod nosem.
Jednak niebezpieczeństwo nie dawało o sobie zapomnieć. Przez otwarte drzwi Vladimir nie widział nadbiegających milicjantów. Odgłos strzału, chwila oczekiwania i pocisk przeszywający drewniane wrota natychmiast obudził pewnych siebie bohaterów. Drzazgi i drobne kawałki szkła jak po eksplozji wystrzeliły w wielu kierunkach.
- Wsiadać! Wsiadać! - Wrzeszczał Vladimir gestem ręki pospieszając swoich kompanów. Sam zasiadł na miejscu woźnicy. Strzał z bicza, ściągnięcie wódz i konie zaczęły swój galop. Teraz do oporu w lewo i choć trudno był się zmieścić w ciasnej uliczce Marienburgu, udało się. W trakcie obracania do uszu uciekinierów dotarł kolejny odgłos wystrzału. Jedna z kul trafiła w boczną ścianę karocy.
Młokosy z milicji bardzo się starali, ale nie mogli swoimi kulami zbytnio powstrzymać uciekających podejrzanych. Ostał się jeden z trójki nowicjuszy, który zachował kulę na dogodny moment. Zamierzał zabić woźnicę kiedy ten będzie nawracał powóz. Tak, bezdyskusyjnie to był najdogodniejszy moment i najlepszy pomysł, ale czasami pomysły są wyśmienite tylko z wykonaniem...
Strażnik już składał się do strzału, już celował w stronę łowcy, ale miał pecha. Trafił na dobrego strzelca. Gdy Vladimir zobaczył co się święci chwycił za samopałe i... Nie, nie strzelił z niej, ale rzucił nią prosto w zaskoczonego mężczyznę. Broń pofrunęła niczym ptak w kierunku czoła jegomościa i trafiając go swoim kurkiem, zostawiła charakterystyczny, żębatkowaty ślad. TRAH. I tamten leżał jak długi.
- AGH! Czy ja wszystko muszę robić sam? - Warknął Waitz. - Gzyst popilnuj przez chwilę tych durniów.
Kapitan zerwał się do biegu, jednocześnie wyciągając szable. I nie widzieć czemu, pasażerowie poczuli jakby wóz stał się trochę cięższy.
- Ej, a gdzie jest wasz zakapturzony kolega? - Szepnął przez małe okienko, pozwalające woźnicy komunikować się z pasażerami Vladimir.
 
Lotar jest offline