Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2009, 21:59   #164
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Dagata, Thimoty


Ostatni bój

Mechaniczne monstrum w ostatniej chwili zostało powstrzymane przed zadaniem Dagacie śmiertelnego ciosu wielką łapą. Seria kul wyplutych z automaty Thimotiego odbiła się od jego metalowej czaszki nie robiąc na nim najmniejszego wrażenia. Zdołała jedynie przyciągnąć uwagę Korektora. Ten już nie patrzył na ranną kobietę. Powoli odwrócił swoje masywne cielsko w stronę żołnierza, a następnie wyginąwszy się w tył zawył. Świdrujący dźwięk wypływający z jego sztucznego gardła był wypełniony gniewem, gniewem wobec intruzów, którzy ośmielili się zbezcześcić boskie dzieło.

Ruszył

Jego rozmiary nie przeszkadzały mu w tym, aby poruszał się z niewiarygodną szybkością i sprawnością. Tim miał jedną szansę. Granatnik w futurystycznej broni, jaką otrzymał w świecie, który przestał istnieć. Nie mógł spudłować. To zbliżało się.

Dwadzieścia metrów…

Piętnaście…

Dziesięć...

Pięć…

Pocisk poszybował precyzyjnie w cel. W twarz robota, który nie miał żadnych szans na uchylenie się przed nadlatującą śmiercią. Nie z takiej odległości.

BUUUM!

Wybuch odrzucił Rangersa w tył, a jeden z odłamków granatu przeciął skórę na jego skroni. Mężczyzna o włos uniknął śmierci. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi wpatrując się z szeroko otwartymi oczami w Korektora, którego potężny wybuch nawet nie osmolił. Przypomniał sobie jak sama Karolinka bała się jednego z nich. Oni po prostu nie mogli się z nim mierzyć. W jednej chwili potężna stalowa stopa przygwoździła Thimotiego odbierając mu dech w piersiach. Był zdany na łaskę bestii.

Wyciągnął się najbardziej jak tylko był w stanie i popatrzył na Dagatę, która leżała kilkadziesiąt metrów dalej w kałuży własnej krwi. Przez ułamek sekundy spojrzenia tych dwóch istot ludzkich spotkały się. Ta krótka chwila należała tylko do nich.

Zawiedli.

W tym samym momencie ich przeciwnik zamarł w bezruchu.


***

Asqe


Kapelusznik nic nie odpowiedział, zamiast tego złapał mocno ramię Opiekunki, a ta poczuła jak do jej świadomości zaczęły wdzierać się brutalnie obce wspomnienia. Nie było czasu, musiała otworzyć się całkowicie przed swoim byłym kochankiem i zagłębić się w jego przeszłości.
Zobaczyła Aiura, stał w cieniu Wielkiego Drzewa, które było jeszcze takie młode. Czuła to co on czuł. Nieposkromioną ciekawość otaczającego go świata, a przede wszystkim niepewność rodzącą setki pytań.

Kim byli?

Po co zostali stworzeni?

Czemu Stwórca odszedł?

Jego młodzieńczy umysł wypełniała pustka, którą chciał zapełnić odpowiedziami. Właśnie wtedy w jego życiu po raz pierwszy pojawiła się Verta. Wzięła go pod swoje skrzydła wpajając mu własne nauki. Był taka pewna siebie. Miała oprócz tego plan, który zafascynował Kapelusznika. Chciała wymusić na samym Stwórcy odpowiedzi. Jednakże przez cały czas nie zdawała sobie sprawy z jednej rzeczy, jaka leżała ukryta na samym dnie umysły mężczyzny. Wykorzystywał ją, szanował i jednocześnie nie ufał jej ani trochę. Była skarbnicą wiedzy, z której skrupulatnie korzystał. Od zawsze był przebiegłym draniem, przebieglejszym niż ktokolwiek w jego otoczeniu mógłby przypuszczać.

Wspomnienia przekierowały się na ciemne pomieszczenie. Verta była cała w skowronkach. Wiedziała już jak dostać się do Serca Wszechświata i bez zastanowienia dzieliła się tą wiedzą. Potrzeba było istoty, która jest hybrydą istot wyższych, czymś pomiędzy nimi a surową mocą, jaka reprezentowała Stwórcę. Zaczęła prowadzić badania, łamiąc wszelkie boskie prawa. On już jednak wiedział, czego chciała tak naprawdę. Chciała ponownego połączenia, zagłady wszystkich światów. Pomagał jej przez tysiąclecia podrzucając błędne tropy, sam zaś szukał innego wyjścia.

Wtedy odkrył obce mu uczucie, jakim była miłość i zapomniał o całej reszcie, porzucił swoje poszukiwania. Nic więcej nie potrzebował do szczęścia. Niestety los bądź przeznaczenie chciało, że właśnie dzięki temu odkrył sposób dostania się do Serca Wszechświata.

Sposobem tym była Karolinka.

Nagle wspomnienia zawęziły się wyłącznie do relacji z Vertą. Te uległy znacznemu pogorszeniu. Opiekunka była zazdrosna o ich córkę, chciała ją wykorzystać, a jednocześnie bała się jej mocy. Aiur spodziewał się ciosu w plecy i doskonale się przygotował. Najwyraźniej jedyną rzeczą, jakiej nie przewidział była walka Niaa z własną córeczką, w skutek, której dziewczynka trafiła w ręce wiedźmy. Ta musiała od dawna przygotowywać się do przejęcia nad nią kontroli. Najwyraźniej opracowała program, dzięki któremu część jej obłąkanego umysły wypierał świadomość jej córki, dużo potężniejszą świadomość.

„Musimy do niej dotrzeć inaczej…potrafię ją pokonać, potrafię zabić nasze dziecko, ale...”

Wspomnienia wraz z myślami Kapelusznika zostały nagle odcięte. Wszystko to trwało zaledwie dwie sekundy, przez które poznała tysiące lat historii kontaktów tej dwójki. Czy jednak dowiedziała się czegoś przydatnego? Verta , a w zasadzie to co z niej zostało było rozwścieczone. Została zdradzona i pokonana, ale ostatecznie udało jej się przejąć kontrole nad małą.

Asqe podjęła decyzję. Odrzuciła swoje matczyne instynkty kierując się dobrem całego wszechświata i istnień, które mogli ocalić. Spojrzała wprost w oczy swojej córce i przemówiła pewnym siebie głosem.

- Nie pozwolę ci na to, powstrzymam cię za wszelką cenę. – gdy dokończyła zdanie, usłyszała jak mężczyzna głośno wypuścił powietrze z płuc. Dotknął koniuszkami palców rondla swego kapelusza, ale tego już nie była w stanie dostrzec koncentrując się na walce.

- Na to liczyłam.Verta wybuchła głośnym, szaleńczym śmiechem, a wokół niej w oka mgnieniu pojawiły się kłęby skumulowanej pierwotnej energii. Opiekunka już raz miała z tą mocą do czynienia i doskonale wiedziała, że nie była w stanie długo jej się oprzeć.

Potężny atak przetoczył się wprost w kierunku bohaterki, która szczelnie opatuliła się ochronnymi barierami oczekując najgorszego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast uderzenia chmura zabójczej energii wycofała się i skumulowała na samej atakującej, zasłaniając cale ciało dziewczynki.

Co jest?!

- Moc Szalonego Kapelusznika, Druga Strona Lustra. – ledwo dosłyszała ciche słowa partnera. – Skup się, to jeszcze nie koniec.

Gdy obłok energii opadł przeciwniczka wciąż trzymała się na nogach, wciąż była uśmiechnięta, lecz na jej twarzy można było dostrzec również cień strachu. Jeszcze przez chwile analizowała co się właściwie wydarzyło.

- Nie sądziłam, że naprawdę posiadasz tą moc! – krzyknęła na całe gardło.- Pytanie tylko co teraz zrobimy? Mamy sytuację patową. Nie jesteś w stanie w pełni nade mną zapanować, a jak mniemam to wam zależy na cza…

- Wierze w stwórcę.- Asqe po tych słowach zmaterializowała się tuż przed dziewczynką. Jej zaciśnięta pięść szybowała już w kierunku małego serduszka Karolinki. Dłoń otaczały tysiące śmiertelnych drobinek energii. Nie było szans żeby tamta przeżyła taki cios.

Widziała jak przez te ułamki sekundy wiedźma męczyła się nieskutecznie próbując przerwać swój wyrok. Jej moc blokował Kapelusznik, nie była w stanie nic zrobić.

Jeszcze kilka centymetrów…

Wtedy wydarzyło się coś czego się nie spodziewała. Oczy przeciwniczki zmieniły kolor, a grymas gniewu zastąpił wyraz zagubienia. Przed nią stała z powrotem jej córka. Czuła to.

- Ma… - było jednak za późno żeby zatrzymać cios. W jednym momencie poczuła jak przez jej całe ciało przetoczyła się fala zabójczych cząstek. Padła na kolana tracąc czucie we wszystkich członkach. A więc to jest jego moc…

***


Lorelei


Tajemnicza postać jeszcze przez moment wpatrywała się nieruchomo w dłonie Lodowej Róży. Dopiero po chwili podniosła wzrok a na jej twarzy sześcianiki ułożyły się w kształt, który mógł – przy sporej dawce wyobraźni - przypominać uśmiech.

- Rozumiem, wreszcie rozumiem. – podniosła rękę i wskazała palcem na urządzenie znajdujące się w centrum pomieszczenia. – Teraz idź i wypełnij swoją misję.

Obdarzona skinęła głową i podeszła do igły skupiającej moc wszechświata. Obejrzała się jeszcze za siebie żeby upewnić co do intencji przybysza. Istota cały czas biernie wpatrywała się w nią obserwując każdy jej ruch. To nie zamierzało jej najwyraźniej już przeszkadzać. Zaspokoiło swoją ciekawość. A może również pomogło?

Lorelei otworzyła szkatułkę i przełknęła głośno ślinę. Nie miała pojęcia co robi, ale ta opcja wydawała jej się najwłaściwsza. To była jedyna opcja. Ten drobny przedmiot miał niby zebrać tą całą energie? Musiała w to wierzyć z całego serca.

Jednym ruchem podstawiła szkatułkę wpychając ją w pod cienki promień.
Dźwięk przypominający brzęczenie skrzydełek miliardów komarów wypełnił całe pomieszczenie. „Atakował” narządy słuchowe wbijając się głęboko w czaszkę.


Siła trzymająca cały wszechświat w ryzach zaczęła gwałtownie napływać do maleńkiego przedmiotu wprowadzając go w coraz większe drżenie. Czarodziejka złapała szkatułkę obiema dłońmi starając się ze wszystkich sił, aby ta nie przechyliła się na bok. Użyła wszystkich dostępnych sobie metod magicznych, lecz i tak czuła jak jej ręce słabły z każdą sekundą.

- Dasz radę. – usłyszała za sobą głos tajemniczej istoty, który jakimś cudem przedarł się przez ten ciężki do zniesienia zgiełk. Jej obawy rozpłynęły się natychmiastowo. Jej towarzyszę liczyli na nią, wytrzyma.

W tej samej chwili ostatni ostatnia partia energii została zmagazynowana, a wieko szkatułki zamknęło się samo. Kobieta wyczerpana oparła się o piedestał, na którym spoczywała igła. Reszta zależała od pozostałych.

***


Dagata, Thimoty


Nad robotem unosiła się ta sama widmowa kobieta, którą wcześniej spotkał Thimoty. Pojawiła się dosłownie znikąd wybierając idealny moment na uratowanie życia mężczyźnie. Wystarczyło, że położyła na ramieniu monstrum swoją dłoń w uspakajającym geście, a Korektor zamarł w bezruchu. Po chwili stopa przygniatająca Rangersa wycofała się, a żołnierz od razu zerwał się na równe nogi z bronią gotową do strzału.

- Wasza przyjaciółka wytłumaczyła mi, czemu życie jest tak cenne. Reszta należy do was, uratujcie swój wszechświat. – istota na koniec zwróciła się do rannej Dagaty.Teraz twoja kolej, użyj grzebienia.

Tim podbiegł do Wiedźmy i pomógł jej oprzeć się o panel. Rana wyglądała na poważną, lecz jej wzrok świadczył o wielkiej determinacji. Złapała mocno swój przedmiot i umieściła go w szczelinie, która odpowiadała kształtom grzebienia. Przekręciła klucz, a zaraz po tym ciemność zapanowała w każdym zakątku maszyny.

- Serce zostało pozbawione krwi, a teraz przestało bić. Czas na podanie mu leku. – zjawa podleciała i złapała żołnierza za rękę. – Musisz wrócić i zakończyć to.

- Nie zostawię jej…

- Nic mi nie będzie. – skłamała. – Cieszę się, że po mnie wróciłeś i ponownie uratowałeś.

- Wykluczo…



Widmo złapało go w pasie i teleportowało z powrotem na molo znajdujące się pośród mlecznego morza. Tuż przed jego panel. Nie dano mu cholernego wyboru. Wkurzony złapał Pierścień i wepchnął go ze wszystkich sił w niewielkie zagłębienie. Cały panel rozbłysnął zielonym światłem…światłem, które w kilka chwil pokryło całe Serce Wszechświata i zaczęło leczyć jego skorodowane części.

Nie minęło pół minuty, a urządzenie samo zgasło w błyskawicznym tempie kończąc pracę.

Teraz należało odwrócić proces, lecz o tym Thimoty już nie myślał. Skoczył z powrotem w śnieżną biel pragnąć wrócić jak najszybciej do Dagaty.

***

Asqe

Zdolność postrzegania umierającej Opiekunki zawęziła się do dwóch osób. Córeczki, która wtulała się w nią łkając żałośnie oraz jej dawnego kochanka. Karolinka biła teraz swoim małymi piąstkami w jej ciało, lecz ona już tego nie czuła. Z trudem mogła jeszcze mówić.

Aiur klęczał nad nią przeczesując jej włosy swoją delikatną ręką. Czy mogła go winić za to co zrobił? Ocalił w końcu życie ich dziecka, ocalił ją przed tą straszną zbrodnią, której nie mogłaby sobie potem wybaczyć.

- Już czas. – powiedział do dziewczynki, która jeszcze mocniej uściskała ciało Opiekunki, po czym rzuciła się na szyje Kapelusznika. Pierwsze i zarazem ostatnie słowa między matką a córką zostały wypowiedziane. Przywitanie i pożegnanie.

Kapelusznik złożył pocałunek na czole konającej, po czym wziął ją na ręce mocno przyciskając do swego ciała. Szedł wolnym krokiem w kierunku promienia, Asqe wreszcie zrozumiała już co musieli zrobić.

- Twoi towarzyszę spisali się, zaraz powinni odwrócić proces i uruchomić ponownie serce. – szedł na śmierć, lecz jego głos był wciąż taki spokojny. Może i to również przewidział. – Przepraszam, chyba wszystko spieprzyłem…

Ogromny słup światła poszybował ponownie w niebo.

Serce było uratowane.Należało jeszcze uzupełnić ubytek mocy, żeby proces rozkładu nie rozpoczął się od nowa.

Pan K zatrzymał się na samej krawędzie. Zaledwie niecałe pół metra od nich wędrowała w górę energia Wszechświata. Oboje czuli przyjemne ciepło płynące z ten surowej potęgi.

- Przekonałaś mnie…- powiedział, a na jego twarzy pojawił się tak charakterystyczny łotrowski uśmiech. – Miałaś rację, Stwórca nas nie opuścił i tak się składa, że mam parę pytań do niego. Spokojnie to jeszcze nie koniec, to dopiero początek.


Zrobił krok i zanim razem ze swoją ukochaną zniknęli roztapiając się w czystej energii, mała zapłakana dziewczynka usłyszała jeszcze śmiech swego ojca oraz jego donośne słowa:

„ Mam mu do pokazania kilka moich sztuczek…”

Misja dobiegła końca tak jak i żywot Nethorr-Interno-Adol-Asqe oraz Aiur –Thar –Ker.

Oni wszystko zaczęli…i oni to zakończyli.

Serce znów zaczęło bić zdrowym rytmem.

Światy zostały ocalone.



***



Trójka ludzi. Kobieta, dziewczynka i mężczyzna. Trzymali się za ręce wpatrując się w niewielki kopczyk ziemi na tym jałowym pustkowiu. Usypali go własnymi rękoma. Ziemia wdarła się pod ich paznokcie, a ostre kamienie rozdarły im skórę. Nie czuli jednak bólu. Wybrali najlepsze możliwe miejsce, z którego rozpościerał się piękny widok na zdrowe Serce Wszechświata. To właśnie tu usypali mogiłę upamiętniającą ich przyjaciół.

Leżała w nim jedna osoba. Dagata. Kiedy Thimoty wrócił do niej, było już za późno, odeszła. Jeszcze po śmierci kurczowo ściskała grzebień, którym ostatkami sił uruchomiła ponownie mechanizm. Teraz jej ciało było symbolem wszystkich istot, które oddały życie, aby ukończyć ich krucjatę. Będą teraz z kurhanu strzegli tego zakazanego miejsca.

Lorelei Lodowa Róża, Thimoty Payton, Karolinka….oni o nich nie zapomną.

Wygrały niezliczone ilości stworzeń…


Lecz nie oni.


K O N I E C
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 07-12-2009 o 00:13.
mataichi jest offline