Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2009, 22:26   #372
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Narfin nie wsłuchiwała się zbytnio w wyjaśnienia elfa. Czuła coś w powietrzu, we mgle, w zapadającym zmierzchu, coś, co nie dawało jej spokoju. Bez większych trudności zrozumiała sens przemowy Galdora, nie po raz pierwszy też usłyszała o Białej Żmii. Jednak miał on czekać na nich w Bree, dlaczego więc jest taka spięta? Czuła wyraźnie, jak nierówno przycięte włosy usiłują stanąć dęba a medalion na piersi robi się... cieplejszy?

Czy to ostrzeżenie?

Rozumiała, że jedynym wyjściem jest podążenie wskazaną ścieżką. Nie oznaczało to jednak wejścia w paszczę lwa bez broni... Aż za dobrze pamiętała ten ostatni raz, kiedy wykazali się taką nieostrożnością... Do tej pory nie mogła uwierzyć, że zrobiła coś tak głupiego. Dlatego też poprawiła miecz przy pasie i przygotowała łuk, zanim ruszyła za Galdorem otwierającą się przed nimi ścieżką. Zauważyła, że wszyscy wokół czują mniej więcej to samo, w ten, czy inny sposób przygotowując się do obrony... lub ataku.

Jak się okazało, ścieżka - wcześniej, niż przypuszczali, doprowadziła ich na polanę. Najpierw zobaczyli jaśniejszy punkt we mgle, który okazał się ogniskiem. Później ich oczom ukazał się iście zadziwiający w tych okolicznościach widok: dziwny jegomość, siedzący na zwalonym pniu pośród zroszonej trawy. Strażniczka w żaden sposób znać go nie mogła, jednak słyszała o nim opowieści i poznała bez trudu. Musiał to być ten Orendil, który zorganizował całą tą wyprawę w nieznane.

Gdy tylko ostatni z nich znaleźli się na polanie, czarodziej odezwał się dość nieoczekiwanymi w tej sytuacji słowami - Strasznie długo musiałem na Was czekać. Jesteście już strasznie spóźnieni. Czy macie to po co Was posłałem?

Jednak coś jeszcze tu się mocno nie zgadzało. Wiedziała to już wtedy, gdy trafili na polanę i stanęli w blasku ogniska. Noldor wcale nie zbliżył się do ogniska, ba, nie zsiadł nawet z konia, by odpowiedzieć na powitanie. Strażnicy - niby przypadkiem, rozstawili się w szyku, jednak Narfin zbyt dobrze znała ten manewr, aby dać się zwieść... Mały Telio, wbrew oczekiwaniom - spodziewała się kwiecistej, tak charakterystycznej dla hobbita, odpowiedzi - zupełnie cicho szepnął coś do ucha Olegardowi i spoglądał niepewnie na Mafennasa i Szramę. Sokolnik, niemalże mimochodem, przygotował łuk. Tylko Szrama zdawał się niezdolny do jakiegokolwiek działania i na wpół obłąkanym wzrokiem wodził dookoła. Żaden z nich jednak się nie odezwał.

Kobieta już od momentu pojawienia się na ich drodze światła, trzymała strzałę na cięciwie. Teraz zaś, nie opuszczając jej, lekko ścisnęła boki konia, stając z dumnie podniesioną głową naprzeciw Kapelusznika.

Nie podobał jej się jego fałszywy ton, nie podobał wyraz oczu ani wściekle zielony klejnot połyskujący na lasce. Wyczuwała wokół aurę przywodzącą jej na myśl Kata. To też jej się nie spodobało. Wyraźnie widziała wewnętrzną walkę, jaką Galdor toczy sam ze sobą, dlatego też odezwała się jako pierwsza.

- Bardzo długo na nas czekaliście, mości Orendilu? Ciekawa jestem, skąd wiedzieliście, GDZIE czekać. I KIEDY... - nabrała oddechu i postanowiła zaryzykować - A może mamy się do was zwracać prawdziwym imieniem, Biała Żmijo?

To mówiąc wymierzyła prosto w serce stojącego naprzeciw mężczyzny. Wiedziała, że pozostali Strażnicy robią to samo. Jeśli miała rację, wojna mogła się skończyć jeszcze zanim się zaczęła. I zanim dotarli do Bree...
 
Viviaen jest offline