Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2009, 18:13   #59
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nicolas "Nico" Frezaux

Nico nie miał tej nocy szczęścia. Nie miał szczęścia ani w kartach, ani w miłości, ani w ogóle. Właściwie rzec można byłoby, że dopadł go pech.

Najpierw został najzwyczajniej w świecie wyproszony z apartamentu De La Curza przez tego uzurpatora, Hektora Hachta. Ale może to i lepiej. W końcu to co zostało z potomków Kaina w Laredo nie nadawało się chyba do niczego innego jak zgnicie w tym ponurym i nudnym mieście.

Malkavianin postanowił jakoś zrekompensować sobie straty moralne, jakich doznał podczas dorocznego balu sylwestrowego u księcia. Nicolas Frezaux udał się do jednego ze znanych sobie klubów na partyjkę. Miejsc takich ja ten „klub” było wiele po obu stronach granicy. Obskurne. śmierdzące. Przyciągające mendy z całej okolicy i naiwniaków z jeszcze dalszych stron.

Nico liczył, że tej szczególnej nocy więcej będzie naiwniaków. Ale niestety się przeliczył. Już po pół godziny siedział goły nad beznadziejnymi kartami, a wokół same zakazane mordy.
Frezaux spróbował jednej ze swoich sztuczek, aby się odbić od dna. Niestety Fortuna odwróciła od niego swą twarz. Nico za pomógł napatrzyć się na twarze, a raczej mordy tych wszystkich zapijaczonych i naćpanych, żadnych wygranej mężczyzn siedzących z nim wokół stołu. Ich kaprawe oczka lustrowały każdy jego ruch. I we wredne ślepia wyparzyły jego szwindel.
Czyjaś spocona dłoń chwyciła go za rękę.
- Co ty chłoptasiu…?? Za durniów nas masz??
Czyjaś wielka pięść mknęła w stronę twarzy Malkavianina, Fortuna znów nie łaskawą się dlań okazała. Frezaux spadł z krzesła gdy energia, jaką posiadała pięść osiłka została przelana na jego ciało w momencie zderzenia się owych dwóch obiektów.

Nim Nico zdołał się otrząsnąć po niespodziewanym ciosie, osiłek dopadł do niego i zaczął go okładać czym się tylko dało i gdzie się tylko dało. A po chwili przyłączyli się do niego inni. Malkavianin wprawdzie robił co mógł by nawiać, ale „Nec Hercules contra plures”.

Zmaltretowanego, zakrwawionego i zdawałoby się nieprzytomnego Nico wyrzucono po prostu na ulicę. W tej części miasta zwłoki na ulicy nikogo nie dziwiły. Ot, kolejny pijaczek.
Malkavianin odczekał kilka minut, a gdy upewnił się, że jego oprawcy zajęli się sobą, zabrał się najzwyczajniej w świecie i ruszył w stronę swojego schronienia.

Minąwszy kilka przecznic Frezaux poczuł głód. Zaleczenie ran wymagało krwi. Ofiarą hazardzisty padła niemłoda już kurwa starające się zwabić klientów. Wampir nawet nie dbał o to czy wykrwawi się na śmierć czy nie.

I tu kolejny raz miał pecha. Bo kurwa okazałą się naćpana i napita. Nico szedł dalej chwiejnym krokiem. Świat wirował wokół niego. Czuł się dobrze. Rozluźniony. Odprzężony.

Nie zdziwiło go zatem za bardzo gdy na przeciw niego pojawiło się dwóch osobników. Jeden z pewnością był mężczyzną. A to drugie?? To drugie miało ponad dwa i pół metra wysokości. Odziane było w jakieś szmaty.

Nico rozejrzał się po okolicy. Nawet nie wiedział za bardzo gdzie jest. Jego nogi same go tu przywiodły. Otaczały go opustoszałe hale i walące się magazyny. Właściwie Malkavianin nie miał czasu na kontemplowanie otaczających do budynków. Monstrum wydało z siebie świdrujący uszy dźwięk i rzuciło się na niego. Wampir nawet nie miał szans. Zwłaszcza odurzony przez narkotyki i alkohol. Monstrum rozszarpało go na kawałki.

Seamus Brennan



Ventrue stał tak i patrzył się najpierw jak odjeżdża Eve a później jaz znika mu z pola widzenia Rebecca. W sumie to bardziej zaszokowany był reakcją Eve. Nie mógł po prostu uwierzyć, że ona tak się zachowała.

Po dłuższej chwili gdy stał tak samotnie, a zimny wiatr hulał sobie radośnie po ulicach, Brennan zdał sobie sprawę z beznadziejności swojego położenia. Okolica nieciekawa. Najlepiej byłoby udać się do schronienia. Ruszył więc, wydawało mu się, że w dobrym kierunku. Jednak już po jakiejś pół godzinie zadał sobie sprawę, że kluczy w kółko. Mija czasami te same budynki. Te same kubły na śmieci. Istny labirynt

Gdy tak stał i zastanawiał się, którędy pójść teraz powinien, z jednej z bocznych ulic wyłoniła się znajoma mu sylwetka. Trochę chwiejnym i roztańczonym krokiem ulice tej zapomnianej przez Boga części miasta przemierzał wesolutki Nico.

Seamus wzruszył tylko ramionami postanowił podążyć za Spokrewnionym. Lepsze takie towarzystwo niż żadne.

Lecz nim zdążył dobiec do Malkavianina zobaczył jak rozszarpuje go coś. Najpierw usłyszał rozdzierający uszy skowyt. Potem zobaczył jak monstrum rozdziera na kawałki wampira.
Już miał się wycofać, myśląc że nikt go nie zauważył gdy usłyszał za sobą
- Tam ukochana!! Tam jest jeszcze jeden!!

Brennan puścił się biegiem przed siebie. Biegł po tym labiryncie ulic starając się uciec temu czemuś co przed chwilą bez większych problemów zabiło wampira.

Seamus sam już nie wiedział czy zbliża się do centrum miasta, czy się od niego oddala. Ale miał szczęście. Zgubił pogoń. Mógł więc przystanąć na chwilkę i pomyśleć. Przeanalizować sytuację. Goniło go coś. Zgubił się w dzielnicy przemysłowej.

Jego rozmyślania przerwał ten sam rozdzierający dźwięk, który usłyszał tuż przed atakiem na Nico.

I nim się rozejrzał, wieka, czarna postać spadła na niego z dachu magazynu. Przygwoździła go do ziemi. Mógł się dokładniej przyjrzeć czaszce, jakby ludzkiej, obleczonej jedynie w resztki mięśni. I mógł poczuć smród zgnilizny bijący od monstrum.

- Moja piękna. – Dobiegło go gdzieś z tyłu.

Ventrue aż skrzywił się z obrzydzenia. Jak ktoś może nazywać tę bestię piękną?? Ale mężczyzna przemawiał do tego czegoś, co unieruchomiło Brendana, z taką czułością i miłością, że wampirowi przeszło przez myśl iż może to on jest ślepy.
Mężczyzna zbliżył się do Seamusa. Przyklęknął przy nim.
- Gdzie jest księga??
Ventrue pokręcił głową.
- Gdzie ona jest?? – Powtórzył nieznajomy. – Wiem, że ją macie.
- Nie wiem nic o żadnej księdze. – Wysyczał przygnieciony do ziemi wampir.
- Łżesz. Widziałem ją u was. Nie próbuj mnie oszukiwać, bo skończysz ja inni.
Potwór na chwilę zwolnił uścisk, co skrzętnie wykorzystał Kainita. Zebrawszy wszystkie siły zdołał zrzucić z siebie napastnika. Poderwał się na równe nogi i ponownie ruszył przed siebie. Nie uszedł jednak daleko gdy ponownie został przygwożdżony do ziemi.
Koścista łapa, uzbrojona w ostre pazury przeprała jego klatkę piersiową. Ventrue zawył z bólu. Tyle kończyny monstrum wbiły się w jego nogi. A zaopatrzona w ostre zęby szczęka rozszarpała tętnicę. Ostatnim co poczuł wampir był ból jaki towarzyszył rozrywaniu jego członków.


- Nie martw się, moja piękna. Odnajdę tę księgę. Dla ciebie. Dla nas. Dla naszej miłości – Mężczyzna i monstrum ruszyli w tylko sobie znanym kierunku pozostawiając powoli zmieniające się w popiół dwa ciała wampirów.


Hektor Hatch

Hetkor zatrzymał swój motor przed Galerią Sztuki w centrum miasta. Na afiszu spoglądałą na niego, swoimi wielkimi, zielonymi oczami Rebecca Cherrytwig. Książę poznał ją od razu.
Skrzywił się tylko na jej widok i wszedł do środka. Galeria była pełna. Ludzie przyszli tu podziwiać obrazy panny Cherrytwig. Ale nawet taki laik i ignorant jak Hektor Hatch bezbłędnie oczytał przesłanie obrazów umieszczonych na wystawie. Makabra. Krew. Śmierć.
Ludzie komentowali. Podziwiali. Dyskutowali. Byli zachwycenie sztuką Toreadorki. Hatch nie. On przybył tu w jednym celu. Minąwszy salę wystawową udał się do biura dyrektora galerii. Znalazł je bez trudu. Wieka, mosiężna tabliczka zawieszona na drzwiach głosiła

Conrado Calderón
Dyrektor

Hatch wszedł do środka nawet nie pukając. Za biurkiem siedział szczupły mężczyzna o typowo meksykańskiej urodzie. Przeglądał jakieś papiery. Nawet nie spojrzał na swojego gościa tylko ruchem ręki wskazał na wolny fotel stojący przed biurkiem. Hektor czekał, ale jego gospodarz nadal zajęty był papierami. Po krótkim czasie zaczął bębnić palcami o blat biurka. Dopiero wtedy pan dyrektor łaskawie spojrzał na Hektora.

Rozmowa nie należała do przyjemnych. Była też długa i męcząca, zwłaszcza dla Toreadora, który musiał się nieźle natrudzić i użyć swych mocy aby przekonać do siebie Conrado Calderón. Ale udało się.

Nowy książę dopiero po wyjściu z galerii zdał sobie sprawę, że ponownie zaczyna świtać. Resztę spraw Hektor załatwić będzie musiał następnego wieczora.


Gdy Książe się obudził w swoim nowym apartamencie nie był sam. Pani Consuela cicho krzątała się po kuchni, porządkując coś. Dwa dni wcześniej wyjaśniła Haichowi, że De La Cruz kazał jej przychodzić wieczorami.

Na stoliku w salonie leżała gazeta. Na pierwszej stronie wielkimi literami krzyczało do czytelnika

Kolejna makabryczna zbrodnia!! Policja bezradna.!!

A pod spodem wielkie na pół strony zdjęcie z miejsca zbrodni. Na pierwszym palnie próbujący zakryć ręką obiektyw komisarz Valdez. Hektor uśmiechnął się ponuro na myśl o ich ostatnim spotkaniu.

Godzina była jeszcze wprawdzie młoda. Ale im szybciej załatwi sprawy w klubie, tym szybciej będzie miał czas na realizację sowiego planu.

Motor ruszył z piskiem opon z hotelowego parkingu. Do klubu „Siódme Niebo” było kilak przecznic. Hatch zdołał szybko pokonać ów dystans. Gdy zajeżdżał pod klub kilka dzierlatek rzuciło mu wcale nie dwuznaczne spojrzenia. Hektor zaparkował swoją maszynę, wyminął dziewczęta i wszedł do środka.
Muzykę słychać było już przed wejściem. Ale nie panował tu jeszcze tłok. Bez większego trudu dostrzegł swojego ulubionego przedstawiciela klanu Ventrue. Jesusu siedział przy barze i ze znudzeniem lustrował otoczenie. Nawet jeśli zauważył księcia, to nie dał tego po sobie poznać.

Przy stoliku tuż na końcu Sali Hektor Hatch zauważył Lancastera i Valdeza. Siedzieli sobie obaj, jak gdyby nigdy nic i dyskutowali. Co chwila gestykulując żywiołowo.

Rebecca Cherrytwig

Rebecca odprowadziła do drzwi swojego gościa. Gdy zatrzasnęła je za mężczyzną odetchnęła głęboko i mogła udać się na spoczynek.
Zmierzch nadszedł szybko. Toreadorka postanowiła ukoić swoje nerwy odwiedzając galerię sztuki w której prezentowane były jej dzieła. To ją uspokajało. Dodawało otuchy. A po za tym ci wszyscy ludzie podziwiający jej obrazy, jej sztukę… Dyskutujący żywiołowo nad najdrobniejszymi nawet detalami… Pozwalało to na chwilę zapomnieć o bagnie w jakim się znalazła.

Panna Cherrytwing wyszła ze swojego mieszkania . Zamknęła drzwi, a gdy właśnie się obrażała stał przed nią ten sam starszy pan, którego widziała w limuzynie Lancastera. Sędziwy lokaj wręczył jej bilecik z jej nazwiskiem i po prostu odszedł.

Na delikatnym papierze w kolorze szampana, odręcznym, ale niezwykle starannym pismem skreślonych było kilka słów.

Droga Panno Cherrytwig

Niezwykle miło będzie mi, jeśli przyjmie Pani zaproszenie na jutrzejszą noc do klubu „Siódme Niebo”
Louisa Normana Lancastera z Torreadorów

Rebecca stałą tak przez chwilę wpatrując się w karteczkę. W końcu schowała liścik do torebki i ruszyła do galerii. Po drodze zdawało jej się iż ktoś ją śledzi. Ale za każdym razem gdy się oglądała za siebie, nawet dyskretnie, nikogo nie mogła dostrzec.

Gdy dotarła do galerii zaraz otoczył ją tłum. Wielu chciało zmienić z nią choćby słówko zamienić. Ach!! Sława. Rebecce przez chwilę wydawało się, że widzi Haktora Hatcha. Ale gdy usiłowała się rozejrzeć za nim, jego już nie było.

Pobyt w galerii zmęczył ją bardziej niż myślała. Zwłaszcza, że ciągle miała wrażenie iż ktoś ją śledzi. Niemiłe to uczucie towarzyszyło je i w drodze do domu. Nawet gdy dobrze zamknęła drzwi nie opuszczało ją przeświadczenie, ze tam na dworze ktoś stale ją obserwuje.

A gdy wstał nowy wieczór Rebecca Cherrytwig udała się do „Siódmego Nieba”.

W klubie było już sporo osób gdy Rebecca do niego dotarła. Toreadorka rozejrzała się po sali. Jak zwykle dużo młodzieży. Przynajmniej będzie w czym wybierać, uśmiechnęła się do siebie w myślach. Po chwili dostrzegła stojącego nieopodal niej księcia Hektora. Stał tak i wpatrywał się w koniec sali. Gdzie na uboczy, przy stoliku siedział nowy gospodarz tego przybytku. Siedział i dyskutował z kimś.

Eve Calldwell i Damian


Eve pożywiła się. Damian pozbył się też ciał. A Toreadorka zapadła w sen. Nosferatu pozostał przy niej. Nowego wieczoru Damian obudził się przed swoją gospodynią. Sprawdził czy z nią wszystko w porządku i wyszedł na miasto. W palnie miał zbadać magazyn, do którego poprzedniego wieczoru doprowadziła ich Eve. Niestety jego palny spaliły na panewce. Wokół magazynu kręciła się policja. Dużo policji. Spory teren odgrodzony był żółtą taśmą. Damian też poczuł się nieswojo. Ktoś go obserwował. Nawet ukrytego za zasłoną dyscypliny. Wolał więc nie ryzykować.

Wracając do schronienia Toreadorki, przystanął przed jakimś sklepem z telewizorami, gdzie na żywo z miejsca, które przed chwilą odwiedził, reporter donosił o kolejnej makabrycznej zbrodni w mieście. Kolejna młoda dziewczyna została bestialsko zamordowana. Przynajmniej wiedział dlaczego kręciło się tam tyle policji.

Damian dotarł do domu Eve i zobaczył wsiadającego do znanego mu już Rolls-Royce starszy pan. Limuzyna odjechała. Nosferatu przyspieszył. Ale gdy drzwi otworzyła mu Eve uspokoił się. Toreadorka wręczyła mu liścik zaadresowany do niego.

- Lancaster zaprasza nas jutro do klubu, który przejął. – Rzekła trochę jakby zamyślona.
Nie wyglądała jednak najlepiej. Nosferatu zaprowadził ją do jej łoża. Eve Calldwell położyła się i natychmiast sen porwał ją w swoje objęcia. A Damian mógł w tym czasie udać się na mały rekonesans kanałów miejskich. W końcu „umarł król, niech żyje król”.

Kanały miejskie. Kryjówka Alexa Ratfara. Nosferatu wszedł tam ostrożnie. Znał tylko kilka z nich i nie chciał bez potrzeby ryzykować. Kluczył więc tak po domenie Ratfara i starał się zapamiętać ich rozkład, chociaż tej części, którą spenetrował tej nocy. Na jego szczęście jeden z korytarzy wychodził niedaleko domu Toreadorki, dzięki temu nad ranem był już u niej. Eve cały czas spała.

Następnej nocy oboje udali się do klubu „Siódme Niebo”. Tam natknęli się już na księcia i Rebeccę.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 20-01-2010 o 10:37.
Efcia jest offline