Krasnolud wysłuchiwał pyskówki kolejnych rekrutów z lekkim uśmiechem na ustach. - Proszę , proszę ! Mam nadzieje, że machacie równie dobrze mieczem co tymi niewyparzonymi ozorami ! Wspaniale ! Macie szczęście, że nie mam zamiaru wam matkować i kolejno wam ich wyparzyć...- trzasnął ręką w stół rechocząc. Może i starali się go obrazić, lecz kim dla niego byli ? Mierne istoty, idące za złotem, niczym osioł za marchwią zawieszoną na wędce - tak ich spostrzegał. Złota mu nie brakowało i nie zapowiadało się aby kiedyś zabraknąć miało. To dawało mu pozycję, której oni szybko nie osiągną, a czy warto się przejmować docinkami kogoś z nizin społecznych ?
Shila zgromiła go wzrokiem. - Panie Gothurze, wystarczy !- odgarnęła nerwowo kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. - Odpowiadając na wasze kolejne pytania... Nie wiemy ilu jest tubylców, co więcej nie wiemy też jakim sprzętem dysponują... Dzięki poczciwości Admirała Hervela...- ostatnie zdanie wycedziła niemal przez zaciśnięte zęby, zerkając w stronę marynarza, stojącego nieopodal stołu. - Te ! Paniusia się uspokoi, bo tak wytrzeszczone ślepia zaraz na stół wypadną !- zerknął w kierunku pyskatych rekrutów. Przy grupie z
rekrutowanej wczoraj wypadali nieźle... Choć on by im gęby zaszył. - Ja nie jestem żadnym tam piechurem bohaterem narodu ! Ci ginął najszybciej. Ja miałem ich tam dowieść i zabrać towar...A , że jakiś wasz "wykwalifikowany" zwiadowca dał dupy za mniej niż miedziaka , to nie moja wina ! Ja karku nadstawiać nie będę. - skrzyżował ręce na piersi.- Jeśli coś wam w tym doskwiera, śmiało ! Szukajta se innego pilota. Ale dam sobie własną armatę uciąć ! Żaden z tych statków już nie wróci...
Przez krótką chwile panowała cisza. Trójka kupców wymieniła niepewne spojrzenia. Hervel wiedział, że nie mogą sobie pozwolić na utratę czasu w postaci poszukiwania nowego kapitana.
Admirał widząc to uśmiechnął się wrednie. - Tak myślałem...- sapnął dumnie, po czym zwrócił się do rekrutów.- Galeon to nie zasrany statek wycieczkowy ! A miejsca na tym większym, transportowym wiele nie zostało... Płyniecie ze mną, i mam gdzieś co oni wam powiedzą . Na moim statku nie ma nierobów, i każdy na michę smakowitej papki i pajdy chleba z bryndzą zapracować musi ! Tak więc jeśli będzie trza, szorować pokład będziecie. - uniósł palec wskazujący.- A ni radze pyskować... Na okręcie nie ma protestów. Są bunty, a ja im szybko ucinam łeb.
Anathan wymownie spojrzał w kierunku Hervela. " Prostak...". Jego słowa były jednak prawdą. Na okręcie, to kapitan był panem i władcą. - Powracając do waszych inszych pytań- zaczął spokojnie. Wiele go to kosztowało wysiłku.- Wszystko co zdobędziecie w boju jest wasze. Zastrzegamy sobie jedynie prawo do surowców maści wszelakiej. - spojrzał na kapłana Tymory.- Nie jesteście jedynymi rekrutami, Panie Mordimer. Mam nadzieję , iż do jutra będzie was setka- nie dodał jednak, iż reszta rekrutów wypada przy nich niezwykle blado. " Cóż poradzić...?"- Cele wasze... Wszystkim rozporządzać będzie pan Arin Sarebous... Na światło Lathandera, gdzież on się podziewa ?- spojrzał na swych towarzyszy, którzy jedynie pokręcili głowami.
W tym momencie do magazynu powrócił Tarev. Podbiegł zdyszany do swego pana i wyszeptał mu coś na ucho. - Aresztowany ?! Jak to aresz...- sługa dodał coś szeptem.- Sytuacja nie prezentuje się zbyt dobrze...- usiadł widocznie zdruzgotany , tym co usłyszał.- Pan Sarebous został zatrzymany przez straż miejską, za pijackie rozboje na ulicy.- pomasował się po skroni. - Za pijackie rozboje ?!- warknął Szarooki.- Znaczy, że jak ? Jak to możliwe ?! Dzień w dzień ochlapusy się na ulicach po mordach trzepią i nic ! A teraz nagle go spętali ?
Anathan pokiwał głową. - Święto Księżyca... W tym okresie władze są bardzo uczulone na ład publiczny... Żeby to jasna cholera. Tarev, gdzie go trzymają ?
- We wschodnim posterunku, panie.
- To ten mały drewniany budynek w biedniejszej dzielnicy ? Wspaniale. - wstał i skierował swoje kolejne słowa w kierunku rekrutów.- Sto pięćdziesiąt złotych monet do podziału, jeśli znajdziecie sposób aby go stamtąd wyciągnąć. Do jutra ukryjemy tego ochlejmordę w dokach...
Gdyby w Ponpette drzemał choć mały potencjał magiczny, zapewne teraz płomienie trawiły by wszystko wokoło.
Wstała i rzuciła na stół sakwę złota. - Sto monet, na wydatki z tym związane. Idźcie do wschodniej dzielnicy i porozmawiajcie z Dranelem. To starszy szeregowiec straży miejskiej... Za odrobinę kruszcu pomoże wam rozwiązać sprawę. Który z was gotów złotem się zająć ? - popatrzyła po gromadzie. Oczywistym było, że potrzebują jednej osoby spośród nich, która wszystkim pokieruje. I choć z ich temperamentem , słowa te były niczym wkładanie patyka w mrowisko, nie można było pozostawić tego przypadkowi.
__________________ "...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys" |