Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2009, 20:47   #24
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
-Och, interesujesz mnie Albercie. Niewielu ma okazję na taką rozmowę, wiesz? Zazwyczaj tylko... zaspokajamy swoje potrzeby.
Wciąż się uśmiechała, uroczo, nieziemsko i dojrzale. Nie jak rozkapryszona dziewczynka a kobieta, która dokładnie wie czego chce.
-Mówiłeś o śmierci. Przecież wielu ją oszukuje, prawda? Albo odkłada, to słowo bardziej chyba pasuje. Ludzie żyją krótko, czemu nie cieszyć się młodością przez setki lat. Nie chciałbyś? Czy nie tego pragniemy? Czy potępiony będzie Elminster, którego życie pamiętają wszystkie kroniki?
-Widzisz między odsuwać a oszukiwać jest jednak spora różnica. Elminster przedłużał swoje życie magią, on śmierci nie przeszedł. Co innego ci którzy umarli, a chcą żyć dalej. Nieumarli, licze... wampiry. To już nie jest życie, to już nie jest nawet jego iluzja. Trwanie w takim stanie jest... Nie wiem, nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić - kapłan nie spuszczał oka z Alissy.
Jeśli coś poruszało ją w słowach Alberta, to panowała nad sobą idealnie.
-Ciekawa byłam zawsze, czemu kapłani tak myślą. Wiele dusz zostaje spaczonych po ożywieniu, najczęściej jednak ich nie ma nawet w tych ciałach. Rozumiem niechęć do zła, ale czy chodzące... zwłoki to zło? Niektórzy magowie manipulują znacznie gorszą energią, nie ponosząc konsekwencji.
Drążyła temat, z zainteresowaniem wpatrując się w Alberta, tak samo jak on w nią. Wróciła tylko na swoje krzesło, dolewając wina.
-Pij, nie bój się, to zwykłe wino. Powiedz, co myślisz... o mnie?
Uniosła kielich, upijając kolejny łyk.

Albert upił niewielki łyk wina i usiadł z powrotem na krześle. Nie potrzebował alkoholu, chciał tylko podrażnić kubki smakowe doskonałym trunkiem. Obecność Alissy była wystarczająco intoksynująca. Chodzące zwłoki... jakże to zabrzmiało ohydnie w jej ustach. Kapłan nie wiedział co się z nim dzieje, a najgorsze było to że nie spostrzegł żadnej magicznej ingerencji w swój umysł. Kobieta chyba nie zauroczyła go, bo myśli i wolę zachował jasną. Z pewnym zdumieniem zrozumiał, że to on niemal chce aby to zauroczenie się okazało jakimś szarmem, złym okiem.
-Jesteś pani piękna jak noc - Albert nie umiał rozmawiać z kobietami, jednak komplement ten wydał mu się na miejscu.
Roześmiała się swobodnie, jakby to o czym przed chwilą rozmawiali nie miało miejsca.
-Jak noc? Bardziej to pasowałoby do mojej... siostry. Co w nocy jest takiego pięknego?
Nachyliła się lekko, tak, że widać było jak biust porusza się pod cienką suknią.
-Jak widzę, również nie jesteś głodny. Mają tu bardzo wygodne pokoje, może tam czułbyś się mniej spięty?
Prowokowała, wiedziała o tym. Miała coś z drapieżnika, tego rodzaju drapieżnika, który uwielbia długo bawić się ze swoimi ofiarami. Tylko czy taka zabawa nie była przyjemna? Albert przełknął ślinę, gdyż wiedział, że właśnie mija ostatni moment w którym mógłby się spróbować wycofać. Głos racjonalny w jego duszy od kilku chwil krzyczał mu do ucha "Uciekaj! Pamiętaj kim jesteś, w co wierzysz!". Jednak dużo głośniejszy był ten drugi, który kazał mu łowić wyraźne znaki wysyłane przez Alissę, jej spojrzenia i gesty. Sięgnął jeszcze raz po kielich i odrzekł:
-Twe słowo jest dla mnie rozkazem - po raz pierwszy uśmiechnął się lekko do kobiety. Nie dbał już o nic. Odruchowo tylko ścisnął w dłoni symbol Kelemvora i wstał od stołu podchodząc do niej i całując w delikatnie podaną dłoń. Chłód znowu owinął się wokół jego ciała, elektryzując, sprawiając że chłopak aż drgnął ze zniecierpliwienia.

Niewiele pamiętał z wydarzeń w ustronnym pokoiku z wielkim, wygodnym łóżkiem. Kilka gestów, smak zimnych, aksamitnych pocałunków. Rozpiętą suknie, jej gładki materiał zsuwający się swobodnie na podłogę i odsłaniający cudowne, nieskazitelne i zupełnie nagie ciało. Niecierpliwe pieszczoty, zamieniające się w coraz drapieżniejszą żądzę, która zaczęła kierować obojgiem. Cudowne, nie dające się opisać słowami spełnienie, trwające niemal w nieskończoność.
Potem, gdy mgła zasnuwała mu pole widzenia, a we wszystkich członkach czuł bardzo przyjemne zmęczenie, zastanawiał się, czy to nie był tylko sen. Był osłabiony i blady, jakby przyjemność wyssała z niego większość sił. No i miał na sobie tylko wisior z symbolem swojego boga. Pokój nie miał okien, nie mógł więc nawet w przybliżeniu określić pory nocy, a może już dnia? Alissa leżała obok, wciąż naga, wciąż nieskazitelnie piękna. Tylko w jej wnętrzu było teraz jego nasienie. Czy to coś zmieniało? Delikatne, ciche słowa, bardzo powoli docierały do jego świadomości.
-Wiem, że się domyślasz. Ale nie jesteśmy tacy, jak myślisz. Nasze dusze... moja dusza... Ja nie chcę tak żyć, Albercie. Dlatego cię wybrałam. Błagam, znajdź sposób, bym wróciła. Bym znów mogła cieszyć się życiem, tym prawdziwym. A jeśli nie chcesz, jeśli uznasz, że nie ma ratunku... zabij mnie. Ale chcę, byś najpierw spróbował. Ja... nie poddałam się klątwie w pełni. Wciąż jestem sobą, nawet jak doszło mi kilka kolejnych wad. Jeśli to będzie wymagało, bym była przy tobie do końca życia to... zrobię to. Błagam, zastanów się. Tylko od Kelemvora mogę otrzymać drugą szansę, tylko jego kapłan może stwierdzić, czy zasłużyłam. Starałam się dowiedzieć o tym jak najwięcej i tylko tyle odkryłam.
Wstała nagle, Albert zaś nie mógł się nawet za bardzo poruszyć. Zmęczenie było zbyt duże, może specjalnie wyssała z niego siły? Włożyła na siebie suknię i podeszła do niego jeszcze raz, składając pocałunek na jego czole. Do dłoni włożyła srebrny pierścień z czarnym kamieniem.
-Jeśli dotkniesz pierścienia i pomyślisz o mnie, usłyszę cię. Będę... czekała. Nie mów nikomu, jeśli potrafisz. Gdyby się dowiedzieli... ktokolwiek...
Przymknęła oczy i westchnęła. Potem odeszła, a kapłan jeszcze przez dłuższą chwilę zbierał siły, by unieść się na posłaniu. Czy mówiła prawdę?

***

Opera kończyła się powoli, a goście na balkonikach niewątpliwie nie zapamiętają z niej zbyt wiele. Z drugiej strony wystarczyło posłuchać na początku streszczenia, by potem móc komuś opowiedzieć co się działo. Tak jak ci za ścianą, których schadzka zakończyła się czymś znacznie głośniejszym niż westchnięcie. Sztuka sztuką, ale jej wartości ciężko było dostrzec większości ludzi. Gdy rozległy się końcowe oklaski, a artyści wyszli na scenę, by pokłonić się po raz ostatni, poruszyły się zasłony ich loży, do której wszedł ten sam strażnik, któremu Alexandra przekazała wiadomość. Skłonił się lekko.
-Lord Henry zaprasza na audiencję. Pojutrze wieczorem, w budynku rady miejskiej. Prosi również, by przybyli wszyscy zainteresowani.
Skłonił się i wyszedł, zostawiając ich znowu samych. Alex wzruszył ramionami.
-W mieście chyba nam nic nie zrobią, prawda? Czuję, że jakby chcieli nas wsadzić do lochu, to już dawno by to zrobili. Ale i za bardzo się im nie spieszy, ciekawe czemu?
Opera skończyła się, więc razem z tłumem im podobnych skierowali się do wyjścia. Na odchodnym wiele osób wciąż pozostawało w małych grupkach, dogadując do końca swoje sprawy. Powozy i dyliżansy podjeżdżały po kolei, wedle jakiejś tam hierarchii czy może na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Na swój musieli trochę poczekać, ale na szczęście tym razem udało się uniknąć niechcianego towarzystwa. Gdy już znaleźli się w pojeździe i ruszyli był niemal środek nocy. W środku powozu znaleźli jednak coś, przez co chęć snu odeszła daleko. Koperta zamknięta była bezherbową pieczęcią, a informacja w środku złożona była tylko z kilku słów.
"Nie ufajcie Władzy! Wykorzystują nas wszystkich! Spotkajmy się pojutrze wieczorem, karczma "Włos Jednorożca". Rozpoznam was. Pomogę zdobyć to, czego szukacie. "
Nie było podpisu, a woźnica mówił tylko tyle, że dostarczył to jakiś małoletni posłaniec.

***

Starcie w zaułku szybko się nasiliło, zamieniając w krwawe i brutalne mordobicie, z którego żadna ze stron nie mogła wyjść w pełni zwycięska. Quinn dopadł Angeli jako pierwszy, ale niedługo mógł działać nie niepokojony. Część noże trafiła, ale tylko jeden na tyle, by zatrzymać wroga. Za pas wsunął skórzaną tubę, po którą najwyraźniej przyszła tu Angela, ale potem już musiał walczyć o życie. Jej i swoje, chociaż miał odrobinę szczęścia - większość uwagi przyciągał ogromny Gabriel, którego sejmitar śmigał w powietrzu. Wzmocniony jego mocą wojownik wirował pomiędzy wrogami, ale widać też było, że to nie była broń, którą uczył się posługiwać. Przyzwyczajony do krótkiego miecza, głównie dźgał, niż używał długiego, zakrzywionego ostrza. A to go spowalniało, każde wyciągnięcie broni niwelowało jego przewagę. Otrzymał kilka cięć, których nie zauważył, otoczony wrogami nie zwrócił uwagi na plecy, które na szczęście starał się chronić Quinn. Wspomagani strzałami Jensa bronili się zawzięcie, ale przeciwnikom wcale nie chodziło o zabicie ich. W końcu których przemknął, unikając jakiegoś cięcia, a jego miecz przygwoźdźił dychającego jeszcze informatora Angeli. Dalej nie próbowali, zwinnie jak małpy wdrapując się na dachy budynków i uciekając w kilku różnych kierunkach. Ale i tak gonić nikt ich nie miał zamiaru. Zostawili cztery trupy, z których dwóch dobiło się samych, podrzynając sobie gardła. Pozostali, w większości ranni, nie mieli zamiaru kontynuować walki. To jednak nie mogły być zwykłe zbiry, ani nawet zwykli najemni zabójcy. Tacy nie zabijali sami siebie.

Gorączka bitewna opadła, podobnie jak zniknęło działanie zaklęcia przyspieszenia, które objawiło się z tej złej strony. Zmęczony nagle Gabriel zatoczył się, z trudem utrzymując równowagę. Pozostali mogli przyjrzeć się Angeli, którą trafiły dwa bełty. Jeden tylko drasnął jej udo, drugi przebił jej ramię, a trzeci - klatkę piersiową, trochę poniżej serca. Wciąż jednak oddychała, z trudem, ale łapiąc powietrze. Była niemal nieprzytomna, a tutaj nie dało się jej pomóc. Wyjście było tylko jedno - nieść dziewczynę. Wojownik nie był w stanie tego dokonać, ale nożowniczka była lekka, nawet bardzo lekka, jakby praktycznie nic ostatnio nie jadła. A Quinn pamiętał drogę. Pobiegli.

***

Mężczyźni, szturmujący dom w którym miały znajdować się tylko dwie kobiety, w dodatku zaspane i praktycznie bezbronne, powoli dochodziły do wniosku, że ich zadanie wcale nie było tak proste, jak się spodziewali. Wpierw mieli dobre rozeznanie i przewagę liczebną, którą mieli zamiar w oczywisty sposób wykorzystać, połączywszy z zaskoczeniem. Bełty co prawda nie trafiły, ale gdy wpadli w pięciu do izby, gdzie uciekała pospiesznie ubrana blondynka, to byli pewni, że wygrają. Nagła ściana ziemi, która wyrosła w środku ich zbitej masy była co najmniej zaskakująca, bowiem nikt nic nie mówił o tym, że będzie tu jakiś mag. Dwóch odgrodzonych nagle stało się obiektem ataku uzbrojonej kobiety, która mimo ciasnoty pomieszczenia całkiem nieźle radziła sobie z długim mieczem. Pierwszy został powalony zanim zdążył zarejestrować co się stało, drugi zaś uderzył, przejeżdżając mieczem po jej biodrze, chociaż był pewien, że nadzieje ją aż po rękojeść. Chwilę potem już nie żył, a ci, którym już udawało się przebić ziemną barierę, nie zdążyli z pomocą.

Chwilę później musieli zresztą sami ratować swoje życie. Małe, kamienne stworzenie wbiło swoje szpony w ciało pierwszego zaskoczonego. Nie miał nawet zbyt wiele czasu na reakcję, gdy na środku pomieszczenia, w którym się znajdowali, nastąpił rozprysk żrącego kwasu, bez litości wgryzającego się w każdy centymetr odsłoniętego ciała. A gdy pierwszemu udało się zrzucić z siebie i przebić mieczem dziwnego stwora, sam bardziej zobaczył niż w pierwszej chwili poczuł, jak wzmocnione magią żelazo wnika w jego własne trzewia. Wciąż nie wierząc w to co się działo, spojrzał błagalnie w oczy paladynki. A pozostali dwaj mieli dość. Trzymając się za poparzone twarze rzucili broń i salwowali się bezładną ucieczką. Mag, którego wyczuła Katrina gdzieś zniknął, albo nie miał nawet zamiaru uczestniczyć w tym ataku, nieudolnym trzeba dodać. Ale to mogło być tylko rozpoznanie, a ci ludzie wynajęci na pewno tanim dość kosztem, mogli być tylko sprawdzianem. Tak czy inaczej, chata wymagała sprzątania, chociaż uszkodzenia nie były takie duże - prócz walającej się wszędzie ziemi i krwi zabitych, która wnikała w deski podłogi była tylko dziura, którą dało się w miarę sprawnie załatać, jeśliby tylko kupić materiały. Dziewczyny nie zdążyły nic z tym zrobić, gdy do domu zaczęli wracać ich towarzysze.

***

Pierwsi wrócili mężczyźni, niosący ze sobą umierającą Angelę. Potem Alexandra i Alex, a dopiero na sam koniec - wciąż wycieńczony Albert. To co zastawali na miejscu każdy przyjmował inaczej, ale najgorzej było z nożowniczką. Lilla zajęła się nią najlepiej jak umiała, wyjmując tkwiące w niej bełty i używając jednej z kupionych mikstur leczniczych. Rany zasklepiały się jednak bardzo powoli i Angela będzie potrzebowała dłuższego odpoczynku, to na pewno. A co dalej? Teraz była nieprzytomna, a wstrząśnięty Alex siedział przy jej łóżku, na zmianę załamując ręce lub złorzecząc.
-Wiedziałem, że w końcu tak skończy! Wystarczy, że przestałem jej pilnować...

Ale to nie była jedyna sprawa. Wracający z miasta zauważyli w jednym z zaułków trupa w długich, powłóczystych szatach koloru purpury, jak nic pasującego do stereotypu maga. Prócz szat nie miał przy sobie już nic więcej, ale jego gardło było poderżnięte od ucha do ucha. A więc jednak mag miał pomagać, tylko że nie skończył. I mało kto wierzył w to, że zabił go jakiś zwykły tutejszy rzezimieszek, magowie nie ginęli tak łatwo.
Trzeba też było zrobić coś z trupami w domu, róg Lilli przywabił bowiem do okien sporo ludzi, tak jak zresztą wszystkie wydarzenia tej nocy. A jeśli ktoś mógł na tym zarobić przy powiadamianiu straży, to można było się spodziewać ich wizyty.
No i ostatnie - zawartość skórzanej tuby, za którą dwóch ludzi i prawie, że Angela oddało swoje życie. Była tam mapa z dziwnymi symbolami, których nie potrafił odczytać nawet Quinn. Oraz notatki, może legenda, tyle, że... napisana szyfrem. Czy Angela ów znała, tego dowiedzieć się będzie można, gdy się obudzi. Jeśli się obudzi. Mikstura nie była za mocna, a rany poważne. Dziewczyna będzie musiała wiele zregenerować sama, chyba, że ktoś zakupiłby poważniejszy napój leczący. Kolejne słabe bardziej pomóc nie mogły.



***

Podróż z Ellendilem była przede wszystkim... cicha. Elf nie mówił wiele, w zasadzie odzywał się tylko pytany, albo mając do powiedzenia coś konkretnego na temat samej podróży. Był inny, niż praktycznie wszyscy, których Silia wcześniej spotykała, ale może to właśnie dlatego, że należał do innej rasy, a dziewczyna odziedziczyła tylko część jego krwi. Za to wydawał się słuchać uważnie wszystkiego, co ona mówiła do niego. Podróż była więc bardziej duchowa, pogłębiająca wzajemne, zerowe wcześniej przecież, relacje i stosunki. Lata życia w odosobnieniu sprawiły, że Ellendil czasem zachowywał się dziwacznie, i chociaż się w pewien sposób starał, nie był ojcem idealnym. Nie wychodziły mu słowa pocieszenia ani czułości, jeśli na jakieś się zdobywał. Tylko iskra w jego oczach, gdy patrzył na swoją córkę, była w pełni naturalna i prawdziwa. Tylko czy była to iskra bezgranicznej miłości? Dziewczyna mogła zadawać sobie takie pytanie setki razy podczas tej wędrówki.

Zeszli ze wzgórz, szybko zostawiając potężne góry daleko ze sobą. Nie orientująca się za dobrze w terenie Silia mogła tylko iść za swoim ojcem, który z kolei znał najwyraźniej każdą przynajmniej większą ścieżkę, przełęcz dolinę czy równinę w okolicy. Raz natknęli się nawet na stado dzikich koni, a Ellendil w sobie tylko znany sposób sprawił, że na dwóch z nich podróżowali dalej, przemierzając teren znacznie szybciej.
-Poprosiłem je o pomoc, gdy dojedziemy do miasta, pozwolimy im wrócić do swojego stada.
Czy tak właśnie działała elfia magia?
Nauka jazdy konnej, była szybka, ale i skuteczna. Mimo braku siodła, wierzchowiec był bardzo spokojny, dzięki czemu Silia była w stanie utrzymać się na jego grzbiecie, a po dwóch dniach potrafiła nawet całkiem swobodnie galopować, wczepiona w końską grzywę. Inna sprawa, że cztery litery i uda bolały straszliwie, niewyćwiczone i nieprzystosowane do ciągłego obijania.
Od południa minęli Cienistą Knieję, od północy - starożytne ruiny Harson Morr, których tajemnicy ponoć nie odkryto do dziś. Za to z oddali obserwował ich ubrany w granatowe mundury oddział jeźdźców.

Prócz Ostrz, podczas całej drogi natknęli się tylko na kilka ludzkich osad i praktycznie nie spotkali żadnych podróżnych. Na szczęście utrzymywała się ładna pogoda a z każdym dniem Silia nabierając wprawy w konnej jeździe, mogła przemierzać coraz większą ilość kilometrów. Pod koniec jednego z takich dni, dostrzegli jednak samotnego jeźdźca kierującego się prosto w ich stronę. Elf zdjął nawet z pleców swój łuk, ale jego użycie nie było konieczne. Elev zmienił się dość mocno, wydoroślał, zmężniał, ogolił na łyso a twarz pokrywały mu tatuaże, ale czarodziejka poznała go bardzo szybko.


Podjechał do nich i przywitał skinieniem głowy. Na jego ustach pojawił się tylko niewielki uśmiech. W tym wyrażaniu emocji zmienił się najbardziej.
-Witajcie. Ty musisz być Ellendil... Ja jestem Elev. Mistrz Kallor czeka na ciebie w Midd. Mnie wysłał, byście nie pobłądzili, ale chyba niepotrzebnie się obawiał.
Dopiero po tej prezentacji podjechał do Silii i uśmiechnął się w pełni, mrugając zaczepnie.
-Zmieniłaś się, czarodziejko! Teraz to już na pewno nikt cię palcem nie wytknie, ale raczej pomyśli o tym, jak do łożnicy zaciągnąć. Teraz to ja jestem największym dziwakiem.
Roześmiał się, naturalnie i szczerze, chociaż poczucie humoru miał dziwne. Czyżby cecha Kallora z jego własnej młodości?
-Do miasta pozostał dzień drogi.
Chłopak nie miał przy sobie nic, prócz sakwy z kocami. Zniknęły gdzieś nawet jego nieodłączne wcześniej miecze.
-Jedziemy?
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 07-12-2009 o 21:00.
Sekal jest offline