Paul nie zwracał uwagi na słowa krasnoluda. Dużo bardziej interesowało to, co powiedział ich przewoźnik.
- Nierobów? - Całkiem uprzejmie okazał swe zdziwienie. - Chyba się nie zrozumieliśmy. Jak słyszałem nie jedziesz tam dla przyjemności, tylko dlatego, że ci za to płacą. Za przewiezienie nas. A gdybym chciał myć pokład, to bym się zatrudnił na jakiejś łajbie, których parę w porcie stoi.
- Sam z własnej kieszeni za ową papkę smakowitą, wspomnianą przed chwilą, nie płacisz. Za pyszny chlebuś, robakami faszerowany również nie.
- Darmowi robotnicy ci się marzą czy co? To znajdź sobie głupców paru. Praca za miskę strawy niewolnictwo przypomina.
- Jeśli piraci nas napadną, albo statek tonąć zacznie, to pomogę. Ale nie widzi mi się sytuacja, w której byle dupek, co na statku służy, rozkazy mi wydawał, za ważniejszego się uważając.
- Ciebie zatrudniają i płacą ci za określoną robotę, mi także. W umowie o pracy na statku mowy nie ma. Zapłaty ze rejs, jak słyszałem, również nie ma.
Pieprzony marynarzyk mógł sobie eksplodować ze złości. Jeśli teraz zachowywał się jak pan i władca świata, to co będzie na statku. Pewnie jeszcze każe sobie buciki sobie czyścić. Wielki admirał, kurza jego twarz.
Najwyżej nie pojedzie. Nic nie podpisał. Na szczęście.
- Na takich warunkach nie podejmuję się zadania - powiedział. |