Wątek: W imię Boga
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2006, 22:46   #47
rob'n'hut
 
Reputacja: 1 rob'n'hut ma wyłączoną reputację
[center:b6444939bc]***[/center:b6444939bc]
Aegon, Rotgar i Raven rzucili się ma pomoc Wierchowi. Machając bronią roztrącili kilku strażniów i przebili się do otoczonego kompana. Ville wybiegł z tłumu z napiętą kuszą w rękach i dołączył do nich. Wróg miał jednak dużą przewagę i po chwili zostali przyparci do ściany baszty. Wściekli strażnicy próbowali sięgnąć ich włóczniami. Rotgar i Raven szaleńczo machali mieczami odbijając nadlatujące ciosy.
Zbrojnych przybywało.
[center:b6444939bc]***[/center:b6444939bc]
Holger wbiegał po schodach, przeskakując po cztery stopnie naraz. Kierował się w stronę odgłosów walki, obawiając się najgorszego. Znalazłszy się na górze zamarł.
W niewielkim pomieszczeniu walczyły dwie ogromnne postacie. Nieznany mu mężczyzna wymachiwał potężnym morgenszternem, próbując ugodzić Bordina, który skakał jak w amoku, unikając razów i rewanżując się ciosami topora. Niesamowita była to walka. Krasnoludowi jednak z coraz większym trudem przychodziło odskakiwanie i unikanie uderzeń. Tracił siły, podczas gdy przeciwnik nie dopuszczał go do siebie na odległość pozwalającą zadać celny cios. Niespodziewanie strażnik zachwiał się, stracił równowagę, siła zamachu i ciężar broni wyrzuciły go do przodu. Poleciał głową do dołu pod nogi Bordina, ten zaś, skrzętnie wykorzystując sytuację, rąbnął go ciężko obuchem topora w plecy. Zachrupało, mężczyzna upadł na ziemię. Taki cios powalił by byka.
Holger ocknął się, z osłupieniem przyglądając się uśmiechniętemu krasnoludowi. Również spróbował się uśmiechnąć. Nie zdążył. Kątem oka wychwycił ruch u nóg Bordina. Zanim zdążył krzyknąć, rzekomo martwy strażnik ostatkiem sił wyrwał sztylet z pochwy i z rozmachem wbił ostrze w łydkę krasnoluda. Bordin zaryczał, zwalając się na ziemię. Tym razem Holger wiedział co robić. Błyskawicznie doskoczył do dyszącego z trudem strażnika i z mocą wbił mu sztylet pod gardło. Trafiony zacharczał, zaskrzeczał, drgnął parę razy w konwulsjach. I umarł. Tym razem już na pewno.
Holger pomógł klnącemu krasnoludowi podnieść się z ziemi. Mało nie upadł, gdy Bordin oparł się na jego ramieniu. Powoli, ale jak najszybciej, powlekli się po schodach na dół.
[center:b6444939bc]***[/center:b6444939bc]
Pod basztą wciąż trwała walka. Raven jak w opętańczym szale odbijał ciosy przeciwników, obok niego w takim samym tańcu wirowali Rotgar i Wierch. Ville posyłał kolejne bełty w nadbiegających zbrojnych. Walcząc, nie przestawał rozglądać się w poszukiwaniu drogi ucieczki lub czegoś równie przydatnego. Kątem oka spostrzegł jak Rotgar pada na ziemię ugodzony włócznią strażnika, a Wierch i Aegon z wrzaskiem rzucają mu się na pomoc. ~To koniec~ pomyślał ze smutkiem, rozcinając pierś strażnika, który zbliżył się zanadto. Nagle przypomniał sobie coś i osłupiał. Ostrze włóczni przed oczami wyrwało go z otępienia. ~Moja matka... Mój ojciec.... Tak!~ pomyślał, odbijając cios. ~Ale...~ spojrzał na towarzyszy. Znał ich słabo. W zasadzie wcale ich nie znał. Zobaczył leżącego Wiercha, nerwowo ładującego broń Ville'a i wytaczających się z wieży Bordina i Holgera. ~KURWA! TAK!~ rozległo się w jego myślach. Podjął decyzję.
Potrzebował chwili spokoju. Chwilę jeszcze się koncentrował, następnie zrobił coś dziwnego. Rzucił katanę w najbliższego wroga. Ostrze przeszyło go na wylot. Pozostali strażnicy osłupieli, na dwie, może trzy sekundy. A Raven zyskał tak upragniony czas. Ta chwila wystarczyła na przypomnienie sobie dawno zapomnianej formuły.
- UCIEKAJCIE! - krzyknął raz, ale tak donośnie, że kompani w mig pojęli. ~Musi się udać!~ pomyślał tylko, po czym w skomplikowany sposób złożył ręce i zaczął wymawiać inkantację. Zanim wrogowie zorientowali się w sytuacji, skończył. Poczuł nadpływającą moc. Udało się!
Rozległ się wrzask. Wszyscy strażnicy w pobliżu upadli na ziemię zwijając się z bólu, a Raven dalej recytował, nie patrząc na nich. Otworzył oczy i spojrzał na towarzyszy. Zobaczył w ich oczach jakby pretensję, niedowierzanie. Dał im niemy znak. Zrozumieli. Wierch dźwignął Rotgara i zaczał taszczyć go w stronę otwartej bramy. Reszta drużyny niepewnie podążyła za nimi, coraz to oglądając się na Ravena. A Raven... Raven tracił siły. Kolejni strażnicy zbliżali się, pogoń była już bardzo blisko. Wiedział, że za chwilę zabraknie mu mocy. Ale nie dbał już o to. Zdecydował poświęcić życie. Wiedział, że to głupota. Gdyby miał to zrobić drugi raz, wahałby się. Ale teraz nie było już ucieczki. Odwrócił głowę. Towarzysze byli już prawie za bramą. Nagle poczuł przeszywający ból w piersi. Odwrócił się i zobaczył... niebo. Upadł. Kolejne ciosy rozcinały, niszczyły jego ciało. Oczy zachodziły mu mgłą. Usłyszał, jakby z oddali, swoje imię, zapewne wykrzyknął je któryś z towarzyszy. Uśmiechnął się. Nie czuł już bólu.
Umarł.
[center:b6444939bc]***[/center:b6444939bc]
 
rob'n'hut jest offline