Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2009, 16:15   #28
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Cisza... Powolny zabójca jej dobrego humoru. W małych dawkach nieszkodliwa, na dłuższą metę nie do wytrzymania. Przejmująca, wibrująca, upierdliwa... Minął cały dzień a Elendill słowem się nie odezwał. Skupiła się wobec tego na monotonnym przebieraniu nogami. Ciężko jej było dotrzymać mu tempa. Tężyzny fizycznej to jej bogowie ewidentnie poskąpili. „Jak ktoś nie ma w głowie, musi mieć w nogach” - mawiał jej stary mistrz. Ale ona przecież w głowie miała aż nadto, dlatego hartowanie ciała odpuściła sobie z kretesem. A teraz musiała sprostać konsekwencjom. Żeby chociaż jej drogę umilił jakąś przyjemną konwersacją.
Wykrzywiła kpiąco usta i szepnęła do siebie:
- Podróżował niemy z głuchym...
Tę małą rodzinną wyprawę można było podsumować jednym zaledwie słowem. Rozczarowanie.

***

Ojciec okazał się typem, delikatnie mówiąc, małomównym. On po prostu ust praktycznie nie otwierał, jakby mu je ktoś żywcem nicą zaszył. Fenomen. Miała nawet zapytać czy złożył jakieś śluby milczenia czy coś w ten deseń, ale pewnie nie pojąłby dowcipu.
Chłód i powaga wyzierały z każdego jego ruchu podkreślając dzielący ich dystans. Silię praktycznie ignorował. Równie dobrze mógłby ciągnąć za sobą kozę na powrozie. Nie zrobiłoby mu to pewnie żadnej różnicy. Milczał bez przerwy. Ta jedna rzecz wychodziła mu, o zgrozo, naprawdę perfekcyjnie. Była na niego wściekła. Tak wiele oczekiwała po tej wyprawie. A on wszystko partaczył...
Postanowiła, że pierwsza gęby nie otworzy choćby ją to miało doprowadzić do białej gorączki.
Jak była mała bawiła się w coś podobnego ze swoim, pozbawionym piątej klepki, mistrzem. Kto się pierwszy odezwie ten zmywa naczynia po kolacji. Zawsze przegrywała. Ale teraz nie ulegnie, bogowie świadkiem. Nie da mu tej satysfakcji. Nie będzie się swoim gadulstwem nikomu narzucać! Umie przecież pomilczeć. Umie, prawda?

- Czy ty mnie w ogóle kochasz? - wymsknęło jej się nagle.
Niby miała nic nie mówić, ale jakoś tak się zagotowała i wybuchnęła. Odłożyła z trzaskiem miskę na nienaturalnie płaski i gładki głaz, przy którym rozbili wieczorny obóz i jedli właśnie posiłek. Miała dość. Czy do tego się to właśnie sprowadzało? Czy nic więcej nie mieli sobie do powiedzenia? Spotkali się, poznali i koniec? Kwestia odfajkowana?
- Nieważne, spać idę – rzuciła zaraz, nim tamten mógł zareagować. - Padam z nóg.

* * *

O świcie Elendill oddalił się wgłąb lasu, bogowie jedni wiedzą po co. On nic nie wyjaśniał, ona nie pytała. Silia wdrapała się wtenczas na szczyt pobliskiego pagórka aby się rozejrzeć. Zapach kniei wypełnił nozdrza. Przyjemny nawet. Mieszanka igliwia, wiatru i leśnego runa. Zamknęła oczy, wytężyła słuch.
Wszechobecne odgłosy natury... Jens by się może zachwycił ale Silia była raczej znudzona. Szelest trawy pod stopami, szum wiatru, śpiew ptaka... Generalnie całość można zaokrąglić i skatalogować jako "cholerna przygnębiająca cisza". Tortura istna, żeby nie było do kogo gęby otworzyć...
Złożyła dłonie w tubę, przytknęła je do ust i krzyknęła z całych sił. Ze złości i bezsilności. Żeby przerwać ten parszywy krąg milczenia.
- Aaaaaaaaaaa!
Poczuła nawet ulgę.
Ojciec pojawił się za kilka chwil, wyrósł dosłownie spod ziemi niby leśny duch.
- Coś się stało? - zmarszczył brwi w wyrazie niepokoju. Musiał biec bo oddech miał przyśpieszony.
- Nie – szepnęła cichutko. Poczuła jak zalewa ją wstyd i wykwita na twarzy w formie płonącego rumieńca.
- Krzyczałaś – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Miałam ochotę.
- Uprzedź mnie kiedy następnym razem najdzie cię ochota na coś szalonego. Spłoszyłaś mi zająca.
Zmrużyła oczy i parsknęła gniewnie.
- Może chociaż zając będzie miał dziś dobry dzień.

* * *


Aż szczękościsku z nerwów dostała gdy przez połowę kolejnego dnia ani słowem się do niej nie odezwał. Patrzył tylko. Jakoś tak przenikliwie, jakby ją oceniał. Może się na niej zawiódł? Myślał, że jego córka będzie uosobieniem szlachetności i dobroci a tymczasem miała więcej wad niż zalet? Gniew w niej kipiał. Znowu. Jakby była jakąś parszywą rozpuszczoną szlachcianką. Choć w sumie za taką właśnie mogłaby uchodzić. Silia Horn, pani na włościach. „Talga i okolice są moją własnością, padajcie na twarze kmiecie....”
Straszna perspektywa.
Już chyba wolała być Silią, córką Garricka. Bękartem lokalnego pijaczyny.

* * *


- Nie jesteś zbyt rozmowny, prawda?
Kolejna próba.. Czarodziejka nie lubiła się łatwo poddawać. Zagadnie, co jej w zasadzie zależy.
- Nie jestem – odparł rozniecając ogień. A później dodał z powagę – Przepraszam.
- Nie przepraszaj – złapała go za dłoń. Bez namysłu, spontanicznie. - Po prostu czasem coś powiedz. Mam wrażenie, że jestem dla ciebie powietrzem. Że wolałabyś, żeby mnie nie było.
Naprawdę się strapiła. Aż jej łzy wezbrały pod powiekami, ale wytarła je niepostrzeżenie rękawem i znów się oddaliła. Nie myślała, że budowanie więzi z ojcem będzie tak dalece skomplikowane.


* * *

Pot spływał na czoło leniwą strużką gdy ojciec zarządził popas. Najpewniej się nad nią zlitował widząc ile kosztuje ją to wysiłku. Dlatego właśnie powinni zainwestować w wierzchowce. Raptem o tym pomyślała a na linii horyzontu dostrzegła szlachetne sylwetki koni. Pojawiły się znienacka, jakby na nieme wezwanie elfa.
- Tyś to uczynił? Jak? - wszystko co tyczyło się magii wzbudzało w półelfce niezdrową ciekawość. Cały czas jej się zdawało, że wie niewiele i potrafi za mało. Niedosyt drażnił ją od środka jak uporczywe ssanie w żołądku.
- Tak, to była moja prośba do tych zwierząt - jego głos trącił nienaturalnym ręcz spokojem. Uwielbiała jego barwę. - To jedna z cech, które odziedziczyłem po rodzicach. My, elfy, jesteśmy bardzo związane z naturą i ta czasem odpowiada na nasze prośby. Jestem też tropicielem, żyję razem z lasem i zwierzętami.
Kolejne pytanie czarodziejki zawierało nutę fascynacji i pożądania. Pożądania wiedzy, na się rozumieć.
- Mógłbyś mnie tego nauczyć? Proszę, naucz mnie tego.
- Musiałabyś się poświęcić temu całą duszą, by zwierzęta ci uwierzyły. Nauka trwałaby bardzo długo. Ale może kiedyś? Jak to wszystko się rozwiąże...
- Szkoda. Ładny czar śmignie mi koło nosa... – półelfka zmarszczyła nos w wyrazie rozczarowania. - Może wy, elfy, jesteście związani z naturą – z premedytacją podkreśliła „wy”. Przez ostatnie dni utwierdzała się coraz gorliwiej w przekonaniu, że może wygląda teraz jak pełnokrwista elfka ale duszą przypomina ludzkiego mieszczucha. - Ja więzi z naturą nie odczuwam i wątpię bym kiedykolwiek miała zacząć. A kiedy to wszystko się rozwiąże... co planujesz?

- Nie wiem. Nie myślę o rzeczach, które mógłbym zrobić kiedyś, jeśli nawet nie wiem, czy to przeżyję. Nie wybiegam naprzód, tak jest łatwiej. Mniej boleśnie.
- Zakładając jednak, że przeżyjesz... i że ja przeżyję, chociaż coraz bardziej w to powątpiewam, czy wówczas będziesz chciał mnie... - ciężko Silii to pytanie przechodziło przez gardło. Tym bardziej, że brzmiało jak błagalna prośba - mieć przy sobie? Mam wrażenie, że się na mnie zawiodłeś. Zostawisz mnie znowu, prawda? Tym razem na dobre.
Wreszcie wypowiedziała głośne swoje największe obawy. Ostatnio nawet po nocach jej się to śniło, że Elendill odchodzi. Po przebudzeniu szukała go panicznie wzrokiem a raz nawet dotknęła jego włosów kiedy nadal spał. Aby się przekonać, że to nie ułuda.
- Nie zostawię cię już nigdy, Silio. Nie tak. Nie znałaś nikogo z rasy elfów, prawda? Niewielu z nas jest wylewnych. Ty masz w sobie dużo ludzkiej krwi, twoja matka to silna kobieta, przekazała ci wiele swoich cech. Ale nie osądzaj mnie, jeszcze nie teraz. Te wszystkie lata... tego po nas nie widać, lecz ich piętno odciska się na wszystkich. Kiedyś zrozumiesz... mam nadzieję.
Półelfka przytuliła się do niego zachłannie. Gorzkie łzy piekły w gardle, wzruszenie odbierało mowę. Tak bardzo chciała mu wierzyć, zostać z nim już na zawsze. Czy Elendill zdawał sobie w ogóle sprawę jak mocnym uczuciem go darzyła? Zrobiłaby dla niego wszystko byle tylko jej nie odtrącił. Poszłaby za nim na koniec świata. Nawet pośród tej cholernej ciszy.

* * *

Nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok Eleva. Ześlizgnęła się z końskiego grzbietu i rzuciła się chłopakowi na szyję uczepiwszy się palcami końcówek jego włosów, ostrzyżonych teraz krótko, tuż przy samej skórze
- Jak dobrze cię widzieć – szepnęła łapiąc go za ramiona i przyglądając mu się badawczo jakby go pierwszy raz w życiu widziała. - Gdzie twoje miecze? Wojowanie już ci się znudziło?
- Ja również się cieszę. - po jego twarzy emocje się raczej ześlizgiwały, niż gościły na dłużej - A co do mieczy, nie lubię się chwalić, ale patrz.
Uniósł jedną rękę, a dłoń nagle rozbłysła lekko a z niczego zmaterializowało się ostrze krótkiego miecza, przylegając ściśle do dłoni chłopaka.

- Bajer – Silia z podziwem otworzyła usta i klasnęła w dłonie. A później zaczepnie, po siostrzanemu klepnęła go w tyłek - Śliczny chłopiec się z ciebie zrobił Elevie. Ten tatuaż dodaje ci uroku. Pewnie panny teraz ochoczo przed tobą kolana rozkładają, co? - parsknęła śmiechem, gubiąc po drodze całą powagę, którą pielęgnowała w sobie podczas podróży z ojcem. - Kallor ci go zrobił?
- Dostałem w prezencie, razem z tą całą świeczką. A co do panien, to, ekhm, mistrz mi zabronił, póki nie będę w pełni kontrolował swojej mocy. Nie chciał by jakaś, ekhm, ucierpiała.
- A jakie w zasadzie moce się w tobie obudziły? Psioniczne? Jak u Aleksy? - pozazdrościła mu nagle. Silia była łasa na moc, sama wiedziała to doskonale chociaż nieco się tego własnego wewnętrznego głodu brzydziła.
- Tak, ale niezupełnie. Potrafię tworzyć broń, wciąż umiem nią walczyć, ale nigdy nie będę nawet w połowie tak silny... umysłowo, jak Alexandra. Nie umiem wpływać na umysły, ale za to znam kilka sztuczek. A ty, czego się nauczyłaś? Bo jestem pewien, że też użyłaś którejś ze świec.
- Hehe, skąd ta pewność? Masz mnie za taką pazerną co to nie odpuści żadnej okazji żeby nabrać więcej mocy? - zamilkła na chwilę nadal się uśmiechając. Miała nadzieję, że Elev zmieni temat ale on nadal czekał na odpowiedź. - No dobra, jest trochę w tym racji. Użyłam jednej niedawno. Jeszcze nie rozgryzłam do końca płynących z niej... - szukała właściwego słowa. Może nie było rozsądnym chwalić się tym, że potrafi teraz splatać cieniste pasma magii. - profitów – zakończyła w końcu, na odczepnego. - Chodźmy lepiej. Po drodze opowiem ci co cię ominęło.

***

Midd powitało ją znajomym jazgotem i mieszanką wszelakich zapachów. Otumaniało zmysły, jak najbardziej w pozytywnym znaczeniu. Lubiła kłębowiska ludzkie, towarzyszący im zgiełk i gwar. Miejsca tętniące życiem optymistycznie ją nastrajały. Z Elendillem i Elevem pożegnała się u wrót miasta. Chciała od nich odpocząć, pobyć trochę sama. Obiecała przybyć do wieży Kallora gdy tylko załatwi swoje sprawy. Ojciec jej nie zatrzymywał. Elev zaproponował, że może jej towarzyszyć ale grzecznie odmówiła. Zatopiła się w kręte i wąskie uliczki miasta uśmiechając się do siebie pod nosem. Czuła się zupełnie jak pies spuszczony z łańcucha.

To zabawne jak łatwo wydaje się pieniądz na zbytki. Kupiła sobie perfumy, szminkę w cudnym kolorze ciemnego burgunda oraz nowe ubranie. Dała krawcowi wytyczne i, choć łypał na nią jak na niespełna rozumu, na miejscu poczynił stosowne poprawki. Dekolt poszerzył i wydłużył, tak, że sięgał teraz pasa. Odkrywał drobne piersi obleczone w delikatny półprzezroczysty materiał, odkrywał płaski wychudzony brzuch, a nawet pępek, w którym tkwił teraz niewielki srebrny kolczyk.
Jeden rękaw kazała odpruć, u nasady drugiego doszyć ozdobę z czarnych lśniących piór. Kaptur nasunęła głęboko na oczy i ukryła pod nim skrupulatnie ciemne niesforne kosmyki. Na chwilę zajrzała jeszcze do wieży Kallora, w zasadzie po to tylko aby zostawić swoje bagaże.
- Na drugi rękaw już cię stać nie było? - dobiegł ją głos Eleva, który opierał się o framugę drzwi i bacznie ją obserwował. Krzywy uśmieszek tańczył na jego wytatuowanej twarzy. - Trzeba było powiedzieć, pożyczyłbym ci trochę grosza.
- Nie drwij – Silia opadła na krzesło. Zarzuciła prowokacyjnie nogi na blat stołu i wgryzła się łapczywie i czerwoniutkie jabłko. - Zmieniam wizerunek. Odkąd świeczkę zdmuchnęłam mam za ładną buzię. Muszę sobie choć strojem powagi dodać. No przyznaj, że niepokojąco wyglądam?
- Iście niepokojąco... Od tego dekoltu wzroku nie mogę oderwać.
- Głupiś – czarodziejka palnęła go w głowę. - A na gołym ramieniu sprawię sobie tatuaż. Zrobisz mi takowy? Smoka bym chciała. - jej smukły palec powędrował ku górze, wzdłuż kości przedramienia – Przy obojczyku chcę pysk, najlepiej ogniem ziejący. Niżej tułów i ogon. Taki długaśny, co by zawijał się kilka razy wokoło nadgarstka i na dłoni kończył swój bieg. O tutaj.
- Nie jestem w tej sztuce biegły. Nie boisz się, że mi nie wyjdzie i będziesz mieć spaskudzone ramię do końca swoich dni?
- Najwyżej każę sobie rękaw doszyć – parsknęła szczerym śmiechem.
Stali na przeciwko siebie dłuższą chwilę. Aż śmiechy umilkły a wokoło zawisła niezręczna cisza.
- Dlaczego odszedłeś? - zapytała nagle sunąc palcem po tatuażu na policzku chłopaka. - Nawet nie uprzedziłeś, po prostu odszedłeś.
- Czemu? Sam nie wiem. Wydawałem się niepotrzebny. Teraz, gdy się zmieniłem, nie wiem do końca co mną powodowało. Bethy i Aldym to dwa największe powody, jak sądzę.
- Aldym już ci w niczym nie będzie przeszkadzał – słowa te rzuciła ostrzej niźli zamierzała. Rozdrażniona wsunęła zbłąkany kosmyk pod kaptur – Widziałam jak umierał, wiesz? Śmierć łazi za nami jak wygłodniały kundel. Pójdę już. Nie czekajcie na mnie z kolacją.
Elev nie skomentował. Ale nie sposób było nie dostrzec gniewnych błysków w jego oczach.

* * *

Wróciła wcześniej niż zamierzała. Zapukała do pokoju Eleva i od progu zaczęła się kajać.
- Nie miałam tego na myśli, wiesz przecież? Przepraszam. Mam za długi jęzor.
- Zawsze miałaś – uśmiechnął się nieznacznie.
Rzuciła się z impetem się na łóżku chłopaka wypuszczając ze świstem powietrze. Schodziło z niej napięcie podróży, za to odzywało się wyczerpanie.
- Zrobisz mi ten tatuaż? Proszę, zrób mi go – uderzyła w marudny, dziecinny ton.
- Teraz?
- Bardzo bym chciała.
- Zdajesz sobie sprawę, że to czasochłonne zajęcie? Będzie to trwało dobry miesiąc, zakładając, że co dzień choć pół dzwonu nad tobą posiedzę.
- Oddaje się w twoje ręce.
- W takim razie pójdę po narzędzia. Może zdołam na razie choć kontury zrobić. Ale uprzedzam, będzie bolało.

- To dobrze. Ból przypomina, że się jeszcze żyje.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 10-12-2009 o 16:35.
liliel jest offline