Witam wszystkich serdecznie. Mam nadzieję, że wspólnie stworzymy naprawdę fajną historię
A teraz pozwólcie, że przedstawię:
Giordano de Strazza
"Zapamiętajcie ten dzień, bo jest on początkiem wieczności..."
"W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu..."
Dante Alighieri
Później powiadano, że ów młodzieniec przybył do pięknego Ferrol od strony lądu. Mówiono, że przygalopował w blasku księżyca, na karym, spienionym koniu. Powiadano, że ślepia konia łyskały się szkarłatem, a sam młodzieniec odziany niczym najbogatszy szlachcic, twarz miał trupio bladą i upiorną. Jednakże lepiej poinformowani mieszkańcu dumnego miasta wiedzieli iż w nocnej porze nikt nie otwierał miejskich bram dla pojedynczego wędrowca, nieważne jak dostojnie by nie był ubrany i jak upiornie by nie wyglądał. Uparci knechci z galicjańskiej prowincji pewnikiem samego króla Kastylii pognali by spod miejskich bram, jeśli by przybył nie w porę.
Dlatego też rozważni i dobrze poinformowani mieszkańcy miasta wiedzieli, że ów niezwykły młodzieniec, z którym wiązały się wszystkie owe, niezwykłe zdarzenia jakie miały się, w niedługim czasie rozegrać w Ferrol, przybył do miasta morzem. Na jednym z francuskich okrętów...
W tawernie "Mewa" tego wieczoru było dość pusto. Żaden muzykant, ani nawet cygan, nie przygrywał kilku rozsianym po ciemnej sali marynarzom. Smętny gospodarz o wychudłej, żółtawej twarzy i rudawych resztkach owłosienia udawał zainteresowanie opowieścią, w sztok pijanego Ricarda - portowego obwiesia.
- I powiadam Ci... - Czknął gromko, przewracając przy tym pustą szklanicę, osuszoną już z cienkiego wina. - W tej skrzyni, ktoś miał trupa! Robiłem kiedyś u grabarza w La Coruna i wiem jak się nosi trumny z trupami i niech mi krwi upuszczą jeśli kłamię! Tam musiał być trup!
-Ricardo... - Jęknął oberżysta przeciągle, odstawiając wywróconą szklankę. - Gdybym nie wiedział jak słabe jest to wino, którego ci nalałem, to rzekłbym, żeś się upił w trupa. Takie głupoty ciągle opowiadasz. Kto byłby takim idiotą i sprowadzał trupa, francuskim statkiem, do Ferrol?
- Portowi powiadali... - Ricardo zrobił chwilową przerwę by wlać w siebie kolejną porcję mdłego wina. - Że to do tych italijskich szlachciców, co przy północnej bramie mieszkają, ową skrzynie kazano dostarczyć. Pewnikiem to jakieś czarowniki, albo inne diabły... Jak oni wszyscy ci włosi...
-Idźże sam do diabła Ricardo. - Oberżysta machnął dłonią lekceważąco. - I zabierz ze sobą wszystkie te twoje bajki...
Pijany Ricardo powoli zataczał się przez zaułki Ferrol. Niczym okręt podczas sztormowej nocy, z trudem przemierzał brukowane uliczki, raz po raz tocząc nierówne boje z niewynalezioną jeszcze grawitacją. Idąc klął w żywy kamień wszystko co mu tylko do głowy przyszło. Klął szlachtę bo zbyt dumna, klął kupców bo za bogaci, klął też księży bo fałszywie pobożni i ferrolskie kurwy bo za drogo brały. Jednym słowem klął świat cały od piekielnych kręgów, po anielskie chóry. W takim to właśnie stanie Ricardo wpadł na nieznajomego. Nieznajomy był wysoki i postawny, odziany niczym szlachcic, lecz pozbawiony owej aury wyższości jaka szlachtę zwykła otaczać. Dwoje czarnych niczym węgle oczu patrzyło się na Ricarda z czymś na kształt litości, a szlachetne, ostre rysy młodzieńca zdawały się krzywić, jakby miało się zdarzyć coś przykrego. Ricardo wielce się w swej pijanej duszy obruszył, bo nie zwykł by go ktoś taką litością obdarowywał. Podciągnął popękany, brudny pas i jak to nie ruszy ku młodzikowi by dać upust swej galicjańskiej, posępnej naturze, gdy nagle:
- Przebacz mi to co uczynię... - Głos młodzika pełen był żalu i goryczy. - Lecz inaczej uczynić nie mogę...
- Po przebaczenie idź do księży. - Odrzekł zdało by się groźnie Ricardo, lecz głos, cóż za zdrada, łamał mu się z nagła przelękły. - Ja ci nie mam czego wybaczać.
- Jeszcze nie. - Sylwetka młodzieńca zdawało się, że rozmyła się w cieniu uliczki, a w tej samej chwili Ricardo poczuł delikatny, niemalże pieszczotliwe dotknięcie na swoim karku.
Chwilę później Ricardo już nie żył...