Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2009, 22:12   #7
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Witam wszystkich serdecznie. Mam nadzieję, że wspólnie stworzymy naprawdę fajną historię A teraz pozwólcie, że przedstawię:


Giordano de Strazza


"Zapamiętajcie ten dzień, bo jest on początkiem wieczności..."

"W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu..."

Dante Alighieri




Później powiadano, że ów młodzieniec przybył do pięknego Ferrol od strony lądu. Mówiono, że przygalopował w blasku księżyca, na karym, spienionym koniu. Powiadano, że ślepia konia łyskały się szkarłatem, a sam młodzieniec odziany niczym najbogatszy szlachcic, twarz miał trupio bladą i upiorną. Jednakże lepiej poinformowani mieszkańcu dumnego miasta wiedzieli iż w nocnej porze nikt nie otwierał miejskich bram dla pojedynczego wędrowca, nieważne jak dostojnie by nie był ubrany i jak upiornie by nie wyglądał. Uparci knechci z galicjańskiej prowincji pewnikiem samego króla Kastylii pognali by spod miejskich bram, jeśli by przybył nie w porę.

Dlatego też rozważni i dobrze poinformowani mieszkańcy miasta wiedzieli, że ów niezwykły młodzieniec, z którym wiązały się wszystkie owe, niezwykłe zdarzenia jakie miały się, w niedługim czasie rozegrać w Ferrol, przybył do miasta morzem. Na jednym z francuskich okrętów...

W tawernie "Mewa" tego wieczoru było dość pusto. Żaden muzykant, ani nawet cygan, nie przygrywał kilku rozsianym po ciemnej sali marynarzom. Smętny gospodarz o wychudłej, żółtawej twarzy i rudawych resztkach owłosienia udawał zainteresowanie opowieścią, w sztok pijanego Ricarda - portowego obwiesia.

- I powiadam Ci... - Czknął gromko, przewracając przy tym pustą szklanicę, osuszoną już z cienkiego wina. - W tej skrzyni, ktoś miał trupa! Robiłem kiedyś u grabarza w La Coruna i wiem jak się nosi trumny z trupami i niech mi krwi upuszczą jeśli kłamię! Tam musiał być trup!

-Ricardo... - Jęknął oberżysta przeciągle, odstawiając wywróconą szklankę. - Gdybym nie wiedział jak słabe jest to wino, którego ci nalałem, to rzekłbym, żeś się upił w trupa. Takie głupoty ciągle opowiadasz. Kto byłby takim idiotą i sprowadzał trupa, francuskim statkiem, do Ferrol?

- Portowi powiadali... - Ricardo zrobił chwilową przerwę by wlać w siebie kolejną porcję mdłego wina. - Że to do tych italijskich szlachciców, co przy północnej bramie mieszkają, ową skrzynie kazano dostarczyć. Pewnikiem to jakieś czarowniki, albo inne diabły... Jak oni wszyscy ci włosi...

-Idźże sam do diabła Ricardo. - Oberżysta machnął dłonią lekceważąco. - I zabierz ze sobą wszystkie te twoje bajki...






Pijany Ricardo powoli zataczał się przez zaułki Ferrol. Niczym okręt podczas sztormowej nocy, z trudem przemierzał brukowane uliczki, raz po raz tocząc nierówne boje z niewynalezioną jeszcze grawitacją. Idąc klął w żywy kamień wszystko co mu tylko do głowy przyszło. Klął szlachtę bo zbyt dumna, klął kupców bo za bogaci, klął też księży bo fałszywie pobożni i ferrolskie kurwy bo za drogo brały. Jednym słowem klął świat cały od piekielnych kręgów, po anielskie chóry. W takim to właśnie stanie Ricardo wpadł na nieznajomego. Nieznajomy był wysoki i postawny, odziany niczym szlachcic, lecz pozbawiony owej aury wyższości jaka szlachtę zwykła otaczać. Dwoje czarnych niczym węgle oczu patrzyło się na Ricarda z czymś na kształt litości, a szlachetne, ostre rysy młodzieńca zdawały się krzywić, jakby miało się zdarzyć coś przykrego. Ricardo wielce się w swej pijanej duszy obruszył, bo nie zwykł by go ktoś taką litością obdarowywał. Podciągnął popękany, brudny pas i jak to nie ruszy ku młodzikowi by dać upust swej galicjańskiej, posępnej naturze, gdy nagle:

- Przebacz mi to co uczynię... - Głos młodzika pełen był żalu i goryczy. - Lecz inaczej uczynić nie mogę...

- Po przebaczenie idź do księży. - Odrzekł zdało by się groźnie Ricardo, lecz głos, cóż za zdrada, łamał mu się z nagła przelękły. - Ja ci nie mam czego wybaczać.

- Jeszcze nie. - Sylwetka młodzieńca zdawało się, że rozmyła się w cieniu uliczki, a w tej samej chwili Ricardo poczuł delikatny, niemalże pieszczotliwe dotknięcie na swoim karku.

Chwilę później Ricardo już nie żył...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt

Ostatnio edytowane przez Avaron : 10-12-2009 o 22:25.
Avaron jest offline