Paul z obojętną miną wysłuchiwał wymiany zdań.
Część kompanów, nie wiedzieć z jakich powodów, preferowało metodę nie wymagającą żadnych subtelności. I żadnego myślenia. Najlepiej dać w łeb i spokój. A jak przypadkiem się nie uda, to stoją zaskoczeni. Na szczęście nie wszyscy byli tacy.
A ci od rękoczynów byli na tyle rozsądni, że nie starali się na siłę forsować swego zdania. I swoich pomysłów.
Czy warto było wprowadzać do środka swego człowieka? Też ryzykowna sprawa. Mogło dojść do tego, że mieliby do wyciągnięcia dwie osoby.
Podszedł do stołu i zabrał mieszek ze złotem. Rzucił sakiewkę Cadomowi.
- Ty będziesz prowadzić rozmowy, zatem ty trzymaj kasę. Pójdę z tobą do towarzystwa. Mam nadzieję, że coś załatwimy.
- Bronthionie. Może w tym czasie rzuciłbyś okiem na to całe, hm, więzienie? Warto by wcześniej wiedzieć, z czym przyjdzie się zmierzyć, jeśli łapówka nie dojdzie do skutku. Kraty w oknach, zamek, dostęp do celi z zewnątrz?
Poczekał, aż Cadom ruszy w stronę wyjścia, potem poszedł za nim. |