Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2009, 19:30   #374
Makuleke
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Najpierw była mieszanina dumy i strachu - „Miałem rację. Ja, Brandybuck z Jeleniska miałem nosa i wyczułem, co się święci” - i jednocześnie - „Wróg, sam największy czarnoksiężnik! Tak blisko, biada nam, co my teraz zrobimy?!” Bo istotnie, w czasie swej przemowy ten, który nazywał siebie Rivilionem Białą Żmiją, zasiał w sercu hobbita prawdziwą trwogę. Walczyć z potworem na bagnie, mierzyć się ze zbójcami czy goblinami Teliamok mógł, pokonując nakazujący ucieczkę strach. Ale stanąć oko w oko z kimś, kto władał zastępami widm i nie pojętymi jeszcze jakimiś mrocznymi mocami - na taką konfrontację Teliowi już ducha nie starczało. Kiedy więc przebrzmiał złowrogi rechot czarownika i kończył on wypowiadać ostatnie, niosące zapowiedź złego losu zdanie, niziołek wciąż trwał jak zaklęty. Niemal bez oddechu, blady jak kreda, z otwartymi szeroko ze strachu oczami i posiniałymi ustami. Ręce mu drżały, chciał się odwrócić, zrobić cokolwiek, ale nie mógł ruszyć choćby głową.

Nagle na czarnoksiężnika natarł Galdor na swoim wspaniałym wierzchowcu, z potężnym mieczem w ręku. Jakby na ten znak Teliamoka puściła żelazna obręcz grozy, ale nie zdążył obrócić spojrzenia na resztę towarzyszy, gdy kątem oka dostrzegł jakiś gwałtowny ruch, a zanim pojął, co zobaczył, minęła kolejna chwila. Widok opadającego bezwładnie na siodło elfa był dla hobbita jak nierealny, zdawało się, że spełnił się jakiś jego głęboko skrywany koszmar. A skoro ich, zdawałoby się niepokonany przewodnik umierał, to i im pisany był podobny los.

Telio, nie widząc już zupełnie, co się dokoła niego dzieje i co on sam robi, skulił się w siodle i z rozdzierającym krzykiem popędził kucyka w przypadkową stronę, gdzieś w krzaki, w las, który mógł zasłonić go od nadlatujących strzał. Przynajmniej tak podpowiadał mu ten pierwotny, otępiający strach. Z głową wciśniętą głęboko w ramiona, ciągle krzycząc, Brandybuck jechał zapewne na spotkanie otaczających ich popleczników wroga. Widząc wybiegających z ukrycia z ochrypłym wrzaskiem górali, kucyk hobbita zarżał i wierzgnął, mało nie zrzucając go z grzbietu.

Na szczęście jednak walka szybko się skończyła. Czarnoksiężnik trafiony dwiema strzałami w serce padł na ziemię i zniknął gdzieś, rzucając jeszcze jakąś straszliwą groźbę, ale ani jego upadku ani uciekających w popłochu wojowników Telio nie dostrzegł. Skulony w siodle, wciąż cicho zawodził. Z pomocą przyszedł mu jeden ze Strażników, w ostatniej chwili łapiąc za wodze rozbrykanego konika i przyprowadzając go z powrotem w pobliże reszty kompanii. Hobbit podniósł nieco nieprzytomne spojrzenie na towarzyszy.

- C-co się stało? - spytał drżącym szeptem. - Żyjemy? G-Galdor... co z nim?
 
Makuleke jest offline